29 grudnia 2005

Bo życie po to przecież jest, żeby pożyć!

Widmo sylwestrowej nocy w czymś, co można nazwać domem otwartym z całkiem sporą zgrają dzieci w pełnej przekrojówce wiekowej jakoś nie bardzo do mnie przemawiało. Zwłaszcza, że dowiedziałam się tym dziś. Aż tu, niespodziewanie całkiem, pojawia się koncepcjo-propozycja z zupełnie innego kierunku. W tej sytuacji ogłaszamy kolejne otwarcie warsztatu tkacko-kaletniczo-szewskiego i szykujemy kreacje. I znowu będzie królowała lacka w krwistej czerwieni i hebanowej czerni, może coś z ‘dalmatyńczyka’ dla odmiany. Na przykład krótka czerwona sukienka z odsłoniętymi ramionami…Suwak! Cholercia potrzebuję suwaka i to jeszcze dziś bo inaczej nici z nocnego dłubania. I kto będzie śpiewał o prząśniczkach na wieży? Ciuchy to jedno ale przecież zdałoby się już mieć coś własnego, gumowego, śliskiego i takie tam… Na samą myśl robi mi się tak jakoś miękko, żeby nie powiedzieć ślisko. A tak w ogóle to przecież mamy niewykonany plan pod tytułem vacbedowy duecik, a wszystko przygotowane. Czeka tylko na to, żeby wskoczyć do środka zabierając ze sobą trójniczek. Oj będzie się działo…

=============

KSYWA 2005-12-30 13:09:51 62.111.189.199
...po przeczytaniu Twojego bloga, czuje sie jak kobieta z lodu...cholera - jak słup lodu...dobrze, że mój mąz nie zna Twojego bloga...przynajmniej nie bedzie mi truł...:-)

28 grudnia 2005

Dla przyjaciół - su

Gorące strugi wody spłukują płot z ciała, wytrawna purpura roznoszona krwioobiegiem pulsuje miarowo a uśmiech nie schodzi mi z twarzy. Wyszalałam się trochę na parkiecie, partnera od tańca pozostawiłam z wyczuwalną erekcją i brakiem odpowiedzi na pytanie o numer pokoju. Cała ja.Owinięta ręcznikiem wchodzę do pokoju, z nostalgią spoglądam na duże łóżko zasłane białą, pachnącą i wykrochmaloną pościelą. I wszystko na zmarnowanie. Szkoda, że nie zabrałam ze sobą nawet żadnej zabawki. Rzucony ręcznik osuwa się na podłogę a ja zagłębiam się w chłodnej pościeli. Różowe ślady na śnieżnobiałym ręczniku sugerują, że zachęcona szaleńczym tańcem matka natura zapowiada swoją wizytę chwilę wcześniej niż się tego spodziewałam. Na szczęście nie mam nocnych planów na dziś, a w każdym razie nic mi o nich nie wiadomo. Przez półprzymknięte powieki widzę pulsujący wyświetlacz telefonu. Sięgam i odczytuję wiadomość. To tylko jedno słowo.

- „Lufkę?”Chwila zastanowienia od kogo ta wiadomość, waham się czy nacisnąć przycisk ‘dalej’ bo boję się, że zobaczę coś, czego widzieć nie powinnam, nie powiem, że nie chcę, ale nie powinnam... Ale nie potrafię dłużej trzymać w niepewności samej siebie. Moje podejrzenie okazuje się słuszne. To nie mój partner do tańca, to Ktoś-Zupełnie-Inny, z kim przez cały wieczór zamieniła ledwie kilka zdań. I co teraz? Teraz, kiedy już wiem, muszę coś zrobić. Mam wybór: mogę udać, że śpię i zignorować albo odpowiedzieć - licząc się ze wszelkimi konsekwencjami tej odpowiedzi. „Lufka. Lufka” powtarzam w myśli. To brzmi jak… jak… otwarcie licytacji bridżowej. Niech pomyślę co znaczyć może lufka, hmm oferta, ale jaka? To nie jawna propozycja, to raczej badanie rynku z obietnicą w tle. Długi kolor i mało punktów czyli nic innego jak trzy piki! Bawię się telefonem przesuwając go między palcami i niemal bezwiednie zaczynam wystukiwać odpowiedź. Chyba jednak muszę wiedzieć coś więcej, znać zamiary. Jest tylko jedna możliwość - zapytać.
- „Może… ale ja już jestem w pościeli…” oto moje cztery bez atu.Kości zostały rzucone. Aż boję się tego, co przybędzie z kolejnym rozbłyskiem telefonu.
- „Przynieść?” – ewidentne pięć karo. As jest jeden ale wygląda na to, że solidny.
- „Tak, 104” – sześć pików to moje ostatnie słowo.
Myśl! Myśl kobieto! To, że przyniesie wódeczkę o niczym jeszcze nie świadczy. To tylko tyle, że mam ochotę na kieliszeczek w Jego towarzystwie. Powtarzam sobie chcąc zagłuszyć wycie sumienia. Jeśli tak, to przecież nie będę Go przyjmować nago. W pościeli nie oznacza przecież nago, prawda? Szybki ruch ręką do szafy i momentalnie oblekam się w neutralnie szary t-shirt i majtki. Tak, majtki muszą być!

Poprzedzone pukaniem zaproszenie do środka to pass, zatem spróbujmy ugrać tego szlemika. Spróbujmy. Kiedy wchodzi dzierżąc w dłoni dwa napełnione kieliszki nie podnoszę się z łóżka. Siada nieopodal i podaje mi szkło. Pierwszy raz w życiu będę pić czystą wódkę z kieliszka. Wzdrygam się na samą myśl, ale czasami trzeba zrobić coś wbrew sobie. Rozmowa zanosi się na dłuższą, On postanawia podzielić się kluczem ze współlokatorem. Na odchodne odwraca się i z szelmowskim uśmiechem rzuca mi w twarz
- Idę, możesz się związać.
- Związać? Niestety nie mogę, nie mam ze sobą linki – odpowiadam równie szelmowsko, choć zgodnie z prawdą.
- Nie każ mi schodzić do samochodu po dwadzieścia metrów liny alpinistycznej – kontynuuje.
- Alpinistycznej? Przecież Ty się nie wspinasz?
- Ale lubię się tak pieprzyć – mówi z ognikami w oczach i znika za drzwiami.
Lina. Sznurek. Wiązanie. Twój ruch kobieto! Odpalam laptopa i otwieram plik z aktami, mam tam kilka, tych najbardziej ulubionych, zdjęć shibari. To powinno wystarczyć na wist. Uwielbiam te gierki, to dochodzenie do sedna opłotkami, grę pozorów, niedopowiedzenia. Mniam.

Kolejne dwa kieliszki dostały zakwaterowanie w moim pokoju. Sadowimy się wygodnie i pokazuję zdjęcia, rozmawiamy. On półleżący, wsparty na łokciu, ja siedząca po turecku. W zasięgu własnych oddechów. Nachylam się nad monitorem, nie zamierzenie muskam wargami Jego włosy. Nie zamierzenie? Hmm chyba tak. Lecz, po chwili, całkiem już świadomie wysuwam język żeby je polizać. Przewraca się na wznak, leży z głową tuż obok mojego uda. Dotykam palcami Jego twarzy, muskam opuszkami patrząc jak mruży oczy. Płynnym ruchem zamieniam dotyk palców na dotyk wierzchu dłoni. Porusza się ze mną, podąża wargami za ruchem mojej ręki. I nagle wypowiada słowa, które zaczynają określać relacje między nami.

- Chcę ugryźć – szept wydobywa się z ledwo rozchylonych ust.
- Chcę ugryźć – powtarza.
Nie namyślając się przykładam dłoń bokiem do warg, które ustępują. Czuję przesuwające się po skórze zęby. Milimetr po milimetrze zagłębiam dłoń w oczekiwaniu na to, co nieuniknione. Przekraczamy Rubikon po raz pierwszy. Jakby z niedowierzaniem zaciska zęby na dłoni, której nie zabieram. Pochylona nad Jego twarzą szukam tego co, zobaczę w oczach, ale te spowite są powiekami. Nieprzeniknione. Ucisk przedłuża się ale nie przybiera na sile, oczekiwanie. Kiedy zwalnia uścisk chcę zabrać dłoń, ale to było tylko poprawienie uchwytu. Zęby z większą już siłą zagłębiają się w ciało. Czuję rosnące podniecenie, każdy impuls informujący o bólu przynosi kroplę rozkoszy. Zbliżam twarz, chłonąc gorąc przyspieszonego oddechu pachnącego niepewnością. Dotykam czubkiem języka nabrzmiałych warg, które zachęcająco rozchylają się. Wsuwam język w usta pozwalając zębom powtórzyć wszystko to, że czułam na dłoni. Zmysły kipiącym sykiem wypływają ze mnie, spływają po uwięzionym języku. Przekraczamy Rubikon po raz drugi. Uwielbiam ten ból, trwam bez ruchu zapadając się w przyjemność czekam na rozwój sytuacji.

- Masz zajebisty język – w Jego ustach brzmi to jak najpiękniejszy z komplementów. ‘Tak! mów do mnie tak! Dziś potrzebuję mocnych słów…” wypowiadam w myślach zaklęcie.
Chcę to powtórzyć, znowu sięgam językiem Jego warg, ale gwałtownym ruchem zabiera usta odwracając twarz.
- Nie musimy tego robić.W Jego ustach brzmi to wręcz nieprawdopodobnie. Kogoś, kto chcę i umie ugryźć nie zadowoli zwykły pocałunek. Wiem to. On wie to także. Ale powtarza:-
Nie musimy tego robić – zawiesza głos.
– Nie za cenę przyjaźni – mówi ze spokojem i obawiam się, że mówi szczerze.
- Więc zróbmy to po przyjacielsku. Ja chcę... - tymi słowami przekroczyłam Rubikon po raz trzeci. Sama. Teraz On jest jedynym panem sytuacji.
Wstaje niespiesznie, a oczekiwanie podchodzi mi do gardła, oczekiwanie na wyrok. Rozkosz lub wzgarda. Wstrzymuję oddech i zamykam oczy. Moja aktywność skończyła się, pozostało tylko oczekiwanie…

* * *

Odwraca się, gasi lampkę na łóżkiem i zaczyna rozpinać guziki koszuli. Tym razem to On robi krok przez Rubikon. Patrzę na rozstępującą się biel koszuli i jedyne o czym mogę myśleć to maleńkie cacka przy mankietach – spinki. Jeden z moich fetyszy. Moja wyobraźnia już podsuwa mi obraz na którym dotykam ich wargami pieszcząc każdy milimetr. Kiedy pokonując nieprzyjemny metaliczny posmak trzymam je w zębach czekając aż pozwoli mi je upuścić na wyciągniętą dłoń. Kiedy wreszcie trzymana męską dłonią spinka odciska swój znak na nagiej piersi. Jak kiedyś odciskano szkarłatną literę hańby na piersi ulicznicy. Staję się własnością tego, który odciska swoje piętno, własnością na tak długo, aż znak nie zblednie. Taka moja wersja bajki o końcu balu wraz z wybiciem północy. Ale to tylko wyobraźnia. Koszula znika o On składa swoje ciało w pościeli. Drżąca z podniecenia wyczekuję polecenia. Słów, które potwierdzą to, co się dzieje. Potrzebuję tych słów jak powietrza, potrzebuję ich żeby…
- Język!
Wsuwając język w Jego usta niemal czułam jeszcze drżenie strun głosowych, które zabrzmiały tym właśnie słowem. Zatracam się w tym ugryzieniu, które nie przekracza granicy rozkosznego bólu tylko balansuje na jego krawędzi. Uwolniona podnoszę głowę i wówczas ofiarowuje mi najpiękniejszą z pieszczot – dotyk wnętrza dłoni na policzku. Uderzenie choć jest symboliczne, ostatecznie potwierdzające status dzisiejszej nocy. Nie potrzeba mi niczego więcej.
- Hanka? – zawiesił głos, w którym pobrzmiewało wahanie.
- Hanka? – powtórzyłam pytanie.
- Tu nie ma żadnej Hanki. Jest suka, po prostu suka, dla przyjaciół su – wyrecytowałam bez zastanowienia.
Właśnie zostało poczęte moje kolejne wcielenie przemknęło mi przez głowę. Nawet nie wiem do czego jest zdolne, wiem jednak, że chce się narodzić, chce istnieć.

- Rozwiąż mi buty – ciche polecenie wyrwało mnie z rozmyślań nad własną schizofrenią.Ale ona – su – zareagowała jak należy. Zsunęła się z pościeli na podłogę i dotknęła palcami sznurówek. Ona czy ja? Szekspirowski dylemat w suczym wykonaniu, ale nie czas teraz na dysputę filozoficzną. Pociągam końcówki sznurówek jakbym chciała je rozerwać. „Powoli, powoli…” uspakajam swoje ruchy nakazem w myślach. Wsuwam palce pomiędzy dziurkowaną krawędź a język buta. Skóra miękka i ciepła, poddaje się niecierpliwym palcom. Rozluźnione sznurówki przestają być przeszkodą stają się już tylko pomostem między rosnącym podnieceniem i nagą skórą palców. Buty – jeden z tych elementów, który mógł , ale nie zagrał w tej scenie. Jeszcze głaszczę je opuszkami, jeszcze chcę je zatrzymać, ale przecież nie ja jestem autorem scenariusza. Zsuwam buty jeden po drugim nie podnosząc oczu wyżej niż to jest konieczne. Nie zrobię nic, co mogłoby spłoszyć tę chwilę.

- Teraz skarpetki – głos, nie mocniejszy od szeptu, dobiega do mnie z odległej, drugiej strony łóżka. Bezgłośnie spełniam polecenie. Nie potwierdzam, nie dyskutuję, czekam. Chciałabym rozerwać na strzępy te skrawki materii dzielące mnie od dotyku ciała. Wsuwam palce za gumki ale świadomie zwlekam ze zdjęciem skarpetek. Delektuję się dotykiem ciała, tym bardziej, że przecież możemy tak pozostać. On tam w miękkości pościeli, ja tu na twardej podłodze. To przecież Jego słowo wyszeptane stanie się rozkazem, który wykonam. Nie można zwlekać zbyt długo, wiem przecież jak winnam się zachować. Skarpetki odchodzą do przeszłości.

- Spodnie – słyszę wśród własnego przyspieszonego oddechu.
„Tak! Tak!” krzyczę w duchu. Podnoszę się z podłogi, ślepymi palcami odnajduję sprzączkę paska, rozporek i czuję uniesione nieznacznie biodra. Nie trzeba mi tego powtarzać. Zsuwam spodnie starając się sięgnąć wierzchem dłoni nagiej skóry. Jednocześnie w głowie kołacze się pobożne życzenie - niech to będą bokserki, choć dotyk materiału sugeruje, że tak właśnie będzie - jeszcze nie daję wiary. Delikatny materiał szortów przekazuje najpiękniejszą z wieści dzisiejszej nocy – tajemnicę pożądania. Nie śmiem nawet dotknąć miejsca, które ją skrywa. Za bardzo lubię tę chwilę, kiedy polecenie wypływa z głębi ciała i osiada na mnie jak mgła. Czekam. Gotowa spełnić je natychmiast. Czekam. Ale dostaje jedynie ciszę.
- Twoja koszulka – słyszę zupełnie nie to, na co czekałam. W pierwszej chwili nawet nie odebrałam tego jak polecenia do mnie skierowane. Przecież…

- Koszulka – w głosie wyczuwalne są oznaki zniecierpliwienia.
Już nie myślę, szybkim ruchem zrzucam z siebie bawełnianą skórę. W nadziei, że tym szybciej będę mogła zrobić to, na co On czeka. I w końcu słyszę upragnione słowa.
- Moja reszta, już!
Tak! Wytęsknione dłonie chłoną ciepło skóry, szorty nie sprawiając najmniejszego kłopotu, spływają na podłogę . I tylko trochę szkoda, że ostatnim słowem polecenia nie było ‘zębami’. Ech, teraz już niemal wyprzedzam polecenie w
suwając kciuki za gumkę swoich majtek.
- Twoja reszta!
W jeden chwili pokój wypełnia rozkoszne ciepło i woń nieskrępowanej nagości. Wracam na podłogę, na klęczkach czekam na kolejne polecenie, ukradkiem obserwując drgającą z każdym oddechem męskość.

- Liż – polecenie proste, minimum słów.
Dotyk warg, pierwszy i ta nieziemska miękkość skóry, żywe ciepło. Wtulam twarz ocierając policzek o magię. To wszystko jest zbyt gwałtowne, wiem to, ale nie potrafię zachować zimnej krwi. Nie w obliczu tego co wsuwam do ust. I tylko w uszach pobrzękuje ciche
- Powoli, powoli suko.
A więc jednak poniosło mnie. Karuzela myśli w głowie, roztańczony język i dotyk głęboko w gardle. Niespodziewanie pojawiają się pytania, na które On oczekuje odpowiedzi. I przez chwilę zmagam się dylematem robić czy mówić. Pada ponaglenie.
- Pytałem czy lubisz robić laskę?
- Nie – odpowiadam między jednym a drugim wsunięciem członka do ust.
- Dobrowolnie nie, ale uwielbiam to robić pod przymusem – wyznaję szybkim zdaniem.
Dlaczego? Dlaczego to powiedziałam? Jakie znaczenia ma to, co ja lubię? Su, to było nieładne - karcę w myślach to moje nowe niesforne ja. Ale już czuję dłonie na głowie i silne pchnięcia biodrami skutkujące gwałtownym naciskiem na przełyk. Utrudniony oddech niemal natychmiast wyzwala łzy w oczach i rozkoszny skurcz pierwszego tej nocy spełnienia. Czuję się bezkarna, wszak nie zabronił mi spełnienia.

- Siadaj - słyszę przez brzmiące jeszcze echo rokoszy.
‘Tak Panie’ ciśnie się na usta, ale przecież to nie tak…Przez moment góruję nad sytuacją, przez jeden moment kiedy wsparta na kolanach i palcach unoszę biodra, żeby opaść biorąc w siebie tę część męskiego ciała, która aż się o to prosi. Pożądanie tak wielkie, że nie zwracam uwagi na rozmiar. Ale to tylko moment, w następnej sekundzie czuję już silne uderzenie w sklepienie pochwy.
- Auuu - wyrywa się z moich ust.
A tuż za nim pierwsze z upomnień ubranych w słowa ‘zamknij pyszczek’. Przyjdzie mi jeszcze po wielokroć słyszeć je tej nocy. Wszystko toczy się szalonym tempem.
- Kucnij i ręce – słowa niosą co raz więcej ekspresji.
Zmiana pozycji nie przysparza mi trudności, ale co znaczy ‘ręce’? Odruchowo prostuję tułów i chowam ręce za plecami, wypinam piersi pełna przekonania, że odgadłam co znaczy to polecenie. Nic bardziej błędnego.
- Powiedziałem ręce! – znów ten spokój przyprawiony odrobiną zniecierpliwienia.
Widzę Jego ręce wsparte na łokciach z uniesionymi dłońmi i natychmiast wsuwam tam swoje. Po raz pierwszy mogę dotknąć wnętrza Jego dłoni. Męskie dłonie – kolejny z moich fetyszy. Jego palce zaciskają się wokół moich unieruchamiając mnie w tej dziwnej pozycji. Ale nad jej dziwnością zastanawiam się tylko przez chwilę. Pierwsze ruchy biodrami i silne uderzenia w sklepienie zdradzają, kto będzie tu stroną aktywną.

Wsparta jedynie na czubkach palców stóp balansuję na szczycie rozkoszy. Każde dotknięcie punktu G skutkuje kolejnymi skurczami. Znów słyszę ‘zamknij pyszczek’ choć nie słyszałam własnego krzyku. Świat zaczyna załamywać się na krawędzi łóżka i przepływa przeze mnie unosząc na swoim grzbiecie. Przepływa i wypływa ze mnie. I nagle słowa, które mnie zaskakują..
- Tak, tak, sikaj!
Nie mogę uwierzyć w to co właśnie usłyszałam. Ja? Przecież ja nigdy… to niemożliwe, zawsze tego chciałam, ale nigdy dotąd… Niemożliwe… Wyrywam dłoń z uścisku, dotykam naszych ciał – są ciepłe. Dotykam prześcieradła i znajduje mokrą plamę. W tym samym momencie czuję, już zupełnie świadomie, ciepłą strużkę. Chcę uciec, wstyd mi, że nie panuję nad własnym ciałem, które mnie zdradziło. Podstępnie. Ale nie potrzebny jest ten strach, nie potrzebna jest ucieczka. Świadomość całkowitego zatracenia się w tym, co się dzieje pociąga nie tylko mnie ale chyba i Jego. To takie… sama nie wiem… brudne... pierwotne… i tak cholernie podniecające.

- Pasek – wypowiada kolejne z zaklęć.
Słowo, które zmienia bieg wypadków
- Podaj pasek!
Ułamek sekundy i już szukam dłońmi spodni, które są gdzieś na podłodze. Znajduję i wyciągam szybkim ruchem pasek ze szlufek. Ten dźwięk! Dźwięk wysuwanego gwałtownie paska jest jak kolejne pchnięcie, przynosi następny orgazm. Pasek, tak chcę…
- Klęknij. Głowa nisko!
Wypinam tyłek i czekam na pierwszy kąśliwy pocałunek paska. I znowu zaskoczenie. Ani pierwszego, ani żadnego z kolejnych. Nic. Oddech uderza mi w skroniach miarowo i niecierpliwie poruszam pośladkami. Dlaczego? Dlaczego to tak długo trwa? Nie śmiem jednak podnieść i odwrócić głowy, żeby przekonać się. Słyszę pasek przeciągany przez dłoń, szelest i szept skóry, który zwiastuje rozkosz.

- Jesteś dobrze ułożoną suką – cichy komentarz przeplata się z pobrzękiwaniem sprzączki.
Robi mi się tak miękko i miło w okolicy żołądka i nagle czuję chłodny dotyk paska na ciele. Jednak nie na pośladkach, jak się tego spodziewałam, ale w pasie. Zaciągnięta zdecydowanym ruchem sprzączka wraz z paskiem tworzy rodzaj uzdy, dokładnie tak – rodzaj uzdy. To, co działo się potem przypominało dziki kalejdoskop. Zmieniały się tylko pozycje ciała przecinane krótkimi poleceniami. Zmieniały się moje dziurki, z których korzystał, zmieniało się miejsce, na którym zaciskał się pasek. Momentami odbierał oddech tuląc się do szyi, żeby już za moment nadawać kołyszący ruch moim biodrom. Konfiguracje przerywane jedynie krótkimi chwilami wytchnienia w czasie, kiedy sytuacja wymagała interwencji wody. Przerwa na oddech ale i przerwa na delikatne ostudzenie emocji. Z każdej takiej wycieczki powracał w ciągłej gotowości, z kolejną porcją energii. Tyle czasu bez wytrysku - zadziwiające, fascynujące i … męczące. Powoli traciłam siły podczas gdy On zdawał się być w doskonałej kondycji. Gdzieś przez głowę przeleciała, niczym spłoszona sowa, myśl w której żałowałam, że nie przyniósł jednak tego zwoju liny. Nie zdążyłam jej nawet przywołać po raz drugi kiedy ściągnął mnie na podłogę. Z paskiem zaciśniętym na szyi i dłońmi we włosach po raz kolejny ujrzałam Jego męskość z bliska. Na jedną małą chwilę zanim zniknęła w moich ustach. Jego ruchy były gwałtowne i mocne, co przy tych rozmiarach nieuchronnie prowadziło do silnego drażnienia przełyku. W tej pozycji nie mogłam wsunąć go bezpiecznie do gardła, zresztą nie tego się spodziewał. Sądząc po słowach, które unosiły się w powietrzu, sądząc po gwałtowności ruchów zamierzał skończyć w moich ustach. Poczułam się jak dmuchana lalka, której jedynym przyczynkiem istnienia było zadowolenia Mężczyzny, który stał przede mną. Z ogromnym wysiłkiem powstrzymywałam odruch wymiotny, który towarzyszył każdemu pchnięciu. Osłaniałam wargami zęby, żeby w ferworze działań nie zrobić nimi krzywdy. Ale coraz trudniej było mi koordynować ruchy ciała. Za nic jednak nie pozwoliłabym sobie, żeby odebrać Mu spełnienie. Nie za tyle rozkoszy którą mi podarował, nie ja, przecież wiem kim jestem.

Tempo i gwałtowność ruchów nie pozwala na myślenie. Teraz jestem tylko dla Niego, dla Jego przyjemności. To już nie są moje pieszczoty, teraz to On używa moich ust dla zaspokojenia własnej żądzy. Mocno, brutalnie, bez pardonu… Nie wiem czy gdyby nie żelazny uścisk Jego dłoni byłabym w stanie utrzymać pion. Powoli tracę kontakt z rzeczywistością, a jedyne co przypomina mi o tym, co się dzieję jest ten ciągły posuwisty ruch w moich ustach. Łzy spływając po twarzy zabierają ze sobą strużki śliny, która z każdym ruchem członka pokrywa coraz większe powierzchnie brody i szyi. Przez moment przemyka mi przez głowę myśl, że muszę wyglądać żałośnie, ale i pięknie. Myślę o sobie - właściwa osoba we właściwym miejscu i czasie. Wciśnięty w przełyk członek pozostaje tam dłużej niż zwykle odbierając oddech. Zaciskam powieki, z pod których łzy płyną bezwstydnie jawnie i jedyne co czuję to Jego spełnienie. Siłę wytrysku czuję na tylnej ścianie gardła, kiedy pulsując spływa w głąb ciała. Moja nagroda - Jego rozkosz. Kolejny skurcz i kolejny ekstatyczny gejzer. Nieznośny brak powietrza daje się we znaki, kiedy powoli oddaje mi moje usta. Haust pierwszy powietrza boli, wraz z oddechem wciągam w tchawicę drobiny płynów, które mam w ustach. Siłą woli próbuję powstrzymać kaszel, co nie bardzo mi wychodzi. Spazmatyczny szloch przy wtórze dyszenia pozwala mi dojść do siebie. Ocierając wierzchem dłoni twarz z łez i śliny, ze spuszczoną głową czekam. Na co? Sama nie wiem. Na słowo, na gest, na cokolwiek. Kątem oka widzę tylko jak pada na łóżko, jak leżąc na wznak podnosi dłonie do twarzy i niewyraźnie artykułuje coś. Klepie dłonią w materac. Tyle wystarczy, żebym momentalnie przeniosła się z podłogi na łóżko i zwinęła się w kłębek tuż przy Jego dłoni.
- Jesteś suką.
- Ty rzeczywiście jesteś suką! – słowa niesione szarpanym oddechem są mi najpiękniejszym podziękowaniem. Nie trzeba mi niczego więcej teraz.

* * *

Przez załzawione rzęsy widzę jak niespiesznie zakłada ubranie. Schylając się, z niezmiennie szelmowskim uśmiechem, podnosi z podłogi elementy garderoby. Obraz zadowolenia i satysfakcji, który maluje się na Jego twarzy długo jeszcze będą pulsować mi w myślach. Gasi światło i wychodzi. Jeszcze słyszę jak stuka w drzwi, w których współlokator przekręcił klucz przed snem. To stukanie kołysze do snu i mnie. On wyszedł, a ja zostałam na łóżku jak na polu bitwy. Zmęczona, spłakana i rozedrgana, właśnie taka jak lubię. W zmiętej pościeli, na której zapisane jest całe to szaleństwo. W pościeli naznaczonej wszystkimi możliwymi kroplami nas. Prześcieradło mokre od łez, potu i moczu, lepkie od naszego podniecenia, malowane bladoróżowymi śladami krwi, na podłodze kałuża. I ja wśród tego wszystkiego. Lepkością dorównująca otoczeniu. Przez chwilę mam ochotę iść pod prysznic. Ale nie, za bardzo lubię ten stan i tak rzadko mogę sobie nań pozwolić. Przesuwając twarzą po pościeli natrafiam na ślad Jego zapachu. Jak posokowiec podążam za tym tropem szukając miejsca, w którym jeszcze przed chwilą spoczywało ciepłe ciało. Zwijam się w kłębek w nogach łóżka otulona zapachem tego wspomnienia. Unosząc głowę ponad to pobojowisko wyglądam zapewne jak Scarlet O’hara leżąca na schodach kiedy odpowiada sobie na pytanie co teraz? I jak ona odpowiadam sobie – zastanowię nad tym jutro. Ostatnie łzy wyciśnięte zamykającymi się ze zmęczenia powiekami spływają na prześcieradło. Tak, dziś to już ostatnie łzy, ale jutro też jest dzień… Zwłaszcza, że mogliśmy ugrać nie tylko sześć pików, ale nawet i szlema!

zooza ©
Jestem suką i jestem z tego dumna!

=========

Azael azael69@wp.pl2006-02-27 13:07:26 83.31.25.166
właśnie chyba tak naprawdę zrozumiałem wyraz oczu pewnej młodej damy którą zostawiałem tak przez kilkanaście lat "naszego życia"... dziękuję zoo... jestem Ci to winien... Jej też.

katii
2005-12-31 17:31:06 83.24.132.212
...piękne...

Raven
2005-12-29 13:52:32 83.24.34.209
mrrr...

Z
2005-12-29 01:07:25 80.72.34.250
mmmmmmiodzio.. nie wiem jaką jestes księgową ale do pisania masz prawdziwy talent,dzięki za ucztę :-)

27 grudnia 2005

Eric Hiss - nostalgicznie ulotne piękno

Czasami mam dość ekscentrycznych fotografów pstAlign Centerrykających wiele pod szumnym szyldem fetish. Ilość kiczu w tej kategorii jest chyba druga w kolejności po goliźnie w klasie kalendarzowo-sielskiej (czyli niczym nie uzasadnione ciało na łonie przyrody). Wtedy lubię sięgnąć do szufladki z nostalgicznym, romantycznym pięknem. Do prostej, ciepłej scenografii, nie przeładowanej nadmiarem elementów. Do ciepłego złotego blasku światła, do piękna zatrzymanego w kadrze niby przypadkiem. Do fotografii dopracowanych w najdrobniejszych szczegółach ale dalekiej od sztuczności. Do spojrzenia z za firanki czy woalki. Dziś do tablicy wywołam Erica Hissa. Ma on trzy podstawowe obszary zainteresowania, które wykorzystuje w swoich pracach. Przede wszystkim to ludzkie ciało, któremu nadaje pierwszeństwo przed wszystkimi innymi formami piękna na świecie. Po drugie fascynacja koncepcją niepewności. Czyli próba odpowiedzenia sobie na pytania po co tu jesteśmy, ile wiemy, czy to co widać to nie złudzenie. I w końcu związki sztuki z jej funkcjami użytecznymi.

Jak przystało na wielbiciela Leonardo da Vinci Hiss nie stawia sobie ograniczeń w dziedzinach których dotyka. Ma za sobą doświadczenia nauczycielskie, programistyczne, rzemieślnicze i artystyczne – jak na człowieka renesansu przystało.Jego celem jest tworzenie rzeczy pięknych, z całego ich bezmiaru wybrała dla siebie dwa przepiękne akty.


Burza włosów skrywająca twarz, ciało skrywające intymności. Na widok wystawia jedynie swoją najbardziej zewnętrzną powłokę. Wciśnięte w załomy prześcieradła, zawstydzone, zakłopotane. Czeka aż słoneczny wzrok obiegnie pokój cały i przymknie oko na to, co się tu wydarzyło przed przybyciem świtu. Ciało tęskniące za tajemnicą mroku

26 grudnia 2005

Jose Cuervo

Znam go? Już tak, poznaliśmy się wczoraj. Ma 38... wcale nie lat tylko procent i jest z klanu tequili. Tego się nie spodziewałam ale tequila mi smakuje! Sama jestem zaskoczona, co nie znaczy, że pijąc nie prychałam. Przede wszystkim dlatego, że nie nawykłam do szybkich kieliszkowych pociągnięć. Nie mniej jednak Jose spełnił moje oczekiwania choć poddany został wielu eksperymentom. Była wersja klasyczna z solą i cytryną. Nawet dwie wersje klasyczny bo raz była to zlizana z dłoni sól + kielonek + cytrynowa zakąska. Innym razem kielonek + moczona w soli cytryna. Jestem zdecydowanie za pierwszym wariantem. Słono-kwaśny smak na koniec nie jest tym, co tygrysy lubią najbardziej.

Wypróbowana została także kombinacja z cynamonem i pomarańczą (znaczy z mandarynką bo to akurat było pod ręką). Tu też wersje podobne do solno-cytrynowych. I kombinacja alpejska cynamonowo-cytrynowa. Smakosze tequili pewnikiem wyklną mnie do któregoś tam pokolenia za profanum, ale nie dbam o to. Grunt, że zabawa była przednia i cel osiągniety. A zapomniałam jeszcze o mieszance cynamonowo-cytrynowo-mandarynkowo-tequilowie z kruszonym (choć chyba bardziej bliskie stanowi faktycznemu będzie określenie tartym) lodem. Uwaga nie przesadzać z cynamonem, sypanie go z torebki wprost do szkła czasami nie wychodzi niestety na dobre. Ale to co wychodzi z pomieszania jest hmm milutkie w smaku, miękkie w dotyku i pięknie pachnie. W ogóle tequila to chyba całkiem fajny trunek jest i świetnie nadaje się do tego, żeby się przenieść do krainy nisko latających helikopterów. Ból głowy? Kac? No cóż, w końcu to nie oranżadka więc jest a i owszem, ale bez przesady. Niepokojące jest natomiast coś innego. Zawartość Jose w krwioobiegu jest wprost proporcjonalna do chuci. Tak, właśnie tak. Sprzężenie zwrotne im więcej tym więcej (nie wiem jak daleko ta współzależność występuje, ale do momentu, do którego dotrwałam była). Czy to problem? Normalnie to nie, ale jeśli lat temu naście przyjęło się zasadę żadnego sexu po alkoholu to sytuacja zmienia się diametralnie. Przeżyję. Wytrzeźwieję. Bzyknę.

Jak to miło móc sobie zafundować taką jazdę bez trzymanki pod okiem (i ramieniem!) Pana Męża. Ciekawe czy mam wstręt do tequli czy wręcz przeciwnie stanie się ona drugim obok ginu alkoholem tolerowanym przez mój organizm. Pożyjemy zobaczymy, na razie nie jest źle. Wracam do łóżka, albo do wanny – jeszcze nie wiem. Zdecyduje jak dojdę na górę.

24 grudnia 2005

Wigilijny sex

Oj było nieziemsko. Choć z utrudnieniami i w nieciągłości, za sprawą Młodej Damy, to jednak było nieziemsko. Mniam. Zaczęło się od rana, kiedy to sen przepiękny mi się przyśnił. A potem wcale nie musząc z pościeli się podnosić pozwoliłam sobie na długie budzenie w którym próbowałam pozostać na granicy jawy i snu. Długie budzenie tym dłuższe było, że palce w ud zwieńczenie wsunięte nie próżnowały, a rozumek próbował przywołać strzępki snu. Tak więc leżąc wtulona w ciepłą pościel pieściłam się dopisując ciąg dalszy do tego, co wymyśliła moja podświadomość nocą.

Opowiadając Panu Mężu fabułę senną miałam nadzieję, na pobudzenie i Jego podświadomości. I nie omyliłam się. Przepyszny sex zafundował mi mój Pan. Mocny, męski, nieskończenie długi. A potem jeszcze sięgnęłam nieba kiedy dotykał mnie palcami, od wewnątrz. Jestem przekonana, że byłam o krok od czegoś równie niezwykłego, co tajemniczego. Dla jednych bajki dla innych rzeczywistości realnej i mokrej. Ale cóż nie tym razem. A potem to, na co zazwyczaj brakuje czasu. Na cudowny powolny fist, na milimetry bólu i kilometry rozkoszy. Na odlot graniczący z utratą świadomości. Na niespieszny powrót do realnego świata, cudowną gorąca kąpiel w pianie. I jeszcze widok Jego Twarzy, kiedy spełniał się w Niej. Uwielbiam patrzeć kiedy przesyłając mi całusy kocha się z inną kobietą, kiedy przymykając oczy zostawia w niej kawałek siebie.

Takie właśnie było oczekiwanie na wigilijną kolację w tym roku. Piękne nieprawdaż?

23 grudnia 2005

Życzenie do Św.Mikołaja

Gdyby dwa lata temu ktoś mi powiedział, że będę tęsknić za open space, że rozkleję się od samego pobytu w najzwyklejszym biurowcu nie uwierzyłabym. A jednak. Zwykłe biurowe życie, zwykli biurowi ludzie, zwykłe biurowe zwyczaje. Jak bardzo mi tego brakuje. Chyba jednak jest trochę prawdy w porzekadle czego oczy nie widzą tego sercu nie żal. Oczy zobaczyły i serce zapłakało żywymi łzami. Starałam się nie wracać myślą do przeszłości, sądziłam, że dwa lata w niemieckiej korporacji wystarczą. Ale myliłam się. Tak bardzo brakuje mi anglosaskiej kultury organizacji, mówienia sobie ty, automatu z kawą czy najnormalniejszej w świecie biurowej kuchni, windy, przestronnego hallu, recepcji i tego wszystkiego co takie zwykłe w biurowcu.

Bardzo chciałabym zakończyć TĘ sprawę jeszcze w tym miesiącu, ale przede wszystkim zakończyć ją po swojej myśli. Najlepiej zacznę od razu przekopywać się przez manual do Prince2. Cóż z tego, że to ponad czterysta stron. Są rzeczy ważne i ważniejsze a skoro nie da się za nie zapłacić karta MC to trzeba przeczytać.

A u Mikołaja zamówiłam sobie nowego szefa, ciekawe czy byłam wystarczająco grzeczna, żeby życzenie się spełniło. Czy raczej obecny pryncypał z rózgą w dłoni wybije mi je z głowy. Zobaczymy co przyniosą Trzej Królowie…

22 grudnia 2005

Negocjajce czy sztuka uwodzenia?

Dawno już nie byłam tak podenerwowana i podekscytowana. No ale w końcu nie ma się czemu dziwić, to gra o dużą stawkę. Niesamowite jak wiele może zależeć od chemii. Od pierwszego uścisku dłoni. Od uśmiechu. Za godzinę będę stać (mam nadzieję, że potem będę mogła usiąść) przed zupełnie obcym facetem, który będzie mi zadawał kilometry pytań. Z jednej strony chciałabym przewidzieć te pytania, mieć gotowe odpowiedzi, zaplanować wszystko w najdrobniejszym szczególe. Z drugiej jednak to właśnie refleks, czasami riposta pozwala, żeby coś zaiskrzyło. I wówczas rozmowa jest już znacznie bardziej ludzka.Boję się. Tak, boję się. Ale jak to się mówi – jest ryzyko jest zabawa. Tylko dlaczego odczuwam drżenie, dlaczego tak trudno zebrać myśli, dlaczego chciałabym być gdzieś indziej? Schować się pod cudze skrzydła.

Ale to nie ja. Wiem, że kiedy tylko przekroczę próg pola bitwy zapomnę o strachu, zapomnę o drżeniu. Wtedy można zrobić tylko jedno – stanąć do walki i spróbować wygrać. A jak? No cóż, tak gram jak przeciwnik pozwala czyli nie oszukasz nie wygrasz. Negocjacje? Nie. Czarowanie. Zobaczymy, kto lepiej opanował sztukę konwersacji.

=================

xxx 2005-12-23 14:17:42 80.72.34.250
pomysl sobie, że oboje możecie wygrać, że to nie jest gra o sumie zerowej gdzie ktos traci żeby ktoś zyskał

seXer
2005-12-22 14:33:15 217.79.145.99
Kciuki mogę ściskać?

21 grudnia 2005

Wariacje na temat…

Przychodzą takie dni jak wczorajszy, kiedy nie wiem co zrobić ze sobą. Nosi mnie. Z kąta w kąt, z piętra na piętro, nie potrafię zagrzać miejsca. Jedynie w łóżku jestem u siebie. Rozciągnięta między źródłami dźwięku pozwalam ciału popadać w dziwny trans. Muzyka Harrego Gregsona-Wlliamsa do Kingdom of Heaven jest do tego wprost idealna. Dźwięk rozchodzi się płynnie dookoła, wnika w naturalne otwory ciała i wypełnia je od wewnątrz. Siła muzyki coraz większa. Każdy mocniejszy takt podrywa mnie w górę, każde brzmienie ciągnie za sobą jak na smyczy. Oddech staje się taktem muzyki, zapadam się w dźwięki, zatracam w odczuciach jakie daje. Wszystkie wolne przestrzenie ciała wypełniają się brzmieniem, wibrują. I nawet nie zauważam kiedy miarowe kołysanie staje się przyczynkiem i skutkiem tego, co nieuniknione. Zaczynam odczuwać muzykę w podbrzuszu, powoli z głębi mnie wychyla się przyjemność i podniecenie. Tak, właśnie odkryłam jak bardzo potrafi mnie podniecić muzyka. Spektakularna, dynamiczna, demoniczna muzyka. Zaskakujące, ale bardzo silne przeżycie. Choć nie udało mi się dojść do spełnienia muzycznie tylko. Nakręca niesamowicie, ale nie dalej niż do ‘za pięć dwunasta’. No ale może trening uczyni ze mnie mistrza… Genialne tło do oczekiwania, zwłaszcza w absolutnej ciemności, unieruchomieniu i cudownie nieznośnych objęciach liny…

Kingdom of Heaven raz!

Proszę, proszę, proszę…

20 grudnia 2005

Kap, kap płynie czas…

Noworocznych postanowień czas nadchodzi. A co z tymi, które zostały nazwane rok temu? Właśnie niespodziewanie podejmuję próbę spełnienia jednego z nich. Wszystkie ciepłe myśli, które mogą pomóc proszone są o pełna mobilizację w najbliższy czwartek. Po raz kolejny sprawdzę czy potrafię latać. Biały optymizm sypie z nieba. YES, I CAN !!!

19 grudnia 2005

Wena

Odnalazłam chęć do pisania, zbunkrowała się gdzieś na dnie szafy i zapadła w zimowy sen. Ale kiedy przyszło mi nocować poza domem, kiedy samotny wieczór zastukał do drzwi hotelowego pokoju nie otworzyłam mu. Coś we mnie pękło i zamiast schować się pościeli wyszłam do ludzi. Czerwone wytrawne wino z rżniętej karafki chętnie spływało do mojego kieliszka i równie chętnie pieściło mój przełyk. Odrobina szaleństwa jeszcze nikomu nie zaszkodziła. Szaleńcze tańce obleczonej w inną skórę mnie, wspaniałe wieloznaczne rozmowy balansujące na krawędzi wyuzdanej erotyki i przyzwoitości. Partner do tańca z wyczuwalną erekcją i niekończące się pytania o numer mojego pokoju. Sprawiło mi to jakąś dziką przyjemność. Zachowanie może nie całkiem fair z mojej strony bo chyba trochę za bardzo podgrzałam atmosferę. Ale cóż mogę mieć tylko nadzieję na wybaczenie jeśli narobiłam nadziei na coś więcej.

Tak czy owak sama świadomość wywoływania takich fizycznych (i chemicznych chyba także) reakcji w drugiej osobie jest przyjemna. Moja kobieca próżność została połechtana i to całkiem milutko. Ale najważniejsze jest to, że wraz z połechtaną próżnością pojawiły się pomysły na opowiadania. Nie, one się nie pojawiły, one na mnie spadły jak lawina. Mam jakąś nowa energię i tylko czasu jakby trochę niewystarczająco. Ale za to ile przyjemności ze składania słów, z zapadnia się w rozwój sytuacji. Uwielbiam tę dziwną ekscytację, kiedy stukając w klawisze mam wypieki na twarzy i przyspieszony oddech. Nakręcam się tym co piszę, podniecam się słowami opisującymi sytuacje. Uwielbiam opisywać takie opowieści, daje mi to duuużo przyjemności.

================

Ray 2005-12-20 22:27:55 80.72.34.250
tak, pisz jak najwięcej, twoja pisaninka jest jak deszcz spadający na spękaną od suszy glebę..

18 grudnia 2005

Mroczny przedmiot pożądania

Długość: 200 mm
Wysokość: 140 mm
Masa: 1,123 kg
Materiał: stal
Kolor: czarny

A jego dotyk pozostaje tylko marzeniem…

============

zooza 2005-12-21 09:30:29 83.17.94.115 10.222.222.1
Ależ skąd! Podnieca mnie myśl o chłodnym dotyku stali i wcale nie mówię, że to ja mam trzymać to cudo w dłoni. Wręcz przeciwnie...

latexman
m1977@interia.pl2005-12-20 11:18:46 83.238.212.97 10.0.0.100
....kogo chcesz zastrzelic...?

15 grudnia 2005

H2O

Chyba zanosi się na mróz bo straszliwie chce mi się pić, Sahara to przy mnie rejon bagnisty. Spożywam średnio 0,75 litra wody na 60 minut. Suszi (nie mylić z ochotą na surową rybę) mnie i na dodatek - pić mi się chce jak diabli. Dlaczego woda jest tak mało mokra?

Kielonek czystej i cygaretka

Nie było tak źle jak się wydawało na początku. Potańczyłam i winka posączyłam. A na koniec chlapnęłam kieliszeczek czystej wódeczki. To tak w ramach pierwszych razów, bo jak świat światem nigdy w życiu jeszcze nie spożyłam alkoholu w takiej postaci. Wrażenia? Hmm sam proces spożywania nie daje takiej przyjemności jak sączenie winka czy ginu z tonicem. Jest gwałtowny i brutalny. C2H5OH wdziera się do wnętrza ust i stawia na baczność śluzówkę. Brr jeszcze mnie trzęsie na samą myśl. Lepszym sposobem jest chyba posłanie całej porcji prosto w przełyk. Jest jak zrywanie plastra – boli ale krótko. Jedyne co, że daje kopa raz, dwa, trzy i już. A trzy szybkie to raczej zwaliły mnie z nóg. Zwłaszcza o tak późnej porze i na podkładzie z wytrawnej czerwieni.

Sprostowanie! Przed kieloniekiem był jeszcze pokaźny mach z brązowego rachitycznie cienkiego cygaropodobnego czegoś. Kurcze, dlaczego ludziska są takie uprzejmiaste, że dopiero po fakcie mówią – nie trzeba się było zaciągać. No dlaczego? Z czystej ludzkiej życzliwości? Możliwe. Tak czy owak skończyło się na salwie śmiechu (oni) i ataku kaszlu (ja).

14 grudnia 2005

Czy to, co się dzieje naprawdę nie istnieje?

Hotel. Pusty pokój. Bezpłciowe, sterylne wnętrze. Jak to dobrze, że nieczęsto spotyka mnie taka sytuacja. W zasadzie to niecierpliwością czekam świtu, kiedy będę mogła opuścić to miejsce. Widzę towarzystwo, z którym przed chwilą jeszcze spowiadałam się z planów budżetowych na przyszły rok, jak beztrosko chlapie się w basenie. Z oficjalnych punktów programu jeszcze tylko kolacja, a potem już wszyscy umoczą pyszczki. Zbieranina dziwnych ludzi, dziwna firma, dziwne obyczaje. Jestem w niej dwa lata i ciągle czuję się obco. Tym bardziej obco, że zarząd zakomunikował dziś istotną (dla mnie) nowość, którą nie jestem zachwycona. Jestem hmm… nie wiem jaka, chyba zła, a może rozżalona. W każdym razie chyba pomogli mi tą informacją uświadomić sobie, że o realizacji mojej ścieżki kariery w tej firmie mogę zapomnieć. No cóż - kolejna odsłona reality show. Sorry Winetou biznes is biznes.

13 grudnia 2005

Żona cygana

Gdzie, gdzie
Gdzie jest cygańska żona ma?
Najdziksze plotki o niej znam
To jeden fałsz
Lecz z kim to ona tańczy dziś
Bezwstydnie i beztrosko?
Czyj cień w ramionach tuli swych
Tak mocno?
Gdzie, gdzie jest cygańska żona ma?
W zmęczonej, starej knajpie
Błyskają srebrne noże
Na stole tańczy widmo
W koszuli panny młodej
- To ciało – mówi – światłem jest
- Jest drogą i nauką!
Więc dłonie swe zaciskam w pięść
I chwytam ślubny bukiet
Gdzie, gdzie jest cygańska żona ma?
Na Tęczę jest za wcześnie
Za wcześnie na Gołębia
To czasy są CiemnościPotopu – to jest Kres
Żadnego z mężczyzn nie ma już
I nie ma żadnej z kobiet
Lecz ten, kto wtargnie między nich
Zostanie osądzony
Gdzie, gdzie jest cygańska żona ma?

Maciej Zembaty

Związki - rozwiązki, potępiane i piękne, pożadane i piętnowane, obrzucane błotem i zazdrosnym spojrzeniem. Podziwiani za odwagę lub wytykani palcami za głupotę ludzie w związkach tkwiący. A ja mam to wszystko w głebokim poważaniu. Uwielbiam patrzeć jak Pan Mąż kocha się z inna kobietą. Najnormalniej w świecie sprawia mi to fizyczną przyjemność.

12 grudnia 2005

Nie bawić się po próżni(cy)

Czekała, czekała, aż się doczekała zabaweczka, czyli jak to się mawia pierwsze koty za płoty. Wieczór całkiem już był późny kiedy Panna Pompka wyłoniła się z przepastnej szuflady, przy wtórze skrzypienia zdziwionej szafy. I wówczas napadł mnie atak śmiechu, no bo ona – ta pompka znaczy – taka różowiutka, że nawet Barbie nie odmówiłaby sobie takiej. Z pewną rezerwą patrzyłam na Kochankę sadowiącą się wygodnie (jak się wkrótce okazało wygodnie jest pojęciem względnym) w łóżku. Jej Różowość Pompka także zaległa w pościeli. No i zaczęło się. Fanfary nie zagrały tadaaaam i nikt nie przecinał wstęgi tylko od razu do dzieła. Po kilku seansach serii Obcych skojarzenie miałam jednoznaczne – przyssało się, tyle tylko, że w przeciwieństwie do Ósmego obcego pasażera Nostromo i kilku jego następców Jej Różowość Pompka odpadała od miejsca swojego przeznaczenia kiedy tylko przerywałam pompowanie. Ki diabeł myślę i kombinujemy. Może nie ta strona, a może wyżej, a może niżej. I nic z tego. Za każdym razem efekt ten sam. No, ale przecież widzieliśmy toto w akcji i się trzymało! Zaczęły się kombinacje wyższego rzędu. A to przytrzymać mocniej, a to zassać na maxa (tu były protesty ze strony właścicielki zasysanej cipencji), a to posmarować oliwką (cholera wie po co ale skoro się wymyśliło to się wykonało). I nadal figa z makiem. Ta oliwka to raczej przez skojarzenie z olejkiem silikonowym czyli tym co, tak pięknie ślizga się, cię, mnię itp., itd….

I nagle eureka! A może to resztki futerka w formie kędziorka wieńczącego wzgórek? No cóż nic łatwiejszego niż komenda maszynka w dłoń – loczek eksterminować! Chwila przerwy (i całe szczęście bo to różowe coś do naciskania strasznie twarde jest i od trenowania muskle bolą). Serio, nie przypuszczałam, że może się to stać uciążliwe. Ale z drugiej strony ani twórca ani producent nie przewidział ciągłego pompowania. Po akcji golono-strzyżono to już zupełnie inna robota była. No bo tak. Pompkę wziąć i umieści w miejscu przeznaczenia – raz. Pompować chwilę – dwa. I już. Trzymała się jak złoto. No i widoki były apetyczne. Wargi nabrzmiewające purpurą i wypełniające powoli wnętrze plastikowej kopułki. Mniam. I tylko pomacać nie można bo plastik twardy jest. A jak już przy twardości to przy dłuższym używaniu Jej Różowość dość wrednie uwiera w pachwiny, no ale czego się nie robi dla przyjemności. Dostęp ograniczony, można tylko popukać w szybkę (ale jak się okazało pukanie zostało wkrótce zabronione). Próba chodzenia wypadła dość zabawnie (teraz już rozumiem dlaczego M. przyjmowała dość dziwne pozycje i jeszcze dziwniejsze odgłosy wydawała przy tym). No, ale wiemy przynajmniej, że można. Powrót na łóżko i jedziemy dalej. Drobne protesty zasysanej i artykulacja niezrozumiałych dźwięków wskazywały, że dotarliśmy do końca. I dokładnie tak było. Purpurowa i ociekająca łechtaczka w towarzystwie nabrzmiałych warg przeciskały się między sobą niczym dzieciaku przyklejające nosy do szyby wystawowej w lodziarni. Delikatne syknięcie oznajmiło amnestię i wypuszczenie stłoczonego towarzystwa na wolność.

Widok smakowity był a i wrażenia z dotknięcia tego cudeńka ciekawe. Nie było czasu na podziwianie bo w oka mgnieniu Pański Kutas podjął czynności sprawdzające na świeżo odbitym (a może raczej świeżo odessanym) froncie. Szybkie polecenia wydane mnie i już sadowię się na miejscu ‘kaźni’. Pan osobiście i własnoręcznie zabrał się do rzeczy (całe szczęście, że zafundowałam sobie postrzyżyny rano i zassanie odbyło się bez najmniejszego problemu. No może tylko taki, że dłonie Pana do silniejszych należą i przyłożyły się może nawet za bardzo jak na pierwszy raz. Na szczęście za naciśnięciem guzika można trochę oddech złapać. Technicznych problemów nie było. A wrażenia? Hmm… dziwne. Spodziewałam się czegoś trochę innego, chyba nie wzięłam poprawki na wielkość powierzchni, którą można zassać. Jedyne porównanie jakie miałam to maleństwo zdolne pomieścić samą tylko łechtaczkę. A to, to już zupełnie inna kategoria – klasa krążownik. No ale nie uprzedzajmy się. Szybka wymiana zdań, której towarzyszył syk i zmian pozycji, potem kolejna. Moje zastrzeżenie do maszynerii, za duży fragment podlega zassaniu, co przy równomiernym nabrzmiewaniu powoduje, że środek pozostaje hmm trochę… zaniedbany. Ale metodą prób i błędów oraz ułożeń różnych udało się znaleźć taką konfigurację, która dawała pożądane efekty.

Pompka jako ‘młodsza siostra’ vacbeda oferuje zdecydowanie mniej doznań. Przede wszystkim dlatego, że eliminuje dotyk w newralgicznych miejscach. W zasadzie to zaczynałam świrować momentami z tego właśnie powodu, że nie mogłam poczuć dotyku na tych wszystkich punktach g, które nagle wypełzły na zewnątrz i obsiadły nabrzmiałości. Z tej przyczyny wróżę pompce całkiem niezłą karierę w kategorii torturki bdsm, zwłaszcza w połączeniu z unieruchomieniem może być cholernie trudna do wytrzymania. Samo zassanie jest bardzo przyjemne, ale jest hmm jak aperitif, w oczekiwaniu na danie główne. Po głowie chodzi mi od razu coś, co można byłoby wrzucić do środka. Coś, co dawałoby efekt dotyku (statycznego ale zawsze). Trzeba będzie pokombinować. No właśnie statyczność jest tu niedogodnością. Częściowo można temu zaradzić naciskając gumową część pompującą przy zamkniętym otworze wylotowym. Dzięki czemu nie zwiększa się podciśnienia, a jedynie wywołuje ruch przez chwilowe zmniejszanie i zwiększanie objętości powietrza pozostającego w obiegu. I to już jest mniam mniam. Maksymalne zassanie ociera się o ból, więc jego poziom jest uzależniony od indywidualnej wytrzymałości. Jest miło, ale ciągle nie opuszcza mnie wrażenie niedosytu. I całkiem słusznie. To, co najlepsze miało dopiero nadejść…

Po zdjęciu pompki mogę wreszcie dotknąć tych miejsc dotyku spragnionych. Łechtaczka sprężysta i purpurowa i mięsiste wargi, więc orgazm niemal natychmiastowy (czyżby stąd pochodziło powiedzenie jak za dotknięciem różdżki – w tym przypadku palca). To co się momentalnie daje zaobserwować to zdecydowanie większa powierzchnia skóry reagującej intensywnie na bodźce i wilgoć sącząca się perwersyjnymi kroplami. Przy chodzeniu po prostu czuję siebie znacznie bardziej niż dotychczas, kołysanie biodrami wprawia mnie w błogostan, każdy ruch krzyczy do mnie moim własnym ciałem. Ciałem którego dotychczas nie było mi dane czuć w ten sposób. No ale wszystkie te przyjemności zostają zdystansowane przez… najzwyklejszy w świecie sex, czyli zgodnie z definicją ułożoną na potrzeby pewnego związku – penetracja członkiem męskim w czystym tego słowa znaczeniu. Odlot. Napięcie warg sprawia, że każdy milimetr odbierany jest jak cal, długie niekończące się posunięcia zarówno w jedną jak i w drugą stronę. Jak przesuwanie smyczka po coraz dalszych strunach, jak wydobywanie coraz głębszych dźwięków. Nie znałam takiego sexu, a szkoda…

Reasumując: zabawka śmieszna, możliwości sporo, zaskakujące efekty (zwłaszcza te po). Trzeba popracować na kilkoma modyfikacjami lub połączeniem z czymś jeszcze bo efekty mogą być ciekawe. Taki na przykład kolczyk… musi być odczuwalne jego istnienie przy takim zassaniu. Trzeba podpytać M. w końcu jest posiadaczką i jednego i drugiego. No i jeszcze jedna uwaga efekt zassania utrzymuje się przez parę godzin (niektórym nawet do rana). Więc nie jest to zabawa po próżnicy.

11 grudnia 2005

Goście, goście…

Cały dzień krzątaniny, krojenia, szykowania. Lubię spotkania towarzyskie, lubię wspólne, długie w noc kolacje. Ale dziś jakoś to w ogóle nie cieszy mnie. A już zupełnie mnie dobił fakt, że potwierdziłam spotkanie, żeby zrobił przyjemność Panu Mężu, a później się okazało, że On wcale nie miał na nie ochoty. Że wolał być ze mną. I tak właśnie dla dobra tego drugiego zamiast wieczoru słodkiego lenistwa i nic nie robienia mam - gości. No cóż – zdarza się.

Pomysł z wyjazdem do ‘Krakowa’ w gumisiowej kompanii przypadł nam bardzo do gustu. I nic to, że Kraków jest w tym momencie tylko symbolem bo może się okazać, że to całkiem inne miejsce będzie. Wielką ochotę mam na takie coś. Choćby to miały być tylko długie do białego rana rozmowy o wszystkim i niczym. Wyjść z domu i zamykając drzwi od samochodu zostawić za sobą rzeczywistość codzienną. I tak na przysłowiowe czterdzieści osiem godzin znaleźć się w innym czasie i innym miejscu, z ludzikami, którzy podobnie jak my mają własną definicję normalności – najbardziej subiektywną z definicji.

Oj tak, miewam ostatnio sny o czymś czarnym, śliskim i ciepłym, o ciasnym, ciemnym objęciu i dotyku, że o reszcie nawet nie wspomnę…

10 grudnia 2005

Plany, plany i po planach

No i na planach się skończyło. Niestety. W dobie internetu i telefonii komórkowej nie jest ważne gdzie się człowiek znajduje, ważne, że i tak można go dorwać. Powoli, z godziny na godzinę telefonów i maili było coraz więcej. Ale i tak mistrzostwem świata była telefoniczna rozmowa księgowej z helpdeskiem w sprawie wykrzaczenia się aplikacji i błędnych wymagań dopełnień łańcucha kodów prowadzona w… sexshopie. Telefon zadzwonił bezpośrednio po pytaniu czy jest na składzie damska pompka intymna. Bezsensowna nazwa. Zresztą przechadzka po zagłębiu sexshopowym stolicy (średnio jeden sexshop co 10 metrów, a czasami bliżej nawet bo drzwi obok drzwi) wykazał, że nie wszyscy wiedzą o czym mowa. Z reguły wskazywano nam półkę z pompkami do penisa. No ale cóż, jak człowiek wie czego szuka to dopnie swego. Momentami dochodziło do niewielkiej choreografii, która miała uzmysłowić człowiekowi za ladą jak ma wyglądać i do czego służyć urządzenie, którego szukamy. W którymś z kolejnych sklepów pompka została nazwana ‘nacipną’ i dalej już posługiwaliśmy się tą właśnie nomenklaturą. Będzie w błędzie ten, kto uważa, że nie ma nic łatwiejszego jak pójść i kupić. No cóż, jak ze wszystkim. Jedne urządzenia bardziej inne mniej toporne, zdarzyła się taka, której nie działało urządzenie pompujące, niektóre wyglądały na intensywnie używane (a nie był to komis z rzeczami używanymi) itp.

W końcu jednak nasz domowy zestaw zabawek różnych powiększył się o mocno różowe (fuj ale nie było wyboru) coś, w czym pokładaliśmy całkiem spore nadzieje na przyjemności. Jedyną osobą, która miała pompowaną przeszłość była Kochanka, a o ile pamiętam jej reakcje i relacje to powinno być miło. Tak więc wracaliśmy do domu z nowym nabytkiem, snując plany co do jego testowania...

Niestety, zrealizowanie wypłaty dla ponad pięciuset osób miało wyższy priorytet niż zabawa więc pompka wylądowała w szafie a ja zasiadłam przed kompem z telefonem przy uchu. Zapamiętać: zorganizować słuchawki z mikrofonem do komórki albo zainstalować przy biurku zestaw głośno mówiący bo inaczej brakuje rąk. I tylko smętne spojrzenie w stronę szuflady w szafie przerywało moją pracę domową. Tak więc rozdział pod hasłem podciśnienie wokół nas czyli zabawy z próżnią muszą poczekać… Trudno – jakie czasy takie realisty show. Jedno, co dobre, że co się odwlecze to nie uciecze :)

9 grudnia 2005

Optymistyczny opad i ohydne okruszki

Za oknem biało. A ja nie muszę nigdzie jechać, nie muszę zmagać się ze śliskością na jezdni. Patrzę przez okno na nieskazitelnie optymistyczną minę, jaką przybrał świat dookoła. Czasami tak trzeba. Wyłączyć komórkę i popatrzeć na śnieżne drzewa. I można zacząć dzień. Może od rozkosznej kąpieli, a może od smacznego sexu? A może uszyć coś z lacki? Hmm albo zrobić rajd po sklepach z zabawkami dla dorosłych? Sama nie wiem… takie osiem godzin czasu wolnego bez pracy, bez Młodej w domu… No sama nie wiem od czego zacząć? A może kino? Albo zostać w łóżku przez cały dzień. Niee, chociaż na śniadanie muszę wstać, nie lubię jeść w łóżku, do szału doprowadzają mnie okruszki w pościeli. Wrr dostaje długich kręconych zębów na samą myśl o nich. Takie szeleszczące, kłujące, uwierające małe paskudztwa, którym pomóc może jedynie wytrzepanie prześcieradła. Ohyda. No dobra wstanę z łóżka i zrobię dziś coś dla samej siebie. Zrobię sobie dobrze. Nie wiem jeszcze dokładnie jak, ale postanowiłam, że tak właśnie spędzę dzień - na dogadzaniu sobie. Koniec kropka peel - jak mawia Młoda.

30 listopada 2005

Życie?

Nie mam czasu na sen...
Nie mam czasu na sex...
Czy tak wygląda życie?

============

nycprinces 2005-12-07 19:54:40 69.86.141.76
Niestety zooza tak wyglada zycie w dzisiejszym swiecie i w duzej mierze sami je sobie wybralismy.Rozumiem cie swietnie , bo tez uczestnicze w tej gonitwie szczurow.Mimo wszystko nie daj sie , pozdrawiam goraco.

SEX, FETYSZ, TEATR


Data:                           19 listopada 2005      
Lokal:                         M25, Warszawa        

Innowacje organizacyjne:     
  • brak

Innowacje artystyczne:         
  • Kumi Monster
  • Flash form (Suka Off)

Abstrakt:         
Dresscode tylko zapowiedziany, wchodził każdy kto zapłacił za bilet, komentarz Kumi Monster - nigdy jeszcze nie występowała na imprezie fetyszowej, na której prawie wszyscy byli w dżinsach, ciąg dalszy imprezy w ... prokuraturze :(

29 listopada 2005

Tim Flach kolejne spojrzenie na lateks

Na chybił trafił wypadło F, niech więc będzie - brytyjczyk rocznik 1958, z urodzenia i z wyboru londyńczyk Tim Flach. Jeden z tych, którzy nauczyli się sztuki fotografii w stosownych szkołach i uczelniach. Dyplomem St. Martins School of Art London Flach legitymuje się od 1983 roku. Najwięcej jego prac dotyczy zwierzą i ludzi, relacji między nimi, kontrastów, porównań. Flach operuje nietypowym spojrzeniem, tworzone przez niego kompozycje emanują świeżością i są bardzo dalekie od stereotypów. Często zestawia przedmioty diametralnie różne kontekstowo. Zdecydowanie preferuje fotografię makro. Zdjęcie, które wyszły z pod jego ręki prowokują ludzi do zadawania pytań, poddawania w wątpliwość prawd uznawanych za oczywiste. Jest uznanym fotografem reklamowym, ale mało kto wie, że ma na swoim koncie także prace z pogranicza erotyki i fetyszu. Jak większość jego zamysłów artystycznych te także nie są typowe.

Tym razem lateks nie jest błyszczącą czernią drugiej skóry. Jest płaszczyzną częściowo transparentnej błony z naniesioną nań siatką równych linii. Utrzymane w kolorystyce zbliżonej do sepii zdjęcia przedstawiają kobietę oddzieloną od obiektywu tą właśnie błoną. Na kolejnych klatkach ciało kobiety walczy z ograniczającą je materią. Widoczna jest i próba siły - przepchnięcia plecami stawiającej opór materii. Kontrast między obłymi kształtami ciała i bezlitosnymi, bezdusznymi liniami rośnie z każdą chwilą. Te ostre jak brzytwy linie są jak kraty w oknie, kraty z za których widać świat, ale nie można go dotknąć. A może tym razem się uda…

Jest i skradająca się postać poszukująca wyjścia z tej niecodziennej sytuacji. Wysuniętymi palcami bada otoczenie, bada wszystko to, co ją ogranicza, co ją więzi, co ją zamyka. Nie ustaje w poszukiwaniach. Krok za krokiem przemierza przestrzeń, którą przeznaczyło jej życie. Przestrzeń, która można dotknąć nagą skórą, niecierpliwymi palcami. Może następna kreska siatki będzie szczeliną – drzwiami swobody, może następna…


Powoli opada zajadłość i chęć zwyciężenia materii. Jej miejsce zajmuje początkowo zniechęcenie, które z czasem przeradza się w przyjazne pomrukiwanie. Miękkie linie krągłości napierają na linie krat, które powoli ustępują pod naporem ciepłego i tętniącego życiem ciała. Niemal idealna krągłość piersi zmusza bezduszne kraty do ustąpienia pola. Ciepło i determinacja ciała zmieniają świat dookoła. Linie podążają za ideałem, przestrzeń zakrzywia się próbując objąć wtulające się w nią ciało. Postać wyłania się z cienia. I pozostaje na granicy światów. Już nie uwięziona w obcym świecie, ale ciągle jeszcze nie poza nim. Powoli asymiluje wrogą sieć oddzielającą dzień od nocy. Pieszczotą wtapia się w nią. Ubiera się w nią niczym w drugą skórę…

26 listopada 2005

Magia podwodnego świata

Czasami patrzę na te litery, które zostawiam tutaj i co raz częściej moje zapiski zaczynają przypominać te z przed lat. Schowane, ukryte, strzeżone. Czy boję się czegoś? Nie, to nie strach. Po prostu światy są dwa, albo więcej. Niektóre są smutne inne namiętne, po co pokazywać światu to czego i tak jest na nim bez liku – rozpaczliwie narzekającą babę.Coraz bardziej tęsknię za wodą. Każde słowo o lateksowym kombiku przynosi skojarzenie z neoprenem, każdy głęboki oddech przenosi mnie w odmęty. I tylko kiedy otwieram oczy okazuje się, że to nie ta szerokość geograficzna, nie ten klimat, nie ten żywioł.

Może wchodzenie pod wodę to też ucieczka? Możliwe, ale jaka piękna i jaka przyjemna. Tak, chcę pod wodę. Jak najszybciej poczuć ciężar butli, ścisk jacketu i magiczny szept bąbelków powietrza wokół twarzy. Uwielbiam bąbelki w wodzie. Czasami, kiedy przepływam nad grupą nurków znajdujących się poniżej płynę przez chmurę bąbelków, czuję jak zamknięte w nich oddechy dotykają mojej twarzy, mojego ciała. To jest pieszczota, jedna z tych, które tak rzadko się zdarzają. I ta cudowna cisza. Nikt nie pyta, nie mówi. Język ciała musi wystarczyć. Tak bardzo tęsknię za tym, co pod wodą, za ta magią, która przelewa się przez palce i opływa ciało, za stanem nieważkości pozwalającym zawisnąć w toni. Zatrzymać się między dnem a światem, między powietrzem a ziemią.

Potrzebuję tego do życia. Do mojego życia. Wstrząsającej maleńkości wobec świata. Świata takiego jakim był od wieków – ewoluującego niespiesznie zamiast gonić za wczorajszym jutrem cywilizacji. Mogę sobie powtarzać, że potrafię bez tego żyć. Przez jakiś czas udaje mi się w to wierzyć. Ale trzeba spojrzeć prawdzie w oczy – to jest żądza i mnie pochłonęła bez reszty. Magia podwodnego świata i wspomnienie miejsc magicznych. Swoją drogą to wyglądam dość żałośnie z tym wlokącym się za mną octopusem. Zapamiętać: kupić uchwyt!

25 listopada 2005

Współodczuwania mam dość

Tak niedawno to było, rok temu zaledwie kiedy doświadczyłam tego po raz pierwszy. Pamiętam, że było to niesamowite uczucie. Czuć coś czego się nie doświadcza fizycznie. A dziś? Dziś jestem tym zmęczona. Dziś dostrajanie się do innych i przejmowanie ich emocji po prostu męczy. Najzwyczajniej w świecie fizycznie męczy. I nie ma znaczenia czy to odczucia związane z bólem czy z rozkoszą. Przeżywanie cudzych emocji jest bardzo wyczerpujące. Dziś mnie to nie fascynuje, nie próbuję zgłębić tajemnicy. Nie próbuję wyjaśniać mechanizmu. Dziś chciałabym wyłączyć współodczuwanie. Móc patrzeć, słuchać, uczestniczyć, ale nie czuć. Nie chcę czuć cudzego bólu, niech chcę cudzej przyjemności. Chcę potrafić tego nie czuć. A nie umiem. Jedyne co mogę zrobić to unik. Właśnie tak – unikać podwójnych sesji. Wyjść. Zanurzyć się w gorącej kąpieli. Włączyć muzykę.

Oddech drugiej osoby staje się jak wisiorek hipnotyzera, wprowadza mnie w stan, nad którym nie mam władzy. Stan, w którym jestem bezbronna przed emocjami innych. Przed emocjami, które wchodzą do mojej głowy jak do otwartego klubu, wchodzą i panoszą się. Chciałabym zamknąć im drzwi przed nosem, zatrzasnąć, zaryglować. Może jeszcze kiedyś będę miała ochotę i potrzebę, żeby to czuć ale dziś jej nie mam. Przede wszystkim chciałbym potrafić zamknąć umysł przed emocjami, których nie chcę. Nie może być tak, że wpadają jak niezapowiedziani goście, siedzą długo w noc wypijając kawę do ostatniej kropelki i wyjadając wszystkie kruche ciasteczka. Niechcianym emocjom mówię STOP! Postanowienie wchodzi w życie z dniem ogłoszenia! Żadnego vacatio legis !

24 listopada 2005

Co się kryje w szafie?

Nie potrafię przestać myśleć o masce. I jeszcze to wczorajsze dotykanie… maski, rękawiczek… Świadomość tego, że są w domu, choć nie nasze, jest jakaś taka ziejąca optymizmem. Ciągle widzę nas wczoraj w sypialni, kiedy te kawałki lateksu przechodziły z rąk do rąk. Kiedy dotykane oddawały dotyk. Kiedy z każdą minutą wyczuwalne było rosnące zainteresowanie. Zadziwiające jak wielką moc może mieć taki mały kawałek czarnej gumy. Chociaż nie tylko czarnej. Ostatnio oglądałyśmy w którymś z netowych sklepów lateks w kolorze śnieżnej bieli. No nie powiem… niczego sobie. Od razu przychodzi refleksja, że fajnie byłoby mieć i jeden i drugi. I to chyba jest ten moment, kiedy człowiek kupuje jedną małą maską i zanim się obejrzy kupuje szafę żeby trzymać w niej gumowy dorobek. No i koniecznie to płynne śliskie coś, co powoduje, ze dotyk jest taki nieziemski.

Dzisiejszej nocy spałam dobrze. Po raz pierwszy od jakiegoś miesiąca. Śniłam. Oobudziwszy się miałam na twarzy uśmiech a pod powiekami obraz kobiecej twarzy obciągniętych błyszczącą czernią. Długorzęse oczy przyglądające mi się i cudownie namiętne wargi, kuszące, purpurowe, rozchylone. Maska jest najseksowniejszym i najbardziej podniecającym kawałkiem gumy jakie kiedykolwiek widziałam i dotykałam. Mrauuuuuuuu. Ale może to także skutek tego, że tak niewiele jeszcze doświadczyłam w lateksowym temacjie. Czuję się gdzieś na początku całkiem wysokich schodów. Ale niech tam, nie będę szukać windy tylko stopień po stopniu będę się wspinać zakładając, zdejmując i głaszcząc różne takie milutkie detale.

A skoro już przy głaskaniu jestem to nie sposób pominąć spraw łóżkowych. Tak. Mój drugi kontakt z vacbedem był mnie mniej udany od poprzedniego. Ale to co mnie zaskoczyło najbardziej to fakt, że równie mocno podnieca mnie dotyk kiedy jestem w środku jak i ten kiedy to ja dotykam. Można oszaleć przesuwając dłonie po ciele odciśniętym w vacbedzie. Pod palcami wyczuwalny jest każdy szew materiału, każde zagłębienie ciała (albo wzniesienie :) w zależności od miejsca oczywiście). Niesamowity jest dotyk twarzy czy unoszącej się klatki piersiowej, poruszającej się pod palcami żywej materii. Vacbed bardzo dokładnie pokazuje nawet tak drobne szczegóły anatomiczne jak kostki palców czy paznokcie. I nachodzi mnie wówczas nieodparta chęć lizania a nawet gryzienia, dotykania nie tyko dłońmi, ale całym ciałem. Przemożna chęć ocierania się. Czyste wariactwo przyprawione olejkiem silikonowym. Zadawałam kiedyś pytanie co robią gumisie. Do dziś nie potrafię odpowiedzieć na nie. Podobnie jak nie potrafię powiedzieć co powoduje, że kontakt z innym ciałem via lateks jest taki podniecający. Nie wiem, nie rozumiem i nie chcę rozumieć. Jedyne czego chcę to czuć, czuć właśnie to coś, co może ulatnia się z lateksu i miesza zmysły. Przyjemność. Ekshibicjonizm. Wyuzdanie. I całą masę rozkoszy w przyjaznej, ciepłej i serdecznej atmosferze. Wśród tych, którzy wiedzą co się dzieje w głowie takiego fascynata jak ja, którzy pozwalają wejść nie tylko do swojego świata ale nawet zajrzeć do swojej szafy !!

23 listopada 2005

Sen?

Jak to możliwe, że znowu śnimy ten sam sen? Ty widzisz mur, ja czuję jego chłód. Ty śnisz ostrze, mnie budzi ból. Tobie blask gwiazd odbija się w kroplach krwi, ja zmywam je ze skóry wśród szarego świtu.Jak to możliwe, że można zmaterializować sen? Kiedyś chcieliśmy rozmawiać przez gwiazdy, dziś wystarczyć nam muszą myśli - własne, wspólne, jednakie... i sny realne do bólu. Zbieram drobne okruchy Twoich śladów, w otwarte dłonie łapię łzy, którymi płacze chmura. Oddechem się otulam i czekam. Czekam na wiatr, czekam noc...

Krakowski spleen

Chmury wiszą nad miastem, ciemno i wstać nie mogę
Naciągam głębiej kołdrę, znikam, kulę się w sobie
Powietrze lepkie i gęste, wilgoć osiada na twarzach
Ptak smętnie siedzi na drzewie, leniwie pióra wygładza

Poranek przechodzi w południe, bezwładnie mijają godziny
Czasem zabrzęczy mucha w sidłach pajęczyny
A słońce wysoko, wysoko świeci pilotom w oczy
Ogrzewa niestrudzenie zimne niebieskie przestrzenie

Czekam na wiatr, co rozgoni
Ciemne skłębione zasłony
Stanę wtedy na raz
Ze słońcem twarzą w twarz

Ulice mgłami spowite, toną w ślepych kałużach
Przez okno patrzę znużona, z tęsknotą myślę o burzy
A słońce wysoko, wysoko świeci pilotom w oczy
Ogrzewa niestrudzenie zimne niebieskie przestrzenie

Czekam na wiatr, co rozgoni
Ciemne skłębione zasłony
Stanę wtedy na raz
Ze słońcem twarzą w twarz


Maanam



Czekam i ja na taki wiatr, na wiatr który przyniesie inne spojrzenie. Dziś najchętniej zostałabym w bezpiecznej przystani własnego łóżka, w ciszy, półmroku lub blasku świec. Otulona kołdrą lub pledem z kubkiem gorącego cacao. A możeby tak przespać tę zimę? I obudzić się kiedy życie znowu będzie na wierzchu? Zmęczenie daje znać o sobie.

22 listopada 2005

Kroniki miejskie by Steve Diet Goedde

Moja fascynacja pracami tego fotografa jest dużo starsza niż fascynacja lateksem, także tym widzianym przez obiektyw. Steve Diet Goedde fotografią zainteresował się w bardzo młodym wieku. Głównie za sprawą ojca, który urządził w domu niewielką ciemnię. Pierwsze kroki w fotografii stawiał więc wywołując filmy i robiąc odbitki a dopiero później zaczął robić zdjęcia. Ojciec był jego jedynym nauczycielem fotografii aż do czasów studenckich, kiedy to zaczął interesować się fotografią na poważnie. Na początku było studiowanie stylu i techniki innych fotografów, następnie naśladowanie tych najbardziej ulubionych. Stosunkowo szybko jednak zaniechał naśladownictwa określają własny styl, eksperymentując na przyjaciołach.

Przeprowadzka do Chicago zaskutkowała dalszym zgłębianiem świata obrazów, tym razem jednak były to obrazy wzbogacone dźwiękiem. Wybierając jako kierunek studiów sztukę filmową chciał odpocząć od zgłębiania tajników techniki fotograficznej. Okazało się jednak, że brak mu cierpliwości do robienia filmów i zarzucił tę dziedzinę równie szybko jak się do niej zapalił. Porzuciwszy marzenia filmowe wrócił do tego, co dawało mu przyjemność i satysfakcję - do fotografii i na studia fotograficzne,

W latach 1991 – 1997 pracował w Chicago i często podróżował do San Francisco. Prace z tego okresu zostały wydane w formie albumowej pod tytułem The Beauty of Fetish. W 1998 roku w przypływie potrzeby zmiany scenerii 5 środowiska podjął decyzję o opuszczeniu miasta i przeniósł się do słonecznej Kalifornii. Trzy lata pracy zaowocowały wydaniem drugiego albumu The Beauty of Fetish vol.II. Obecnie kompletuje materiał na antologie, którą planuje wydać w formie DVD.
I sama nie wiem co ciekawsze fotograf czy fotografie…
To co urzeka mnie w pracach Goedde’a to surowość scenografii z którą bardzo silnie kontrastuje ciało. Najczęściej tłem są fragmenty architektury, puste zaułki, podwórka, ulice do których dorzucono cielesność. Fotografowane miejsca są czyste, niemal sterylne i nie ma znaczenia czy to ulica, czy pokój czy otwarta przestrzeń. Chyba wszystkie jego prace nacechowane są fetyszem, czasami bardzo subtelnym innym razem szalenie sugestywnym.

Pierwsza fotografia ujmuje mnie zamysłem pozy, w jakiej zostały ustawione modelki. Opustoszałe wnętrze, którego ozdobę jest żywa rzeźba splecionych ciał. Ciał? A może ciała? Wszak patrząc na to jak na impresjonistyczne malarstwo, z delikatnie zmrużonymi oczyma zobaczymy postać ubraną w parę rękawiczek, parę pończoch i parę butów. A para dla jednej przeznaczona jest osoby. Podobnie jasne włosy kobiet, jasne ciała, które wydają się być zrośnięte w nieodzianych miejscach potęgują jeszcze wrażenie nierozerwalności ciał, zwłaszcza splecione nogi i stopy.



Zaglądam nieśmiało do pokoju obok i moim oczom ukazuje się jasna konstrukcja schodów z ułożonym na niej ciałem. W pierwszym odruchu chcę podejść, pomóc - kobieta upadła myślę. Z każdym krokiem jednak, z każdym bliższym spojrzeniem widzę, że nie jest to wypadek. Że to piękne bezgłowe ciało spoczywa na schodach niczym na tronie. A i same schody nie są zimną konstrukcją ale miękkim i ciepłym miejscem, w którym można odpocząć. To chyba właśnie to, zmęczona wspinaczką kobieta usiadła na miękkim stopniu. A może po miłosnych igraszkach brak jej siły żeby wejść na piętro? Możliwe. Tak oto stały się schody schronieniem kobiety. A jedyne co ich dzieli to czarne linie lateksu, który przylgnął do ciała w miejscach, gdzie ciało stykało się z innym ciałem… ciałem…


Z przyspieszonym oddechem opuszczam pomieszczenie, jeszcze tylko krok przez próg i już znajduję się na wolnej przestrzeni. Wciągam w głąb siebie potężny haust powietrza chcąc ochłonąć z wrażenia. Ale to co zobaczyłam zatrzymało mój oddech. Oto na środku niewielkiego trawnika stoi kolejna kobieta, jej bezwstydny wzrok śmieje się ze mnie. Podnosi w górę ręce obleczone błyszczącą czernią, żeby spiąć włosy. Nie mogę oderwać wzroku od połyskliwej gumy. Kolejnym detalem, który spostrzegam, a który wyciska oddech z mojej piersi jest duży członek w jej ustach. Widzę język muskający obłą końcówkę. Ale co to? Nagle wszystko staje się szare i nieciekawe, ręce wracają do przerwanych czynności, a niezwykle erotyczna scena fellatio okazuje się jedynie trzonkiem grabi, które kobieta przytrzymywała ustami podczas poprawianie włosów.


Nie panuję nad sobą, podświadomość płata mi figle, mijam płot, za którym jest już miasto. Tu musi być inaczej, musi być normalnie. Jeszcze dwa, może trzy zaułki i dotrę do głównego placu, dotrę do ludzi. Nie spodziewam się nawet co czeka mnie za kolejnym rogiem. Oglądając się nerwowo za siebie niemal nadeptuję na porzucone kobiece ciało. Piękne, smukłe ciało porzucone w ciasnej uliczce! Na co czeka? Na kogo? Kto mógł je tutaj zostawić? Wygląda na świeże, żywe, ale jest takie… bezpańskie. I tylko te przypominające puenty pantofelki sugerują, że było to ciało nietuzinkowe, odważne, kobiece…


Wciskając się w mur przechodzę tuż obok, spoglądam z niedowierzaniem. Jeszcze pożegnalny rzut oka i już biegnę przed siebie. Chcę uciec z tej dzielnicy, mrocznej, z ciemnymi tajemnicami. Chcę uciec od frapującej erotyki, którą spotykam na każdym kroku. Chcę uciec. Dopadam zamykających się drzwi windy i w samotności podróżuję na najwyższe piętro. Chcę spojrzeć na to miasto z góry. Z perspektywy, która odsunie mnie od lubieżnej cielesności tak bardzo pociągającej. Boję się, boję się, że zatracę się jak te wszystkie kobiety, które spotkałam. Że stanę się jedynie ciałem. Taras widokowy. Oddycham spokojniej, raz, drugi, trzeci. Obracam się wokół własnej osi, wiruję a świat i to miasto wirują ze mną. Zatrzymuję się nagle. Widok, który zamienił mnie w kamień przywodzi równie kamienne skojarzenia. Na krawędzi budynku, na każdym w rogów pięknie rzeźbione kamienne rzygacze. Kamienne? Nie ten! Ten jeden jest żywy, jest ciałem. Ciałem kobiety. Ciałem kobiety odzianej w lateks. Ciałem błyszczącym i ponętnym, ciałem niemal na wyciągnięcie ręki. I tylko kołaczące się po głowie pytanie ‘czy dosięgnę?’ powstrzymuje mnie przed zrobieniem kroku w … Sama nie wiem w kierunku czego. Patrzę na postać przycupnietą na dachu świata, trzymającą się kurczowo jego skraju. Patrzę i widzę piękne kształty odmalowane czernią i odcinające się od szarości otoczenia. Wzniesiony wzrok i wysunięty język dopełniają kompozycji. Kim jest ta kobieta? Co tu robi? I co to za miasto? Znowu obraz zaczyna wirować wokół mnie. Zamykam oczy… spadam…


Kiedy powoli, z wahaniem, podnoszę powieki jedyne co widzę to odblask. Odblask słonecznego światła od najczarniejszej z powierzchni. Rzęsy zniekształcają obraz, odsuwam je na bok – jak zasłonki. I widzę dłonie. Dłonie odmalowane Czarnym lateksem, to w nim odbijają się promienie zachodzącego słońca. Rękawiczki nie mają końca, ciągną się coraz wyżej i wyżej, aż stają się suknią. Długą suknią z rękawami zakończonymi palcami. Przez głowę przebiega pytanie kto to? Podnoszę wzrok, ale nie widzę nikogo. Wracam do dłoni kusząco otwartych, wpatruję się w nie. I nagle wszystko staje się jasne…


To moje dłonie, a wszystko to, co widziałam to tylko pragnienie, marzenia, wizje… A wszystko za sprawą kawałka gumy tak sprytnie w rękawiczkę uformowanego. Ech, lepiej zdejmę te rękawiczki zanim zatracę poczucie miejsca, zanim nie będę w stanie odróżnić co jest, a co nie jest marzeniem…

Pierwszy dotyk drugiej skóry

Już od jakiegoś czas wiem jakich wrażeń dostarcza dotykanie ciała w lateks odzianego, wiem dokąd potrafi przenieść vacbed, ale nie wiedziałam czym jest dotyk lateksu na własnej skórze. Nie wiedziałam, ale już wiem. To, co poznałam to niewiele. Wystarczy jednak, żeby zapragnąć więcej. Muszę jednak zacząć od lacki…

Na sobotnią niby-imprezę uszytych zostało kilka nowych ciuchów. Ja dobrałam do czapsów bluzeczkę w chińskim stylu – ze stójką i rozcięciem pod szyją oraz maleńkimi rękawkami opadającymi wraz z linią ramienia. Oczywiście w tej samej ognistej, błyszczącej czerwieni. Do tego małe akcenty równie połyskliwej czerni w postaci butów i rajstop próbujących osłaniać to, co odkrywały czapsy. I tylko brakowało rękawiczek. Szybka przymiarka krótkich, czarnych, skórzanych rękawiczek wykazała, że tego właśnie brak. Na szczęście przepastna szafa M&M zawiera kilometry lateksu w postaci najróżniejszej. Wybrałam parę długich za łokieć i zaczęło się. Już samo wciskanie się w lateks jest ciekawym doznaniem. Wydawałoby się, że to śliski i rozciągliwy materiał (co zresztą jest prawdą) ale zadziwiające jest jak bardzo jest gęsty i mocny. Założenie rękawiczek to nie wsunięcie w nie dłoni i pociągnięcie, o nie! To przesuwanie centymetr po centymetrze czegoś, co wydaje się być rozmiarowo za małe. To wygładzanie niewielkich zmarszczek tworzących się podczas zakładania. Trudno opanować odruch naciągania gumy na rękę. W zasadzie to zaryzykuję twierdzenie, że proces zakładania się nie kończy ale trwa ciągle. Kiedy idealnie wygładzona część osiągnęła łokieć to poczułam coś na kształt zadowolenia pomieszanego z pragnieniem kontynuacji. A dalej było już tylko lepiej. Każde posunięcie dłonią w stronę barku przynosiło falę przyjemności roznoszonej po całej skórze. Rękawiczka była długa, nawet bardzo długa. Jej krawędź schowała się pod rękawkiem, dotykając pachy, a górna jej część została naciągnięta aż na głowę kości ramieniowej. Uczucie - jak zawsze przy styczności z lateksem -niesamowite. Poczucie idealnego otulenia aksamitem i ciepło. Tylko skąd ten przyspieszony oddech? Skąd te gwałtowniejsze uderzenia serca? Przecież to tylko rękawiczka. A tuż obok śmieje się do mnie druga z tej samej pary. Nie chcąc tracić wrażeń nakładam ją bardzo powoli, z namaszczeniem, przedłużając chwile przyjemności. Wydaje się, że wszystko, co dobre szybko się kończy, ale nie w tym przypadku.Teraz mając już na sobie tę drugą skórę zostałam namaszczona. Właśnie tak. Kilkanaście kropli płynnej silikonowej rozkoszy rozlało się w moich dłoniach. Z każdym pociągnięciem palców moja druga skóra stawała się bardziej błyszcząca i bardziej kusząca. Nie potrafiłam się oprzeć żeby się nie dotykać. Ktoś podchodzi, czuję inne dłonie, które rozsmarowują olejek na lateksie. Dotyk obezwładnia mnie w ciągu kilku minut. Jestem podniecona tak bardzo, że czuję swój zapach. To znaczy, że inni też go czują. I sama nie wiem czy bardziej czuję zawstydzenie czy zadowolenie. Oto bowiem pozwalam szaleć mojemu podnieceniu podając mu jedynie dotyk. Swój. Cudzy. Nie ważne…

Ktoś podaje mi maskę. Z wahaniem biorę ją ręki. Wiem już jak ścisły jest lateks, mam obawy czy uda mi się założyć maskę na głowę. Ta którą mam przymierzyć ma odkrytą twarzą. Do złudzenia przypomina kaptur nurkowy, no może z wyjątkiem zamka. Przez myśl przebiega mi ostatnie ubieranie się w neopren. Było bardzo ciepło, słoneczko, wiaterek… a wraz zapięciem pianki zaczynała się sauna. Teraz było trochę podobnie. Maska szczelnie przylegała do boków głowy dociskając do skóry sterczące kosmyki włosów. Pochyliłam się i znowu uczynne dłonie poprowadziły mnie w kolejny kawałek gumowego świata. Nie zniechęciły mnie nawet włosy, które wcięły się w zamek, każdy centymetr zamykanego suwaka przynosił kolejne doznania. Maska dość skutecznie tłumi dźwięki, rozmowa w pomieszczeniu przestaje być dostępna w dotychczasowy sposób. Łapię się na tym, że patrzę ludziom na usta, żeby wiedzieć co mówią. Kołnierz maski niczym golf opina szyję. Z ostatnim pociągnięciem suwaka czuję pulsującą na tętnicę. I znowu dłonie, które dotykają. Zerkam do lusterka i nie poznaję siebie, ale to już nie ma znaczenia. W zasięgu wzroku pojawiają się kolejne twarze w maskach. Najpiękniej wyglądają te małymi otworami na oczy i usta. W zasadzie jedna tylko myśl kołatała mi się po głowie – przywrzeć swoimi wargami to ust wyglądających z pod maski. Tak trudno powstrzymać się od pocałunku… A zetknięcie warg wystarczyło, żeby przelać czarę podniecenia. Każdemu ruchowi języka towarzyszył skurcz, nie dało się utrzymać dłużej w ryzach mojego podniecenia. I do dziś nie wiem czy przyjemniejsze było jego budowanie czy też moment kiedy eksplodowało we mnie.

Hmm wygląda na to, że trzeba będzie to powtórzyć, żeby się przekonać.

============

Yoshimura yoshimura69@wp.pl2005-11-23 00:31:29 83.31.119.179
Taak, tętno przy czytaniu też wzrasta ....Super !!!!

21 listopada 2005

Była sobie impreza…

A może lepiej powiedzieć miała być impreza. W warszawskim klubie M25. Zapowiadało się milutko, dresscode, pokaz bonadage, performans w wykonaniu grupy Suka Off. A co było? Hmm: jedna wielka PORAŻKA! Tak, organizatorzy dali ciała na całej linii. Zapowiadając szumnie imprezę wyłącznie dla przebierańców wpuścili na nią jakieś 250 tekstylnych osób. Czy to problem? Dla nich nie, od każdego skasowali dwadzieścia pięć złotych, więc raczej nie widzą w tym problemu. A co do przebierańców to cóż, uwierzyli i zostali wystrychnięci na dudka. Nawet 10% obecnych w klubie osób nie posiadało stosownego ubioru. I nie mam tu na myśli lateksu full wypas ale to, że ludzie ci nie zrobili kompletnie nic, żeby w jakikolwiek sposób dostosować się do klimatu imprezy. Wygląda na to, że przyszli obejrzeć przedstawienie (no bo przecież takie ekscentryczne, gołe i sm’owe) a obsługa na tej samej zasadzie wpuściła ich do środka.

Pytanie co było celem organizatorów. Jedynie przedstawienie? Hmm, temu zadaniu także nie sprostali. Nie zostały wyznaczone miejsca dla publiki, w skutek czego ludzie dosłownie oblepili wybieg, na którym odbywał się pokaz. Nawet ta grupa, która weszła nie była w stanie obejrzeć spektaklu w przyzwoitych warunkach. Czepiam się? Nie, pomieszczenie było na tyle duże, że wystarczyło wytyczyć przestrzeń sceniczną linkami czy taśmą rozciągniętymi między filarami. I zamiast tłoczenia się na plecach jedni drugim byłoby możliwe spokojne oglądanie.

Poza zaprezentowanymi pokazami (w warunkach mocno polowych, co podkreślam) organizatorzy nie mieli ŻADNEGO pomysłu na imprezę. Skutek? Prosty do przewidzenia – po spektaklu ludzie sobie poszli. A my jako ta grupk błyszczących czarno-czerwono-gumowych stworków staliśmy się atrakcją do oglądania i pokazywania paluchem. Do tego stopnia, że w szatni zostaliśmy zaczepienie przez tekstylnych widzów z wyrzutem, że nie wystąpiliśmy na wybiegu tylko na uboczu. A to, co tak bardzo interesowało oglądaczy to jedynie kompletowane strojów o maski, porcja błysku na lateksowe wdzianka, i to co Gumisie lubią najbardziej czyli głaskanie i takie tam.

Powstaje pytanie dla kogo był to impreza? Nie dla Gumisiów i im podobnych, to pewne. Nie dla tekstylnych bo ci przyszli popatrzeć a nie się pobawić. I to chyba jest właśnie odpowiedź na pytanie dlaczego z imprezy nic nie wyszło. Nie została określona grupa docelowa. A nawet jeśli tak, to w trakcie dokonano zmiany jej definicji. I w taki właśnie sposób nowy stosunkowo klub sam sobie robi kuku, pozbawiając się wiarygodności. Jedno jest pewne Druga edycja fetysz party z cała pewnością nie zostanie zorganizowana w M25. Dlaczego? Ano dlatego, że przestrzeganie dresscode jest podstawową zasadą fetysz party. A nie można mieć pewności, że organizatorzy ponownie nie wywiną numeru podobnego do sobotniej imprezy. I stara prawda dała o sobie znać – nie ważne gdzie, ważne z kim! A Gumisie to taka nacja, która lubi się bawić. Jest otwarta na nowych i chętnie takowych przyjmuje. A więc impreza będzie na pewno i to wyłącznie w strojach organizacyjnych. Jestem przekonana, że znajdziemy lokal z wiarygodnym właścicielem.

Mimo wszystko niesmak pozostał, ai dla mnie i paru innych osób M25 stał się białą plamą na nocnej mapie stolicy.