28 sierpnia 2015

Konferencja



"Naturą kobiet jest przecież kusić; 
być pożądanymi ich wielką potrzebą".
 
Clavell, Król szczurów



Konferencja „Interim Management – nowość w zarządzaniu wiekiem i firmą”. Kolejna. W jednym z dziesięciu miast. „Jeden z dziesięciu” przywołała w pamięci tytuł popularnego niegdyś teleturnieju. Z rozrzewnieniem wspominała czasy kiedy konferencje były kulminacyjnym punktem roku, kiedy stanowiły naprawdę wydarzenie przez duże W. Projekt dofinansowany ze środków unijnych zmienił wszystko. Ze swoistego święta niewielkiego środowiska przekształcił się w spęd wszelkiej maści nieudaczników, dla których IM jawił się jako zawód przyszłości. Właśnie była świadkiem wypaczenia świetnej idei, co uświadomiła sobie odkładając słuchawkę. Skończyła rozmowę z pracownicą Urzędu Pracy, która chciała skierować do stowarzyszenia pięciu bezrobotnych w celu przekwalifikowania ich na interimów. Obracała w palcach identyfikator konferencyjny, słowo ‘prelegentka’, które widniało na nim pod imieniem i nazwiskiem w tym roku nie brzmiało dumnie. 


- Całkowite pomylenie pojęć – pomyślała z rezygnacją wychodząc z tymczasowych pomieszczeń biura konferencji. Wróciła do sali, w której z roztargnienia nie zgasiła światła. Wychodząc nieco zbyt dynamicznie zamknęła drzwi ale nie przejęła się tym, w budynku nie było już chyba nikogo poza ochroną. Nie znała miasta, zdecydowała się wejść na drinka do hotelowej restauracji. 


- Wielka, ogólnopolska konferencja – kpiąco wykrzywiła usta ubierając w myślach to zdanie w cudzysłów – a w hotelu pustka. Stolik pod oknem zajmowało dwóch mężczyzn w garniturach pochłoniętych ożywioną dyskusją. W loży na lewo dwójka młodych jadła sobie z dzióbków. Gdyby nie fakt, że to zapomniane przez boga miasteczko można byłoby ich posądzić, że są w podróży poślubnej. I dwie samotne kobiety,  jedna rozglądała się nerwowo – ewidentnie oczekiwała na czyjeś przybycie. Druga, we wnęce wykuszowego okna, zawieszona nad kieliszkiem z czerwoną zawartością siedziała wpatrzona w ciemność za szybą. Ta czerwień bardzo kontrastowała z jej szarobłękitną sukienką. Skojarzenie z zachodzącym czerwono słońcem na tle ciemniejącego nieba było nieuniknione.


- Cosmopolitan czy Krwawa Mary? – tym pytaniem rozpoczęła ulubioną rozrywkę w czasie samotnych hotelowych wieczorów. Wróżenie z drinków. Prelegentka przeskanowała otoczenie i zdecydowała się zająć stolik w prawej  loży, z której mogła bez przeszkód obserwować Synogarlicę. Szary błękit odzieży i silnie odcinająca się czarna biżuteria na szyi oraz brudno czerwone szpilki upodobniały wizualnie kobietę do inwazyjnego gatunku ptaka z rodziny gołębiowatych – Synogarlicy tureckiej. Niewątpliwie inwazyjny. Bez dwóch zdań.


Czerwony drink stał nietknięty na stoliku. Na próżno Prelegentka czekała aż wargi Synogarlicy dotkną szkła i po ruchu płynu, po śladzie na ściance zidentyfikuje jego zawartość. Kształt kieliszka sugerował cosmo – a to oznaczałoby, że wstąpiła tu dla towarzystwa. W kieliszku nie było ani żadnego plasterka owocu, ani nawet dekoracji ze wstążki pomarańczowej skórki. Krwawa Mary byłaby raczej w wysokiej szklance, z brzegiem oprószonym solą z pieprzem i niewielką łodyżką selera naciowego. Drobiazgi, detale to coś co lubiła wynajdować. Synogarlica siedziała nieruchomo, wciąż wpatrzona w okno. 


Do diabła z nią i tym, co pije – wymamrotała pod nosem Prelegentka a do kelnera z uśmiechem powiedziała – Caipirinha. Wódka z trzciny cukrowej i limonka zawsze przynosiły miłe wspomnienia i sprzyjały odprężeniu. A przyda się tego trochę przed jutrzejszym, drugim dniem konferencji.

Synogarlica przywołała kelnera subtelnym uniesieniem palców, długie paznokcie zatańczyły hipnotyzująco. Prelegentka odruchowo spojrzała na buty – lakier na paznokciach miał identyczny, brudnoczerwony odcień. Odpłynęła na skrawkach myśli, snując wyobrażenie o kolorze lakieru na palcach stóp. Oczyma wyobraźni widziała Synogarlicę stąpającą po białym karaibskim piasku ale wizję brutalnie przerwał kelner stawiając na stoliku zamówionego drinka. Brudna czerwień wciąż skupiała na sobie spojrzenie i myśli Prelegentki, która w wyobraźni łączyła krwiste punkty w ścieżkę. Nadal nie widziała twarzy kobiety przy oknie ale wiedziała, że kolor szminki musi być identyczny. Nieruchoma Synogarlica siedziała nadal w bezruchu, intrygująca swoim spokojem i niespiesznością.


Kolejny raz kelner przysłonił obiekt obserwacji, tym razem stawiając na stoliku Synogarlicy wysoką szklankę z latte macchiato i pucharek czekoladowych lodów. Synogarlica ożywiła się, przesunęła krzesło i usiadła tyłem do sali. Prelegentka skrzywiła się na myśl, że straciła obiekt i próbowała znaleźć wzrokiem to, w co tak wpatruje się Synogarlica. I wtedy właśnie, podczas lustracji świata zewnętrznego spostrzegła, że co prawda w polu widzenia mna teraz szarobłękitne plecy ale boczna szyba wykusza niczym lustro odbija wszystko to, czego nie widać. Oparła się wygodnie o miękką ścianę loży i uniosła do ust rosiejącą szklankę. Teraz była tym, kim lubiła być – obserwatorką, podglądaczką, gapiem.


Długie palce Synogarlicy delikatnie podniosły z talerzyka długą łyżeczkę, przez chwilę szacując jej wagę. Lewa dłoń straciła kontakt z blatem stolika – opuszkiem środkowego palca pieszczotliwie wodziła po krawędzi szklanki. Zataczając kolejne kółka gromadziła cząsteczki spienionego mleka na palcu. Ostrożnie i z uwagą, żeby nie uronić ani odrobiny, uniosła palec do ust. Przesunęła nim po dolnej wardze, nie dotykała jej bezpośrednio a jedynie mleczną pianką. Prelegentka głośno przełknęła drinka, nie dowierzając obrazowi, który odbijała szyba. Niemal niezauważenie różowy koniuszek języka zachłannie zlizał biel, pozostawiając nietkniętą czerwień. A usta miały ten sam odcień co lakier. I znowu palec rozpoczął taniec na szkle, ponownie wargi odebrały mleczny prezent i kolejny raz zniknął on pod dotknięciem języka niczym czarodziejskiej różdżki. 


Prelegentka zamówiła kolejnego drinka podczas gdy Synogarlica powoli, opierając łyżeczkę o brzeg szklanki, zanurzała ją w trójwarstwowej kąpieli. W loży niemal słyszalne było szuranie metalu o szkło, Prelegentka prawie czuła ten dotyk przemykający wzdłuż kręgosłupa. Zrobiła gwałtowny, głośny wydech – bezwiednie wstrzymała oddech próbując uchwycić ten szmer. Łyżeczka była długa, ale niewiele dłuższa od wysokości szklanki, a kiedy dotknęła dna palce prawej dłoni Synogarlicy zagłębiły się w ciepłym, spienionym mleku. Pozostawiwszy łyżeczkę samą sobie, podniosła dłoń na wysokość oczu obserwując białe krople odrywające się od czerwonych paznokci i szybujące w dół. Całkowicie pochłonął ją ten widok, istniała tylko dłoń i ściekająca mleczna piana. 


Z loży dał się słyszeć kolejny stłumiony jęk kiedy Synogarlica otworzyła usta i bezceremonialnie wsunęła w nie palce. Lubieżnie zamknęła mleczne palce w ustach, język opływał je w szaleńczym tańcu, policzki delikatnie zapadły się do wewnątrz. Trwało to mgnienie oka, ale wystarczyło żeby uda Prelegentki zacisnęły się, wyprostowała plecy, założyła nogę na nogę i starała się stłumić narastające podniecenie, za nic nie chciałaby teraz wyjść. Nie z takiego spektaklu.


Synogarlica zaczęła wysuwać łyżeczkę ze szklanki, ruchem równie powolnym co poprzedni. Z końca łyżeczki właśnie odrywała się kropla kiedy rozchyliwszy wargi złapała ją wysuniętym językiem. Przechyliła łyżeczkę i oblizała od końca trzonka, tuż przy palcach aż po owalną końcówkę, zmysłowo zawijając język na metalu. Nagle, jakby się rozmyśliła, odłożyła łyżeczkę na talerzyk i środkowy palec zanurzyła w roztopionych już czekoladowych lodach. Zamknęła wargi na wysokości pierwsze stawu palca i powłóczystym ruchem wysunęła. Wstała, podniesioną z kolan śnieżnobiałą serwetką dotknęła kącików ust, ocierając nieistniejące resztki. Położona na stole serwetka dumnie prezentowała światu ślad brudnoczerwonego pocałunku. Synogarlica skierowała się do drzwi, ponętnie kołysząc biodrami przy każdym kroku. Lakierowana skóra pantofelków mrugała zachęcająco odbijając światło.


- Proszę dopisać do rachunku pokoju 203 - rzuciła od niechcenia mijającemu ją kelnerowi  i zniknęła w hallu.

- Może ta konferencja nie będzie taka zła – pomyślała z uśmiechem Prelegentka. 
Pokój Synogarlicy znajdował się piętro niżej niż ten, od którego klucz trzymała w ręku. W windzie nacisnęła guzik z oznaczeniem dwa. Miękka wykładzina korytarza tłumiła kroki ale nie gwałtowne uderzenia serca. Uniosła dłoń żeby zapukać, ale spostrzegła, że drzwi są uchylone. Za oknem gęstniał mrok nocy małego miasta, bez wahania weszła do pokoju. Noc, choć ciemna była jeszcze młoda.




Brak komentarzy: