6 maja 2007

Filmowo-życiowo

Znowu w środku kociołka życia, coś wokół bulgocze i syczy, czasami wykipi a czasami się przypali. Ale przynajmniej jest w czym wybierać, nie grozi monotonia. Ktoś kiedyś mi powiedział, że jak wszystko zaczyna się toczyć prostą ścieżką to ja sama wykopię jakiś dołek albo rzucę kłodę. Coś w tym jest – lubię jak się dzieje. Choć nie ukrywam, że lubię jak się dzieje po mojej myśli. Teraz na przykład mam kolejne studia na tapecie, masę służbowych spraw, kostium na przedstawienie Młodej, scenariuszopisanie, recenzję, konspekt pracy dyplomowej, zarośnięty (!) ogródek i parę innych spraw na raz. A propos scenariuszowania to jakoś tak nie potrafię oglądać filmu (a ostatnimi czasy częstym gościem w kinie jestem) bez analizowania obrazu z punktu widzenia zapisów i struktury scenariusza. Łapię się na tym, że w trakcie projekcji niejako odhaczam pozycję z długiej dość listy narzędzi scenarzysty te, które w danym filmie zostały wykorzystane. I jak zostały wykorzystane, jak dobrze, czego nadużyto a czego zabrakło. Fajna zabawa, zresztą jak każda analiza – takie rozkładanie na czynniki pierwsze. Coś w rodzaju rozbioru gramatycznego i logicznego zdania na gramatyce w szkole. Co prawda czeka mnie jeszcze obejrzenie paru filmów, na które wcale nie mam ochoty, ale o których wiem, że są w nich nowatorskie zabiegi scenarzysty. Takie rozbieranie dziesiątej muzy sobie uskuteczniam w zaciszu własnej głowy. Chyba poszukam sobie jakiegoś sprawnie działającego filmowego klubu dyskusyjnego, bo temat zaczyna mnie wciągać ponad miarę.

Brak komentarzy: