16 sierpnia 2005

Marzenie feniksa

Patrzę, trochę z boku, jak zmieniają się ludzie, jak pełni sprzeczności z każdym krokiem wędrują nie tam, gdzie chcieliby być. Ciekawe czy ja też tam podążam? Tam, gdzie, jak sądzę, może być inaczej. Karmię swój umysł ułudą i oszukuję samą siebie? Nie chciałabym, żeby tak było. Ale nie wiem czy tak się przypadkiem nie dzieje. Nieświadomie…Pragnę czegoś, co jest tak bardzo niecielesne, jak tylko to możliwe. Moja twardo stojąca na ziemi część widzi to, o czym lekkość mojej duszy chciałaby zapomnieć. Codzienność. Zwykłą, ludzką codzienność. A przecież są gdzieś niezgłębione pokłady tajemnicy, które wyczuwam jak feromony kochanki. Są miejsca owiane legendą, są sprawy, o których się nie mówi głośno. Tego właśnie pożądam. Półmroku, blasku ognia, szeptów i dotyku. Włóczęgi nocą po lesie. Bezkresnej tafli jeziora. Ognia. Tak, potrzebuję ognia. Pogubiły się pióra mojej duszy, pogubiły w codziennym zamęcie. Strzępki radości, jak poszarpana sukienczyna majaczą gdzie niegdzie pod kołtunem włosów. A gdzieś w środku tej resztki człowieczeństwa siedzę ja. Szara. Bez uśmiechu. Bez łez. Czy ja tam w ogóle jeszcze jestem? Pod warstwami tej zwyczajności…Ognia mi trzeba, czyż może się feniks bez niego odrodzić?

Brak komentarzy: