15 listopada 2005

Syndrom Pierwszych Razów

Przed laty wpadł mi do ręki poradnik pod tytułem „Dla tych, którzy pierwszy raz…”, dziś nie pamiętam treści ale tytuł – zostanie w głowie na zawsze. Dlaczego? Chyba dlatego, że uwielbiam pierwsze razy czegokolwiek nie niosłyby ze sobą. Kiedy tylko choćby cień rutyny i monotonii trzymających się za ręce wygląda z za węgła od razu obserwuje u siebie objawy syndromu pierwszych razów. Moje myśli zaczynają wówczas kręcić się wokół bliżej nie zdefiniowanego punktu, robią kilometry niczym Felicjan Dulski spacerując po salonie na Kopiec Kościuszki. I kiedy identyfikacja nie nadchodzi oddaję się myślą swobodnym I wówczas zawsze przychodzi do głowy wspomnienie jakiegoś pierwszego razu albo… pomysł na kolejny pierwszy raz. Uwielbiam ten dreszcz niepewności, to nieznane, które mnie przyzywa. To jak pierwotny zew, jak pieśń za którą iść nakazuje mi moje ciekawskie, wewnętrzne ja. Dlatego tak lubię pozbawiać się wrażeń, które dostarczają wszystkie zmysły, dlatego pozwalam mojemu umysłowi tworzyć wizję, która jest tylko dla mnie. Każda z nich staje się pierwszym razem.

Pierwsze razy się pamięta. I tylko czasami zaskakuje fakt, że tak dobrze zachowały się w pamięci obrazy ale brakuje jednego choćby dźwięku. Taka właśnie widokówka dokumentuje moje pierwsze kochanie, bardzo szczegółowa fotografia wnętrza, ubiorów, kolorów, ale żadnego słowa. A pierwszy prawdziwy pocałunek (taki z języczkiem znaczy)? Jak smakował? Nie pamiętam. Nie widzę też scenerii. Jedynie w uszach pobrzmiewa czołówka Gwiezdnych Wojen. Tak. Mój pierwszy pocałunek jest dźwiękiem. Smak żółtego sera z musztarda nieodmiennie kojarzy mi się z sexem. Zapach płomieni i brązowy cukier z magią. A moje oddanie zawsze będzie słowem suka w ustach mojego Pana. Nie pamiętam tak dobrze żadnego innego słowa, nawet sakramentalnego ‘tak’.

Każdy następny raz jest pierwszym, trzeba tylko znaleźć w nim to, co odróżnia go od innych pierwszych razów. Nic dwa razy się nie zdarza. Każdy raz jest inny. Każdy jest pierwszy.

Brak komentarzy: