22 listopada 2005

Kroniki miejskie by Steve Diet Goedde

Moja fascynacja pracami tego fotografa jest dużo starsza niż fascynacja lateksem, także tym widzianym przez obiektyw. Steve Diet Goedde fotografią zainteresował się w bardzo młodym wieku. Głównie za sprawą ojca, który urządził w domu niewielką ciemnię. Pierwsze kroki w fotografii stawiał więc wywołując filmy i robiąc odbitki a dopiero później zaczął robić zdjęcia. Ojciec był jego jedynym nauczycielem fotografii aż do czasów studenckich, kiedy to zaczął interesować się fotografią na poważnie. Na początku było studiowanie stylu i techniki innych fotografów, następnie naśladowanie tych najbardziej ulubionych. Stosunkowo szybko jednak zaniechał naśladownictwa określają własny styl, eksperymentując na przyjaciołach.

Przeprowadzka do Chicago zaskutkowała dalszym zgłębianiem świata obrazów, tym razem jednak były to obrazy wzbogacone dźwiękiem. Wybierając jako kierunek studiów sztukę filmową chciał odpocząć od zgłębiania tajników techniki fotograficznej. Okazało się jednak, że brak mu cierpliwości do robienia filmów i zarzucił tę dziedzinę równie szybko jak się do niej zapalił. Porzuciwszy marzenia filmowe wrócił do tego, co dawało mu przyjemność i satysfakcję - do fotografii i na studia fotograficzne,

W latach 1991 – 1997 pracował w Chicago i często podróżował do San Francisco. Prace z tego okresu zostały wydane w formie albumowej pod tytułem The Beauty of Fetish. W 1998 roku w przypływie potrzeby zmiany scenerii 5 środowiska podjął decyzję o opuszczeniu miasta i przeniósł się do słonecznej Kalifornii. Trzy lata pracy zaowocowały wydaniem drugiego albumu The Beauty of Fetish vol.II. Obecnie kompletuje materiał na antologie, którą planuje wydać w formie DVD.
I sama nie wiem co ciekawsze fotograf czy fotografie…
To co urzeka mnie w pracach Goedde’a to surowość scenografii z którą bardzo silnie kontrastuje ciało. Najczęściej tłem są fragmenty architektury, puste zaułki, podwórka, ulice do których dorzucono cielesność. Fotografowane miejsca są czyste, niemal sterylne i nie ma znaczenia czy to ulica, czy pokój czy otwarta przestrzeń. Chyba wszystkie jego prace nacechowane są fetyszem, czasami bardzo subtelnym innym razem szalenie sugestywnym.

Pierwsza fotografia ujmuje mnie zamysłem pozy, w jakiej zostały ustawione modelki. Opustoszałe wnętrze, którego ozdobę jest żywa rzeźba splecionych ciał. Ciał? A może ciała? Wszak patrząc na to jak na impresjonistyczne malarstwo, z delikatnie zmrużonymi oczyma zobaczymy postać ubraną w parę rękawiczek, parę pończoch i parę butów. A para dla jednej przeznaczona jest osoby. Podobnie jasne włosy kobiet, jasne ciała, które wydają się być zrośnięte w nieodzianych miejscach potęgują jeszcze wrażenie nierozerwalności ciał, zwłaszcza splecione nogi i stopy.



Zaglądam nieśmiało do pokoju obok i moim oczom ukazuje się jasna konstrukcja schodów z ułożonym na niej ciałem. W pierwszym odruchu chcę podejść, pomóc - kobieta upadła myślę. Z każdym krokiem jednak, z każdym bliższym spojrzeniem widzę, że nie jest to wypadek. Że to piękne bezgłowe ciało spoczywa na schodach niczym na tronie. A i same schody nie są zimną konstrukcją ale miękkim i ciepłym miejscem, w którym można odpocząć. To chyba właśnie to, zmęczona wspinaczką kobieta usiadła na miękkim stopniu. A może po miłosnych igraszkach brak jej siły żeby wejść na piętro? Możliwe. Tak oto stały się schody schronieniem kobiety. A jedyne co ich dzieli to czarne linie lateksu, który przylgnął do ciała w miejscach, gdzie ciało stykało się z innym ciałem… ciałem…


Z przyspieszonym oddechem opuszczam pomieszczenie, jeszcze tylko krok przez próg i już znajduję się na wolnej przestrzeni. Wciągam w głąb siebie potężny haust powietrza chcąc ochłonąć z wrażenia. Ale to co zobaczyłam zatrzymało mój oddech. Oto na środku niewielkiego trawnika stoi kolejna kobieta, jej bezwstydny wzrok śmieje się ze mnie. Podnosi w górę ręce obleczone błyszczącą czernią, żeby spiąć włosy. Nie mogę oderwać wzroku od połyskliwej gumy. Kolejnym detalem, który spostrzegam, a który wyciska oddech z mojej piersi jest duży członek w jej ustach. Widzę język muskający obłą końcówkę. Ale co to? Nagle wszystko staje się szare i nieciekawe, ręce wracają do przerwanych czynności, a niezwykle erotyczna scena fellatio okazuje się jedynie trzonkiem grabi, które kobieta przytrzymywała ustami podczas poprawianie włosów.


Nie panuję nad sobą, podświadomość płata mi figle, mijam płot, za którym jest już miasto. Tu musi być inaczej, musi być normalnie. Jeszcze dwa, może trzy zaułki i dotrę do głównego placu, dotrę do ludzi. Nie spodziewam się nawet co czeka mnie za kolejnym rogiem. Oglądając się nerwowo za siebie niemal nadeptuję na porzucone kobiece ciało. Piękne, smukłe ciało porzucone w ciasnej uliczce! Na co czeka? Na kogo? Kto mógł je tutaj zostawić? Wygląda na świeże, żywe, ale jest takie… bezpańskie. I tylko te przypominające puenty pantofelki sugerują, że było to ciało nietuzinkowe, odważne, kobiece…


Wciskając się w mur przechodzę tuż obok, spoglądam z niedowierzaniem. Jeszcze pożegnalny rzut oka i już biegnę przed siebie. Chcę uciec z tej dzielnicy, mrocznej, z ciemnymi tajemnicami. Chcę uciec od frapującej erotyki, którą spotykam na każdym kroku. Chcę uciec. Dopadam zamykających się drzwi windy i w samotności podróżuję na najwyższe piętro. Chcę spojrzeć na to miasto z góry. Z perspektywy, która odsunie mnie od lubieżnej cielesności tak bardzo pociągającej. Boję się, boję się, że zatracę się jak te wszystkie kobiety, które spotkałam. Że stanę się jedynie ciałem. Taras widokowy. Oddycham spokojniej, raz, drugi, trzeci. Obracam się wokół własnej osi, wiruję a świat i to miasto wirują ze mną. Zatrzymuję się nagle. Widok, który zamienił mnie w kamień przywodzi równie kamienne skojarzenia. Na krawędzi budynku, na każdym w rogów pięknie rzeźbione kamienne rzygacze. Kamienne? Nie ten! Ten jeden jest żywy, jest ciałem. Ciałem kobiety. Ciałem kobiety odzianej w lateks. Ciałem błyszczącym i ponętnym, ciałem niemal na wyciągnięcie ręki. I tylko kołaczące się po głowie pytanie ‘czy dosięgnę?’ powstrzymuje mnie przed zrobieniem kroku w … Sama nie wiem w kierunku czego. Patrzę na postać przycupnietą na dachu świata, trzymającą się kurczowo jego skraju. Patrzę i widzę piękne kształty odmalowane czernią i odcinające się od szarości otoczenia. Wzniesiony wzrok i wysunięty język dopełniają kompozycji. Kim jest ta kobieta? Co tu robi? I co to za miasto? Znowu obraz zaczyna wirować wokół mnie. Zamykam oczy… spadam…


Kiedy powoli, z wahaniem, podnoszę powieki jedyne co widzę to odblask. Odblask słonecznego światła od najczarniejszej z powierzchni. Rzęsy zniekształcają obraz, odsuwam je na bok – jak zasłonki. I widzę dłonie. Dłonie odmalowane Czarnym lateksem, to w nim odbijają się promienie zachodzącego słońca. Rękawiczki nie mają końca, ciągną się coraz wyżej i wyżej, aż stają się suknią. Długą suknią z rękawami zakończonymi palcami. Przez głowę przebiega pytanie kto to? Podnoszę wzrok, ale nie widzę nikogo. Wracam do dłoni kusząco otwartych, wpatruję się w nie. I nagle wszystko staje się jasne…


To moje dłonie, a wszystko to, co widziałam to tylko pragnienie, marzenia, wizje… A wszystko za sprawą kawałka gumy tak sprytnie w rękawiczkę uformowanego. Ech, lepiej zdejmę te rękawiczki zanim zatracę poczucie miejsca, zanim nie będę w stanie odróżnić co jest, a co nie jest marzeniem…

Brak komentarzy: