31 sierpnia 2005

Ciotki

Ciotki nie były piękne, nie miały nic z wróżek.
Były dzielne, szczawiowe, barchanowe żony.
Nie miały złotych włosów ani cienkich nóżek,
ani oczu złowrogich o rzęsach zdziwionych.
Brały serio swe dzieci, kwiaty i owoce,
mężów trzymały krótko, perfum nie lubiły,
zasypiały spokojnie w księżycowe noce,
pełne kurzej tężyzny i jaglanej siły.
Jedynie ciocia Jola wiotka i pachnąca
przypominała wróżkę i paryską lalkę.
Chodziła w piórkach ptasich i tiulach ze słońca,
całowała, podnosząc gwiaździstą woalkę...
Wkrótce ją jakieś wichry żałosne rozwiały
wśród wiosennych błyskawic i szumów ponurych...
Zgrzebne ciotki płakały - lecz nic nie wiedziały,
jaki był smak miłości... trutki na szczury.
MPJ

Żyj szybko, umrzyj młodo jak mówi przysłowie, wówczas wiesz chociaż, że żyjesz. Kiedy pierwszy raz przeczytałam ten wiersz miałam może dwanaście lat. Wydawał mi się zabawny. A dziś? Dziś też się uśmiecham podczas lektury, lecz inny mam zgoła powód po temu. Oto bowiem w kilku słowach opisana jest historia tej, która odmieńcem w swojej rodzinie była. Tej, która ponad zwykłe, zdrowe życie przedkładała uciechy tego świata. Nie pomna zagrożeń, odrzucająca uprzedzenia ciotka-trzpiotka, od początku do końca. I nawet finał niezwyczajny wybrała dla swojego odejścia. O tak! Dziś zwykłych ciotek imion nikt już nie pamięta… A ciocia Jola, jak wstydliwa rodzinna historia, przekazywana z pokolenia na pokolenie – żyje. I żyją jej potępienia godne występki, i gwiaździste woalki, i perfumy, i tiule… Wszystko owiane zapachem tajemnicy i bezwstydu, z poza których wyziera zazdrość. Tak, ciocia Jola poznała smak życia…

Koniec wakacji

Koniec wakacji nie wpływa chyba zbyt dobrze na ludzi. Robią się, delikatnie rzecz ujmując, nieobliczalni. Gdzie nie spojrzę tam dziwne rzeczy dzieją się. A to ludzie, którzy się rozstali znowu są razem (wymazując z pamięci tych innych, z którymi spędzili przerwę w życiorysie). Ktoś inny zmienia osobowość niczym Dr Jeckyl i Mr Hyde i choć jeszcze nie porzuca swojej starej skóry to w nowej czuje się już bardzo dobrze. Ktoś, z kim miałam konflikty służbowe dzwoni z propozycją pracy. Pryncypał z rozsądnego człowieka staje się upierdliwcem nie do zniesienia. Ja czytam coś czego nie ma. Wydaję wyroki zaocznie. Ktoś uważany za pragmatyka i realistę nagle wymyśla wymówki na miarę tych ze szkoły o bolącym paluszku. Ktoś inny unika rozmowy, choć odbyć ją powinien. Ktoś tęskni, ale boi się do tego przyznać. Plany sypią i wzbijają tumany kurzu. Gdyby to był marzec to można byłoby odwołać się przysłowia o garncu, ale w sierpniu?I tylko jedno wyjaśnienie ciśnie mi się na usta – w tym cały jest ambaras, żeby dwoje chciało naraz. Sinusoida piękną krzywą jest, lecz jeśli jedno jest na jej szczycie a drugie w dołku nie ma szans na zgranie. To się chyba nazywa rozminięcie w fazie…

Sucze kwestie z ognistymi pomieszane sprawami

Dlaczego niektóre nierealności potrafię hołubić i żyć nimi a innych nie? Przecież prawdopodobieństwo ziszczenia jednych i drugich jest podobne. A może walczę o coś bo wiem, że nie ma szans na powodzenie? Może z rozmysłem uderzam głową w mur oszukując samą siebie, że przecież tym razem musi wyjść? Ciekawe, że można kogoś zaakceptować w jednym wcieleniu ale w innym już nie. Czy kochanka, która bierze do ręki bat staje się równie pożądaną jak dotychczas tyle tylko, że dominą? Czy przestaje być kochanką? A domina czy mogłaby być kochanką? Nie. Wszystko ma swoje miejsce i czas, wszystko jest ułożone i każdemu przypada jedna tylko rola. Czy ktoś, kto przyjacielem był, a nie zostawszy kochankiem, przyjacielem być może? Czy przyjaźń między kobietą i mężczyzną, przyjaźń ocierająca się o metafizyczną erotykę może bez niej trwać? Pytania. Coraz więcej pytań, coraz mniej odpowiedzi. Chaos. Zapadam się w chaosie własnych myśli, które nawiedzają mnie na jawie. Najgorzej jest kiedy rano prowadzę auto, mam ochotę zatrzymać się wśród pól i wykrzyczeć swój umysł. Zwerbalizować najbardziej i najgłębiej skrywane sekrety, zedrzeć z siebie woal cywilizacji i spojrzeć na pierwotną żądzę, która mnie wypełnia. Pozwolić jej wyjść poza ciało, które ją więzi, pozwolić rozwinąć skrzydła i szybować ponad szarością zwyklizny.

Tak bardzo brakuje mi polowy mojej duszy…

30 sierpnia 2005

A może… tym razem...?

Z nogi na nogę przestępuję, zaciskam kurczowo dłonie. Każda wibracja telefonu jest sygnałem do startu dla mojej duszy. Duszy niecierpliwej, duszy porywczej, duszy zachłannej. Tak. Tak. Tak. Znowu wlałam w swoją duszę odrobinę nadziei. Znowu czekam. Jeśli się nie uda – trudno. Ale do tego czasu mogę tarzać się wspomnieniach, mogę marzyć, mogę wyciągać dłoń po to czego pragnę. Przede mną tydzień planów, marzeń sennych, wyobrażeń na jawie… Przecież w końcu musi się udać! Jestem dobrej myśli.

29 sierpnia 2005

Szanujmy wspomnienia

"Zazdroszczę ci - ty żyjesz wspomnieniem i wspomnienia nikt ci nie odbierze..." - tak napisał Ktoś, kto wraz ze mną tworzył moje wspomnienia.Tak. Wspomnienia są bardzo ważne dla mnie. Są częścią mnie. Troszczę się o nie, żeby były zawsze świeże, pełne emocji. To kawałki mnie zastygłe w obrazie lub słowie niczym owad w kropli bursztynu. Są wieczne. Niezniszczalne. Kto wie, kiedy będę ich potrzebować – bo, że będę potrzebować nie mam wątpliwości. Wtedy, kiedy będzie ciemno i źle a najpiękniejsze ze wspomnień pozwolą wyczarować patronusa… Pani Rowling też zna prawdę o wspaniałych wspomnieniach, podobnie ja Skaldowie…

Szanujmy wspomnienia
Co było, to było, co może być - jest
A będzie to co będzie
Lecz zawsze to miło, że nie brak nam miejsc
Do których wracamy pamięcią
Gonimy za szczęściem, sięgamy do gwiazd
Na gwałt świat chcemy zmieniać
Lecz to najważniejsze, co żyje gdzieś w nas
Panowie, szanujmy wspomnienia
Szanujmy wspomnienia, smakujmy ich treść
Nauczmy się je cenić
Szanujmy wspomnienia, bo warto coś mieć
Gdy zbliży się nasz count desiere
Jak było tak było, dziś prawo do róż
Ma nawet żart i plotka
Czy flirt był, czy miłość, nie zmieni się już
Ta pani w tamtego podlotka
Z tygodnia na tydzień, oddala się dzień
Świecący w smudze cienia
Lecz, żeby go widzieć, wystarczy to chcieć
Panowie, szanujmy wspomnienia
Szanujmy wspomnienia, smakujmy ich treść
Nauczmy się je cenić
Szanujmy wspomnienia, bo warto coś mieć
Gdy zbliży się nasz count desiere

Wspomnienia są zawsze bez wad!

============

zbieracz koralików 2005-08-30 18:05:58 158.75.212.207
tak... szanujmy wspomnienia, zbierajmy je jak koraliki na nitkę, by mieć czym bawić się gdy zdobywać już nowych nie będzie można. Mój koralik już masz w kolekcji - więcej dać ci nie mogę. Ja także mam twój koralik, lecz nie potrafię jeszcze bawić się swoim sznurem... za mało w nik koralików - potrzebuję wiecej. Ale ten jeden który mi dałaś jest niezwykły i choć dziś nie potrafię się nim cieszyć tak bardzo jak powinienem, gdyż pragnienie kolejnych przyćmiewa mi oczy, to kiedyś do niego wróce i będę go w palcach obracał i wróca przezyte chwile i emocje. Dziękuję za ten koralik.

28 sierpnia 2005

Bodenschatz miodowy fetyszysta



Fotograf. W zasadzie nie wiem o nim nic poza tym. No może jeszcze tylko, że urodził się w Niemczech i nazywa się Frank Bodenschatz. Oraz, że mówi się o nim, że łamie zasady swoim bardzo świeżym spojrzeniem na nagość. Tajemniczy jegomość – nie znalazłam żadnych danych na jego temat , kilkakrotnie pisałam do człowieka z prośbą o jakieś detale z biografii – bezskutecznie. Więc tym razem będzie bez szczegółów ale za to z fotkami. Kilka fajnych detali oraz seria, której nie waham się zatytułować miodowy fetyszyzm. Zwłaszcza zdjęcie stopy z porcją miodu przeciekającego między palcami jest niesamowite… Jeden z nielicznych przypadków, kiedy ujęły mnie kolorowe zdjęcia.






27 sierpnia 2005

Wszystko zależy od ciebie

W twojej ręce jest świat. W twojej białej ręce.
Gdy zechcesz, będzie jasny, genialny, gorący,
muzyczny, malarski, kwitnący, szumiący...
Nie będzie więcej zimy.
Będzie pimavera.
Powiedz mu, niechaj żyje lub niechaj umiera.
Powiedz. Powiedz prędzej.
MPJ

I zapadł wyrok. Bolesny. Jednoznaczny. Smutny. Jedyne co mogę, to uszanować wolę tego, który potrafił tworzyć światy. Przyprawiać je magią. Powoływać do życia słowem. Nie rozumiem i rozumieć nie chcę. Wyrok wypowiedziany w blasku poranka, choć ciążyło nad nim widmo nocy. A jednak było warto, nie ważne, że boli. Słowa, które zapełniały umysły i stronice, teraz są wspomnieniem... Drobne-wielkie prezenty, najbardziej osobiste z możliwych... I wszystko to, co się nie zdarzyło...

26 sierpnia 2005

Dni

Dziś o świcie, kiedy przemykałam przez śpiące pola, wąską wstążką asfaltu, zobaczyłam liście. Nie, nie te bujne zielonością, powiewające niczym sztandary zwycięstwa ponad trawiastymi połaciami bezkresu. Nie. Zobaczyłam liście, które jak złota kałuża łez opływały pnie drzew. Drzewa płakały nocą, płakały, a każda liściasta łza widoczna była dziś o świcie. I chciałam zakrzyknąć dlaczego? Gdzie się tak spieszycie? Drzewa! Przecież jeszcze jest lato! Ale jakoś nie potrafiłam. Patrzyłam na nie, jak stały niezmiennie nad przepaścią rowu, jak przeglądały się w lustrze wody, na której unosiły się ostatnie liściaste łzy. Widziałam nagie drzewa, dziś o świcie. I poczułam się jak one. Nawet nie zauważyłam kiedy przeminęły wakacje, ten – kiedyś – najpiękniejszy czas w roku. Nie zauważyłam jak co wieczór odkładam kolejny dzień na kupkę tych z napisem ‘przeżyte’. Tylko gdzie jest to życie? W pogoni za codziennością pozwoliłam, żeby dwa miesiące przeszły obok mnie. Czyżby o mnie pisała MPJ? O mnie i moich dniach, których upływu nie zauważam? Może…

Dni
Życie moje wstawione w cień
więdnie bez światła dziennego.
Codziennie opada z niego
pożółkły, zwiędły dzień...
MPJ
Nie chcę tak, nie chcę żeby dni mijały mnie beznamiętnie i szły dalej, w stronę zapomnienia. Chcę znowu żyć, a nie wegetować. Chcę! I tak właśnie będzie! Bądź czujne życie – wracam do gry!

25 sierpnia 2005

Telefon

Słuchawka hebanowa na długim, zielonym sznurze,
w której się tercząc dziwny cud poczyna.
Trzymam ją w lewej ręce, trzymam jak rozkwitłą różę,
jak czarkę pełną najlepszego wina.
Jak muszlę płaską, w której słodka myśl ciekawa dzwoni,
jak małe, ciemne, ciepłe własne słońce.
Miło mieć cud na sznurku i zamknąć go w lewej dłoni,
by dźwięczał z cicha, jak dukat w skarbonce,
Słuchawko hebanowa, azylu u końca drogi,
którą myśl biegnie po zielonym sznurze,
trąbko pełna milczenia i szeptów wśród słodkiej trwogi, j
ak przy szeptaniu z swym aniołem stróżem,
czy to wy cud tworzycie, przedmioty, ozięble czynne,
w których głos miły lśni, jak rżnięty diament,
czy też on w sercu moim gra,
a wy i wszystko inne to tylko życie i pretekst, i zamęt?
MPJ

Czyż nie piękniej było, kiedy telefon jako to czarodziejskie pudełeczko był czymś niezwykłym? Kiedy jego dźwięk zwiastował nowiny, rozmową ciekawą niezmiernie, kiedy był nowością i mrocznym przedmiotem pożądania?A dziś? Dziś jest smyczą, którą tak trudno dobrowolnie odpiąć. Dziś jest natrętem obecnym w niemal każdej chwili życia. Dziś jest wyrzutem sumienia trzymanym w dłoni, kiedy zamiast zielonej słuchawki wciskam ‘odrzuć’. Nie potrafię się już bez niego obyć, ale i nie lubię go strasznie. Odkąd mam telefon, nigdzie nie jestem sama... A przecież każdy czasem potrzebuje odrobiny samotności...

Widziałam Mgłę…

Widziałam dziś mgłę. Nie, nie widziałam jej, ja byłam w niej. A ona otaczała mnie jak kochanka. Nie przestała mnie przerażać, ale jest trochę oswojona. Ktoś, kiedyś chciał rozmawiać ze mną przez gwiazdy. Gwiazdy mogą przenosić słowa, ale mgła potrafi przenieść dotyk. Siedziałam w zacisznym wnętrzu auta, wycieraczki lubieżnie oblizywały szybę tuż przed moją twarzą. Mgła rozsiadła się na masce, zapraszająco rozchylając ramiona i uda. Zatrzymałam auto w polnej, bocznej drodze i wyszłam do niej. Wyszłam do tej szaleńczo zachłannej pani, która igrała z ludzkim losem przykrywając świat swoją mleczną szatą. Otuliła mnie sobą jak Królowa Śniegu z andersenowskiej bajki. Otuliła i zapłakała. Jej łzy spływały po moich ramionach. Chłód poranka i wilgoć przenikały do wnętrza. Byłam jak w transie. Nie pamiętam nawet kiedy zdjęłam buty i kiedy dotknęłam bosą stopą trawy… Pamiętam tylko, że i trawa zroszona była mglistymi perłami łez. To była taka mgła, jak wówczas, na łące.. mgła, w której chciałoby się pozostać na wieki. Mgła, której oddać można siebie, całą, bez reszty. Mgła, która tuli i pozwala nie widzieć szarości. Mgła tak nierzeczywista, że aż namacalna. Tak bardzo ciągnęła mnie do siebie, tam, gdzie wśród szalejącej zawieruchy jest spokój – w oko cyklonu. I wtedy stało się to, co tak często dzieje się w dzisiejszych czasach. Bezduszny telefon ożył… rozgonił magię… na cztery strony świata rozgonił… ech, ta cywilizacja…

24 sierpnia 2005

Ben Marcato - fotograf moralnego niepokoju

Dziś dla odmiany dojrzały i wyrafinowany niemiecki rocznik 1951 – Ben Marcato. Z wykształcenia inżynier z zamiłowania fotograf, od 2000 roku fotografujący, jak sam mawia, półprofesjonalnie. Jak na techniczną istotę przystało świetnie posługuje się sprzętem analogowy, ale i nie stroni od cyfrowych udogodnień, fotografuje zarówno w świetle dziennym jak i eksperymentuje ze sztucznym oświetleniem.

Jego zdjęcia… ciśnie mi się na usta określenie – zdjęcia moralnego niepokoju – parafrazując nazwę kabaretu. Zdjęcia są niesamowite, trudne do zaszufladkowania. Brudne, żywe, realne do bólu. Nawet trudno mi je nazwać, choć wrażenie zostawiły niezatarte. Zwłaszcza wyraz oczu modelek. Momentami coś, co nazwałabym niedopowiedzianą dosadnością. Chwilami pożądliwa agresja, siła zaklęta w pozie, ubiorze, rekwizycie… A czasami nonszalancka uległość świadoma swojej wartości.

Niesamowite zdjęcia, zapadają w pamięć i buszują w niej bez opamiętania, przypominając o sobie przed zaśnięciem. Kolejne obrazy w galerii mojego umysłu, po której przechadzam się pod rękę z własną podświadomością. Są piękne. I cieszę się, że dane mi było poznać.



21 sierpnia 2005

Trzeba chodzić w masce

poszłam w masce zwinięta w pelerynę ciemną
z oczami zwężonymiw mogocące sierpy
szczęście mnie nie poznało i tańczyło ze mną
nie wiedząc że to jestem ja której nie cierpi
i los też mnie nie poznał i pomyślał sobie
czemuż to nie mam dogodzić tej obcej osobie
MPJ

20 sierpnia 2005

Cudze życie

Przychodzą czasami takie dni, kiedy chciałabym wejść w cudze życie. Nie, nie zacząć wszystko od nowa, ale wejść w przestrzeń, którą ktoś zarządza. Wejść do kuchni nie wiedząc, gdzie są kubki a gdzie herbata. Zajrzeć do szafy szukając „swoich” ubrań. Położyć się w pościeli nie wiedząc kto zajmie miejsce obok. Właśnie tak, chciałabym przez chwilę być kimś innym. Nauczyć się siebie inaczej, nowych zapachów, nowych kolorów, nowych smaków. Tyle jest jeszcze rzeczy, których nie doświadczyłam, tyle miejsc, które czekają na mnie. A ja? Ja zagrzebana po uszy w swoim życiu, ściśnięta przez realia dnia codziennego, nie potrafię nawet wyściubić nosa poza własną skórę. Gdzie jest kobieta, która miała tysiąc pomysłów na godzinę? Gdzie jest ta, przed którą świat stał otworem. Ta, która nie lękała się sięgać po zakazane owoce? Nie wiem. Chyba się zestarzała...

18 sierpnia 2005

Kobieta z mojego życia

Znów spotkałam ślady Kobiety. Serducho żywiej zabiło. Znów zamieniłyśmy kilka słów. Znów pomachała mi różą na powitanie. Znów było trochę wspominek, nieśmiałe plany i nic z tego nie wyszło. Budzi we mnie tak sprzeczne uczucia. Starach i uwielbienie. Złość i wdzięczność. Każde ziarnko piasku, na którym Ona odpływa w przeszłość, oddala mnie od Niej, każde… A przecież… no właśnie przecież tak bardzo pragnę, tak bardzo… Na uczcie życia czasami jest się za stołem a czasami trzeba czekać na swoją kolej. Ja czekam. Wciąż jeszcze mam nadzieję, wciąż jeszcze czekam, wciąż mam nadzieję…

16 sierpnia 2005

Marzenie feniksa

Patrzę, trochę z boku, jak zmieniają się ludzie, jak pełni sprzeczności z każdym krokiem wędrują nie tam, gdzie chcieliby być. Ciekawe czy ja też tam podążam? Tam, gdzie, jak sądzę, może być inaczej. Karmię swój umysł ułudą i oszukuję samą siebie? Nie chciałabym, żeby tak było. Ale nie wiem czy tak się przypadkiem nie dzieje. Nieświadomie…Pragnę czegoś, co jest tak bardzo niecielesne, jak tylko to możliwe. Moja twardo stojąca na ziemi część widzi to, o czym lekkość mojej duszy chciałaby zapomnieć. Codzienność. Zwykłą, ludzką codzienność. A przecież są gdzieś niezgłębione pokłady tajemnicy, które wyczuwam jak feromony kochanki. Są miejsca owiane legendą, są sprawy, o których się nie mówi głośno. Tego właśnie pożądam. Półmroku, blasku ognia, szeptów i dotyku. Włóczęgi nocą po lesie. Bezkresnej tafli jeziora. Ognia. Tak, potrzebuję ognia. Pogubiły się pióra mojej duszy, pogubiły w codziennym zamęcie. Strzępki radości, jak poszarpana sukienczyna majaczą gdzie niegdzie pod kołtunem włosów. A gdzieś w środku tej resztki człowieczeństwa siedzę ja. Szara. Bez uśmiechu. Bez łez. Czy ja tam w ogóle jeszcze jestem? Pod warstwami tej zwyczajności…Ognia mi trzeba, czyż może się feniks bez niego odrodzić?

12 sierpnia 2005

Kochający inaczej?

Jakiś czas temu zabawiałam się w buszującego w blogach, otwierając za chybił trafił linki w jednym blogu, przeskakując do następnego i kolejnego. Przerzucałam wzrokiem po zapiskach, czasami czytałam kilka notek, czasami leciałam dalej. Jeden z tytułów przykuł moją uwagę, a brzmiał – My nie kochamy inaczej, my kochamy tak samo. Co prawda notka nie miała nic wspólnego z tytułem ale tytuł utkwił mi głęboko w głowie. Dziś przy porannej kawie (której co prawda nie pijam ale przerwa się należy!) klikałam w necie i całkiem niezamierzeni trafiłam na artykuł, który dość dobrze oddaje to, co przyszło mi do głowy wówczas. Wyrażenie ‘kochający inaczej’ wcale nie jest takie miłe, na jakie wygląda na początku. To taki kamuflaż trochę, kamuflaż społeczny, zjawisko nazwane, etykieta przyczepiona więc niby wszystko jest w porządku.

Hasło się przyjęło. Tyle tylko, że używane różnie przez różnych ludzi. Najczęściej jednak z przymrużeniem oka, kpiącym uśmieszkiem lub w komplecie z wymownie akcentowanym przedrostkiem ‘no wiesz, kochający inaczej’. A co mówią ci, których to hasło dotyczy? Jak się czują? Oni o sobie nie mówią w ten sposób. A jeżeli już pada z ich ust takie sformułowanie to zazwyczaj jest poparte smutkiem, czasem wyrzutem. I znowu ciśnie mi się na usta zapisany w blogu tytuł - My nie kochamy inaczej, my kochamy tak samo. Rozpropagowanie terminu kochający inaczej chyba nie do końca spełniło oczekiwania autorów. Zamiast akceptacji wyszła hipokryzja i wyzierające z wyrazów przesłanie o inności. Ktoś chciał dobrze, ale wyszło – jak zawsze.

11 sierpnia 2005

Świat wokół mnie

Świat wokół mnie się zmienia, nieustannie… Czasami porywa mnie ze sobą w wir zmian. Innym razem jestem tylko obserwatorem. Krzysztof Cugowski śpiewał: "Świat wiruje, zjada ogon swój" i nie sposób nie przyznać mu racji. W każdym razie mój świat wiruje...

9 sierpnia 2005

Podwodny fotograf - Libor Spacek

Rocznik 1966, z pochodzenia Czech, z zamiłowania nurek i fotograf - Libor Spacek. I jedną i drugą pasję traktuje bardzo poważnie, jest profesjonalnym instruktorem nurkowania prowadzącym własna szkołę nurkową i profesjonalnym fotografem podwodnym. Jego zasługą jest przeniesienie pod wodę studyjnych metod fotografowania, czyli stworzenie studia na dnie zalanego mrokiem basenu.

Poza samym warsztatem, umiejętnościami i ambicją fotografa, podstawą jego sukcesu są modelki. Ta, którą fotografuje charakteryzuje się specyficznym darem odczuwania wody, doskonałymi umiejętnościami pływackimi i wytrzymałością. Trzygodzinna sesja w zimnej wodzie jest w stanie zniechęcić nie jednego amatora kąpieli, a co dopiero nagą modelkę. Fotograf dysponuje neoprenowym wdziankiem, które w znacznej mierze spełnia swoją rolę izolacyjną, ale modelka… Ze względu jednak na stosunkowo mało ruchu podczas fotografowania taka sesja jest wyczerpującą dla wszystkich. Wspomagają się więc jakimś wysokokalorycznym posiłkiem przed sesja, tylko komu w takich momentach dopisuje apetyt… no komu…

Wart podkreślenia jest fakt, że podczas sesji nie ma, oprócz fotografa i modelki, żadnych innych osób. Nawet przenoszenie, ciężkiego jakby nie było, wyposażenia wykonują we własnym zakresie. Jego zdjęcia mają swój urok, być może właśnie dlatego, że widać i nie czuć w nich obecności osób trzecich. Fotograf jest sam ze swoimi lampami i aparatem, a modelka pogrążona w samotności bąbelków, na wpół oślepiona chlorowaną wodą i ciemnością. Popatrzcie na to, co można zrobić mając do dyspozycji aparat, pusty, nieoświetlony basen i nagą kobietę.








8 sierpnia 2005

Puzzle z marzeń

Wczoraj światełko znów zamigotało w aksamicie nocy. Niewielkie, drgające, nikłe… Ale zawsze. Zamigotało dla mnie. Ucieszyłam się jak dziecko, jak dziecko... I chociaż staram się nie myśleć jeszcze o tym, co się może wydarzyć, nie planować to jednak gdzieś w środku przybiegają do mnie ciepłe myśli, wspomnienia. Nie chcę skakać z radości pod sufit, tyle jeszcze może się wydarzyć, nie chcę płakać, jeśli… Nawet nie chcę myśleć o tym, że może się nie udać.Zamykam oczy i próbuję przywołać obrazy, które znam. Przypływają do mnie tłumnie. Ale są wśród nich i takie, których nie znam. Ze szczątków słów, z fragmentów zdań, jak z puzzli układam nowe obrazy. Ale wiem, że to tylko moja wybujała wyobraźnia. I chociaż nie bardzo mogę się skupić na codzienności – staram się. Nie mogę żyć wspomnieniami, ale… mogę żyć … marzeniami. A marzenia się spełniają! Wiem o tym. Chcieć to móc! A ja chcę, tak bardzo chcę… I przyjdą dni strachu i niepewności, i będę skreślać w kalendarzu każdy dzień, który mijając przybliży mnie do spełnienia. I będę czekać. Tak bardzo czekać, aż słowo stanie się ciałem. Moim ciałem.

7 sierpnia 2005

Moje rozstania...

Co jest takiego w rozstaniach, że wzbudzają emocje, co w nich jest takiego…? Że zostają w głowie tak długo, że choćby i ulgą były nie można o nich zapomnieć. A kiedy są smutkiem – jakże trudno ten smutek z myśli wyrzucić.Czym jednak życie bez rozstań było by – jedynie pasmem zwykłości. To, co w rozstaniach najpiękniejsze to powroty. To słowa w eter w wypowiadane, słowa takie, których bez rozstania czasem wypowiedzieć jakby nie wypada. To słowa pisane. Dziś już nie atramentem skreślane na papierowym powierniku, ale wystukane klawiszami komputera, telefonu… Słowa pisane, które do łask powracają dzięki rozstaniom. To marzenia i tęsknoty zawarte w 160 znakach, ciepłe dzień dobry i namiętne dobranoc. To rozmowy, na które w domu, w codzienności czasu brakuje. To słowa przynoszące czułe myśli, którymi można się otulić jak najmiększym kocem. I przeczekać. Przeczekać rozstanie…Co jest takiego w rozstaniach, że bez nich trudno jest żyć. Wszak rozstanie to prolog powrotu, powitania… Dlatego właśnie kocham rozstania. Choćby i krótkie. Nawet te, które trwają od poranka do wieczora. Kocham rozstania – nie są wieczne. Tylko czasami czekanie tak się dłuży… Ciekawe czy kiedyś nauczę się czekać…

6 sierpnia 2005

Homo-niewiadomo? (ciekawy głos)

Nie tak dawno media roztrząsały sprawę adopcji dzieci przez homoseksualne pary. W zasadzie przeszłam nad tematem do porządku dziennego. Po części dlatego, że temat nie dotyczył mnie bezpośrednio. Po części dlatego, że argumenty, które słyszałam nie przemawiały do mnie. Po części, wreszcie, dlatego, że nie zastanowiłam się nad problemem wystarczająco dogłębnie. Do przemyśleń nakłonił mnie jednak przedruk (nie wiem czy to dobre określenie w odniesieniu do medium jakim jest internet, ale nie przychodzi mi do głowy żadne bardziej pasujące słowo) z jednego z blogów zamieszczony w portalu kobiety-kobietom. Tekst młodego heteroseksualnego mężczyzny, który obala, jeden po drugim, mity i stereotypy, które siedzą w świadomości większości z nas.

Ciekawa jestem reakcji ludzi po lekturze tego tekstu i to nie w odniesieniu do tego jakie jest ich zdanie w dyskusji nad dopuszczalnością adopcji przez pary homoseksualne. Ale w kontekście wiwisekcji jaką autor przeprowadził na własnej świadomości. Moim zdaniem to bardzo rzeczowa i rzetelna analiza, argumenty, którym trudno zarzucić brak logiki czy tendencyjność. W zasadzie to jedyny rozsądny głos w dyskusji medialnej na jaki się natknęłam. Ciśnie się na usta – jedyny wart polemiki – ale trudno jest z nim polemizować, albowiem zawiera w sobie zarówno argumenty za, jak i przeciw. On sam jest polemiką. I to dobrą polemiką. A jeżeli sprowokuje u czytających chwilę zadumy i zastanowienia się nad stosunkiem do tematu to osiągnie więcej niż niejeden pseudonaukowy elaborat czy wystąpienie telewizyjne. Uważam, że to świetny tekst do walki z homofobią, tyle tylko, że homofoby (a może homofobowie… nie wiem jaka forma gramatyczna jest prawidłowa) nie zaglądają w takie miejsca jak wspomniany portal. A szkoda… Reasumując polecam tekst – wart przeczytania.

5 sierpnia 2005

Projekt ABWARTS

Projekt fotograficzny ABWARTS został powołany do życia na początku 2001 roku w Berlinie przez Martina Pelzera i Anne Phobia. Główne role są podzielone, on fotografuje, ona pozuje, pozostałą obróbkę materiału dzielą między siebie. Można powiedzieć, że dla nich fetysz to już nie hobby ale pasja. Starają się pokazać na zdjęciach fetysz w czystej postaci, dlatego też ich fotografie nie mają nadmiernie rozbudowanego tła przy jednoczesnym ograniczaniu ilości elementów ‘fetyszowatych’. Podstawowa technika to czerń i biel, ale do specjalnych zadań używają czasami i kolorów. Jest to przedsięwzięcie niekomercyjne a wszelkie dochody ze sprzedaży zdjęć są konsumowane przez sam projekt. Na życie autorzy zarabiają… kręceniem filmów dzięki temu udaje im się łączyć przyjemne z pożytecznym.











2 sierpnia 2005

Czekając na łzy…

Czasami płaczę bez powodu. Płaczę. Często płaczę. A powody? Najróżniejsze: wzruszenie, sentymenty, wspomnienie, żal, radość, rozkosz, ból, śmiech, złość. Łzy towarzyszą mi odkąd pamiętam. Może to właśnie powinno być moje imię – Łza. Tak trzeba, ja tego potrzebuję, potrzebuję tego jak oczyszczenia. To także sprawa nagromadzonych emocji, które tak właśnie znajdują ujście z wnętrza. Kiedyś usłyszałam określenie, że mam oczy w mokrym miejscu – coś w tym jest. Łza – maleńka słona kropla – czasami więcej warta niż tysiąc słów czy setka obrazów. Potrafi powiedzieć tak wiele… temu, kto łez słuchać potrafi, kto słyszy plusk spadającej kropli, rozumie mowę tych mokrych drobinek duszy. Czy jest ktoś, kto czeka na moje łzy?

=================

... 2005-08-03 19:19:39 158.75.212.89
"Czy jest ktoś kto czeka na moje łzy?"...nie wiesz? Nie wiesz czy jest ktoś kto czeka na... łzy? na łzy... na krew... i na... Czy jest ktoś kto czeka na twoje łzy...a może raczej Czy jest coś na co ktoś czeka bardziej niż na twoje łzy?

Wróżenie z genitaliów

Autorzy: Dr Seymore Klitz & dr Ima Peeper
Wydawnictwo Książki Niezwykłej MANIA, Wrocław 1996

Pozwolę sobie zacytować dedykację „Książka ta poświęcona jest każdemu, kto ma genitalia, ponieważ bez was nigdy nie zostałaby napisana”.A co jest w samej książce? Otóż jest tam szczegółowa historia nauki zwanej genitologią z powołaniem się na znaleziska pochodzące z różnych okresów historycznych. I tak w prymitywnych malunkach z jaskiniach Lascaux we Francji dopatrzono się pierwszych starożytnych kutasów. Odpowiedziano na pytanie do czego służyły jaspisowe pierścienie znalezione podczas wykopalisk antropologicznych w Hung-Far-Low (Chiny) – do podtrzymywania erekcji. Odniesiono się także do indyjskich fresków w starożytnych świątyniach traktując je jak brudnopis Kamasutry. Przedstawiono hieroglify egipskie obrazujące dopasowanie pochew i penisów. Jest wzmianka o wykorzystywaniu genitologii w … wyroczni delfickiej. I tak aż do czasów współczesnych. Ale to co najlepsze zaczyna się w tym właśnie miejscu. Przekrój przez wszystkie możliwe typy wyglądu męskich i żeńskich genitaliów wraz z rysunkami, charakterystyką osobowości właściciela, wykonywanym przezeń zawodem oraz klasyfikacją pod względem przydatności seksualnej. Oraz oczywiście przykłady znanych osób sklasyfikowanych w poszczególnych kategoriach.

Książka napisana z humorem, można ją potraktować podobnie jak gazetowe horoskopy. Jednakże może być dużo przyjemniejsza w zgłębianiu wiedzy, zgodnie bowiem z zaleceniami autorów „Obejrzyjmy uważnie ten zadziwiający instrument ze wszystkich punktów widzenia, aby nabrać biegłości w nauce genitologii”. Tak więc do dzieła! Obejrzyjcie dokładnie swoje drugie połowy… a będziecie wiedzieli co za ziółko dzieli z Wami łóżko. Pozycja doskonała na długie zimowe wieczory lub na pełnię sezonu ogórkowego. Książka zawiera instrukcję jak dokonać prawidłowego odczytu i jakie narzędzia przygotować (ołówek, notatnik, drewnianą linijkę, kątomierz) a także formularz odczytu dla każdej z płci. A na zakończenie oczywiście optymalne połączenia.



1 sierpnia 2005

A co jeżeli się pomylę?

Czasem łapię się na tym, że mogę wszystko. W każdym razie tak mi się czasami wydaje. Zbieram okruchy słów i zdarzeń i składam z nich całość – moją całość. A czasami strącam w niebyt całą, nowiutka konstrukcje nim jeszcze zostanie skończona. Bo niby jak dokończyć coś, co nigdy nie miało początku. To trochę tak, jakby otworzyć list i przeczytać, i wyciągnąć wnioski, i zacząć tworzyć, i marzyć, i planować… podczas gdy jeden drobny szczegół umyka uwadze – list miał innego adresata… Ale przecież to… czy tamten szczegół… kolor… zdarzenie… nic innego jak nadinterpretacja. Czasami jednak tak się zdarza. A kiedy już odkryje się pomyłkę bywa za późno. Po prostu za późno. I nie wiadomo co zrobić wówczas z taka historią. Zapomnieć? Przemilczeć? Tłumaczyć? I tak źle, i tak niedobrze…Moim życzeniem jest, żebym nigdy nie doszukiwała się siebie w słowach innym przeznaczonych. Jeśli trzeba zdmuchnę świeczki na torcie, żeby życzenie się spełniło… Albo splunę przez ramię na rozstajach dróg w księżycową noc.