23 sierpnia 2009

Gipso(nie)fil

Kolejny dzień w pozycji horyzontalnej i to na całkowitej lasce i niełasce osób trzecich. To absolutnie nie dla mnie. Gips na nodze to nie jest to o czym marzyłam. Na dodatek uziemienie w miejscu zakwaterowania oznacza zerową mobilność a w tym tygodniu miałam załatwić tyle spraw w tak zwanym gdziesiowie. A tu duppa blada, telefon i internetowe centrum dowodzenia pozostaje jedynie. Żeby jeszcze farmacja przeciwbólowa nie zmulała rozumu byłoby znośnie a tak mam przerwy w życiorysie.

Poza tym czym innym jest korzystanie z łóżka dla przyjemności a czym innym nie mieć innego wyjścia. Ale co tam zaprzyjaźnię się z kulami i dam radę – zejdę na dół. Może już… za kilka dni. I po raz kolejny stwierdzam zdecydowanie po przetestowaniu na własnej skórze – NIE LUBIĘ ZASTRZYKÓW choćby i najcieńszą igłą robionych.

18 sierpnia 2009

Wakacyjne zwiedzanie…

Nie ma to jak słoneczko, przejrzysta woda i pozostałości ze starożytności do pooglądania. Nigdy nie wiadomo co się kryje za zakrętem...


A nuż będzie to amfiteatr jak żywy choć w wieczorowej kreacji (tylko lwów brak i gladiatorzy chyba na urlopie)


Albo miła oku (i nie tylko) piwnica czy może raczej a dokładniej niczego sobie loszek. To, że stoi taki opuszczony i samotny woła o pomstę do nieba, nieprawdaż?






Nie ma wątpliwości - podróże kształcą i rozwijają wyobraźnię :)

16 sierpnia 2009

Poniedziałek

Powoli wkraczała w otaczające ją ludzkie mrowie, wstępowała w strumień ciał podążających w tym samym kierunku. Przez jedną, krótką chwilę przemknął jej przez głowę obraz braci Lumière, pierwszy w dziejach kinematografii film - Wyjście robotników z fabryki. W końcu to właśnie była fabryka. Cóż z tego, że oba wydarzenia dzieliło ponad sto lat. Zmieniły się ubiory, wiek, ludzie, ale niezmienny pozostał rytuał opuszczania miejsca, w którym spędzali większość życia. Ten sam tępy wzrok wbity w granicę między fabryką i życiem. To samo pragnienie opuszczenia tego miejsca. Tak, są rzeczy niezmienne. Wiedziała, czuła, że nie pasuje do tego miejsca, zwłaszcza dziś. Czuła na sobie wzrok kilkudziesięciu mężczyzn, lekceważącą dezaprobatę w utkwionym w niej spojrzeniu. Podążała z nimi w kierunku miejsca, które dziś i dla niej miało być wyjściem na wolność. Rozkołysana na swoich dziesięciu centymetrach szpilek, w zwiewnej, letniej sukience myślała tylko o tym, żeby wiatr nie obnażył jej mikroskopijnych majtek swoim pożądliwym oddechem. Choć to początek lata upał już osiągnął apogeum. Kiedy otworzyła drzwi samochodu fala gorąca lubieżnie osiadła na skórze lepko-wilgotną warstewką. Z niechęcią postawiła torbę kryjącą w sobie wszystkie atrybuty jej zwyczajnego życia na dnie bagażnika i usiadła za kierownicą. Pierwsza strużka potu naznaczyła jej plecy zanim zdążyła wrzucić trzeci bieg.

- To będzie jazda - pomyślała i uśmiechnęła się do siebie konstatując grę słów i jej dwuznaczność. To był dzień, który mógł wiele zmienić. Bo przecież musiała wiedzieć jak to jest, zanim podejmie Decyzję, jedną z tych na całe życie. A zostało już tylko jedenaście dni. Tylko jedenaście. Nie spodziewała się, że przygotowania zajmą aż tak dużo czasu. Rozmowy, spotkania, selekcja - to zajmowało jej każdą wolną chwilę od przeszło pół roku.

Mijając rogatki miasta wkraczała na nieznany teren. Uważnie wypatrywała charakterystycznych punktów, które miały doprowadzić ją do celu wyprawy, ale miały też pomóc jej powrócić do zwyczajności. Wiedziała, że to będzie złoty strzał – jeden jedyny raz, kiedy wypuści z ukrycia swoje demony, pozwoli sobie na przeżycie tego, na co czekała od… no właśnie, sama nie pamiętała od kiedy. Chyba od zawsze, a już na pewno od kiedy wyśniła TEN sen. Miała wówczas niecałe czternaście lat… Droga stawała się wąska i kręta, porośnięta krzakami po obu stronach, z rzadka upstrzona zabudowaniami. Po lewej stronie drogi, nad małą betonową zatoczką, która kiedyś mogła być przystankiem autobusowym, górowała sylwetka mężczyzny ubranego na czarno.

- Temu to musi być gorąco - pomyślała z politowaniem dokładnie w momencie, kiedy zauważyła drogowskaz, za którym miała się zatrzymać. Szybki rzut oka w lusterko potwierdził, że w zapomnianym przez ludzi zakątku nie można się spodziewać wielu aut. Zdecydowany ruch kierownicą w lewo i wciśnięty energicznie hamulec zatrzymały samochód na końcu zatoczki.

- Czy..? Nie, nie możliwe, zupełnie nie jest podobny.

Niedowierzanie i zaprzeczenie. Przecież ten, który miał na nią tu czekać wygląda zupełnie inaczej. Zapach wznieconego hamowaniem kurzu połączony z przytartą o asfalt gumą opon wtargnął do wnętrza samochodu. Manipulując przy nawiewie powietrza przestała przyglądać się nieznajomemu. Nie zauważyła, jak powoli, krok za krokiem, zbliżał się do zatrzymanego auta. Kiedy usłyszała otwierane drzwi uświadomiła sobie, że nie wie kto dotyka klamki. Zamarła w oczekiwaniu. Samochód zakołysał się pod ciężarem pasażera, który zajął miejsce za kierowcą. Bezgłośnie. Bała się spojrzeć w lusterko, bała się, że przeznaczenie będzie miało na sobie czarny strój nieznajomego. Bezruch paraliżował zmysły, jedynie palce ozdobione długimi, burgundowymi paznokciami zacisnęły się kurczowo na kierownicy. Wiedziała już, że to on, rozpoznała zapach, ten sam, który zapamiętała z pierwszego spotkania. Ta świadomość odebrała jej i oddech, i głos. Zamknięcie drzwi było tym momentem, od którego była zdana wyłącznie na niego. To, co się stało w ciągu ostatniej minuty było jedynym elementem scenariusza, jaki znała. Pierwszym i ostatnim zarazem. Czuła strach. Przejmujący zwierzęcy strach materializujący się strużkami zimnego potu. Rodziły się na karku u nasady włosów i spływały wzdłuż kręgosłupa, między pośladkami. Z przodu zaś zdawały się być kroplami uronionymi przez falujące piersi, a kończącymi swój żywot między udami. Do stalowego uścisku w żołądku i drugiego na tchawicy dołączył ten trzeci, w podbrzuszu. Zamglony wzrok i nadmiar zatrzymanego w płucach dwutlenku węgla zawiesił ją gdzieś między jawą a snem. Odpływała powoli, a wilgoć między zaciśniętymi udami nie była już tylko potem. Wyłączyła myślenie, całą sobą chłonęła tę zjawiskową chwilę, wciąż jeszcze pozostając na pograniczu światów. Było jeszcze bardziej podniecająco niż to sobie wymarzyła, bardziej tajemniczo, bardziej…

- Jedź – zabrzmiało cicho z tyłu głowy wyrywając ją z rozmarzenia.

Poruszyła się jak gwałtownie obudzona ze snu. Instynktownie włączyła prawy kierunkowskaz i zerknęła w lusterko, najpierw w prawe, a potem we wsteczne, w którym zobaczyła odbicie pasażera, to ten mężczyzna w czerni. Duże, czarne, przeciwsłoneczne okulary wzbraniały dostępu do oczu. Nie bez trudu rozpoznała w nim mężczyznę, z którym spotkała się kilka dni wcześniej, wciąż bardziej jeszcze po zapachu niż po wyglądzie. Nie wzbudzał w niej lęku, raczej ciekawość. Miał być spełnieniem skrywanych latami pragnień…

- Skręć w lewo – znów ten spokojny, niski głos.

Zawahała się, boczna droga wyglądała na nieuczęszczaną od dawna.

- W lewo! – zabrzmiało nagląco.

Skręciła w nieużywaną polna drogę, gałęzie ałyczy hałaśliwie próbowały zatrzymać samochód szorujący podwoziem o dorodne kępy traw, kiedy przeciskała się w stronę niewielkiego budynku obrośniętego dzikim winem. Zatrzymała się przed niską drewnianą bramą. Pasażer rozglądał się trochę nerwowo, poczym nakazał wrócić, na główną drogę. Nigdy nie lubiła jazdy na wstecznym, a teraz zupełnie nie miała na nią ochoty. Niestety, w tak wąskim miejscu nie było co marzyć o nawrocie. Nie chciała patrzeć na mężczyznę na tylnym siedzeniu, zerkając w boczne lusterka opuszczała zarośniętą alejkę żegnana dotykiem gałązek. Samochód gładko wjechał na asfaltową nawierzchnię przywróconego pierwotnego kursu.

- Ale wpadka i to już na wstępie – oceniła w myślach epizod z pomylonym skrętem. Przez chwilę jechała powoli przed siebie oczekująco zerkając we wsteczne lusterko.

- W lewo – tym razem głos był jeszcze bardziej stanowczy.

Tym razem była to przecznica obsadzona zaniedbanym ligustrowym żywopłotem, skręciła w nią z impetem i zadowoleniem, że dotarli do celu przejażdżki. Jakież było jej zdziwienie, kiedy usłyszała

- To nie tu, zawracaj. Dawno tu nie byłem.

Poczuła się zbita z tropu. Przecież zapewniał o wynajętym apartamencie za miastem, a tymczasem tłukli się po wertepach i zapomnianych przez cywilizację zakamarkach. Strach zaczął górować nad podnieceniem. Tak, zaczęła się naprawdę bać. Przecież nikt nie wiedział, gdzie jest. Nikt. Z trudem przełknęła ślinę wrzucając po raz kolejny trójkę na starym asfalcie. Przestała zwracać uwagę na przydrożne krzaki, zastanawiała się, czy on aby wie dokąd zmierzają. Analizę przerwał nieco podenerwowany głos nakazujący zatrzymanie samochodu pod kolejowym nasypem. Teraz już nie była w stanie opędzić się od wizji własnego ciała porzuconego przy torach. Nie pamiętała, żeby kiedykolwiek tak się bała. Zatrzymała samochód nawet nie wrzucają kierunkowskazu. Przez chwilę widziała szybkie hamowanie i jego wypadającego przez przednią szybę, ale nie miała pewności czy zapiął pasy, nie zarejestrowała tego, poza tym siedział z tyłu... Odegnała natarczywą myśl.

Opuścił auto i przechodząc przed maską otworzył przednie drzwi pasażera. Nie zaprotestowała, kiedy zajął miejsce . Teraz, widziała go kątem oka. Dłonie pozostały na kierownicy, a spanikowany wzrok utkwiony wprost przed siebie. Nieruchoma, przyczajona i odziana w strach, czekała. Kiedy wyciągnął dłoń w jej kierunku zadrżała, ale pozostała w niezmienionej pozycji. Dotyk palców na policzku kontrastował z traumatyczną wizją w głowie. Palce… one były takie delikatne i ciepłe, kiedy przesuwał je po brodzie, w stronę szyi drżała pod tym dotykiem. Drżała z podniecenia. Właśnie uświadomiła sobie, jak bardzo pragnie tego dotyku, ale jednocześnie próbowała nie prężyć się pod palcami niczym kotka. Miała mętlik w głowie. Analityczne ja domagało się głosu, podczas, gdy instynkty nakazywały mu milczenie. Palce muskały dekolt i już dotykały brzegu stanika. Falujące od przyspieszonego oddechu piersi zdawały się same podkładać się pod wyciągniętą dłoń, która przesunęła się, co prawda, po ich wierzchołkach, ale zmierzała niżej. Palce powoli zaczepiały o każdy z guzików, którymi zapięta była sukienka. Ostatni, ten w połowie uda był rozpięty, nigdy go nie zapinała… Palce powoli unosiły krawędź materiału. Ich dotyk na udach był jeszcze bardziej podniecający. Czuła, że ciało żyje swoim życiem, że nie panuje nad własnym podnieceniem, które rośnie wbrew wszelkiej logice i jakby na przekór świadomości zagrożenia.

- Pończochy… jak miło – w głosie mężczyzna brzmiało nieskrywane zadowolenie.

Zacisnęła palce na kierownicy i przymknęła oczy, nie chciała patrzeć na swoje żałosne ja. Wciąż wzbraniała się przed tym, co powoli ją wypełniało, przed jakimś pierwotnym podnieceniem, które żywiło się strachem, nieznanym i poczuciem całkowitej zależności od drugiej osoby, nieznanej osoby.

- Lubisz to? – zapytał nie oczekując odpowiedzi. Nie musiała odpowiadać, ciało wykrzyczało to za nią - wystarczyło, że oddychała, że zaciskała palce i powieki.

- Czas na test zaufania – wyszeptał tajemniczo odsuwając dłoń.

Oczekiwała na kolejne dotknięcie, ale zamiast tego usłyszała metaliczne szurnięcie. Ciche i powolne. Wizja ciała na torach powróciła wraz poleceniem, które było bardziej sykiem niż szeptem:

- Nawet nie próbuj drgnąć.

Chłód. Chłodny dotyk na czole. Czyżby..?

- Otwórz oczy, chcę żebyś widziała – słowa płynęły zmysłowym szeptem wprost do jej ucha.

Czuła ciepło oddechu, który je przyniósł. Spodziewała się noża, ale na to, co zobaczyła nie była przygotowana. Duże ostrze, pokryte niezliczonymi liniami jakby zatopionych w nim nitek odbijało promienie słońca. Przerażenie, paraliżujący strach i to rosnące podniecenie, z którym nie potrafiła sobie poradzić. Jak hasło z kartkowanej encyklopedii przemknęła przez głowę fraza damasceńska stal. Przesuwał ostrze powoli po skórze rysując na policzkach sobie tylko znane znaki. Dotyk na krawędzi czerwieni wargowej wycisnął z niej westchnienie i na ostrzu noża pojawiła się delikatna mgiełka. Ostrze już przemykało po szyi, czuła jego nacisk przy przełykaniu śliny. Ale już zdobywało kolejne obszary skóry. Przejęta strachem bała się głębiej oddetchnąć, ale jednocześnie pragnęła tej ostrej, chłodnej pieszczoty. Poczuła jak metal osiadł na kolanie i rozpoczął wędrówkę w górę uda. Kiedy wciskał się pod springi musiała wstrzymać oddech. Ostrze zatrzymało się na moment na biodrze i zaczęło się oddalać napinając materiał bielizny. Trzask przecinanej gumki brzmiał jak łoskot w jej wyostrzonych zmysłach, nie zdołał jeszcze wybrzmieć do końca, kiedy ostrze zatańczyło na drugim kolanie i wkrótce druga gumka poddała się bez walki. Odchylił nożem niewielki trójkąt materiału przesuwając ostrze po wzgórku łonowym, poczym odłożył nóż. Z kieszeni koszuli wyjął parę cienkich, lateksowych rękawiczek, a w czasie kiedy wsuwał je na dłonie strach po raz kolejny przyćmił podniecenie w zdezorientowanej kobiecie. Mężczyzna zawinął pozostały z przodu skrawek majtek na palcach i jednym szarpnięciem wyciągnął całość na wysokość oczu kobiety. Poczuła swój zapach. Intensywniejszy niż kiedykolwiek, zapach swojego podniecenia, swojej zwierzęcości. Rozcierając w palcach mokre skrawki materiału powąchał je z zadowoleniem i wsunął do kieszeni koszuli. Z satysfakcją patrzył na wykwitający na jej twarzy rumieniec wstydu, ale chciał więcej. Poczuła, że zmienia pozycję na fotelu, ale wolała nie otwierać oczu, żeby sprawdzić, na jaką. Tym bardziej, że znowu poczuła jego palce. Bezwiednie rozchyliła uda, kiedy dotknął jej kobiecości. Woń podniecenia uderzyła w nozdrza w tym samym momencie, kiedy poczuła palce wewnątrz ciała.

- Jesteś tak mokra i otwarta, że mogę wsunąć się aż po nadgarstek – cedził słowa zdystansowanym, pewnym głosem.

Nie, tylko nie to krzyknęła w myślach, kiedy dotarło do niej znaczenie wypowiedzianych słów. Po raz kolejny strach przegonił podniecenie, po raz kolejny nie potrafiła nad nim zapanować.

- Nie tym razem. Jedźmy już do apartamentu – zakomenderował rzeczowo.

- Nie potrafię, nie teraz, nie jestem w stanie prowadzić!

Natłok myśli, które pojawiły się nagle spowodował, że nie wykonała żadnego ruchu.

- Jedziemy! Nie będziemy przecież tkwić cały wieczór na tym pustkowiu. Nie zapomnij o światłach –zabrzmiało kpiąco.

Niezgrabnie wrzuciła jedynkę. To był jeden z trudniejszych kwadransów w życiu. Każdy ruch musiała najpierw wypowiedzieć w myślach zanim go wykonała. Prowadzenie samochodu nigdy jeszcze nie było tak trudne, na szczęście ruch był tu minimalny. Skręt w lewo, tym razem ten właściwy doprowadził ich do urokliwej leśnej enklawy zabudowanej kilkoma dwupiętrowymi budynkami. Przed jednym z nich zatrzymała samochód.

- A więc ta zgubiona droga to była gra - pomyślała wyjmując kluczyk ze stacyjki - mistyfikacja, prosta - ale skuteczna. Postarał się – uśmiechnęła się do siebie – a więc dobrze wybrałam – pomyślała przekraczając próg otworzonego przed nią apartamentu.

Za progiem rozpościerało się przestronne wnętrze w ciepłych barwach, hotelowo-nijakie. Żadnych oznak oswojenia przestrzeni – po prostu obraz słownikowej definicji wyrażenia wynajęte. Jej wzrok padł na leżące pod przeciwległą ścianą buchty równo złożonych linek. Rysunek kolorowych plamek na oplocie wskazywał na statyczne linki wspinaczkowe. Sama nigdy nie pasjonowała się skałkami, ale jej przyjaciel… zobaczyła go w myślach jak niezmordowany uczył ją przeplotek i składania lin, objaśniał działanie ósemki i bloczków.

- Stare czasy… - pomyślała z sentymentem przy wtórze zatrzaskiwanych drzwi.

- A więc to jest moja mekka – kolejna myśl zatrzepotała w głowie.

Stała w oczekiwaniu, gotowa na jedno słowo zedrzeć z siebie codzienność i wskoczyć w palący ją ogień. Teraz, zaraz, właśnie tutaj chciała poczuć się sobą, tą sobą, którą ukrywała przed całym światem. Zaskoczyła ją panująca wokół cisza. Bezruch w połączeniu z ciszą stawał się nie do zniesienia.

- Zdejmij sukienkę – głos dochodził z za pleców – i buty.

Odruchowo przesunęła głowę w bok próbując nawiązać kontakt wzrokowy.

- Nie odwracaj się – usłyszała.

Sukienka z lekkością spłynęła na podłogę, jakby rozumiejąc, że jest tylko przeszkodą. Niekompletne odzienie nie zachwiało pewnością siebie kobiety, nawet nie wywołało klasycznych odruchów wstydu. Nie, ona był świadoma tego, po co przyszła. Gotowa na pogwałcenie własnej psyche i morale. Dziś to było jej jedyne pragnienie – zakosztować zakazanego owocu. Kiedy jednak pięty dotknęły wykładziny nie była już tą samą dumną kobietą, która tu weszła. Oczy, nawet niewprawnego obserwatora zarejestrowałyby nerwowe ruchy palców, spłoszony wzrok i ręce, które nie bardzo potrafiły znaleźć sobie miejsce. Kto by pomyślał, że odebranie jej tych dziesięciu centymetrów obcasów może mieć taki skutek. Wsłuchaną w siebie zaskoczył dotyk skóry na szyi.

- Nowa skóra – pomyślała.

Tego zapachu nie pomyliłaby z niczym innym.

- Nowa skóra…

Powtórzona myśl nie przyniosła rozanielenia zwykle towarzyszącemu skórzanej woni, wręcz przeciwnie, nowa skóra mogła świadczyć o bardzo świeżym zakupie, a to przywodziło tylko jedno skojarzenie.

- Nowicjusz!! – ostrzegła kobietę podświadomość – Uważaj to nowicjusz!

Ale nie mając porównania, punktu odniesienia kobieta przegoniła pulsujący w głowie komunikat, przecież chciała spełnić swoje marzenie. Nic nie mogło jej w tym przeszkodzić. Nie pozwoli na to, w żadnym wypadku. Za daleko zaszła, żeby teraz się wycofać.

Przedłużające się oczekiwanie stawało się irytujące. A niewiele jest rzeczy, które potrafią ją wyprowadzić z równowagi tak szybko jak ostentacyjne ignorowanie jej osoby. Już miała odwrócić się na bosej pięcie, kiedy poczuła na nadgarstku skórzane kajdanki, znów nozdrza napełniły się lubym aromatem skóry. Czuła sztuczność sytuacji, ale pełna dobrej myśli poddała się dłoniom popychającym ją w głąb pokoju. Na dużym łóżku spoczywały dwa… nie w zasadzie to dwie… listewki. Ich rachityczny obraz zgrzytnął w mózgu kobiety. Gwałtownie zatrzymana i obrócona wokół własnej osi nie zdołała utrzymać równowagi i upadła plecami na ciemnozieloną narzutę. W następnej chwili mężczyzna już siedział na niej okrakiem przytrzymując kolanami jej rozrzucone za głowę ręce.

- Ani słowa – wycedził.

Spojrzała mu w twarz. Nadal tkwiły tam ciemne okulary, przez które nie była w stanie dojrzeć oczu.

- Tak, właśnie tak, chcę poczuć zniewolenie, fizyczną przewagę – wypowiadała w myślach ekstatycznie zaklęcia.

Mężczyzna sprawnym ruchem przypiął metalowymi karabińczykami obrożę i kajdanki do listewki. Drugą parą kajdanek połączył nogi leżącej z drugą listewką. Wyraźnie zadowolony z siebie napawał się widokiem otwartego ciała, stojąc w nogach łóżka.

Podniecenie znów podskoczyło o kilka taktów, ale do poziomu z samochodu było jeszcze daleko.

- Będzie dobrze, będzie dobrze… Musi być! – powtarzała sobie kobieta.

Skoro tak sobie to wymyślił, powstrzyma się od prób oswobodzenia się, przecież te rozpórki złamią się niczym zapałki, kiedy tylko spróbuje wstać. One nie stanowiły żadnej przeszkody. Fizycznie. Ale przecież taki szczegół nie popsuje upragnionego wieczoru. Podniecenie zdawało się topnieć z każdą upływającą sekundą bezczynności.

Ich oczy spotkały się, ale tym razem kobieta nie odwróciła wzroku. W jej oczach zaczynało się malować rozczarowanie. Z jego źrenic nieosłoniętych już ciemnymi szkłami wyzierała czujność. Szybkim ruchem znalazł się na łóżku, ponownie przygniótł ją swoim ciężarem. Z kieszeni spodni wyciągnął kawałek materiału, który okazał się przepaską na oczy. Zdążyła tylko zarejestrować paskudny panterkowaty deseń zanim przepaska przysłoniła widok. Był to wysłużony rekwizyt, z mocno rozciągniętą gumką, tak, że po bokach całkowicie odstawał od twarzy i psuł zamierzony efekt.

- Przecież drobne problemy techniczne nie mają znaczenia – pomyślała kobieta i zacisnęła powieki, żeby zniwelować braki sprzętowe. Z determinacją godną generała zmierzała do wyznaczonego celu – bycia zniewoloną.

Rozsuwany zamek uświadomił jej co teraz nastąpi. Wibrator wsunięty w jej kobiecość zdążył ją jeszcze rozkojarzyć zanim poczuła wpychany do ust członek. Nie lubiła wibratorów. Nigdy ich nie lubiła, nie znajdowała w nich przyjemności. Teraz to terkoczące urządzenie przepędzało rosnące po raz kolejny podniecenie. Członek w ustach poruszał się nieporadnie. Narastała irytacja. Idiotyczna pozycja, niewygodna penetracja i do tego ten durny bzyczek między nogami.

- To jakaś farsa – pomyślała, kiedy zamknęła oswobodzone usta – co to ma być do jasnej cholery? – wykrzyczała w myślach.

Uwolnione od ciężaru mężczyzny piersi falowały miarowo. Myliłby się jednak ten, kto sądziłby, że to efekt podniecenia. Wręcz przeciwnie, w kobiecie kipiała złość. Zanim jednak zdążyła wybuchnąć coś ukłuło ja w łydkę, a zaraz potem w udo i w pierś. Drgnęła z zaskoczenia i wściekłości, dzięki temu wibrator wysunął się z wnętrza – chociaż tyle dobrego – pomyślała między kolejnymi ukłuciami. Przecież umowa wykluczała użycie igieł!!. Po raz kolejny poczuła się oszukana. Otworzyła oczy i przez nieszczelną maskę zobaczyła dźgającą pierś wykałaczkę.

- Niegrzeczna dziewczynka tak się rusza, że aż wibrator wypada – zaśmiał się "wykałaczkowy oprawca" - trzeba to poprawić.

Wstał, przez chwilę grzebał gdzieś w szpargałach na podłodze, żeby triumfalnie wcisnąć podwójny wibrator w oba otwory kobiety. Irytacja powróciła wraz z dyskomfortem zafundowanym przez dildo wsunięte nie nawilżony odbyt . Wibracje były silniejsze i jeszcze bardziej wkurzające. Jedyne o czym teraz myślała to jak zakończyć tę porażkę. Zbyt dobrze wiedziała, że wyśmiany niedoszły dominator może być nieobliczalny, postanowiła więc grać tę tragikomedię do końca. Po kolejnym poprawieniu wibratora wydała pierwsze ciche jęki, które, zgodnie z intencją, zostały zinterpretowane jako objaw zachwytu sytuacją. Posunęła się nawet do tego, że kiedy mężczyzna zastąpił wibrator palcami zasymulowała orgazm zaciskając mięśnie pochwy.

- Orgazm bez pozwolenia? – zagrzmiał karcąco i sięgnął ręką na podłogę.

Pstrokatym palcatem z napisem GoSport na rączce zaczął wykonywać ruchy, które bardziej przypominały oganianie się od much niż cokolwiek innego. Niemal bezszelestne plaśnięcia muskały piersi nie przynosząc ani bólu ani żadnych innych odczuć. Najwidoczniej jemu sprawiały przyjemność, bo zabawiał się w ten sposób przez parę minut. Wyglądał żałośnie. Przedłużająca się scena z palcatem obnażała najsłabszy punkt mężczyzny – brak planu. Dokładnie tak, cała ta sytuacja go przerosła. Na oczach kobiety jego triumf przeradzał się w klęskę: inwencja – zero, wyczucie sytuacji – minus jeden, podołanie zadaniu – minus sto.

- Za karę koniec na dziś – zawyrokował, próbując zakończyć tę scenę z twarzą.

- I chwała bogu – podziękowała w myślach - chwała bogu.

Odpiął karabińczyki od listewek i ostentacyjnie wyniósł wibratory do łazienki. Kobieta jeszcze przez chwilę leżała zaskoczona obrotem sytuacji. Świadoma faktu, że czas zejść ze sceny wyszarpnęła dłoń ze skórzanej opaski, rozpięła kolejne sprzączki, włożyła sukienkę i buty. Teraz odzyskawszy swoje dziesięć centymetrów godności spojrzała na mężczyznę i siląc się na uśmiech skierowała się do drzwi.

- Musimy to koniecznie powtórzyć – zawołał do niej.

- Koniecznie – wycedziła nie odwracając głowy – choć wcześniej piekło zamarznie niż to się ziści dodała w duchu – Dobranoc.

Drzwi zamknęły się za szczękiem. Kobieta powstrzymując łzy i krzyk opuszczała Waterloo. Na tarczy. Z ulgą usiadła za kierownicą, zacisnęła palce, wrzuciła bieg i rozsmarowała pedał gazu na podłodze. Koła zabuksowały na sypkiej powierzchni, żeby po chwili toczyć się już po szutrowej nawierzchni. Nie patrzyła na drogę, chciała być tylko jak najdalej od tego miejsca. Już nie tłumiła łez, a krzyk wypełniał wnętrze auta, szczelnie aż po dach. Nawet się nie spostrzegła, kiedy wjechała na trasę szybkiego ruchu. Wycieraczki nie poprawiały obrazu. Cóż, trudno jest zbierać łzy wycieraczkami przedniej szyby. Zahamowała zatrzymując samochód na poboczu. Krzyczała, głośniej i głośniej, uderzając pięściami w obręcz kierownicy.

- Jestem kretynką, skończoną kretynką!

Światła jadących z przeciwka aut oślepiały ją. Oparła przedramiona na kierownicy i złożyła na nich głowę. Łzy płynęły nieustannie, krzyk powoli zamierał, zastępował go szloch i łkanie.

Nagle podniosła głowę, otarła oczy wierzchem dłoni i wróciła na jezdnię. Ciemność wabiła pod swoje skrzydła, kilometry umykały pod kołami, Loreena pocieszała swoim aksamitnym głosem. Rzut oka w lusterko i nawrót na ręcznym, przez pas zieleni. Teraz to miasto zbliżało się do niej wielkimi krokami. Stacja benzynowa. Hamowanie i skręt. Stukot obcasów na wyłożonym kostką podjeździe. Stojąc przy ladzie szukała wzrokiem znanych kształtów na półkach. Wyławia Gorzką Żołądkową z szeregu butelek, ale niemal w tej samej chwili z niej rezygnuje. Kolejny alkohol rozpoznawany po kształcie to tequila, ale i dla niej dziś nie jest dobry dzień. Brązowy, wyoblony prostopadłościan - oto towarzysz na dziś.

- Ballantines'a poproszę – wybór został dokonany.

Sprzedawca ze zdziwieniem przygląda się, ale wobec wyłożonych na ladę banknotów zachowuje dla siebie i zdziwienie, i komentarz. Przez chwilę patrzy za milknącymi obcasami, poczym wraca do telewizora.

Po kilkunastu minutach jazdy Joanna zatrzymała samochód przed dobrze jej znanym budynkiem. To tutaj wypłakiwała wszystkie swoje smutki jeszcze w liceum. Wysupłany z kieszeni telefon, szybkie wybieranie. Schody pokonywane w rytm sygnału w telefonie. Po dwa, po jednym, bez ładu i składu, zataczając się chwilami.

- Tu Aśka, kawał nieba zwalił mi się na łeb… dosłownie.

- (…)

- Proszę…

- (…)

- Pod drzwiami.

Otworzywszy drzwi zaspana Klara zobaczyła przyjaciółkę z telefonem w jednej ręce i butelką w drugiej. Zapuchnięte oczy i rozmazany tusz potwierdzały, że stan jest poważny.

Zanim Joanna wyjęła szklankę z pod kamiennego blatu stołu, ogromna wanna zaczęła napełniać się gorącą wodą a pomarańczowo-cynamonowy aromat wypełniał pomieszczenie. Klara i jej wanna w środku mieszkania – cała Klara. Zawsze stawia na swoim. Kiedy tylko rodzice wyprowadzili się kazała wyburzyć większość ścian i zbudowała swój świat. Metalowe konstrukcje oplecione roślinami, kamienna podłoga, ściany pełne nierówności, drewniane belki i przestrzeń między nimi wypełniona starą cegłą, piaskowcem i cholera wie czym jeszcze. I światło. Tu zawsze było jasno jak w słoneczny dzień, ale w ciemności można było wyczarować smugi światła sączące się z załomów cegieł i drewna. Przypominało to oranżerię w starożytnych ruinach. Tu można się było zapomnieć, zagubić i odnaleźć. Eden na drugim piętrze starej kamienicy.

Pierwszą szklaneczkę Joanna opróżniła niemal jednym haustem, zanim jeszcze pozbyła się sukienki. Brak lodu znacząco pogarszał smak alkoholu, ale chciała jak najszybciej poczuć rozgrzewający płyn we wnętrznościach. Potrzebowała oczyszczenia, dezynfekcji, odrodzenia. Klara nie zadawała pytań, zaspana przysiadła na brzegu wanny i zapraszająco wyciągnęła dłoń. Joanna z kolejną porcja whisky wchodziła do wanny wciąż jeszcze w sukience. Klara pośpiesznie rozpięła guziki i uwolniwszy przyjaciółkę z okowów odzieży pomogła jej usiąść. Szum wody zagłuszał szloch. Dłonie Klary delikatnie prześlizgiwały się po włosach i twarzy zrozpaczonej topielcy, bo teraz tak już wyglądała Joanna.

- Porażka, cholerna porażka – łkała Joanna między kolejnymi łykami bursztynowego płynu – dałam mu siebie, a on to wszystko spieprzył, wszystko! Pieprzony nowicjusz!

Odstawiona na krawędź wanny szklanka pozwoliła Joannie zanurzyć głowę w wodzie. Krzyk, który wydała z siebie pod powierzchnią wydał się jedynie szeptem i pluskiem pękających bąbli. Wymyśliły ten sposób jeszcze w liceum – pod wodą można było bezkarnie wykrzyczeć wszystko nawet w pełnym ludzi mieszkaniu. Została pod wodą chwilę dłużej niż potrzeba żeby wydać na świat ten krzyk rozpaczy. Szarpnięta wynurzyła się, zaczerpnęła powietrza i sięgnęła po znowu pełną szklankę. Klara wiedziała, że to nie potrwa długo, ale wiedziała także, że bez tego się nie obejdzie. Dbała więc o pełną szklankę i stopniowo dopuszczała zimnej wody do wanny. To niezawodny sposób. Joanna płakała bez słów, po prostu siedziała w wannie, piła i płakała. Po kolejnych szklaneczkach widoczny dreszcz wstrząsnął jej ciałem. To chłód wody dawał o sobie znać. Z pomocą przyjaciółki wyszła z wanny i nie wypuszczając z dłoni szklanki pozwoliła się okryć ogromnym kąpielowym prześcieradłem. Klara starła pozostałości makijażu z twarzy i ułożyła przyjaciółkę w najbardziej osobistych z przestrzeni – w swoim łóżku odstawiając pustą już szklankę. Ile razy Klara marzyła o tym żeby przytulić nagą Joannę przez te wszystkie lata nie sposób zliczyć. Przytulić, dotykać, pieścić. Obsesyjnie pragnęła przyjaciółki, która konsekwentnie wybierała męskich kochanków. Teraz wtulona w plecy Joanny całowała delikatnie jej włosy, tuląc szarpane szlochem ciało.

- Ciiiii – szeptała Klara.

- Po… po… raszzzzka – wyszeptała bełkotliwie Joanna zamknięta w bezpiecznych ramionach przyjaciółki.

Jej oddech stawał się coraz spokojniejszy, coraz dłuższy, aż wreszcie całkowicie zapadła w krainę Morfeusza. Klara ostrożnie wstała z łóżka, podniosła niemal całkowicie opróżnioną butelkę. Powoli, jakby ważąc kroki, stąpała w kierunku kuchni. Na wysokim, kamiennym barku położyła butelkę i telefon. Wpatrywała się w te dwa przedmioty dłuższą chwilę, zupełnie jakby wiedziała, ze żeby użyć jednego będzie potrzebować drugiego. Odwróciła się jeszcze w stronę łóżka chcąc się upewnić w słuszności decyzji.

- Aśka, przeklniesz mnie lub pokochasz, ale to jedyne wyjście – wyszeptała do siebie i zaczęła wystukiwać sms "Sprawa najwyższej wagi. Błagam. Jestem w pełni świadoma konsekwencji. klara".

- To jedyne wyjście – powtórzyła wciskając sakramentalne 'wyślij' – jedyne!


 

zooza ©
Jestem suką i jestem z tego dumna!

15 sierpnia 2009

Anomalia

Pogoda stanęła na głowie. Moja osobista magnolia zakwitła. W sierpniu! Nie tak spektakularnie jak wiosną ale jednak. Anaomalia jednym słowem.
Strach pomyśleć co będzie dalej, powiedzmy na jesieni…. A gdzieś tam w Dublinie impreza trwa w najlepsze, no cóż niech się bawią i za mnie wychylą kielonek – do zobaczenia niebawem perwersyjna bando J. Kalendarz robi się napięty: wrzesień, październik, listopad. Oj , będzie się działo, będzie ;).

21

Trzy tygodnie słodkiego odcięcia od codzienności. Słońce, plaża, książka, starożytne budowle i "absolutnie-nic-nie-muszę". Ale koniec tego dobrego, czas wrócić na łono i wziąć się za przygotowania bo czasu jakby coraz mniej a pomysły rodzą się przez pączkowanie. Zmiana klimatu zawsze dobrze robi. Tym bardziej, że wieczorami wpadał do mnie jeden taki na bzykanko. Codziennie. Wypraszany i tak wracał. No cóż – południowiec, gorąca krew, w końcu co kraj to obyczaj ;)