9 sierpnia 2007

Zbierając z poduszki sny rozrzucone

lubiłem gdy w grzebień palców
włosy spinałaś, kochałem te twoje wypieki
na twarzy, te esy-floresy wygięte metaforą gdy zaczęłaś
przełamywać się wpół słowa rozmydlając moje imię
lubiłem głaskać cię pod włos, naciągnąć grzbiet
na prześcieradło, wymruczeć na dwa głosy
mariaż linii i faktury przyćmiony rytmem
niepełnych pchnięć
lubiłem pot, koronki i kolaże
słodko przaśne pojękiwania w przekładzie
na język francuski, lampkę z opcją
na wyobraźnię
lubiłem ten gorący, rozkopany, płytki sen
nad ranem, gdy myśli krążyły na sklepieniach
ud, wyznaczając granice
absurdu
Maciej Sawa

Trochę secesyjne, trochę surrealistyczne nie mniej jednak miłe dla oka i ucha wyznanie. Abstrakcyjne metafory pełne ciepła i czułości. I nawet czas przeszły nie stanowi dysonansu, nie wskazuje na to, że teraźniejszość jest zaprzeczeniem przeszłości. To, co wyłania się z liter to raczej stwierdzenie lubiłem i lubię. Nietypowa dla męskich wierszy lekkość odmalowania sytuacji, nie zawaham się użyć określenia kobieca. Klimat tak odbiegający od dzisiejszych szybkich czasów, kiedy nawet nie próbujemy zebrać resztek snów, choćby tych tytułowych – rozrzuconych na poduszkach.

Brak komentarzy: