Najczęściej przez przypadek przemierzając
bezbrzeżne zasoby netu zatrzymuję wzrok na jakimś zdjęciu. Czasami wystarczy
chwila żebym stwierdzić, że to nie to i pożeglować dalej. Innym razem wstępne
przypatrywanie trwa dłużej, ale nawet wówczas możliwe są dwie ścieżki
postępowania.
Zapisuję zdjęcie wraz z linkiem do publikacji i nazwiskiem autora
(jeśli tylko takowe jest zamieszczone), zostawiam okruszki, żeby po nich wrócić
kiedyś i podróżuję dalej. Zdarza się jednak i tak, że jedna praca rozpala umysł
i nie potrafię odłożyć jej do spiżarni emocji. Wówczas już drążę bez odpoczynku
– szukam kolejnych prac, publikacji albumowych, profili w mediach
społecznościowych – chcąc więcej i więcej.
Prawie zawsze odrzucam prace z
kategorii glamour – nie ta stylistyka, nie moja bajka. Klasyczne akty i
kalendarzowe rozkładówki także nie są moim celem. Szukam historii, emocji,
zdjęć, które do mnie mówią. I właśnie mam dwie świeżutkie zgody autorów na włączenie
ich prac do mojej osobistej galeryjki. I znowu muszę przyznać, że fejsbuczek jest efektywniejszym narzędziem komunikacji od maila ;).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz