2 maja 2007

Męskość wg Roberta Mapplethorpe'a

Rocznik 1946 wychowanek amerykańskiego przedmieścia - Robert Mapplethorpe. Z tego, co sam o sobie mówi nigdy nie był wielbicielem fotografowania jako procesu, zawsze przedkładał nad niego fascynację samym obiektem i możliwością jego utrwalenia. Jego pierwsze dokonania to dzieło… polaroidu, a i obiekty należały do klasycznych – autoportrety i portrety przyjaciół.

Zmiana podejścia do fotografii następowała stopniowo a rozpoczęła się w połowie lat siedemdziesiątych od zakupu aparatu dużoobrazkowego. Rozszerzył grono osób, które i z którymi fotografował. Związał się z undergrund’ową grupą S&M fotografując ich dokonania, stał się także eztandarowym fotografem aktorów porno. Niektóre z jego prac szokowały: kompozycją, kontekstem, formą, ale jednego nie można im było zarzucić – mistrzostwa techniki. Sam nie lubi słowa szokujący, w osobistym słowniku zamienił je na nieoczekiwane, niespodziewane, zaskakujące. W latach osiemdziesiątych doprowadzał do perfekcji swoje spojrzenie na nagość przez tworzenie czegoś, co nazwałabym związkami frazeologicznymi gdyby dotyczyło to słowa a nie obrazu. W jakiś sposób jest twórcą konwencji techniczno-artystycznej, która stawia go w panteonie artystów dwudziestego pierwszego wieku z kombinacjami iście autorskimi. Połączenie kolorowych polaroidów, wydruków, czarnobiałych odbitek, grafik rysowanych piórkiem i podmalowywanych niczym akwarele obrazów zatrzymanych w kadrze.

W 1987 roku utworzył fundację swojego imienia, której celem jest promowanie fotografowania, wspieranie muzeów zaangażowanych w wystawy fotograficzne, ale na równi z tym wspiera badania medyczne związane z AIDS. Taki współczesny człowiek renesansu albo mecenas sztuki współczesnej na miarę trzeciego tysiąclecia.

Jest jednym z nielicznych, którzy poświęcają swój czas i kliszę męskim aktom. I wyznać, muszę przyznać, że z dużą przyjemnością oglądam te kompozycje, bo mają w sobie coś odrealnionego. Paradoks mężczyzny zawarty w jednym zdjęciu. Dorosłe ciało zwinięte niemal do pozycji embrionalnej. Mężczyzna czy dziecko, które nigdy nie dorosło? Zastygła postać zadająca to pytanie całą swoją cielesnością. Górująca nad otaczającą ją rzeczywistością musi podjąć decyzję co dalej. Pozostać w tym zawieszeniu pytania czy wkroczyć w fizyczność.


A jednak ruch, jednak ewolucja. I nie wiadomo, co było powodem podjęcia decyzji czy znudzenie czy może to, że będąc ponad nie można odbierać fizyczności świata. A może to testosteron? Nie ważne, najważniejsze jest to, że przerwana została niemoc pomieszana z przeświadczeniem o własnej wartości. Czas zmierzyć się ze światem, niech zweryfikuje samoocenę mężczyzny. Jeszcze widać wahanie w tym powolnym kroku, jeszcze nie sposób nie zauważyć zwolnionego tempa, ale jednocześnie już dłoń unosi się ku górze. Kto wie co dłoń ta uczyni, może uściśnie inną dłoń…


A może wyciągnie się ku górze, żeby ciało powtarzać zaczęło kształt łuku będącego wyrazem tęsknoty za perfekcją i doskonałością. Choćby to miała być tylko doskonałość wzorca. Sylwetka prostuje się, ciągle jeszcze nie osiąga idealnej pozycji, ale już dostrzegłszy krzywiznę koła w naturalny sposób zaczyna ją naśladować. Wyprężone ciało, któremu już teraz wystarczy jeden ruch do tego, żeby zaprezentować się w pozie ideału.


Te dwa, które kojarzą mi się nieodmiennie z rozłożonym na czynniki pierwsze rysunkiem Leonarda DaVinci prezentujące doskonałość – męskie ciało wpisane w kwadrat i koło. Wzorzec, tu jednak pokazany nieco inaczej – poruszony, jakby pozostawanie w idealnej harmonii po prostu nie leżało w męskiej naturze, chęć zaistnienia, pokazania się także z tej drugiej strony. Trochę walczący, a trochę puszący się w swojej sile, dzięki której niczym Atlas potrafi utrzymać niebo nad głową.




Kolejny przystanek, kolejne pytanie, kolejne poszukiwanie rozwiązania. I jedna jedyna odpowiedź – nic nie jest tylko czarne i białe. Nawet czerń i biel są tylko odcieniami szarości. Skrajnymi, ale jednak tylko odcieniami nabierającymi bar w zależności od tła.

Brak komentarzy: