31 lipca 2006

Słowo się rzekło

Dzień nie należał do przyjemnych bo i przyznać się trzeba było przed wszystkimi świętymi, że jedna sprawa zawalona, i z całym zespołem pogadać razem i osobno. Kiedyś musi być ten pierwszy raz przecinający pępowinę. Mój był właśnie dziś. Ale to tak jak z ogrodnictwem – trzeba ciąć inaczej plony nie będą zadawalające. Ranę zabezpieczyć i czekać na nowy pęd.

30 lipca 2006

Berceuse

Szukam wiersza na samotny wieczór. Przeglądam tomiki, linijki i znajduję ołówkiem skreślone wśród wiersza słów zapiski. Zapiski są moją dłonią wypisane, oplatając dokładnie pojedyncze frazy, obrazują moje myśli, kiedy dłonie słowa pisały. Ileż naiwności w słowach czternastolatki, ileż ufności w świat całkiem jeszcze nieznany. Jakaś data niewyraźna przenosi we wspomnień mgłę świadomość, która o wszystkim już zapomniała. Ale wystarczy przeczytać słowa Jej dłonią wypisane, żeby wszystko wróciło jak fotoplastykonie. Obrazki, nieco wyblakłe w kolorze, ale ostre przesuwają się przed oczyma. I nagle wszystko staje się wiadome, to ten, to ta, a to… ja. Miałam szesnaście lat i dni szesnaście kiedy przy Bercese zapisałam „kiedyś wyciągnę dłoń po tę rozkosz, rzęsami zamiotę podłogę zlizując łzawe krople”. Nie pamiętam co wówczas znaczyły te słowa, dziś dopisałam tylko „dokonało się”. Moje książki, moje tomiki poezji, które uczyły mnie słów składania są jak księga życzeń i werdyktów w jednym. Zapiski ważnych myśli po latach odczytane i opatrzone stosowną adnotacją. Żadne słowo nie pozostaje samotne, czasami tylko długo musi czekać na swoje lustrzane odbicie.
Berceuse
Oczy twe ciche są jeszcze, oczy twe ciche są jeszcze,
kiedy mnie bierzesz w ramiona -spokojnych gwiazd płyną deszcze,
łagodnych gwiazd płyną deszcze i śnieg na śniegu gdzieś kona...
W milczeniu zbladły nam twarze, w milczeniu zgasły nam twarze
i dusze bledną w miłości...w błękitnym stoi oparze, w półsennym stoi oparze
różowe serce światłości...
Spoczywam na twoim łożu, zasypiam na twoim łożu,
jak na dnie srebrzystych noszy,
stojących gdzieś na rozdrożu,
wstrzymanych gdzieś na rozdrożu w oczekiwaniu rozkoszy...
MPJ

28 lipca 2006

Dzień jak co dzień czyli kobiety wokól nas...

Wszystko zaczyna się normować, jeśli oczywiście wziąć poprawkę na to, co jest a co nie jest normą. U mnie normą jest inna kobieta w polu zainteresowania Pana Męża. Choćby daleko, choćby tylko wirtualnie, ale już czuję tę energię, która w Nim wzbiera. Uwielbiam kiedy kochając się ze mną opowiada fragmenty rozmowy. Te półtora roku z A. wniosło stabilizację w tej materii, a teraz znowu wychodzi na łowy. Ten błysk w oczach to jest to, co lubię. Gdyby ta nowa ona była bliżej już byłaby zsuczona. Zastanawiam się czy chciałabym być przy tym. I nie wiem. Chyba nie. Nie czuję więzi z tą kobietą, a robienie na siłę sesji dwa plus jeden nie ma sensu.

Zastanawiające jak bardzo zmieniają się mężczyźni kiedy wokół nich jest więcej niż jedna kobieta. Trudno to nazwać, ale jakoś tak jest ich więcej. Są bardziej. Są wszędzie. To właśnie to, co tak bardzo mnie kręci. Ta dodatkowa porcja adrenaliny pobudzająca do działania. I świadomość, że czasami nie wiem czy jest ze mną czy z nią myślami, podczas gdy to nasze ciała się łączą. I to poczucie zadowolenia, triumfu, które uzewnętrznia się z każdym Jego oddechem. Jeśli jest coś niematerialnego, co mogłabym nazwać swoim fetyszem to właśnie TEN stan Pana Męża. W niczym nie przypomina faceta z przed nastu lat - spokojnego, statecznego. Potrafi dziś podejmować decyzje impulsywnie, kierując się hedonizmem jedynie. Mniam. To lubię.

A mojej hedonistki ani widu ani słychu. Zapewne chodzi gdzieś po świecie i zupełnie nic o mnie nie wie. Ale wcześniej czy później wpadniemy na siebie. Nie może być inaczej. Czasami zadane przez kogoś pytanie skłania mnie rozmyślań, choćby po to, żeby móc udzielić odpowiedzi. Dlaczego nie przygarniesz młodego stworzenia, które chciałoby poznać smak kobiecej pieszczoty? Dlaczego? Ano z bardzo prostego powodu. To, co pociąga mnie w kobietach to ich samoświadomość seksualna. Nie chcę w nikim odkrywać skłonności do płci własnej, uczyć, pokazywać. Nie podniecają mnie młodziutkie ciałka bez umysłu, chcące poeksperymentować. Lubię, kiedy ciało i umysł są w zgodzie, kiedy są rzeczy ważne i ważniejsze, a wszystkie mają swój czas i miejsce. Lubię kiedy kobieta kobiecie gotuje taki właśnie los - pełen namiętności i najbardziej wyrafinowanych pieszczot. Bez słów ale i bez pruderii. Jeśli ma ochotę na ciepły dotyk mojego języka po prostu rozchyli przede mną uda. Dla przyjemności. Wyłacznie dla przyjemności. Zamiast na lunch, zamiast na kawę zadzwoni i powie "nie przyjechałabyś do mnie, żeby mnie skosztować". Po prostu. A potem wrócę do biura ze śladami szminki na policzku i subtelną wonią kobiecości na ustach. Zastanawiając się czy ktoś jeszcze miał dziś tak uroczą i smakowitą przekąskę. Nie przyjaciółki od serca, ale przyjaciółki od sexu mi potrzeba. Azylu tajemnicy, z której wrócę w objęcia Pana Męża i snuć będę opowieści o kobiecie, której nie zna. Moja osobista porcja rozkoszy…

25 lipca 2006

Już gorzej być nie miałoNo właśnie gorzej już było. Mało tego wówczas stwierdziłam, że to dno i gorzej być nie może. Myliłam się. Głupota ludzka nie ma granic. Zawsze może być gorzej. Niezbadane są ścieżki, którymi chadza pracownik. Nie cierpię typków, którzy lekceważą polecenie i wykonują coś według własnego widzi mi się. A, że nie zgodnie z przepisami? To porzecież nie jego problem. Osiągnęłam masę krytyczną. Zmiana jest konieczna JUŻ. Nie jestem w stanie doczekac nawet tych dwóch miesięcy,jakie były założone w marcu. Więcej jest szkody niż pożytku, a ja nie mam juz siły tuszować niedoróbej i świecić oczym przed ludźmi. Gdzieś w głowie pobrzmiewa refren "... to ostatnia niedziela, potem się rozstaniemy...". Oj tak, rozstaniemy się, rozstaniemy. Amen.

==============

greykley 2006-07-27 23:21:38 83.70.199.243
wpierw pozdrawiam, i gratuluje... piszesz wspaniale... wciaz czekam na wiecej.a tu cos co Ci sie spodoba mam nadzieje:http://www.rigonstories.com/index.htm(trzeba klikac na zdjecia by zobaczyc pelny kadr)

Kate
bahik@poczta.onet.pl2006-07-27 12:42:29 83.21.25.211
a myślałam, że tylko ja dzisiaj mam spleena większego niż temperatura otoczenia!!!kate74.blog.onet.pl

24 lipca 2006

Hedonistki szukam

Całkiem nagle, zupełnie nieoczekiwanie smak kobiety zagościł mi na języku. Skronie wonią odurzone spoczęły wśród bieli uda. Nie chciałam, nie planowałam, tak po prostu wyszło. A już się jakoś uporałam z pragnieniem, już wygnałam go w zaświaty. Nie chce tak, tak po prostu. Nie chcę żeby było zamiast, obok. To, co najbardziej boli mnie w kobietach to fakt, że tak rzadko potrafią być cała sobą ze mną. Nie chcę ich zawłaszczać, unieszczęśliwiać przykuciem do klatki, choćby złotej. Ale kiedy rozchylają dla mnie swoje usta, kiedy rozrzucają uda niech będą całe dla mnie. Tylko dla mnie. Niech całkiem biorą lub niech całkiem dają. Ale niech nie będzie nic poza tu i teraz. Kobiety pachną tak upojnie. Czasami ich próbuję. W pocałunku. W liźnięciu ramienia. W ugryzieniu na karku. Ale zapach i smak to coś zupełnie innego. Kobiety, kobiety mi trzeba. Takiej, która będąc ze mną będzie TYLKO ze mną. Choćby przez krótką chwilę, ale tylko ze mną. Niech zostawi za drzwiami faceta, psa, pracę, książkę, którą czyta, mandat, awizo, zakupy i wszystkie inne (nie)ważne sprawy. Niech przyjdzie tylko z ciałem ubranym w duszę i niech taka zostanie, aż do wyjścia. Czysta żywa hedonistka.

===============

Indigo7 2006-07-27 13:22:22 84.40.226.173
Mniam...

FETYSZOZA - odsłona czwarta


23 lipca 2006

Spinkowa historia czyli ostrożnie z fetyszami

Małe, srebrne drobiazgi, które tak lubię tym razem spłatały mi niezłego figla. Pod wpływem tych cacek zapomniałam o zasadach panujących w życiu publicznym. Ale po kolei.Dzień zapowiadał się na upalny, a sesja wyjazdowa zarządu na spokojną i senną. O ile pierwsza część zapowiedzi ziściła się co do joty, o tyle ta druga nawet w części. W zasadzie nie było jednego zagadnienia, w którego kwestii bylibyśmy zgodni. Wskaźniki, mierniki, definicje, mapa strategii, zbilansowana karta wyników i nad tym wszystkim jedna wielka wojenka słowna. Słońce pracowało ze zdwojoną siłą w przeciwieństwie do klimatyzacji. Temperatura na sali rosła podgrzewana i dyskusją, i pogodą. I nagle stało się coś, co zmąciło moją pewność siebie podczas argumentacji. W zasadzie to może nie zmąciło, ale zaczęło mnie bardzo rozpraszać.

Oto bowiem, tuż obok, męskie palce dotknęły spinek przy mankietach koszuli. To wystarczyło, żebym zamiast za wskaźnikiem na ekranie zaczęła wodzić wzrokiem za spinkami. Wstrzymałam oddech kiedy spinka została wyłuskana z otulających ją ramionami dziurek. I zobaczyłam ją taką obnażoną, dumnie prężącą i główkę, i stopkę. Ewidentnie śmiała się do mnie ta mała, srebrna diablica. Na szczęście moja prezentacja nie była dziś w agendzie, mogłam sobie pozwolić na niewielki spadek zainteresowania dyskusją. Wyjmowanie drugiej spinki trwało wieki, a ja czułam ten specyficzny ślinotok połączony z zaciśniętym gardłem. Starałam się nie tracić kontaktu wzrokowego z ekranem i wyświetlanymi na nim wykresami. Starałam się, choć przychodziło mi to nie bez trudu. 

Kiedy już obie spinki spoczęły złączone w miłosnych objęciach na twardym i wciąż jeszcze chłodnym blacie, wraz z promieniami słońca spłynęły na mnie stada motylków i zagnieździły się gdzieś w podbrzuszu. Spinki leżały wtulone w siebie, lubieżnie odbijając oblizujące je słoneczne języki . Wyciągnęłam palce. Musiałam. Te małe zbereźnice, aż się o to prosiły. Nawet jeśli widziałam, kątem oka, spojrzenie właściciela spinek niewiele mnie to obeszło. Dotknęłam ich palcami i zamknęłam zazdrośnie przed wzrokiem innych, we wnętrzu dłoni. Były chłodne, niemal oziębłe. Ale wystarczyło je trochę potulić, poprzesuwać między palcami, żeby odpowiedziały ciepłem. 

Nietypowa główka. Ciężki prostopadłościan o wyoblonych krawędziach, opleciony cienkim drucikiem. Subtelne piękno, niemal surowe, a jednak przyjazne. Musiałam się powstrzymywać, żeby nie zacisnąć dłoni w pięść, do bólu, do destrukcji, do naznaczenia. Uwielbiam ślady jakie zostawiają na skórze spinki, obrazkowe wyznania, odciśnięte pragnienia. Położone na czubkach palców spinki staczały się po wnętrzu otwartej dłoni niby od niechcenia. Staczały się wywołując kaskady dreszczy i suchość w gardle. Jakże bardzo musiałam się powstrzymywać, żeby ich nie polizać. Gdzieś tam w załamaniach metalu musiał zostać zapach i smak mężczyzny, który je nosił – mgiełka wody, kropla potu. A wszystko otoczone metalicznym posmakiem. Mieszanka, którą lubię i która mnie podnieca. Myśl o zapachu, o smaku wraz z kształtem wyczuwalnym w dłoni musiały doprowadzić mnie do szybszego bicia serca. Głośno wypuszczone powietrze zostało położone na karb panującej wokół temperatury. Ale ja wiedziałam, że nie tylko. Pożądanie wrzało we mnie domagając się spełnienia. Do końca spotkania zostało, w najlepszym wypadku, jakieś pięć godzin. Tyle nie mogłam czekać. Nie z tymi bestiami w dłoni.

Zmieniłam pozycję na krześle, usiadłam nieco bokiem, zakładając wysoko nogę na nogę. Tak, że mogłam bez przeszkód i zwracania niczyjej uwagi, skrywana przez blat stołu, dać sobie odrobinę przyjemności. Nie pamiętam kiedy ostatnio robiłam sobie dobrze tak przy ludziach. Najwidoczniej było to tak dawno, że zatarło się w mojej pamięci. Koncentrując się na tym, żeby nie podnieść spinek do ust, zaczęłam je przesuwać po udzie. Nadając tym samym rytm skurczom mięśni ud, które w tej pozycji zaciskały się dokładnie na wysokości łechtaczki. Kontakt z rzeczywistością przeszedł do historii. Teraz widziałam tylko swoją żądzę, którą zaspakajałam własnym ciałem i odrobiną metalu. Ileż dałabym wówczas, żeby móc czuć te sunące metaliczne kształty na nagiej skórze. Na samą myśl poczułam skurcz wewnątrz ciała. A dłoń turlająca spinki zawędrowała aż na pośladek. Kątem oka kontrolowałam sytuację na ekranie i próbowałam rejestrować słowa prelegenta, ale to było takie trudne w obliczu nadciągającego spełnienia. Zamarłam w bezruchu, żeby panować nad dźwiękami, choć nie jestem pewna czy nie wyrwało mi się jakieś cichutkie skamlenie. Zaczynała się fala drgań i rozkosznego ciepła, rodziła się gdzieś pod kręgosłupem i już czułam, jak nadchodzi.

I właśnie wtedy poczułam to, czego brakowało tej idealnej kompozycji – dotyk męskiej dłoni. Już chciałam otworzyć usta i wyprężyć się pod palcami. Kiedy usłyszałam konspiracyjny szept
- Wracaj na ziemię…
Tym jednym zdaniem odebrał mi oddech, szarpnął duszą i wypędził ja z raju. Jednym zdaniem! Mężczyźni – cholerni barbarzyńcy. Musiał widzieć jak wspinam się na krawędź świadomości, musiał to widzieć, ale nie musiał mi przeszkadzać. Wredota. I jeszcze mała gonitwa myśli czy zrobił to, żeby mi pokazać, że mnie przyłapał na gorącym uczynku? Czy może chciał mi pokazać, że może bezkarnie zabrać mi MÓJ orgazm? Gówniarz!
- Moje spinki – wyszeptał i wyciągnął otwartą dłoń.
Już nie maiłam wątpliwości. Zabrał mi wszystko czego w tej chwili pragnęłam i spinki, i spełnienie. Arogancki gówniarz! Kiedy składałam w całość moje rozedrgane atomy nachylił się w moją stronę i szelmowskim uśmiechem szepnął
- Ciepłe. Ciepłe, ale nie mokre.
Bezczelny, arogancki gówniarz – pomyślałam patrząc jak chowa spinki do kieszeni teczki. Bezczelny… arogancki… Właśnie tak go nazwałam.

Przez resztę spotkania myślałam już tylko o tym, jak opowiem całe zdarzenie Panu Mężu po powrocie do domu. Jak zapyta mnie o każdy szczegół, o słowo, o pozę, o ruch. Jak wbrew sobie stanę się wilgotna na samo wspomnienie tego zajścia. Jak w końcu doczekam się zasłużonej kary za zachowanie, które nie przystoi dobrze ułożonej suce. Za samowolne dążenie do spełnienia. Ale tak to już jest z fetyszami, jeśli są w zasięgu stają się pryzmatem rozszczepiającym światło w tęczę kolorów. A przecież wiadomo, nie od dziś, że na końcu tęczy jest skarb.

Ja, którego nie znam

Czy kochanki kochanek są naszymi kochankami? Nie wiem, chyba nie do końca mam zdanie na ten temat. Ale wiem, że cudownie jest siedzieć w jednym miejscu całą grupką i móc spokojnie i bez przeszkód dyskutować o wszystkim. Nawet o tym, kto z kim i kiedy spał czy kto kogo suczył. Tym bardziej, że akurat większość obecnych miała ze sobą takie czy inne obcowanie cielesne lub psychiczne na koncie. Uwielbiam taką atmosferę nieskrępowanej rozmowy, retrospekcji, analiz. Brakowało tylko jazzowego tła i długiego papierosa. Od jakiegoś czasu sprawia mi przyjemność trzymanie w palcach i w ustach papierosa, choć nie zamierzam go zapalać. Wyłazi ze mnie to dzikie coś, co chce imprezować długo w noc, przesiąkać dymem i przecierać oczy ze zmęczenia. To coś, co nigdy nie miało możliwości się rozwinąć. To, co powinno było się wykluć dwadzieścia lat temu i pięć lat później zniknąć. Coś, czego w sumie nigdy nie zaznałam – klubowo-knajpowego trybu życia.

Odkrywam małe radości prostych spraw – szumiącego w głowie alkoholu, kołysania biodrami przy barze, butów na obcasie, mentolowego smaku papierosa na języku. Zawsze uważałam, że jeśli się czegoś nie zrobiło w typowym dla danej rzeczy okresie to nie sposób do tego wrócić. Myliłam się. I chociaż mam duże rozterki, ambiwalentne jakieś uczucia po duszy mi skaczą to mam z tego dużą frajdę. Takie małe wakacje od życia. Klub do trzeciej, może czwartej nad ranem. Spojrzenia śpieszących do pracy ludzi podczas gdy ja właśnie wciągam w płuca pierwszy haust niezadymionego powietrza. Sen ze słońcem w tle. Kąpiel, a potem coś uzupełniającego elektrolity. A wieczorem kolejny telefon, kolejna sukienka, kolejny klub.

Proste, małe szczęścia, po które nie wypada mi sięgać. Zastanawiające jest to, że do wielu rzeczy dojrzewam znacznie wcześniej niż inni, wiele jednak w ogóle omijam. Rozsądek – ta bestia, która pozbawiła mnie przyjemności młodości czasami jednak zasypia. I wówczas gdzieś z zakamarków mnie wypełza niewyżyta, niezaspokojona towarzysko dwudziestoletnia pannica. Pannica gotowa założyć szpilki i mini bez majtek. Po co? Ano po to żeby wiedzieć, dlatego, że nigdy tego nie robiła. A potem kiedy leżymy w domku, w ciepłej pościeli wiem, że znowu muszę tę pannicę poskromić, schować przed światem. Czasami chciałabym wyjść z domu z nią, nie wyjść z domu NIĄ, zostawiając to moje analityczne i poukładane ja w szafie. Chciałabym a nie potrafię. Ja nie potrafię. Chyba dlatego, że takiej pannicy nie sposób zaplanować życia, tygodnia, wieczora. A mnie plan jest potrzebny jak powietrze, jak woda. Kiedyś spuszczę ją ze smyczy, żeby mogła się wyszaleć. Chciałabym móc i potrafić spuścić ją ze smyczy. Żeby wróciła złachana, zmęczona i zachłyśnięta wolnością. Tą najdziwniejszą z wolności, nocną, zadymioną, lepką i dudniącą w płucach. Kiedyś… Ze smyczy…

19 lipca 2006

Nasze miejsce na ziemi

Powoli zasiedlamy TO miejsce – pojedynczo, w parach i niewielkich grupkach. To tam umawiamy się na wieczorne piwko, to tam pracujemy nad kolejnymi odsłonami Fetyszowy, to tam – wreszcie – spotykać zaczynają się libertyniacy. Bo to dobre miejsce jest. Swoją drogą jak łatwo jest wypromować miejsce jeśli jest grupa ludzi swojego miejsca poszukują. Trend, który można zaobserwować w stolicy to powstające, jak grzyby po deszczu, knajpy lansowane jako gejowskie. Faktycznie w tej kategorii można już wybierać do woli. Pytanie tylko, czy to wszystko na co stać stolicę? Gejowska otoczka charakteryzuje się zazwyczaj miękkim, wysmakowanym wystrojem, czasami zaakcentowanym sauną czy wielką wanną z bąbelkami, głośną muzyka i parkietem do pobujania się. A przecież potrzebne jest miejsce gdzie można wyskoczyć na szybki lanczyk, gdzieś niedaleko, gdzie sałatka grecka wygląda jak małe dzieło sztuki, a wieczorkiem wpaść na piwo. Właśnie takie jest TO miejsce – ciepłe, spokojne, oddzielone od codzienności. Dużo zależy od właściciela, bardzo dużo. Ten na pytanie czy mogą tu wpaść ludzie w gumowych wdziankach odpowiedział pytaniem – czy mogliby też wpaść na oficjalne otwarcie. Rozważania o tym, które sprzęty wnieść do lokalu sam przerywa pytaniem czy nie lepiej byłoby zamontować parę haków w ścianach. Jeśli jest gdzieś w mieście lokal, o którym można powiedzieć – fetish frendly – to jest nim właśnie TO miejsce. Już teraz czujemy się tam jak u siebie, już teraz traktują nas jak domowników. Czego trzeba więcej? Ano kulminacji. To miejsce się aktualnie przepoczwarza, kiedy opuści kokon będzie najpiękniejszym z Motyli Nocy. Właśnie dlatego, że jest przyjazne inności.

To miłe tak tworzyć coś zupełnie innego. Czasami po prostu wystarczy znaleźć się w odpowiednim miejscu w odpowiednim czasie. Jak to dobrze, że A nie chciało się przyjechać do nas tylko poszła na spacer po mieście. Może to instynkt ją tam zaprowadził, może przeznaczenie. Jeśli tak miało być nie mamy prawa zmarnować takiej szansy. I jej nie zmarnujemy, nie ma takiej możliwości.

Hej ho, hej ho...

Pochłaniają mnie bez reszty – przygotowania do imprezy. Piszę, skreślam, zmieniam podczas gdy A walczy z pedeefem i jotpegiem, które nie trawią wybranych przez nas czcionek. I ciągle coś do roboty, coś nowego. A to ulotka, a to przypominacz, a to gadżety do wystroju. Tak, tak zakręcona jak świński ogonek. A w wolnych chwilach, których nie ma zdawanie relacji z przygotowań Panu Mężu, który ma kontakt ze światem jedynie via GSM. Jutro sesja wyjazdowa poza biuro, zanosi na niezłą wojnę, ale co tam.

Lista pomysłów z atrakcjami rośnie jak na drożdżach, pytanie tylko jak robić za gospodarza, bramkarza i pokazywacza w jednym? Jeszcze nie wiem, ale chyba trzeba będzie trochę poprzekładać rzeczy różne bo inaczej się nie da. Część sprzętów zwiozę dziś, część wymaga jeszcze paru przeróbek, żeby nadawały się do publicznego użycia. Nie jestem przekonana czy ludzie są gotowi na to, co szykujemy. Nawet M&M kiedy opowiadałyśmy im szczegóły byli troszkę zaskoczeni planami. No, ale jeśli chcemy mieć miejsce, gdzie można się pobawić do woli to trzeba włożyć sporo wysiłku, żeby takim się stało.

Trochę się martwię, że samo przetaszczenie tam tych gabarytowo dużych sprzętów wykończy nas fizycznie. Oj przydałaby się ekipa silnorękich do pomocy w przeddzień imprezy, przydałaby się. Mam nadzieję, że duże auto wjedzie przez tę bramę bo jak nie to mamy dodatkowe 100m do noszenia. Nie ma co jęczeć tylko wyodrębnić w domu miejsce do składowania tego, co już jest gotowe. Hej ho, hej ho imprezę by się szykowało!

16 lipca 2006

FETYSZOZA

Na NATION FETISH PARTY byłyśmy gościnnie.


Na FETYSZÓWCE współgospodarząc.


Za FETYSZOZĘ odpowiadamy osobiście


zooza & Gloria_Victis


Będzie impreza!!!

No i zaczęło się wreszcie! Ruszyła lawina telefonów i mail – najwspanialszym z możliwych kanałem – pocztą pantoflową. Krąg ludzi dobrej woli i ciekawych zainteresowań. I ciągle nowe pomysły – nawet dziś w trakcie ustaleń. Jestem pełna optymizmu i pełna zapału. Bo przecież nie może się nie udać. Po prostu nie może. Czas i miejsce ustalone, a nawet atrakcje, których zliczyć nie sposób. Teraz już tylko dopracowywanie szczegółów wystroju, kolekcji ubrań i sprzętów. Już nie mogę się doczekać, jak zawsze czekanie najgorsza. Dobrze, że dużo jeszcze przy tym wszystkim roboty, zachodu, zamentu…

15 lipca 2006

Zew kobiety

Wyciszyć telefony, wyrzucić z głowy wszelkie obce dźwięki. Przez ten jeden dzień. Spać długo i w pościeli przeciągać się leniwie. Nieskończenie długo celebrować śniadanie. Kołysać się w miękkich objęciach hamaka. A wszystko po to, żeby znienacka zapłakać bez konkretnego powodu. I Pan Mąż, który zobaczył w moich oczach to, czego sama się nie spodziewałam. Zobaczył kobietę. Szept niosący słowa „potrzebujesz kobiety” tętnił w mi w głowie ostrymi skurczami. Potrzebować to takie dziwaczne słowo, dobre i upokarzające jednocześnie. A ja nie potrzebuję kobiety. Ja jej pożądam. Właśnie tak. Pragnę jej ciała, fizyczności, słodkiego oddechu i łagodnego dotyku rzęs. Spróbuję zobaczyć ją za kilka dni. I chociaż będzie tuż obok, na odległość mniejszą niż wyciągnięcie dłoni nie będzie wiedziała. Pragnę jej tak bardzo jak jeszcze nie pragnęłam żadnej kobiety. Spojrzeniem rozcina świat na dwoje i w tej jednej chwili nie istnieje nic poza mną i nią, nawet pokój pełen ludzi. Kobiety w mojej głowie są tylko przechodniami, a ona jest rezydentką. Lepiej już było podkochiwać się w Anglistce, tam przynajmniej nie miałam złudzeń, że wyjdę poza przyjaźń. Ale tu? Wolałabym chyba nie potrafić kochać kobiet, życie byłoby prostsze, mniej barwne ale prostsze.

12 lipca 2006

Replay

Znowu to robię. Znowu piszę do szuflady, ukrywam przed światem rządki liter. Bo znowu nie czuję się tu komfortowo. Bo czytam, że ktoś chce żebyć napisała coś, albo o czymś. Bo kto inny przestrzega, że nie powinnam o czymś pisać. Wrrr

9 lipca 2006

Imprezowy duch...

Pomysłów na imprezę coraz więcej, coraz bardziej się krystalizują, jeden przyciąga następny. Na pokazy, na aranżację, na tematykę, na zabawy integracyjno-interaktywne, na gadżety różne ustawione do spontanicznego użytku. Ba nawet na to co zrobić z tymi, którzy chcieliby wejść, a ubioru stosownego nie posiadają. I tylko znowu cienko jakoś z lokalem. Coś wprost idealnego dla naszych potrzeb – rewelacyjnie ponure sale o sklepionych w łuki sufitach, dziedzińcu zamykanym stalową bramą zakrzyknięto dziesięć tysięcy złotych polskich! Cóż z tego, że lokal jest rewelska, cóż z tego, że można tak zrobić imprezę na pięćset osób. Tyle odważnych to się chyba w całym kraju nie znajdzie. Choć z drugiej strony na lateksowym forum jest zarejestrowanych ponad dziewięciuset użytkowników. Ale, co z tego skoro wypowiadających się jest jakieś… trzydzieści, a z tego realnych może jedna trzecia.

Dziś umarła także koncepcja z urządzeniem imprezy na barce płynącej sobie nocą do Zegrza i z powrotem. Ze wstępnych ustaleń wynikało, że budżet wytrzyma, a jak przyszło co do czego zaśpiewano siedem stów za godzinę. Jak tak dalej pójdzie t taniej będzie wynająć centrum konferencyjne albo parę apartamentów w hotelu za miastem. Zaczynam rozważać coraz bardziej dziwne miejsca – sale weselne, domy pogrzebowe. Czyli przestrzeń z infrastrukturą toaletowo-barową, które nie mają obłożenia w sobotnie wieczory. Jeszcze chwila a zacznę się zastanawiać nad salą gimnastyczną w pobliskiej podstawówce. Jak oglądam fotki z fetyszowych imprez z Niemiec czy Holandii to aż mnie skręca, że stolicy nawet nie można przyzwoitego lokalu wynająć na zamkniętą imprezę bo albo klub odwoła w ostatniej chwili, albo stawia na straży osobę, dla której słowo dresscode jest tylko słowem (co najwyżej równoznacznym z tym, że ‘wpuszczamy tylko ludzi w dresach’), Z kolei w podwarszawskich miejscowościach ludzie się boją wyklęcia przez lokalną społeczność. I kółko się zamyka. Ale ja się tak łatwo nie dam. Sprawdzam kolejne miejsca i zapisuje kolejne pomysły.

Koniec tygodnia

Kończy się Tydzień Swobody Seksualnej, dziś w nocy Młoda powróci na łono rodziny. Mniej ekscesów, mniej eksperymentów, mniej kina, mniej alkoholu, mniej sexu. Ale za to może znajdę więcej czasu, żeby uporządkować i uwiecznić wspomnienia z Wielkiego Tygodnia. A trochę działo, oj działo…

5 lipca 2006

Wolności zażywanie

Całkiem miły wieczór wczorajszy był :)Jedzonko w miejscu publicznym i małe zakupy. Ech te piłeczki golfowe... już nie mogę się doczekać żeby się nimi pobawić. I pomyśleć, że ludzie używają ich do turlania kijami po trawie. Oj nie wiedzą co dobre, nie wiedzą...Wieczorem zaś bliskie spotkanie ze sktzypem polnym a potem sex, sex i jeszcze raz sex.A dziś powtówka z niewielką modyfikacją :)

4 lipca 2006

Pejczyk biurowy

Jedno opakowanie spinaczy do wykonania całkiem sporego pejcza lub kilku mniejszych (w zależności od potrzeb. Z większych spinaczy otrzymamy pejcz cięższy, o sztywniejszych łańcuchach. Mniejsze spinacze dadzą narzędzie bardziej elastyczne, pozwalającego na precyzyjniejsze i delikatniejsze operowanie na ciele. Jednym uchem słuchasz wywodów szefa, drugim plotkujących obok koleżanek, a palcami łączysz spinacz za spinaczem w łańcuchy.


Dobrze jest wiedzieć, jaką długość powinny mieć pojedyncze łańcuchy. Pożądana długość podzielona przez długość spinacza da odpowiedź na pytanie ile tych metalowych ogniw należy ze sobą połączyć.


Im dłuższe spotkanie tym więcej łańcuchów gotowych do użycia leży na stole pod jego koniec.



A potem zostaje już tylko połączyć je zgrabnie za pomocą dużego spinacza (albo sznurowadła szefa jeżeli takowe byłoby akurat łatwiej dostępne).



I w miarę możliwości użyć jak najszybciej. Głównie ze względu na niedogodność jaką mogłoby być pozaczepianie się ogniw łańcuchów między sobą w czasie transportu w kieszeni. Własnoręcznie wyprodukowany pejczyk biurowy ma tę zaletę, że po użyciu może zostać rozłożony na pojedyncze ogniwa i wykorzystywany zgodnie z zamysłem twórcy, bez szkody dla produktu pierwotnego.

Ostrzeżenie dla użytkowników: pejczyk biurowy zostawia charakterystyczne ślady w kształcie spinaczy, które trudno wytłumaczyć upadkiem ze schodów. Sugeruje się rozważne korzystanie z tego narzędzia.

PS. Ciekawe odczucia daje użycie pejczyka biurowego, schłodzonego wcześniej w zamrażalniku przez co najmniej 30 minut.

3 lipca 2006

I nie pozwolisz jej milczeć

Pamiętam z jakim niesmakiem czytałam „Wycieczkę”, z całą jej sztuczną fabułą. Pamiętam „Taki sobie poranek” nijaką opowieść o niczym. Pamiętam jak zachwyciłam się „Szansą, którą sobie dała”. W tak zwanym międzyczasie przemknęło jeszcze kilka tekstów. Ale ten jest jednym z tych, które poruszają i nie pozwalają przejść nad rządkami liter do porządku dziennego.Dlaczego? Może dlatego, że zamiast opisu kolejnych czynności jaki można wykonać otwiera przejście do tego, co może siedzieć w głowie. To nie historia z happy endem, ale studium zmiany postrzegania siebie. Bezbłędnie nakreślona siła uległości, waga dopełnienia i pragnienie spełnienia oczyszczone z paraliżującego strachu i zaszczucia. Dumna, świadoma swojej seksualności kobieta podarowująca własną uległość. Dualizm komunikacji – dialog i monologi pisane przed obie strony. A może rozmowa nigdy nie była dialogiem tylko dwoma monologami? Jakże często to się zdarza…

Rozpustnik by Laurence Dunmore

Na pierwszy wolny wieczór wypad do kina, na film równie lekki i przyjemny co rozwiązły – Libertyn w oryginale, Rozpustnik w ojczystym języku. Film bez dwóch zdań niesamowity. Tyle tylko, że wiele o nim można powiedzieć, ale z cała pewnością nie to, że lekki i przyjemny był.

Już sama formuła techniczna jest zadziwiająca, na ekranie króluje nieostrość i ziarno, omotane sino zielonkawa poświatą. Operowanie ostrością jak reflektorem wyciągającym przed szereg konkretną osobą czy akcję zaskakuje, ale daje niesamowite możliwości prowadzenia widza dokładnie tą ścieżką, którą zaplanował reżyser. Kulminacją tej techniki jest rozmowa tytułowego bohatera (Jonny Deep) z żoną (Rosamund Pike), kiedy ostrość wypowiadanych kwestii podkreślana jest przez ostrość widzenia, skupioną na otwierającej usta osobie. I nieostrość, która opada jak kurtyna zasnuwając wszystko dookoła. Manewr powtarzany kilkanaście razy w czasie jednej sceny nie jest jednak nużący, wręcz przeciwnie niesamowicie wzmacnia przekaz. Podobnie jak towarzysząca obrazom muzyka, niemal niezauważalna, ale kiedy milknie pojawia się pustka.


A sam film, fabuła? Przejmująca i dająca do myślenia. Chciałabym powiedzieć, że hołduje zasadzie – żyj szybko umrzyj młodo. Ale to nie do końca to. Bo film dotyka także innych aspektów człowieczeństwa, poza fizycznych, poza cielesnych i poza seksualnych. Pokazuje jakim potworem jest, może się stać człowiek dążący do osiągnięcia własnych celów, do samorealizacji. Jak wykorzystać innych i cynicznie wyrzucić ich ze swojego życia. Duma. Duma. Duma. A potem lekcja pokory. Choć nie wszyscy przyjmują tę lekcję do siebie. Postać żądnej sławy i uwielbienia aktorki wykreowana przez Samanthę Morton jest kwintesencją takich właśnie zachowań. Bezwzględna, silna kobieta potrafiąca sięgnąć po niemożliwe. Piękna w swojej determinacji, skuteczna i dumna. Nie można też pominąć Johna Malkovich’a w roli dobrodusznego Karola II, Malkovich zagrał go jakby od niechcenia, w zasadzie nie grając, on tam po prostu był.


Syfilis karą za rozwiązłość, wzgarda za miłość, zapomnienie za szczerość. Czym był libertynizm? Brudem żądzy zaspakajanym za wszelką cenę czy uwolnionym umysłem kontestującym kanony religii? Światłem czy mrokiem w dziejach? Swobodą czy konwenansami tyle, że trochę innymi niż dotychczasowe?


Bardzo ciekawy film, jednak ze względu na sposób jego reklamowania przyciągający nie tę widownię, którą mógłby skłonić do rozważań. Idealny obraz do małego studyjnego kina, gdzie można byłoby smakować widowisko i wątki dialogów bez chrupiących chipsów, siorbania przez słomkę i komentarzy żądnych momentów widzów.


Rewelacyjna wprost jedna z pierwszych scen – rozmowa w pędzącym powozie…

1 lipca 2006

Siedem dni tworzenia

Jeśli istnieje wielki bóg sexu, perwersji i rozkoszy wszelakich to właśnie przemówił. Podarowując nam w prezencie siedem dni wolności i rozkoszy. Po raz pierwszy od sześciu lat – WOLNA CHATA plus CAŁODOBOWA opieka nad Młodą jakieś czterysta kilometrów stąd. Taaadaaaam!

Jedna flaszka, druga flaszka i też trzecia, kurde bele, leci
Dom stoi zupełnie pusty nocą kurzą się dookoła rupiecie
Wracamy chwiejnym krokiem po okrążeniu nad ranem
Po schodach na piechotę raczej rady nie damy
Wyjechali na wakacje wszyscy nasi podopieczni
Gdy nie ma dzieci w domu - to jesteśmy niegrzeczni
Wyjechali na wakacje wszyscy nasi podopieczni
Gdy nie ma w domu dzieci - to jesteśmy niegrzeczni
Trasa bardzo dobrze znana od jednego baru do baru
Poznaje się tych albo owych i mamy troszeczkę kataru
Jeśli wiesz o czym ja mówię. Natomiast zupełnym rankiem
Wychylam patrząc tępo ostatnią bez gazu szklankę, he
Wyjechali na wakacje wszyscy nasi podopieczni
Gdy nie ma w domu dzieci, to jesteśmy niegrzeczni
Wyjechali na wakacje wszyscy nasi podopieczni
Gdy nie ma w domu dzieci - to jesteśmy niegrzeczni
Jeszcze kilka dni i nocy, i wszystko wróci do normy
Będziemy zorganizowani i poważni, uczesani i przezorni
Jednak jeszcze dzisiaj i jutro, pojutrze i popojutrze
Pozwól nocy kochana, życiu nosa utrzeć
Wyjechali na wakacje wszyscy nasi podopieczni
Gdy nie ma w domu dzieci - to jesteśmy niegrzeczni
Wyjechali na wakacje wszyscy nasi podopieczni
Gdy nie ma w domu dzieci - to jesteśmy niegrzeczni
Tak, wyjechali na wakacje wszyscy nasi podopieczni
Gdy nie ma w domu dzieci - to jesteśmy niegrzeczni
Wyjechali na wakacje wszyscy nasi podopieczni
Gdy nie ma w domu dzieci - to jesteśmy niegrzeczni
Kazik

Co prawda nie byłby on bogiem gdyby tylko dawał, wiec oczywiście dał to znienacka (w czwartek wieczorem propozycja dziadków a w piątek uzgodnienia z Młodą) oraz oczywiście w tygodniu, w którym mam urwanie głowy w pracy. No ale od czwartku powinno się trochę wyluzować. Nie mniej jednak gdyby człowiek wiedział wcześniej to można byłoby jakąś imprezę zmontować czy małą orgię a tak… Nie traćmy nadziei może znajdą się ludzie dobrej woli i otwartych umysłów chętni spotkać się w celach nieprzyzwoitych i niepobożnych. Co prawda będzie to wielka improwizacja (ja! Improwizacja! Chyba za długo się z A. zadaję!) ale co tam. Tematu przewodniego nie będzie ale zawsze można ogłosić goliznę od progu, no i sezon basenowy otwarty… więc może nie będzie tak źle.Wyciągnąć z Miejsca-Którego-Nie-Ma pejcze i nasączyć oliwką, haki, dyby i kajdany odkurzyć, uzupełnić zapasy C2H5OH i lodu w kostkach i do dzieła.
Ciekawe tylko jak w tej sytuacji skonsoliduję sprawozdania na środę i odbębnię audyt ISO? Jakoś muszę! W końcu czego prawdziwy hedonista nie zrobi dla przyjemności… ?
Na razie do wykonanie trzy punkty:
1. Młodą spakować
2. Młodą odstawić do punktu zbornego
3. Młodej pomachać na pożegnanie i życzyć miłych wakacji.

A potem tarzać się w perwersjach i rozkoszach przez dni siedem. Amen.