25 sierpnia 2005

Widziałam Mgłę…

Widziałam dziś mgłę. Nie, nie widziałam jej, ja byłam w niej. A ona otaczała mnie jak kochanka. Nie przestała mnie przerażać, ale jest trochę oswojona. Ktoś, kiedyś chciał rozmawiać ze mną przez gwiazdy. Gwiazdy mogą przenosić słowa, ale mgła potrafi przenieść dotyk. Siedziałam w zacisznym wnętrzu auta, wycieraczki lubieżnie oblizywały szybę tuż przed moją twarzą. Mgła rozsiadła się na masce, zapraszająco rozchylając ramiona i uda. Zatrzymałam auto w polnej, bocznej drodze i wyszłam do niej. Wyszłam do tej szaleńczo zachłannej pani, która igrała z ludzkim losem przykrywając świat swoją mleczną szatą. Otuliła mnie sobą jak Królowa Śniegu z andersenowskiej bajki. Otuliła i zapłakała. Jej łzy spływały po moich ramionach. Chłód poranka i wilgoć przenikały do wnętrza. Byłam jak w transie. Nie pamiętam nawet kiedy zdjęłam buty i kiedy dotknęłam bosą stopą trawy… Pamiętam tylko, że i trawa zroszona była mglistymi perłami łez. To była taka mgła, jak wówczas, na łące.. mgła, w której chciałoby się pozostać na wieki. Mgła, której oddać można siebie, całą, bez reszty. Mgła, która tuli i pozwala nie widzieć szarości. Mgła tak nierzeczywista, że aż namacalna. Tak bardzo ciągnęła mnie do siebie, tam, gdzie wśród szalejącej zawieruchy jest spokój – w oko cyklonu. I wtedy stało się to, co tak często dzieje się w dzisiejszych czasach. Bezduszny telefon ożył… rozgonił magię… na cztery strony świata rozgonił… ech, ta cywilizacja…

Brak komentarzy: