26 sierpnia 2005

Dni

Dziś o świcie, kiedy przemykałam przez śpiące pola, wąską wstążką asfaltu, zobaczyłam liście. Nie, nie te bujne zielonością, powiewające niczym sztandary zwycięstwa ponad trawiastymi połaciami bezkresu. Nie. Zobaczyłam liście, które jak złota kałuża łez opływały pnie drzew. Drzewa płakały nocą, płakały, a każda liściasta łza widoczna była dziś o świcie. I chciałam zakrzyknąć dlaczego? Gdzie się tak spieszycie? Drzewa! Przecież jeszcze jest lato! Ale jakoś nie potrafiłam. Patrzyłam na nie, jak stały niezmiennie nad przepaścią rowu, jak przeglądały się w lustrze wody, na której unosiły się ostatnie liściaste łzy. Widziałam nagie drzewa, dziś o świcie. I poczułam się jak one. Nawet nie zauważyłam kiedy przeminęły wakacje, ten – kiedyś – najpiękniejszy czas w roku. Nie zauważyłam jak co wieczór odkładam kolejny dzień na kupkę tych z napisem ‘przeżyte’. Tylko gdzie jest to życie? W pogoni za codziennością pozwoliłam, żeby dwa miesiące przeszły obok mnie. Czyżby o mnie pisała MPJ? O mnie i moich dniach, których upływu nie zauważam? Może…

Dni
Życie moje wstawione w cień
więdnie bez światła dziennego.
Codziennie opada z niego
pożółkły, zwiędły dzień...
MPJ
Nie chcę tak, nie chcę żeby dni mijały mnie beznamiętnie i szły dalej, w stronę zapomnienia. Chcę znowu żyć, a nie wegetować. Chcę! I tak właśnie będzie! Bądź czujne życie – wracam do gry!

Brak komentarzy: