Zapiski z czasu pierwszych nurkowań w jaskiniach Jukatanu, wizualne wspomnienia tutaj
Obcy człowiek, w obcym kraju sugeruje sen na jednym z
siedzeń busa. Za mną dwadzieścia osiem godzin podróży samoloty, lotniska,
samoloty, lotniska, samoloty. Zamykam oczy i pozwalam wieźć się w nieznanym
kierunku. Nieznanemu człowiekowi. Pod powiekami nicość w objęciach zmęczenia
odziana w płaszcz oczekiwań. Kiedy kolejny raz otwieram oczy nawet nie zdaję
sobie sprawy, że gdzieś uciekły kolejne dwie godziny. Różnica czasu dźga zegar
biologiczny. Coraz bardziej jestem przekonana, że to szaleństwo wybrać się na
drugi koniec świata, żeby zakosztować nieznanego.
Pierwszy dotyk słodkiej wody. Jest inna. Jest bardziej… czy
ja wiem… wodnista. Niebieskawo zielona, z dywanem roślin i wystającymi z dna
zatopionymi konarami drzew. Przejrzystość idealna. Skąd zatem ten dreszcz
wzdłuż kręgosłupa? Może przez ostro wyszczerzone skalne odrzwia do wnętrza
ziemi? Może przez świadomość czekających na mnie ciemnych i ciasnych
przestrzeni? Nie wiem. Ale na równi ze strachem słyszę wołający mnie głos,
niczym syreni śpiew. Kusi, nęci, zachęca. Wiem, że nie będzie odwrotu. Ale nie
ma we mnie wahania, jest tylko wewnętrzny przymus żeby to zrobić, żeby
zakosztować całym ciałem i umysłem nieznanego, od którego dzieli mnie jeden
krok.
Z drewnianego pomostu opadam w przyjemnie chłodnawą wodę.
Jej rozbryzgujące się strugi zamykają się nade mną niczym ramiona
przygarniające do piersi. Jak zawsze pierwszy skok trochę z obawą, z lękiem, z
przestrachem. Ale to jak jazda na rowerze, tego się nie zapomina. I nawet
jeżeli umysł zamarudzi gdzieś pomiędzy powietrzem a wodą to ciało pamięta.
Pamięta, żeby oddychać, żeby poruszać nogami a w końcu także o tym, żeby
otworzyć oczy. Z niewiadomej przyczyny
zawsze zamykam oczy podczas skoku i otwieram dopiero podczas wypływania na
powierzchnię. Przyzwyczaiłam się do tego i nie próbuję z tym walczyć. To trochę
tak jak próba kichnięcia bez zamykania oczu – skazane na porażkę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz