28 kwietnia 2010

Szał


Gdy mi nagle zarzucasz nogi na ramiona
wrzącej w żyłach rozkoszy warem rozogniona —

gdy ręce moje, węże oszalałe żądzą,
po udach Twych i brzuchu ślepe, gniewne błądzą —

gdy Twe trzewia nasienia opryskuje wrzątek,
gdy krzyczę żeś Ty wieczność, koniec i początek —

gdy wołam: daj mi oczy! daj mi Twoje oczy! —
— ziemia zrywa praw łańcuch i w bezkres się toczy

z świstem, z łopotem, z hukiem! — ziemia—klacz chutliwa
pędzi! tętni! — a nad nią skier pienistych grzywa!

Do grzbietu jej przywarci, przemienieni w jedno,
lecimy w zawierusze gwiazd w groźne bezedno!
Emil Zegadłowicz


Pełne pasji i ekspresji słowa, wzbierające falą emocji i opadające z łoskotem w przepaść. Bez planu, bez ścieżki, na oślep w ostępy. Drogowskaz do hedonizmu w najczystszej postaci. Rytm słów i sylab wykrzyczanych ekstatycznie, gdzieś między jednym a drugim haustem powietrza. Skurcz świadomości nabrzmiałej przyjemnością. Urocza drapieżność. Tu i teraz na ołtarzu rozkoszy dać się złożyć w ofierze i jednocześnie być biesiadnikiem tej uczty. Przez kręgosłup i skronie przegalopowało mi stado wspomnień najdzikszych z uniesień. Rewelacyjny wiersz.

1 komentarz:

Anonimowy pisze...

Ależ się cieszę, że trafiłam na ciebie: ) Ileż mam do czytania, wreszcie coś intelektualnie pięknego; ) Poezja smaku mrrrr; )