30 listopada 2004

Pan, Pani i ja...

Podziękowania dla Męża Pana i Lady Agnesss za magię tej nocy...Dziś dopiero jestem w stanie zebrać myśli, żeby podjąć próbę spisania moich emocji. Tak naprawdę to ciągle jeszcze wszystko jest żywe we mnie. I chociaż nawet teraz, pisząc te słowa, zmuszona jestem wycierać łzy spływające po policzkach wiem, że każda z nich cenniejsza jest niż cokolwiek innego.

******

Sobota upływała na oczekiwaniu. Godzina 23.38 - "Jestem"... O mało nie upuściłam telefonu czytając tego SMS'a, serce skoczyło mi wprost do gardła, jakby chciało wyskoczyć na Jej przywitanie. Pan skarcił mnie spojrzeniem, ale nie mógł skarcić mojego podniecenia i zdenerwowania. Uciekłam na piętro. Pan wprowadził gościa, zaczęli rozmawiać. A ja z drżącymi kolanami skradałam się na skraj schodów, żeby usłyszeć o czym rozprawiają. Rozmowa przeciągała się w nieskończoność, powoli zaczęłam się uspakajać. Nagle dobiegły mnie dźwięki przesuwanych mebli. "To się dzieje naprawdę..." pomyślałam i znowu tętno pobiło rekord w skoku wzwyż. Wróciłam do sypialni i schroniłam się w bezpiecznej przestrzeni łóżka. Przemeblowanie trwało chwilę, potem usłyszałam na schodach kroki Pana. Spuściłam wzrok starając się ukryć moje zdenerwowanie. Pan podszedł do mnie i dotknął mojego policzka wnętrzem dłoni. Cudowna dłoń, szorstka i delikatna zarazem. Dłoń, na której wyczuwalna była nutka obcego zapachu, Jej zapachu.

Posłusznie wstałam, drżałam na całym ciele. Pan patrzył na mnie z tajemniczym uśmiechem. Łatwo było mu się śmiać, poznał już naszego gościa. Bałam się. Nie wiem czego, ale strach mnie paraliżował.
- Spraw się, suniu - powiedział pieszczotliwie - i nie przynieś Panu wstydu! Szłam za Panem, a łomotanie serca zagłuszało nawet stukanie obcasów na drewnianych schodach. Czułam się taka naga i zawstydzona, i bałam się. Weszliśmy do salonu i wtedy Ją zobaczyłam. Na nasz widok wstała z fotela i spokojnie podeszła kilka kroków w naszą stronę. Jej jasne włosy kontrastowały z czarnym ubiorem, w dłoni trzymała różę w odcieniu szminki, którą miała na wargach, a paznokcie tej samej barwy sprawiały wrażenie zawieszonych w powietrzu różanych płatków. Stałam krok za Panem, który podając Jej smycz wypowiedział te magiczne słowa: "Oto moja suka - daję ci ją". Przecież marzyłam o tym i oto właśnie spełniało się moje marzenie. Skąd więc ten strach? Patrzyłam na Nią zauroczona, kiedy prawą dłonią wzięła od Pana smycz i zaczęła skracać dzielący nas dystans, zawijając smycz wokół drobnej dłoni.
- Witaj, zooza - powiedziała władczo, kiedy jej palce dotknęły obroży.
- Witaj, Pani - odrzekłam, spuszczając wzrok. Kątem oka zarejestrowałam błysk flesza...
- Jesteś piękna - wyszeptała. - Jesteś piękna, suczko.Jej słowa zawstydzały mnie i dobrze o tym wiedziała, bawiła się mną od pierwszej chwili.
- Dla pięknej suni piękna róża - usłyszałam i poczułam dotyk na policzku. To był kwiat. Aksamitne płatki dotykały moich policzków, ust, brody... Z czułością i pietyzmem gładziła pąkiem moje włosy, ucho, szyję... Poczułam dotyk na obojczyku. Gładkość płatków powoli przechodziła w chłód liści, drobne kropelki wody strząśnięte z nich rozpryskiwały się na skórze. Liść - przedziwna istota - brak mu delikatności i łagodności płatków, ale jest równie ekscytujący. Twardy, o ostrych brzegach, szeleszczący. Zieleń liści pieściła moją skórę. Lecz i to nie był koniec. Powoli liście wtulały się we mnie, coraz bardziej, coraz bliżej, już nie jeden, nie dwa... teraz wszystkie liściaste dłonie dotykały mnie. Zanim zdążyłam nacieszyć się tym dotykiem, Ona podarowała mi kolejny. Dotykając mnie liśćmi przesunęła kwiat daleko do tyłu... widziałam już tylko koniec łodyżki w Jej palcach. "Zaraz zniknie" pomyślałam, byłam jednak w błędzie. Oto bowiem różany pąk powracał do mnie. Ale tym razem jedwabiste tchnienie purpury nie było mi dane, a szelest liści zaczął nabierać bardziej realnego wymiaru.

Kwiat bronił się przed moim wzrokiem, bronił się kolcami. Najpierw jeden, a za nim kolejne ciernie składały swoje kłujące pocałunki na mojej skórze. Czułam jak zagłębiają swoje pożądliwe, zakrzywione czubki w ciało. Jak stymulowane ruchem trzymającej różę dłoni przesuwają się, znacząc swoją ścieżkę drobnymi zadrapaniami. Było ich więcej i więcej. A kroczyły bardzo powoli, jakby delektując się swoim działaniem. Wzdrygnęłam się. Róża była okazała, długa, kolczasta. Spojrzałam w oczy mojej Dręczycielki - uśmiechały się do mnie zawstydzając mnie na nowo. Przymknęłam powieki, żeby kontemplować ten dotyk, którym Pani mnie obdarzyła - pieszczotę kolców. Z czasem kolce stawały się bardziej delikatne, jakby mniejsze i bardziej łagodne. Poczułam brzoskwiniowy dotyk płatków na ustach, a zaraz po nim kolec zagłębiający się moją wargę. Odruchowo otworzyłam usta, momentalnie też Pani wsunęła w nie łodyżkę róży, z krótkim poleceniem: "Trzymaj". Zacisnęłam zęby i od razu kolce wbiły się w dziąsła i wargi. Oto moja kwiatowa pieszczota osiągnęła swój szczyt.
Klęczałam z wysoko uniesioną głową tak, żeby Pani schylając się do moich piersi nie była narażona na ciernie ostrokołu, który mi podarowała. Kiedy zacisnęła swoje smukłe palce na sutkach, wykręcając je boleśnie, zza zaciśniętych jeszcze bardziej ust wydobył się cichy jęk. I nie wiem, czy jego źródłem były sutki, czy może wnętrze ust, które zaczynało krwawić z powodu zagłębiających się w ciało kolców. Językiem dotykałam miejsc, w których ciernie i ciało stanowiły jedność, to stamtąd pochodził upojny, słodkawy smak, smak krwi...
Chyba nie pozwolisz zwiędnąć tej róży - wyszeptała mi wprost do ucha tuż przed tym, jak wsunęła w nie język. Chciałam uciec przed atakującą ciepłą i mokrą miękkością, ale obawa przed zadrapaniem twarzy Pani powstrzymała mnie przed tym.- Kwiat potrzebuje wody - mówiła kładąc dłoń na krawędzi majtek. - Wstawisz ją do wazonu, czy.... - zawiesiła głos - wolisz, żeby napił się twojej wilgoci, suczko?
To rzekłszy odchyliła bieliznę i zmuszając mnie do rozkroku sugestywnym trąceniem kolana wsunęła we mnie palce. "Paznokcie!" - pomyślałam z przerażeniem - "paznokcie...". Ale wbrew moim obawom długie, błyszczące paznokcie nie tylko nie uczyniły mi krzywdy, ale dały wspaniałe odczucia. Nie panowałam nad swoim podnieceniem i strachem, nie panowałam do tego stopnia, że momentalnie poczułam, jak moje wnętrze zachłannie obejmuje Jej palce. A wtedy poczułam dotyk nie palców, ale paznokci właśnie. Delikatnie drapały wewnętrzną stronę mojej kobiecości...

Szarpnięcie smyczy przywołało mnie do rzeczywistości. Pani stała nade mną wskazując mokrymi od mojej wilgoci palcami kuchnię. Posłusznie wstałam i z różą w zębach udałam się tam. Po chwili wróciłam niosąc w dłoniach wysoki, wąski, szklany wazon - idealny dla piękna pojedynczego kwiatu. Przypięta do obroży smycz zwisała swobodnie, a jej końcówka wlokła się za mną po podłodze. Pani nadepnęła na smycz. Odstawiając różę na stolik miałam bardzo ograniczoną swobodę ruchu. Z wysiłkiem sięgnęłam do miejsca przeznaczenia kwiatu. Kierunek, w którym ciągnęła mnie smycz wskazywał, że moim miejscem przeznaczenia jest także stół. Był to masywny, dębowy mebel, o głębokiej, kasztanowej barwie. Wkrótce miałam zapoznać się i z jego chłodem, i fakturą, i barwą z bliska, z bardzo bliska.

Pani podprowadziła mnie do stołu. Stojąc za mną rozpięła haftki stanika, który odpłynął w zapomnienie. Ruchem dłoni nakazała mi pozbyć się także majtek. Zrobiła krok do tyłu, przyglądała mi się. Oceniała... Nie mogłam znieść Jej wzroku, onieśmielał mnie i zawstydzał, ale jednocześnie świadomość tych łakomych oczu ślizgających się po moim ciele podniecała mnie. Stałam przed Nią niemal naga, czyż bowiem nazwać można ubiorem pończochy ściśle opinające nogi? Czy są odzieniem buty? A obroża, czyż jest częścią garderoby? Jej wzrok był przenikliwy, chciałam się zasłonić, zakryć, ale wówczas czułabym się jeszcze bardziej dziwnie. Jak hipokrytka. Stałam więc bezwstydnie eksponując siebie, pozwalając Pani decydować o moim losie. Nie trwało to długo. Stanęła za mną, przylgnęła do mnie całym ciałem. Gładząc najpierw moje piersi, potem ramiona dotarła do dłoni. A schwyciwszy za nadgarstki pociągnęła w taki sposób, że w oka mgnieniu leżałam połową ciała na stole, z rękoma wyciągniętymi ponad głowę. Dotyk chłodnej powierzchni do piersi i brzucha wywołał dreszcz i protest, ale Pani zareagowała błyskawicznie dociskając korpus do stołu. Pogładziła dłonie, ramiona, plecy i zatrzymała się na moment na pośladkach. Ledwo wyczuwalnym stuknięciem stopy zasygnalizowała, że życzy sobie większego rozkroku. Zaczynałam odczytywać życzenia Pani nie tylko z wyrazu twarzy i gestów rąk. Zaczynałam wyczuwać, czego oczekuje. Teraz już twarz miałam schowaną między wyciągniętymi ramionami, głównym elementem zainteresowania obecnych stały się moje wyeksponowane intymności.

- Zostań! - rozkazała Pani. - Zostań - powtórzyła już łagodnym głosem widząc, że nie zamierzam się przeciwstawiać Jej woli.Przypięta z przodu obroży smycz znalazła się między moim ciałem a stołem, a jej koniec zwisał swobodnie miedzy moimi rozchylonymi udami. Krwistoczerwona smycz opadała dotykając podłogi. Ten obraz był prowokacją, swoim statycznym wyglądem smycz aż się prosiła, żeby coś z nią zrobić. Nie trzeba było długo czekać. Najpierw krótkie szybkie szarpnięcie, wyginające moje ciało w łuk, wywołane nadepnięciem na końcówkę smyczy. Ale to dopiero początek. Palce Pani schwyciwszy rzemień mocnym uściskiem, zdecydowanym ruchem pociągnęły go w górę. Tym razem ciało zareagowało wygięciem w przeciwną stronę. Kolejne szarpnięcie. Rzemień wpija się miedzy wargi, wciskając boleśnie łechtaczkę do wnętrza ciała. Chwilowe poluzowanie naciągu było jedynie przygotowaniem do dalszej manipulacji. Gwałtownie pociągnięta smycz zamknęła moje intymności w twardym uścisku. Końcówka smyczy zamotana wokół obroży, wymuszając uniesienie głowy. Cóż, miałam wybór: wyginając maksymalnie szyję dawałam nieco wytchnienia cipce, ale kark szybko cierpł... Chwila odpoczynku dla zmęczonych mięśni szyi oznaczała rzemień wpijający się w delikatną różowość, skrytą między udami.

Pierwszy dotyk palcata wstrząsnął moim ciałem, a przecież był to jedynie dotyk. Poczułam go na karku, potem głaskał mnie po plecach, wzdłuż kręgosłupa, żeby wreszcie ucałować kąśliwie mój pośladek. Odgłos uderzenia, wcześniej jeszcze niż piekąca skóra, przemówił do mojej świadomości. Dopiero to pierwsze uderzenie uświadomiło mi przemyślność tego oplotu smyczą. Każdy ruch zadawał ból obu czułym miejscom. Każdy był jak dotyk ognia. Nie byłam przygotowana na ten bolesny raz. Czułam, jak mięśnie pośladków spinają się odruchowo, czułam skurcz każdego, najmniejszego nawet mięśniowego włókienka. Czułam, jak drgające miejsca przemieszczają się coraz dalej i dalej od epicentrum dotyku. Nim zdołałam prześledzić całą drogę tych drgań, na spięte pośladki spadł kolejny raz. I chociaż tym razem powinnam była się go spodziewać - zaskoczył mnie. Szczypiące ciepło było bardziej odczuwalne, ponieważ nie rozluźniłam pośladków. Zaskoczenie zrobiło swoje. Teraz już chciałam czekać w gotowości na kolejne uderzenie. Zamknęłam oczy, żeby nic nie zakłóciło mojego oczekiwania. Ale i tym razem poniosłam klęskę.

Przerwa była dłuższa, a przy tym palcat wylądował na moich plecach, tuż pod łopatką. I znowu spięcie, wszak nie tam go oczekiwałam. Ciepło zaczynało się łączyć, kumulować i przybierać na sile. Głos Pani, która mówiła do mnie, przepływał przeze mnie zostawiając jakby poruszone struny. Nie wiem jednak, co do mnie mówiła, co oznaczały te słowa... Zaczęłam odpływać wraz ze słowami, a muzyka płynęła swobodnie kierowana jedynie wprawną dłonią Pani dzierżącej batutę... Tak, palcat w Jej dłoniach nie był niczym innym jak batutą, a Ona sama stała się dyrygentem, który ruchem dłoni zaprasza do wspólnego koncertowania kolejne instrumenty z orkiestry mojego ciała. Poczułam na sobie następny, pieszczotliwy dotyk; niczym stado maleńkich węży przesuwał się po mojej skórze pęk rzemieni. Były miękkie i chłodne, pojawiły się na karku i spłynęły po pośladkach. Lecz oto powróciły tańcząc w powietrzu swój wyrafinowany taniec i opadły na mnie z głośnym trzaskiem. Jęknęłam pod tym dotykiem, jęknęłam i pożałowałam tego. Czyż nie oczekiwała ode mnie Pani, że zniosę bez słowa skargi pieszczoty przez Nią przygotowane? Czyż nie miał mi przynieść rozkoszy dotyk tak precyzyjnie w czułe miejsce posłany? Wszak dla mnie, specjalnie dla mnie był on przeznaczony. Rozluźniłam się cała w oczekiwaniu i już po chwili mogłam delektować się tą pieszczotą dosięgającą bezwstydnie moich intymności. Ale powoli ból stawał się nie do zniesienia. Pośladki pokryły się już wypukłymi śladami dotyku, każde uderzenie wywoływało kolejną falę drgań, każda komórka skóry była już podrażniona i pałająca szkarłatem. Tak bardzo chciałam dać Pani przyjemność, ale ból zaczynał mnie przerastać.

- Proszę, Pani, przestań, błagam Cię o chwilę wytchnienia - wyszeptałam, nie łudząc się, żeby odniosło to skutek.Chociaż dłoń Pani dzierżąca pejcz ponad moją głową zawisła na moment w powietrzu, rozpędzone rzemienie i tym razem dosięgły celu. Ale za nimi podążyły delikatne palce Pani, masujące tętniące bólem miejsca. Czułam chłodne krople i strużki spadające na skórę i rozcierane przez te szczupłe, czułe dłonie. Oliwka wraz z dotykiem opływały ciało dając ukojenie. Otworzyłam oczy. Brunatna powierzchnia stołu lśniła dziwnym rozedrganym blaskiem - oto moje łzy leżały w nieładzie, jak świadectwo niedawnych wydarzeń. Dłonie koiły dotykiem skórę pleców, delikatnie, metodycznie, coraz wyżej i wyżej. Pani przytuliła moją twarz do swoich piersi, tuliła namiętnie. A już za chwilę jeszcze namiętniej całowała, gryząc moje i tak już zmęczone zagryzaniem wargi.
- Dzielna sunia - wyszeptała Pani, zlizując z oczu i policzków moje łzy.
I znowu Jej dłonie rozpoczęły taniec po moim ciele. Zaciśnięte na moment na sutkach palce ogłosiły początek następnego aktu rozkoszy i bólu. Palce prześlizgiwały się po skórze ledwo muskając opuszkami ciało, to znowu orając bruzdy paznokciami. Spoczywałam na stole jak klawiatura nastrojonego fortepianu, czuła na najlżejszy dotyk. Długie ruchy sięgające czasami pośladków, a czasami ud wprawiały mnie w błogi nastrój. Czasami też, jakby od niechcenia, palce zahaczały o moją kobiecość, podszczypywały łechtaczkę, ciągnęły płatki i jakby przypadkowo zaglądały do wnętrza. A wnętrze stawało się zewnętrzem. Moja wilgoć sączyła się i spływała po udach, było jej więcej i więcej. Zawstydzała mnie i cieszyła Panią. Ten balet palców nie mógł trwać wiecznie i wiedziałam o tym.

Tym większym zaskoczeniem było to, co stało się później. Poczułam palce wsuwające się we mnie, coraz szybciej, coraz bardziej pożądliwie i zachłannie. Bezwiednie poddawałam się temu ruchowi wysuwając biodra naprzeciw przeznaczeniu. Odniosłam wrażenie jakby palce we mnie zaczęły rosnąć i grubieć, z każdym kolejnym wejściem były bardziej okazałe, z każdym wypełniały mnie coraz szczelniej. Zwinnie podkręcając dłoń, torując sobie drogę bólem, Pani triumfalnie zatknęła doń wewnątrz mojego ciała. Bez protestu z mojej strony kochała mnie dłonią. Pokazała mi fist tak inny od tego, który znałam. Dłoń Męża Pana, wsuwająca się we mnie powoli, delikatnie, milimetr po milimetrze to długa pieszczota, mierzona w godzinach. Pieszczota Pani była jak tornado, gwałtowna i bolesna. Ale jakże piękna. Byłam zaskoczona jak łatwo wsunęła we mnie dłoń. Ból, który mi zadała nie da się porównać z żadnym innym, Jej drobna piąstka obijała się o moje wnętrze jak serce dzwonu, z każdym dotknięciem wydobywając ze mnie kaskadę emocji. Krzyk, płacz i jęki przeplatały się ze słowami uniesienia. Jednym tchem wypowiadałam i tak, i nie. Pragnęłam, żeby już oddała mi moje wnętrze, żebym mogła ukoić moją rozdzieraną na strzępy kobiecość. A jednak trwałam tak wystawiona na Jej silne i dotkliwe pchnięcia, trwałam w pokorze i uwielbieniu. Byłam poza ciałem. I tylko ból przypominał mi, że powinnam wrócić do niego z nieskrępowanych, wolnych przestrzeni rozkoszy, po których uganiała się moja dusza.

Cisza, poza mną wszyscy milczeli. Słyszałam jedynie przyspieszone oddechy i szum w uszach. Zapadałam się w rozkosznie miękką przyjemność, która teraz wypełniając moje ciało po brzegi zaciskała się na tej dłoni we mnie. Piąstka stała się sercem, a ja byłam dzwonem. Serce dzwonu uderzało miarowo, zrazu szybko a na koniec coraz wolniej, ale coraz mocniej. Zupełnie jakby chciało mnie nanizać na tę nieokiełznaną dłoń, wwiercającą się w jądro rozkoszy. Gwałtowna pieszczota przyniosła gwałtowne spełnienie, przypominające wybuch atomowy. A fala wybuchu rozchodziła się miarowo po całym ciele, dotykając i duszy, i rozumu. Moje oczy były otwarte, ale ślepe. Patrzyłam, lecz nic nie widziałam. Nic poza barwnymi plamami rozkoszy pomieszanej z bólem. Jak rozpuszczona w wodzie tęcza... kolory mieszały się i przenikały, dźwięki stawały się kolorami, ciało popadało w niebyt. Nie czułam nawet, kiedy odebrała mi swoją dłoń. Gdy skończyła ze mną, musiałam pozostać na stole, ponieważ jeszcze przez ładnych parę minut drgało we mnie echo orgazmu. Nie było już żadnej fizycznej stymulacji, ale skurcze pojawiały się ciągle i ciągle...

- Odpocznij suczko, odpocznij teraz - mówiła gładząc moje włosy i twarz dłonią lepką od mojej wilgoci. Czułam zapach, który miała na dłoni - mój zapach. Wyciągnęłam wyschnięty język, żeby skosztować własnego soku. Byłam bardzo spragniona.
- Chcesz wody, suczko? - zapytała Pani.- Tak - odpowiedziałam, z trudem wydobywając głos z suchego gardła.
- Proś! - Pani zanurzyła palce w moje włosy i szarpnęła zadzierając twarz do góry.Patrzyłam na Nią. Na moją Dręczycielkę, która uśmiechała się słodko i spoglądała na mnie z góry. Jej ton wykluczał wszelkie sprzeciwy. Spojrzałam na stojącą obok róży szklankę wody, próbując przełknąć ślinę, której nie miałam.
- Pani, proszę o wodę - wyszeptałam, ciągle dysząc.
- Nie mnie - odrzekła. - Proś Pana! - i jeszcze mocniej uniosła moją głowę.
Teraz widziałam Pana stojącego nieopodal. Zapomniałam o Jego istnieniu, zatraciłam się w rozkoszy i zapomniałam o moim Panu. Jakże bolesna była to świadomość. I jakże wdzięczna byłam Pani, że przypomniała mi o tym, kim jestem i do kogo należę.
- Panie, błagam o wodę - wyskamlałam cicho.
Oto Pan postawił obok mnie, inaczej niż się spodziewałam, nie szklankę, ale miskę z wodą.
- Woda dla suki - powiedział, opanowując drżenie głosu. Był przejęty.
- Pij! - rozkazała Pani, "pomagając" mi szarpnięciem smyczy.Upokorzona zaczęłam zachłannie chłeptać wodę z podanej miski. Była pyszna, mokra, chłodna... Zapomniałam o swojej niecodziennej sytuacji. Zapomniałam o smyczy, którą trzymała Pani, o Panu patrzącym na mnie przez wizjer aparatu, o błyskach flesza. Teraz byłyśmy tylko dwie - ja i woda. Kiedy próbowałam spijać ustami wodę, Pani szarpnęła smyczą.
- Językiem - powiedziała spokojnie.
- Językiem, jak na prawdziwą sukę przystało.
Chłeptałam więc wodę, powtarzając charakterystyczne ruchy niezliczoną ilość razy. I zazdrościłam zwierzakom, których szorstkie języki z całą pewnością przenosiły do pyszczków więcej płynu niż mój. Nikt mnie nie poganiał, piłam spokojnie. Pani oparła się na łokciach tuż obok mnie i z lubością patrzyła na moje upokorzenie. Uśmiechała się i nagle zbliżyła twarz do mojej.
- Jesteś dobrą suką - wyszeptała wprost do ucha, poczym wsunęła w nie język, a chwilę później ugryzła boleśnie. Szarpnęłam się rozchlapując wodę, kilka kropli dosięgło także twarzy Pani. Ze złością zabrała miskę z przed mojej twarzy, każąc mi zlizywać wodę ze stołu. Potulnie wypełniłam polecenie. Woda ze stołu smakowała jednak inaczej, przypomniałam sobie o łzach, które tu zostawiłam. Teraz zlizywałam krople wody pomieszane ze łzami, to był smak... upokorzenia.

Pani usiadła w fotelu, kątem oka dojrzałam, że dotyka palcami swojej cipki. Zanim jednak zdążyłam pomyśleć cokolwiek, zawołała mnie.
- Patrz suko, co zrobiłaś! Podnieciłaś mnie! Masz natychmiast wylizać tę wilgoć!
Nie trzeba było mi tego powtarzać dwa razy. Klęcząc między nogami Pani, najdelikatniej jak potrafiłam, czubkiem języka dotknęłam Jej intymności. Miała niezwykle delikatny smak i upojny zapach. Wciągnęłam ten zapach w nozdrza, chcąc zapamiętać go na zawsze. Pani ponagliła mnie szarpnięciem za włosy. Wcisnęła moją twarz w krocze i odchyliła się w fotelu, oddając się przyjemności pieszczoty. Dla mnie sama możliwość tak bliskiego kontaktu z kobiecością Pani wystarczającą była pieszczotą. Język aż sam rwał się, żeby dotknąć tego kwiatu. Przywarłam ustami szczelnie jak do kielicha wina, żeby nie uronić ni kropelki. Zaciskając wargi i zasysając płatki, masowałam je językiem we wnętrzu ust. Pani oczekiwała jednak bardziej dynamicznej pieszczoty, co dała mi do zrozumienia zdecydowanymi ruchami palców dłoni wplecionych we włosy. Szybkie liźnięcia miękkiego, ciepłego języka od dołu, aż do samego szczytu były tym, co sprawiało przyjemność Pani. Delektowała się moim dotykiem. Ja jednak nie mogłam się powstrzymać przed ssaniem łechtaczki. Przez moment Pani wydawała się być zadowolona, a może to było tylko złudzenie...
Przekonałam się o tym, kiedy nachyliła się w moją stronę niby tuląc do siebie i gdy nagle poczułam ugryzienie na szczycie pleców. Bolesne, do krwi, jak się później okazało. I do dziś nie wiem, czy było to podziękowanie za rozkosz, czy wręcz przeciwnie - kara za jej brak. Równie bolesne i namiętne były pocałunki, które przyszły potem. Zasysany przez Panią język obolały był i pogryziony, ale nie wyparłabym się tego cudownego zespolenia za nic na świecie. Pani, odsunąwszy mnie od siebie, odpoczywała nieopodal.

Ta chwila wytchnienia wszystkim była potrzebna. Pani wstała pierwsza i ruchem głowy wskazała mi stojącą na środku pokoju ławę z umocowanymi do niej pasami. Mebel ten przejmował mnie strachem od momentu wejścia do pokoju. Nie tyle może sam mebel, ten bowiem znałam od dawna, ale jego nowe zastosowanie. Na końcach oraz w połowie do ławy przymocowane były szerokie parciano-skórzane pasy. Wzdrygnęłam się na samą myśl, że będę nimi unieruchomiona. Przy obopólnej pomocy Pana i Pani, powoli zamieniałam się w wyposażenie pokoju. Nadgarstki ugiętych w łokciach rąk zostały skrępowane i przypięte po obu stronach głowy. Łokcie pozostały wolne, ale ciasno zaciśnięte pasy na nadgarstkach wykluczały jakąkolwiek możliwość oswobodzenia rąk. Ugięte w kolanach nogi znalazły miejsce w dolnym pasie. Trzeci zaś dociskał mnie do ławy opasując talię. Tak oto leżałam nieświadoma tego, co miało się wydarzyć. Nie byłam w stanie poruszyć niczym więcej niż łokciami i kolanami, a i to w bardzo ograniczonym zakresie. Zaniepokoiły mnie jednak rozmowy Państwa, wynikało z nich jednoznacznie, że w dalszej części nocy uczestniczyć będą wszyscy. Zastanawiałam się przez chwilę jak to możliwe, wszak moja pozycja bardzo ograniczała dostęp do moich dziurek. Nie było mi dane zastanawiać się nad tą sprawą zbyt dogłębnie, z zamyślenia wytrącił mnie trzask wsuwanej na dłoń rękawiczki.

wtedy pochylili się nade mną, ich palce zacisnęły się na sutkach, każde w swoim rytmie, z moich uchylonych ust wydobył się pierwszy krzyk. Nie jęk, nie skowyt, ale właśnie krzyk. Krzyk, który towarzyszył nam aż do końca. Dwie wolne dłonie dotykały mojego ciała, które wiło się pod pieszczotą sutków. Poczułam palce wdzierające się w zaciśnięte dziurki. Pierwsza skapitulowała moja dupka, wpuszczając palce Pani do swojego ciasnego wnętrza. Rozpychały się niemiłosiernie, nie wiem czy to, co czułam było bólem, czy przyjemnością. Tej nocy już niejednokrotnie przekonałam się, jak trudno rozróżnić te dwa stany. Wkrótce poczułam także palce Pana, wsuwające się do serca mojej kobiecości. Tak oto moje ciało zamknęło magiczny obwód. Palce wewnątrz mnie tańczyły w niesamowitym rytmie. Czułam jak dotykają się wzajemnie, jak bawią się wewnątrz ciała. Wszak to, co je dzieliło było delikatną, niemal niewidoczną przegrodą. Przyszła mi do głowy myśl, że Oni pieścili wzajemnie swoje dłonie, a ja byłam jedynie w odpowiednim miejscu i odpowiednim czasie, żeby Im to umożliwić. Pieszczoty przeciągały się w nieskończoność, wprowadzając mnie na kolejne szczyty, których zdobycie ogłaszałam światu krzykiem. I nagle odebrali mi to wszystko. Otworzyłam oczy i zobaczyłam Ich stojących nade mną, wpatrzonych w rozedrgane ciało i moje błagalne oczy. Tego już było dla Pani za dużo. Wyrzut, zamiast wdzięczności, w suczych oczach zadziałał jak sygnał do ataku. Zgrabnym ruchem schwyciła palcat, którym dotykała mnie, poklepując delikatnie w rozochoconą cipkę. Oddałam się kolejnej pieszczocie, z której wyrwał mnie ostry i piekący ból. To pocałunek palcata prosto w sutek. Zawyłam z bólu, ten bowiem sutek ucierpiał już dzisiejszej nocy i był wyjątkowo tkliwy. Szarpnęłam rękoma chcąc osłonić wrażliwe miejsce, jednak pasy skutecznie uniemożliwiały wszelką obronę. Z pod zaciśniętych powiek popłynęły łzy, którym towarzyszyło zawodzenie. Nie potrafiłam zapanować nad bólem, nad złością. Wiedziałam, że Pani celowo wybrała to miejsce. Wkrótce także drugi sutek zaczął piec niemiłosiernie. Pani wymierzała razy spokojnie i z precyzją, częstowała mnie bólem dokładnie w tych miejscach, które wybrała. Gdyby nie więzy rzuciłabym się na Nią i odebrała narzędzie kaźni, teraz jednak byłam zdana na Jej łaskę. A łaski nie było. Każde uderzenie było przemyślane. Pojedyncze, bolesne pacnięcia pokrywały środek piersi purpurowymi plamami. Sutki były w opłakanym stanie, zwłaszcza lewy, na którym pojawiła się maleńka stróżka krwi. Nic nie mogłam zrobić, jedynie krzykiem wyrażałam swój stan. Słyszałam własny krzyk i napawało mnie to przerażeniem. Niemal natychmiast w moich ustach wylądował czarny, gumowy knebel. Błogosławieństwo dla moich pogryzionych warg. Teraz już mogłam zacisnąć zęby na sprężystym materiale i czekać na dalszy ciąg mojej kary. Łzy spływały mi ponad kośćmi jarzmowymi, czułam jak gromadzą się wewnątrz małżowiny ucha. Każde uderzenie skutkowało falowaniem zgromadzonego tam płynu. Moje małe, słone, sztormowe morza... Nawet nie próbowałam powstrzymać łez. Pocałunki palcata odmierzane z zegarmistrzowską precyzja nie pozwalały mi na to. Czekałam na kolejne uderzenia, ale nie nadchodziło...
"Czyżby koniec?" przemknęło mi przez głowę. Nic podobnego, przez załzawione oczy zobaczyłam Panią, która trzymała w dłoni rozbrykany pejcz. Tym razem oszczędziła moje umęczone sutki. Pejcz przeznaczony był dla brzucha i ud. Wiedziałam, że Pani uwielbia chłostać te najbardziej intymne i delikatne miejsca, nie miałam złudzeń - pejcz miał dotknąć także mojej cipki. Nie byłam w stanie policzyć razów, ból odbierał mi świadomość. I chociaż uderzenia były zadawane z równą siłą, każde następne bolało bardziej. Nienawidziłam tego bólu, ale i pragnęłam go. Powoli stawałam się czystym pożądaniem, gotowym pochłonąć wszystko wokół.

Odrzucenie pejcza było równie nagłe, jak jego pochwycenie. Oto już Pan klęczał koło mnie, masując obolałe sutki, a Pani koiła rozedrganą cipkę swoimi dłońmi. Chciałam uciec od tego dotyku, był taki bolesny. Po głowie kołata się jedna już tyko myśl: "zostawcie mnie w spokoju". Ale to była moja myśl, nie Ich. Oliwka spływała na mnie jak balsam, ale dotyk wciąż odczuwałam jak rozszarpywanie świeżej rany. I wtedy właśnie Pani dotknęła mojej kobiecości od wewnątrz. Nie czułam bólu wsuwanej dłoni, ból z innych miejsc przyćmiewał ten z mojego wnętrza. Lecz oto znowu na życzenie Pani stałam się dzwonem, w który Ona uderzała według własnego upodobania. Gwałtownie, boleśnie, głęboko i szybko. Zatrzymałam oddech, a wkrótce zaczęłam się dusić. Pan niezwłocznie wyjął knebel z moich ust. Teraz już nic nie tłumiło mojego wrzasku, skowytu bólu i jęku rozkoszy, kiedy Pani doprowadziła mnie na szczyt swoją drobną dłonią zwiniętą w piąstkę. Jeszcze tylko jedno napięcie umęczonego ciała i obezwładniające skurcze galopowały po mnie niczym stado mustangów.

Nie było ścian, nie było drzew, nie było niczego poza wolną, bezkresną przestrzenią stepu... ocean falujących traw... ponad którym cwałowało moje spełnienie. Nieokiełznane i dzikie... I nagle przestrzeń wokół zaczęła się załamywać i zapadać na kształt czarnej dziury, z której sączyła się atramentowa czerń nieprzenikniona dla wzroku. I stała się noc - ciemna, bezgwiezdna i bezksiężycowa, której nie rozjaśniał nawet błysk źrenicy. Leciałam w nieznanym kierunku, ciągle wyżej i wyżej, nie znając drogi ani celu. I nagle eksplodowałam. Na czarnym aksamicie tła rozsypałam się jak strugi bengalskich ogni. Kolorowe kule rozbłyskiwały oślepiającym światłem i jak księżycowy pył spadały w dół. Jedna, druga, trzecia... straciłam rachubę... sama stałam się pyłem... spadałam... I tylko mrok gęstniał wokół i czerń stawała się zimna... wprost lodowata... Przestałam być... Kiedy otworzyłam oczy, zobaczyłam nad sobą dwie twarze, z delikatnym uśmiechem w kącikach ust i frapującym wyrazem oczu. Twarze majaczyły nade mną rozmyte we łzach, które zalały mi oczy. Przez moment przemknęło mi przez myśl, że jestem niemowlęciem, nad którego łóżeczkiem pochylają się rodzice. "Gdzie jestem? Co się stało?" kołatało mi się po głowie. Zamknęłam oczy. Znowu zimno i ciemność. Ciągle jeszcze mnie nie ma...

Gdy po raz kolejny otworzyłam oczy, Pan składał mi na piersi uwolnione ręce. Dygotałam. Nie wiem, gdzie byłam, ale ciągle jeszcze nie wróciłam do siebie. Wsparta na Panu i z pomocą Pani opuściłam miejsce kaźni. Gdyby nie podtrzymywali mnie, runęłabym na ziemię. Kolana mi drżały, a nogi uginały się pode mną. Było mi potwornie zimno i nie mogłam powstrzymać łez. Chwilę później leżałam na kanapie opatulona pledem i tulona przez Panią, Pan zaś przyniósł mi gorącą herbatę. Drżenie rąk uniemożliwiało mi doniesienie kubka do ust. Łzy wciąż płynęły, obmywając moją twarz z trudów wieczora. Nie wiem jak długo to trwało. Oto jednak uświadomiłam sobie, że to ja wszak jestem gościem honorowym tego spotkania. A Pan i Pani włożyli tyle trudu po to, żeby dać mi zakosztować rozkoszy i tych odmiennych stanów świadomości. Przecież tak właśnie było. Przyszłam tu, żeby Im służyć, ale to Oni troszczyli się o mnie cały wieczór, to ja byłam w centrum ich uwagi. Nie ma granicy między dominacją a uległością, one przenikają się wzajemnie i stanowią jedność. Teraz stało się to dla mnie tak oczywiste, jak nigdy dotąd. I zrozumiałam, że mój triskelon to Pan, Pani i ja...

Doceniłam solidność więzów, którymi zostałam skrępowana, a przede wszystkim spojrzałam na nie z innej strony. Były gwarancją bezpieczeństwa, mojego i Ich. Moje niekontrolowane reakcje były tak gwałtowne i silne, że nie byłabym w stanie utrzymać bezpiecznej pozycji, stwarzając zagrożenie zarówno dla własnego zdrowia jak i dla otoczenia. Ale i o tym pomyśleli... kochani...

******

Dotyk dwóch par dłoni i widok dwóch par oczu pałających pożądaniem był niesamowity. I tak właśnie okazało się, że kobieca dominacja i męska dominacją są tym, czego szukam. Nie są alternatywą, ale dopełnieniem. To zupełnie różne sprawy, zupełnie różne doznania, ale dające się połączyć w cud rozkoszy. Dlatego pragnę Ich obojga i oboje wielbię. Przepiękne jest to uczucie, kiedy rozkosz unosi się w powietrzu niczym skrząca się mgła, wypełniając przestrzeń swoim obezwładniającym zapachem, przyprawionym odrobiną czarów... To było coś wielkiego, coś nie z tej ziemi... i tak chcę to pamiętać.

Są jeszcze zdjęcia, masa zdjęć... Nie pozowanych - takich, na których widać krzyk, ból, łzy i rozkosz. Są niesamowite, ale są dla mnie tak osobiste, że nie ujrzą światła dziennego. Nie potrafię znieść myśli, że mogły być oglądane chłodnym okiem przez kogoś, komu nie było dane uczestniczyć w magii tej nocy. Może... kiedyś... ale na razie nie...Widziałam dumę w oczach Męża Pana, dumę z suki, która jest jego własnością i z którą może zrobić, co zechce, dumę ze mnie. Oto oddał mnie innej Kobiecie, bo takie miał życzenie. Tak, dla tej dumy w Jego oczach warto było doświadczyć tego wszystkiego...

******
Jestem suką i jestem z tego dumna!
zooza

25 listopada 2004

Mała rzecz a cieszy czyli słów kilka o biżuterii...

Chciałabym pochwalić się maleńką błyskotka, którą od kilku dni noszę na szyi. Nie lubię momentu kiedy Pan każe mi zdjąć obrożę, albo sam ją zdejmuję. Najchętniej nosiłabym ją stale, ale względy, nazwijmy je społeczno-rodzinno-zawodowe nie pozwalają na to. Marzył mi się jakiś dyskretny symbol uległości, który mogłabym nosić w miejscu publicznym. I znalazłam taki! Gustowny, nie rzucający się w oczy, niewielki, srebrny triskelon. Ci, którzy znają ten sybmol będą wiedzieć co oznacza, dla niewstajemniczonych będzie to 'jakiś chiński znaczek'. Piszę o tym, ponieważ podejrzewam, że nie jestem odosobniona w swoich pragnieniach. A biorąc pod uwgę, że mikołajki za pasem może dla kogoś będzie to pomysł na niedrogi i osobisty prezencik. Zainteresowanych odsyłam na stronę Mastera i grzecznej. Tam też jest zdjęcie medalionu. I jeszcze jedno: na zdjęciu jest wersja noszona na aksamitce jako namiastce obroży. Ja wybrałam wersję zawieszaną na łańcuszku, jest co prawda mniej efektowna ale za to można ją nosić do każdego stroju - nawet biurowego mundurka (co osobiście sprawdziłam). Mój Pan chce na rewersie wygrawerować swoje imię i numer telefonu - na wypadek gdyby się sunia zgubiła, żeby było wiadomo komu zwrócić A ja jestem zadowolona bo w końcu mogę nosić 'obrożę' nie tylko przy Panu. To jest wizualny odpowiednik maksymy, którą podpisuję moje opowiadania - jestem suką i jestem z tego dumna! Szczerze polecam - mała rzecz a cieszy!

10 listopada 2004

Kto chce, bym go kochała

Czasami tak właśnie się zdarza, że nie ma mnie. Wiesz, że musi tak być czasami. Czasami... inne światy... Wiesz, że wrócę tam gdzie czekasz na mnie.

Kto chce, bym go kochała, nie może być nigdy ponury
i musi potrafić mnie unieść na ręku wysoko do góry.
Kto chce, bym go kochała, musi umieć siedzieć na ławce
i przyglądać się bacznie robakom i każdej najmniejszej trawce.
I musi też umieć ziewać, kiedy pogrzeb przechodzi ulicą,
gdy na procesjach tłumy pobożne idą i krzyczą.
Lecz musi być za to wzruszony, gdy na przykład kukułka kuka
lub gdy dzięcioł kuje zawzięcie w srebrzystą powlokę buka.
Musi umieć pieska pogłaskać i mnie musi umieć pieścić,
i śmiać się, i na dnie siebie żyć słodkim snem bez treści,
i nie wiedzieć nic, jak ja nic nie wiem, i milczeć w rozkosznej ciemności,
i być daleki od dobra i równie daleki od złości.
MPJ

8 listopada 2004

Erotyk

Zaczynam podejrzewać moją ukochaną poetkę o skłonności bdsm'owe :) przeczytaj tylko co napisała


Erotyk
Na rozrzuconych poduszkach z rajskich, jawajskich batików
umieram słodko, bez żalu, umieram cicho bez krzyku.
-Czas za firanką ukryty porusza skrzydłem motyla,
a moje czoło znużone coraz się niżej pochyla...
Wreszcie dotykam bieguna i śnieg mi taje wśród włosów,
a końcem lakierka dosięgam trawy szumiących lianosów...
Leżę na ciepłych krajach, na gorejącym równiku
i na jedwabnych poduszkach z różnobarwnego batiku...
Wyciągam ręce ku Tobie, w Twoją najsłodszą stronę
i czuję na rękach gwiazdy nisko nad nami zwieszone...
Ogarniam Cię splątanego w pochmurny namiot niebieski,
i spada niebo z hałasem, jak belki, wiązania, deski,
obrzuca nas półksiężycem, słońcem, obłoków zwojem
-i tak spoczywam - okryta niebem i sercem Twojem...
Maria Pawlikowska - Jasnorzewska


Może mam, hmm skrzywienie, ale ja tu widzę parę klimatycznych elementów. Proszę, proszę, czytam Ją od tylu lat, także ten erotyk, ale po raz pierwszy spojrzałam na niego w ten sposób... Człowiek nie zna dnia ani godziny...

2 listopada 2004

kapłanka i Demon - opowieść dwojga

Szła pośród kwiatów, które pięły się wysoko. Kwiaty te były dzikie i obce, choć każdy z nich piękny. Mieniły się wszystkimi kolorami tęczy. Zastanawiała się co chwilę, jak to możliwe, że kwiaty mogą mieć takie barwy. Kwiatowe lasy ciągnęły się jak okiem sięgnąć. Czasem musiała się przedzierać przez ich chaszcze zazdrośnie broniące tej krainy. Czasem zaś tworzyły one ścieżkę, która naturalnie prowadziła ją przed siebie. Kwiaty, choć przecudnej urody, miały jednak w sobie coś, co wzbudzało respekt i niepokój. Może to ich rozmiar, a może niespotykane formy, lecz ona czuła jakby kwiaty się jej przyglądały i zastanawiały się kim ona jest.

Szła boso. Na sobie miała tylko zwiewną, białą suknię, sięgającą kolan, z dużym wycięciem w dekolcie, rozciętą także u dołu. Cztery rozcięcia sięgały niemal pasa, odsłaniając jej białe nogi gdy szła. Sukienka przewiązana była czarną szarfą. Co rusz wystające łodygi kwiatów plątały jej się między nogami, jednak ona szła wciąż przed siebie. Wiedziała wszak po co tu jest i dokąd zmierza.

Była tu pierwszy raz, choć nie raz już widziała tę krainę. Jednak do tej pory widziała ją tylko w snach. Śniła o niej od dawna. Ta kraina była jej marzeniem, spełnieniem jej życia, wszystkim na czym jej zależało. Była celem wędrówki, oazą pragnień, lecz zarazem wyzwaniem rzuconym samej sobie. Długa droga przywiodła ją tu. Długa i pełna poświęceń, choć nie odległość w przestrzeni tę drogę charakteryzowała. To była bowiem kraina Jego. Kraina magii, pełna dziwnych stworzeń, rzeczy niemożliwych, wrażeń nie do opisania. On zaś był jej Panem, Bogiem, Władcą, jedynym sensem istnienia. On też zobaczył ją kiedyś pośród tańca, gdy próbowała swym ciałem, swymi płynnymi ruchami i harmonią piękna zwrócić na siebie Jego uwagę. I to jej się udało. Zobaczył więc ją i szepnął na ucho jedno słowo – „chodź”. Ona zaś posłuchała i weszła w magiczny krąg i tak znalazła się tu – pośród dzikich kwiatów, które zdawały się na nią patrzeć.

Była tu pierwszy raz, choć nie raz już widziała tę krainę. Jednak do tej pory widziała ją tylko w snach. Śniła o niej od dawna. Ta kraina była jej marzeniem, spełnieniem jej życia, wszystkim na czym jej zależało. Była celem wędrówki, oazą pragnień, lecz zarazem wyzwaniem rzuconym samej sobie. Długa droga przywiodła ją tu. Długa i pełna poświęceń, choć nie odległość w przestrzeni tę drogę charakteryzowała. To była bowiem kraina Jego. Kraina magii, pełna dziwnych stworzeń, rzeczy niemożliwych, wrażeń nie do opisania. On zaś był jej Panem, Bogiem, Władcą, jedynym sensem istnienia. On też zobaczył ją kiedyś pośród tańca, gdy próbowała swym ciałem, swymi płynnymi ruchami i harmonią piękna zwrócić na siebie Jego uwagę. I to jej się udało. Zobaczył więc ją i szepnął na ucho jedno słowo – „chodź”. Ona zaś posłuchała i weszła w magiczny krąg i tak znalazła się tu – pośród dzikich kwiatów, które zdawały się na nią patrzeć.

Przed nią wznosiło się niewielkie wzgórze, na szczycie którego nie było roślin. Widziała to wzgórze nie raz w swoich snach. Tam właśnie jest miejsce by zawołać swego Boga. Wiedziała też, że zielone pola kwiatów ciągnące się w nieskończoność to tylko iluzja. Za tym wzgórzem jest przepaść. Otchłań, w którą w końcu będzie musiała wskoczyć. Jeśli On przyjmie jej dar, to nic jej się nie stanie, jeśli jednak się nią rozczaruje, wówczas to będzie kres jej życia. Nie obudzi się już nigdy, a ludzie żyjący wokół niej powiedzą, że Demon porwał ją i zabił w swej okrutnej nienawiści. Głupi ludzie, nie wiedzą nic, a wydają sądy. Dostać się na sam szczyt nie było prosto, zazdrosne kwiaty broniły dostępu, lecz ona nic sobie z tego nie robiła. Gdy w końcu dotarła do pustej przestrzeni wyglądała żałośnie. Resztki sukienki nie osłaniały już jej piersi, z pasa zwisały strzępy tkaniny stwarzając ledwo pozory okrycia. Na plecach rozdarta od szyi zwisała bezładnie na jednej stronie. Jednak ona była szczęśliwa. Dotarła tu. Widziała już przed sobą przepaść, a między nią a bezkresną otchłanią było tylko czerwone w zarysie koło. Wiedziała, że to magiczny krąg. Przez taki sam krąg, tylko mniejszy, dostała się do tej krainy. Wiedziała też co teraz powinna zrobić. Zrzuciła z siebie resztki ubrania i stanęła naga, przyozdobiona tylko przepaską biodrową, która jednak nie zasłaniała jej kobiecości, lecz służyła jako umocowanie pięknego wisiora z matowym czarnym kamieniem na końcu, który leżał na jej łonie, gdy stała. Z drżącym sercem przestąpiła mglisto czerwony krąg. Gdy tylko znalazła się w środku, jego krawędzie zapłonęły czerwonym blaskiem i rozsnuły wokół żwawe płomyczki, krążące po granicy magicznego pola. Podeszła na środek, uklękła i zebrawszy się w sobie przez chwilę wykrzyczała:
- Nawiedziłeś mnie Panie we śnie. Nie raz, nie dwa gościłeś u mnie. Budziłam się od dotyku, który czułam w sobie. Otwierałam oczy, lecz jakże ciężko jest przebić się przez aksamit nocy. Nie widziałam Ciebie. Jedyne co ukazało się w końcu moim oczom to płonące szkarłatem litery, języki płomienia układające się w jedno proste słowo „chodź”. Słowo zniknęło nim zdążyłam doczytać je do końca. Zaciskałam powieki, żeby choć przez chwilę zatrzymać ten obraz w swoim umyśle i choć wiem, że to tylko negatyw pod powiekami, hołubię go nadal, żeby trwał.

Zacisnęła przy tym powieki i trwała tak z uniesioną głową i ramionami lekko uniesionymi ponad ziemię, podczas gdy tańczące płomienie zaczynały układać się to w litery, to w znaki magiczne, niemożliwe jednak do odczytania przez zwykłego śmiertelnika. Ona zaś po chwili otworzyła oczy i kontynuowała swój monolog:
- Panie mój, kiedy napis ten blaknie, kiedy zacierają się kontury liter, otwieram oczy i znowu widzę to wezwanie. Magnetyzm tego ognia jest pierwotny. Ja jestem jak dzikie zwierzę, boję się ognia, ale jakaś część mojej duszy go pożąda. Tak, chcę tańczyć w ogniu dla Ciebie, jeżeli nie umrę czyż będę wiedzieć, że żyłam? Czy może moja wizyta na tym padole była jedynie ułudą? Żeby żyć trzeba czuć. A ból, cierpienie i rozkosz, który mi obiecujesz czyż nie są odczuwalne?

To powiedziawszy wstała i zaczęła tańczyć. Jej ruchy z razu powolne i delikatne, pełne były erotyki i piękna. Jej dłonie błądziły po jej ciele oplatając i podkreślając wszelkie jej walory. Stopy zaś unosiły się nad ziemią w takt nieistniejącej muzyki, która jednak zdawała się istnieć w jej ruchach i w ruchach płomieni wokół. Oczy miała zamknięte, palce w coraz szybciej muskały to końców sutków, to bioder, to uniesionego akurat kolana wzbijając za każdym razem delikatne snopki różnokolorowych iskier. Pochłonięta natchnioną muzyką nie zdawała sobie sprawy z orgii płomieni i kolorowych fantomów pojawiających się wewnątrz kręgu. Bo ogień tańczył razem z nią. I z każdą chwilą, z każdym jej ruchem przybliżał się do niej. Ona zaś czuła jego gorąco, lecz było ono niczym wobec płomieni, jakie rozpalały jej ciało od środka. Tańczyła dla Niego. Wkładając w to każda swoją emocję, każdą cząstkę intymności jaką miała i każdą cząstkę namiętności jaką tylko potrafiła z siebie wykrzesać. Płomienie zaś wskakiwały na jej dłonie wyciągane przed siebie, wspinały się po jej stopach, łydkach i udach, by dojść do miejsca, które było sercem jej pragnień. Głaskały jej plecy pieszcząc pośladki niczym aksamitne wstążki, ona zaś nie czuła ich gorąca przepełniona swym żarem i poświeceniem. Kamień zaś na jej przepasce świecił teraz własnym, czerwonym żarem. Gdyby jakiś obserwator mógł zobaczyć to widowisko ujrzałby płomienna dziewczynę wirująca pośród płomieni tłoczących się ku niej niczym mrówki wobec swej królowej, lub może właściwiej byłoby powiedzieć niczym pragnący połączenia ze swym Bogiem wokół Jego kapłanki.

On zaś na ukryty za zasłoną magii patrzył i podziwiał spektakl, który Mu przygotowała. Smakował jej ciało z każdym ognikiem dotykającym jej piersi, jej ramion, łona, czy stóp i upajał się słodyczą jej namiętności. I zapragnął jej dotknąć, lecz ona nie była na to jeszcze przygotowana. Jego dotyk sprawiał jej ból, gdy on myślą swą pieścił jej piersi zataczając kręgi wokół różowych pierścieni ona wykrzywiała się pod nagłym bólem setek igieł jakie wbijały się w jej umysł, a drobne stróżki krwi na jej białych piersiach znaczyły ślad po Jego pieszczocie. I jak gorący wosk czuła jego dotyk wlewający się miedzy jej płatki, oblewający ciągłymi falami gorąca najbardziej wrażliwy punkt jej kobiecości. Lecz choć ból odczuwany pod tym dotykiem zmuszał jej ciało do wyrywania się, płomienie trzymała ją i unosiły bezpiecznie nad ziemią. Czuła się jak związana istota w złocistych, pełzających więzach unoszona na wodnym materacu. Lecz ból, który sprawiał jej ten dotyk, dawał jej również rozkosz. A rozkosz wymieszana z bólem rozrywała jej umysł na tysiące fragmentów, które stapiały się znów w jedność pod wpływem muzyki płomieni. Ta orgia magiczna trwała czas nieokreślony. I wieczność i moment zdawały się być dobrymi określeniami, lecz ani jedno ani drugie nie oddawało istoty tego spektaklu. Płomienie w końcu jednak znikły, a ona leżała teraz na ziemi naga, zmęczona, lecz tak bardzo szczęśliwa. Płomienny orgazm którego doznała, był jej spełnieniem. Nie była pewna czy żyje, czy nie, choć raczej nie umarła. Zmianę tego stanu bowiem chyba by zauważyła. Była jednak szczęśliwa, bo czuła na sobie Jego myśli. Jego słowa które stawały się jej bólem i jej rozkoszą. Teraz była gotowa na to by iść dalej, tam gdzie miała iść.

Minęło trochę czasu zanim udało jej się podnieść z ziemi. Kiedy jednak to zrobiła podeszła powoli do krawędzi skały. Spojrzała z pewną obawa w dół i zachłysnęła się widokiem, który ujrzała. Z bajecznej mgły ciągnącej się gdzieś hen na dole wyłaniały się nieskończone niemal, ciągnące się po horyzont połacie pradawnej puszczy. Klęknęła znów na skraju urwiska, zgarnęła dłonią garść ziemi i wysypując drobne ziarenka, niemal po jednym, w przepaść powiedziała przed siebie, kierując te słowa do Tego, którego myśl przywiodła ją w to miejsce:
- Przywiodłeś mnie Panie na skraj przepaści. A skała na której stoję jest wysoka ponad miarę. To klif na skraju pradawnej puszczy. Przyszłam tu Panie za Tobą, albowiem wezwanie, które mi posyłasz nie mogło zostać bez odpowiedzi. Nie kazałeś mi odejść, gdy wołałam Cię nie znając nawet Twego imienia, nie odpędziłeś mnie zatem ufam, że jest w tym sens. Stojąc na tej krawędzi widzę swoje dotychczasowe życie. Jest dobre. Czuję się spełniona. Ale ponad moją głową roztacza się Panie Twój świat. Ten, do którego zakradłam się jak złodziej. Ten sam, w którym mnie zobaczyłeś i myślą swą dotknąłeś. Ten sam, do którego teraz zapraszającym gestem dłoni mnie przyzywasz. Panie, muszę zrobić ten krok w przepaść. Inaczej nigdy nie dowiem się czy potrafię latać. Wierzę Panie, że nie pozwolisz swojej kapłance sczeznąć w czeluściach otchłani. Wierzę Panie, że Twoja dłoń, ta której prawdziwego dotyku zaznać nie będzie mi dane, poprowadzi mnie. – na chwilę się zamyśliła, po czym podniosła wysoko głowę i mówiła dalej
- Oto jestem Panie, żeby Cię czcić i służyć jak tylko potrafię. Dziękuję Ci Panie, że pozwalasz mi być przy sobie. Za tę bliskość, za tę cudowną bliskość, którą czuję teraz, jakże ja się odwdzięczę. Moje ciało nie jest godne, żebyś go dotknął. Ale mój umysł i moja dusza są dziewiczymi. Przyjmij zatem Panie od swojej kapłanki ten dar. Ofiarowuję Tobie to, co we mnie najlepsze. Nietknięte ludzką dłonią. Nie przeniknione przez żaden umysł. Ofiarowuję Ci siebie taką, jaką mnie poznałeś. Pełną żaru, emocji i w uwielbieniu dla Twojej magii. Jesteś moim natchnieniem. Dla Ciebie otwieram rano oczy, dla Ciebie co rano biorę oddech, który z cudownego bezmiaru przywraca mnie do rzeczywistości. – wstała, spojrzała w dół i dodała:
- Panie, poprowadź mnie przez Swój świat do miejsca, gdzie możliwe będzie czcić Cię i uwielbiać bez przeszkód. – to powiedziawszy rozłożyła ręce i rzuciła się w przepaść.

Spadała w dół. Oczy miała zamknięte, a zimny wiatr chłodził jej spadające ciało. Wszystko co się z nią działo było poza jej kontrolą. Wydawało jej się, że będzie tak spadała w nieskończoność. Pod jej zamkniętymi powiekami pojawiały się obrazy – obrazy z tamtej rzeczywistości, którą zostawiła. Widzi kolejne lata życia, kolejne dni, osoby, miejsca i zdarzenia. Obserwowała to z obojętnością, jakby tamto życie nie było już jej. Zostawiała to za sobą bez żadnego żalu, bez wyrzutów sumienia. „Zdejmuję to wszystko z siebie jak części ubioru i rzucam na wiatr jak na wodę wianki.” – myślała. „Płyną obok przez chwilę, jeszcze patrzę na nie, jeszcze je widzę, jeszcze mogę ich sięgnąć. Ale nie chcę. Nic już nie trzyma mnie tam , gdzie byłam. Jestem tu i teraz. Jestem tu dla Pana mego, dla Demona, który mnie opętał. Niewiele już mogę z siebie oddać. Jestem naga, na ciele i duszy. Widzisz mnie Panie taką, jak jestem. Bezbronna. Oddana. Ufna. Prócz wiatru w uszach słyszę tylko ciszę. Nie słyszę nawet swoich myśli. Czy nie mam już myśli? Panie czy odebrałeś mi także myśli? To, czego strzegłam przed innymi, skarb mój największy. Jeżeli moje myśli są tym, czego żądasz rozstanę się z nimi bez żalu. Wiem Panie, że w zamian ofiarujesz mi swoje myśli, które staną się moimi. Przyjmę Twoje pragnienia jak własne i zjednoczę się z Tobą w nich.”

Nagle wszystko ucichło, a ona poczuła, że nie spada, choć też nie stoi, ani nie leży. Jest gdzieś zawieszona. Pustka wokół była dziwna. Wolność, swoboda, czystość. Obrazy zniknęły, zastąpione przez ciemność zamkniętych powiek. Tylko te ukochane, upragnione, ogniste litery znów pojawiały się gdzieś pod powiekami. „Otwórz oczy” – mówiły. Ale ona nie chciała – cieszyła się tym oczyszczeniem, przez które przeszła. „Oto otarłam się o ukojenie i polizałam spokój czubkiem języka.” – myślała. Lecz płomienne palce dotknęły jej twarzy, uniosły jej powieki.- Patrz – powiedział jej Bóg, choć nie było go w jej pobliżu.
– Patrz oto jest to, czego się dla mnie wyrzekłaśPatrzy znów bez sentymentów na krajobraz roztaczający się pod jej stopami. Widzi świat, swój świat, swoją ulicę, dom i nawet kota, który przechadza się po parapecie. To wszystko jest takie jak było. Nie wyrządziła nikomu krzywdy odchodząc. A z resztą czy w ogóle odeszła? Magia jej Demona przywiodła tu jej duszę i choć miała ona tu cielesną postać, to czy może nadal jest tam? Ciałem... A jedynie ulotność jej bytu, jej prawdziwe jestestwo, które ofiarowała swemu Panu jest tu, w jego świecie.

Znów znalazła się pośród kwiatów. Ich ogniste oczy patrzyły na nią zawistnie. To te same kwiaty, które wzbraniały jej drogę do Pana poprzednio. Znów zaplatają wokół jej nagich nóg swoje liście i łodygi, znowu stając na drodze między nią a jej Panem. Lecz ona wyciągnęła ku nim swoje ramiona i przemówiła do nich natchnionym głosem kapłanki:
- Za prawdę powiadam wam kwiaty rozstąpcie się. Albowiem nie odtrącił mnie Pan. Pan mnie wzywa i do Niego idę. – one zwróciły zaś swoje głowy w jej kierunku i słuchały z zaciekawieniem.
- Kwiaty! Podobnie jak wy jestem teraz Jemu powolna. Podobnie jak wy oczekiwać będę życiodajnych kropli boskiego nektaru. Pozwólcie mi zostać z wami. Jestem teraz jedną z was. Chociaż nie mam już śnieżnobiałych płatków sukni. Chociaż moje ręce i nogi, waszym podobne łodygom, są poranione. Chociaż nie mam jeszcze jak wy korzeni. Przyjmijcie mnie pośród siebie. – jej głos drżał z podniecenia, a co jeśli kwiaty jej nie przyjmą? Lecz ona kontynuowała swoją przemowę, a kwiaty słuchały uważnie co mówi ta naga jak one istota.
- Nie jestem od was lepsza. Nie roszczę sobie prawa do blasku jaki bije od Pana. Usiądę cichutko w zakamarkach Jego włości czekając, aż moja przyjdzie kolej. I kwiaty zrozumiały, że nie przyszła zabrać im Boga, ale przyszła razem z nimi go wielbić. I poczuła dotyk, miękki dotyk liści na nagim ciele. Ocierały się o nią, delikatnie pieszcząc jej skórę, dając do zrozumienia, że przyjęły ją do swego królestwa. Zobaczyła zwrócone na nią ogniste oblicza kwiatów, z których spływał spokój i akceptacja, a sieć upleciona przez kwiaty otworzyła się przed nią i mogła już dalej podążać na spotkanie swego Pana.

Nagle poczuła dotyk. Dotyk palący jak ogień i lodowaty zarazem. Jak dwie dłonie, z których jedna jest słońcem a druga księżycem. Jakże trudno znieść taki dotyk. Dotyk, którego nie ma... na ciele, które nie istnieje... Niewidzialne dłonie Pana zatrzymały ją łagodnie. Padła na kolana przed światłością, która spłynęła z góry.
- Panie, oto jestem, ja Twoja kapłanka, a imię moje jest... – i w tym miejscu urwała. Tego już nie wiedziała. Czuła że nie ma już imienia. Jakże pusty okazuje się byt, którego nie można nazwać. Jak ciężko jest nie być. Istnieć poza możliwością pojmowania. Nie być. I wtedy podniosła oczy na światłość.
- Panie, oto ja Twoja służka, którą tu przywiodła namiętność i pożądanie. Klęczę przed Tobą dziękując, że w swej łaskawości pozwoliłeś mi żyć, że zechciałeś pośród innych mnie właśnie. – wyciągnęła przed siebie ramiona - Na wyciągniętej dłoni podaję Ci Panie moją duszę. Tobie lepiej niż mnie będzie ona służyła. Wraz z nią nieprzeniknione obszary umysłu, w którym gościłeś jako pierwszy. Przyjmij Panie także moje oddanie i uległość i spraw abym była Tobie powolna. Oddaje Panie w Twoje władanie całą siebie. O jedno tylko proszę. O imię. Nazwij mnie Panie, tak jak nazwałeś kwiaty i pradawną puszczę. Panie błagam o imię, czy w łaskawości swojej spełnisz kapłanki prośbę? Nadaj mi imię, chcę czuć, że do Ciebie należę bez reszty. Błagam, Panie mój.

I usłyszała przed sobą głos Pana. Głos spokojny, głęboki, a jednak przejmujący na wskroś. Głos, który przenikał i docierał do najgłębszych części ciała i duszy. Głos, który przejmował grozą, uwielbieniem i podnieceniem jednocześnie. Poczuła jak dreszcz przenika ją od tego głosu. A Głos mówił:
- Witaj służko moja. Wezwałem cię i przyszłaś. Jesteś jedyną ze śmiertelnych, której się to udało. A to znaczy, żeś warta mojej uwagi.
Głos Pana rozchodził się po całej okolicy i po całym jej ciele. Światłość ją oślepiała i za razem onieśmielała. Czuła, że jest szczęśliwa i za razem czuła, że nie jest w pełni godna by tu być. Spuściła więc oczy przymykając powieki, nie wiedząc czy robi to z bojaźni, wstydu, czy po prostu by dać im odpocząć od tego blasku. Wyciągnęła przed siebie otwarte ramiona i rzekła niepewnym głosem:
- Panie mój, Demonie, oddaję się cała Tobie. Zrób ze mną co tylko zechcesz.
- Klęczysz przede mną naga i bezbronna, ufnie rozkładasz ramiona i zamykasz oczy – mówił dalej On - gotowa przyjąć wszystko, cokolwiek mam dla ciebie. I taką właśnie chciałem cię zawsze widzieć. Pokorną, oddaną, ufną i posłuszną. Bez dumy tamtego świata, pozbawioną intymności, ambicji, marzeń, poza jednym - by spełniać moje pragnienia, wypełniać moją wolę, by cieszyć się każdą najmniejszą chwilą, gdy moje oczy zwrócą się na ciebie, by służyć mi bezgranicznie.
- Taką będę Panie.
- To właśnie chcę sprawdzić. Wrócisz teraz do siebie, lecz przyjdzie czas, gdy wezwę cię ponownie, a wówczas znów wejdziesz w krąg i przyjdziesz do mnie, by poddać się mojej woli. - Zrobię to Panie mój, wiesz o tym przecież, gdyż widzisz mą duszę na wskroś.
- Trzykrotnie poddam cię próbie – kontynuował On – a jeśli wypełnisz mą wolę i nadal będziesz mi oddaną dam ci to, o co mnie prosisz. Będziesz wówczas w pełni moją i będziesz dumnie nosiła imię które ci nadam.
- Dziękuję Panie za tę łaskę.
- Lecz wiedz służko, że nie ominie cię ból ani fizyczny, ani psychiczny, że cierpienie stanie się twoim drugim ja, że każdą chwilę rozkoszy okupisz piekłem.
- Rozkoszą mą będzie Twoje spojrzenie na mnie marną, a wszelki ból z Twej dłoni spełnieniem mych pragnień.
- Kapłanką Demona jesteś, taki więc los twój. Jeśli nie stanie się jak mówisz odwrócę się od ciebie, a ty umrzesz w samotności. Odejdź teraz.
Po tych słowach dreszcz strachu przeszedł po jej plecach. „Co będzie jeśli nie sprawdzę się?” – myślała. Lecz dusza jej, która już w pełni oddana była Jemu nie obawiała się tego, co być musi. Gotowa była spełnić wolę Jego – ona bezimienna kapłanka Demona. Obudziła się leżąc w podartej, białej sukni, na wypalonej od ognia magicznego kręgu trawie. Znów pośród znajomych jej drzew, w swoim świecie. Deszcz kropił lekko, zraszając ją delikatną mgiełką. Zbliżał się świt. Musi teraz wrócić do domu, do męża, do dziecka, do tego co codzienne, lecz jej dusza nie należała już do tego świata. Czy podoła temu? Czy będzie w stanie funkcjonować tu, będąc wciąż myślami tam? Jak długo jej Pan każe jej czekać? Kiedy znów wezwie ją do siebie? Niechby choć i chłostał ją do krwi, niechby zadawał tortury, których znieść by nie mogła, lecz niech znów będzie przy niej i nie każe jej być tu. Skoro jednak taka jest jego wola, ona czekać będzie.

Mijały dni, mijały tygodnie, a Pan jej milczał. Co noc szukała we śnie, pod powiekami swymi znaku, by przyjść do Niego, by poddać się próbie o jakiej wspomniał, lecz nic się nie działo. Co dzień zaś wypełniając swe obowiązki starała się nie myśleć o Nim, by jakoś trwać, lecz nie było to możliwe. On wypełniał jej myśli w każdej wolnej chwili, gdy tylko przestawały być zajęte czymkolwiek innym. On był jak powierzchnia morza, jak niebo, jak ziemia, pozostawał gdy znikały małe twory chmurek bieżących zajęć, lub statki przykuwające chwilowo uwagę na bezkresnym oceanie. Krzyk dziecka, które nakarmić trzeba, rozmowa z mężem, czy przyjaciółmi, zajęcia domowe i praca, to wszystko wypełniało jej dzień, lecz między jednym a drugim zajęciem, zawsze zostawały chwile, krótkie bądź dłuższe, gdy jej myśli wolne ulatywały natychmiast do tej magicznej krainy, gdzie panował On, gdzie jej zaś dane było klęczeć i leżeć u jego tronu, pieszcząc włosami swymi jego stopy, a gdy pozwolił, to ucałować je i sycić się boskim Jego dotykiem.

noce pełne tęsknoty, gdy nic nie zajmowało jej umysłu, gdy myśli same krążyły tylko wokół Niego. To były straszne chwile. Zanim jej umysł zapadł w błogą nieświadomość ona przewracała się z boku na bok, nie mogąc uspokoić swych myśli. Jednak posłuszna była woli Demona i choć dzień za dniem mijał, ona czekała – w cierpieniu i tęsknocie, jednak czekała. Czekała więc bez słowa skargi, bez żalu, choć w cierpieniu. Czekała, aż Pan jej zwróci na nią swoje oblicze, aż łaskawym spojrzy okiem i przybycia zażąda. Pewnego dnia jednak zakradła się pierwsza myśl zdradziecka, choć jakże naturalna: „Ja nie chcę czekać, nie umiem, nie potrafię. I wszystko wokół mnie, w tym świecie, zdaje się ciążyć mojemu jestestwu. Każda czynność codzienna uświadamia mi czas utracony, czas który mogłabym poświęcić na wielbienie mojego Demona. Ale Pan mój, nie chce widzieć swojej kapłanki. Wielkim smutkiem napawa mnie wola Jego, której pojąć nie zdołam.”Choć jednak smutek i zwątpienie dopadało ją, ona nie poddawała się, bo wierzyła wciąż głęboko, że On nie porzucił tej, która oddała Mu siebie bez reszty. Wiedziała, że jest cel jej czekania, że to co robi jest częścią Jego planu. I ta świadomość pozwalała jej trwać w swej cielesności. Jedynie ta świadomość i uwielbienie kazały jej budzić się i od nowa podejmować obowiązki matki i żony. Była jak robot, jak ciało bez duszy wykonujące to, co do niego należy, a myśli wznosiły pytania i błagania do Tego, którego wielbiły:
- Panie, jak długo każesz mi tu być zanim znowu wezwiesz mnie do siebie?
- Demonie mój czy nie chciałbyś widzieć swojej służki u swoich stóp, oddającej cześć Twojemu oddechowi i śladom pozostawionym na piasku. Czym jest kapłanka, która wielbić nie może swego Boga?
- Panie, co jeszcze mogę uczynić, aby zasłużyć na Twoje wezwanie? Jestem tu cicha i pokorna, taka jakiej sobie życzyłeś. Nie dałeś mi umrzeć, ale i żyć nie pozwalasz. Pozwoliłeś mi ujrzeć raj, którego teraz mi wzbraniasz. Daj mi Panie znak jakiś, bym wiedziała co czynić.
- Panie, byłam na Twoim szczycie, dane mi było posmakować Twego ognistego dotyku, a tego nie sposób zapomnieć. I to wspomnienie żyje we mnie, wypełnia mnie całkowicie. Dla jednej takiej chwili zjednoczenia z moim Bogiem trwać będę na posterunku, który mi wyznaczył, póki nie wspomni o swojej kapłance. Lecz błagam Panie zlituj się nade mną i nie każ mi czekać zbyt długo.

Czekała jednak wytrwale i postanowiła, że czas tego czekania wypełni przygotowaniem się na spotkanie ze swym Demonem. Prezent bowiem, jakim sama była wymagał wszak i opakowania, godnego tego, komu prezent ofiarowano. Szykowała więc sobie suknię przejrzystą i białą jak mgła, z jednego kawałka materii skrojoną. Suknię, która Pana jej rozraduje, albowiem będzie zasłoną niczego nie skrywającą. A krój jej specjalny, żeby nie bronił dostępu, kiedy Panu przyjdzie ochota służkę swoją dotykiem zaszczycić. „Panie jeden Twój oddech wystarczy, żeby zerwać ze mnie tę szatę. Jedno spojrzenie zamieni ją popiół.” – myślała.

Zebrawszy więc magiczne zaklęcia i natury czary tajemne każdego świtu wymykała się na rozległe łąki, gdzie mgła osiada swobodnie. Jednocząc się w nagości swej z kwiatami, które także tutaj, w realnym świecie znają magię, prosiła je o przyzwolenie, na zbieranie mgły. Dotykała jej palcami i przez palce przeciekała ona powoli. Była zimna. Maleńkim pędzelkiem zagarniała mgliste strzępki na swoje nagie piersi. I dotyk ten na jedną małą chwilę zmieniał wodniste strzępki w nić. I w owej chwili zbierała te nitki srebrzystymi szczypczykami i składała je w otwartej księdze. A w blasku słońca tkała z nich materię, na swa ofiarną suknię, szatę godną jej Boga.

Przyszedł jednak dzień, na który czekała i którego obawiała się , a w którym szata była na ukończeniu. Czym teraz zajmie swe dłonie, swe myśli, czym zajmie długie dni, kiedy trwać musi w świecie swym czekając wezwania? I w desperacji swojej postanowiła wyciągać nici z tkaniny jednej nocy, by pleść je znowu kolejnej. Tak, aby zająć czymś myśli i dłonie...Tej nocy znowu ogniste ujrzała litery, które jednak w inne słowo się układały. W krótkie, ostro słowo „ból”. I wiedziała już, że wzywa ją Demon na próbę bólu. I podniosła powieki, bowiem słowo parzyło niemiłosiernie zapadając coraz głębiej, w zakamarki jej umysłu. Zsuwając powoli kołdrę z nagiego ciała postawiła stopy na podłodze, a wokół nich magiczny zapłonął krąg. I tak oto prosto z ciepłego snu wkroczyła przed oblicze swego Pana. Na klęczkach, z pochyloną do ziemi twarzą i wyciągniętymi dłońmi powitała swego Boga.
- Czemu tak długo ci to zajęło? – zapytał On.
- Wybacz mi Demonie mój, że długo tak do Ciebie szłam, ale cielesność moja bardzo mi ciążyła. Nie zdołała jednak się ode mnie uwolnić. Oto przybyłam Panie mój na Twoje wezwanie, a moje ciało, które tu przywiodłam Tobie we władanie oddaję, po raz kolejny.
- Próbę cierpliwości przeszłaś służko moja pomyślnie. – oświadczył - Pomimo długiego okresu, jaki kazałem ci czekać byłaś mi wierna i szatę ofiarną dla mnie utkałaś. Teraz zaś na próbę bólu wezwałem cię tutaj.
- Daj mi więc to, co przygotowałeś dla mnie Panie, abym mogła zmierzyć się z Twoimi oczekiwaniami. – Stała tak przed Nim przejęta strachem, ale i przepełniona radością, że oto Bóg jej wezwał ją przed swoje oblicze. - Wiedz jednak, mój Demonie, że choć wierna Ci jestem, to zgrzeszyłam myślą przeciw Tobie.
- Przyznaj się zatem do winy swojej – Jego głos surowością swą zmroził jej serce.
- Śmiałam wątpić w Twoje słowa Panie, że wezwiesz mnie, kiedy czas po temu nastąpi. Posądziłam Cię Panie mój, że porzuciłeś już służkę swoją, że nie miłą Ci stałam się istotą. Tak Panie mój, zwątpiłam. Jeśli, w swej wielkoduszności, zechcesz mnie ukarać z rozkoszą przyjmę karę z rąk Twoich. O jedno tylko proszę Panie, zatrzymaj mnie przy sobie, nie każ mi wracać tam, gdzie byłam. A miejsce jakie mi przy sobie wyznaczysz przyjmę jak zaszczyt największy.
- Zaprawdę zgrzeszyłaś służko moja i karę swoją odbierzesz. Od tego jak przejdziesz tę próbę zależeć będzie twoja służba przy mnie.
- Demonie, nie musisz mnie pętać, żeby chłostać mnie dotykiem swoim ognistym. Stać będę w tym kręgu, który nadal płonie i nawet uciekać przed razami nie jest mi w głowie. Moje uwielbienie dla Ciebie utrzyma mnie w miejscu, które mi wyznaczysz. Spuszczę pokornie głowę, żeby blaskiem moich oczu nie rozpraszać Cię Panie. Aby każde Twoje uderzenie trafiło tam, dokąd je posyłasz. Nie zasłonię miejsc czułych dłońmi przed Twoim dotykiem, nie skryję ich w zakamarkach ciała. Wystawię je Panie, na Twój dotyk palący. Na znak mojej powolności.
- Jeśli tak stanie się w istocie uznam żeś warta być moja wybranką pośród śmiertelnych. Czy jest jeszcze coś co chciałabyś rzec mi?
- Tak Panie, jedyne czego nie potrafię zrobić to milczeć. Proszę więc Ciebie mój Demonie byś przyjął mój krzyk nie jako skargę, lecz jako podziękowanie. W krzykach moich lubuj się proszę, albowiem nikomu innemu poza Tobą nie dane ich będzie usłyszeć. Niech będą jak litania, jak modlitwa, w której wielbię Ciebie. Niech staną się hymnem, który wyśpiewam na Twoją cześć. Niech ukształtują się w dobrą nowinę, którą sławić będę Twoją boskość. Pozwól mi Demonie ofiarować mój krzyk, pełen bólu i miłości. Pozwól mi podjąć ten nieziemski dialog, w którym Twoje kwestie będą wypowiadane dotykiem, a moje krzykiem. I wszyscy w tym świecie magicznym wtenczas usłyszeli, że taką właśnie ceremonię dla Pana swego szykuje Jego kapłanka. To połączenie rozmowy i dotyku, rozkoszy i bólu, ofiarowania i przyjęcia ofiary. Nie bała się już bólu, który zada jej Pan, on stał się już częścią jej, wytęsknionym spełnieniem, nagrodą za wytrwałość. Wolała wieść żywot Jego zabawki, którą pieścić boleśnie będzie, kiedy tylko poczuje po temu ochotę, niż wrócić do miejsca, z którego ją zabrał.
- Panie... – szepnęła.
- Cóż jeszcze?
- Jeśli wolą Twoją będzie widzieć mnie wraz ze śladami Twojego uczucia, które ognisty dotyk zostawi na mojej skórze taką pozostanę. Z rozkoszą przyjmując kolejne razy, zapisujące moją historię u Twego boku. Jeżeli zechcesz oczyścić moje ciało obmywając je w mojej krwi i temu wzbraniać się nie będę. Pozwól mi, mój Demonie, później jedynie zlizać z Twoich stóp te krople, które w uwielbieniu zechcą dotykać Twojej boskiej osoby. Kiedy bowiem moja krew opuszcza moje ciało, nie potrafię już nad nią panować. Jeśli więc zbyt słaba będę, by podejść i złożyć hołd mojemu Bogu, pozwolę zrobić to wszystkim płynom, które są we mnie: łzom, krwi i miłosnym sokom. Niech płyną wzburzoną strugą do Twoich stóp, niech tak chociaż odwdzięczę się za Twoją dobroć. Pamiętaj mój Panie, o tym hołdzie, kiedy na inny sił już nie starczy Twojej kapłance i przyjmij go proszę.
- Przyjmę go zatem, a teraz milcz. – to powiedziawszy pierwsze uderzenie wymierzył jej Pan.

Poczuła straszny, piekący ból, który rozchodził się przez całe jej ciało – od ramion przez plecy aż do pośladków. Ból wyprężył ją i zwalił z nóg, każdy mięsień jej ciała zdawał się teraz być samoistnym bytem. Przeraźliwy krzyk wydarł się z jej ust, lecz w tym samym momencie ona poczuła jakąś ulgę. Wewnętrzną ulgę, że oto jej Pan dał jej to, na co czekała, czego tak pragnęła. Drugie uderzenie spadło na jej uda. Próbowała podkulić nogi, lecz wówczas piekący ból dotknął jej stóp. A potem znowu plecy, a potem na piersiach i brzuchu. Wiła się na ziemi odruchowo, a ognisty bicz, którym smagał ją Demon nie pozwalał skupić uwagi na niczym prócz bólu.

Lecz z każdym uderzeniem jej świadomość coraz bardziej odrywała się od ciała. Ból za każdym uderzeniem wyrywał jakby strzępy jej świadomości z objęć jej ranionego ciała i rozrzucał wokół. Nie broniła się, nie uciekała, jedynie naturalne odruchy i napięcie mięśni decydowały o tym jak wiło się jej ciało. Jej krzyki też zamarły, tylko łzy wciąż biegły z jej oczu do stóp Pana. On zaś przestał ją chłostać. To było dziwne uczucie, jakby coś nagle zerwało linę na której jej świadomość unosiła się ponad męczonym ciałem. I w jednej chwili, wywołanej brakiem kolejnego uderzenia znów była na ziemi, znów ból rozrywał jej ciało, choć żadne uderzenie nie spadało. I tylko krzyk nie wracał. Nic z resztą nie potrafiła wydostać z siebie, choć całą swą wolą chciała wyrazić swe uwielbienie.

Demon jednak nie skończył jeszcze kary dla swej służki. To było dopiero preludium, przygrywka. Przed nią jeszcze był cały utwór. Prawdziwe demoniczne notturno, zagrane na jej ciele i zmysłach. Ona zaś nie wiedziała jeszcze jaką muzykę przygotował dla niej Pan.
- Wstań – usłyszała.Więc wstała, choć czuła wszędzie jak pieką ją ślady od ognistych uderzeń. Posłuszna Jego woli i pewna, iż to czego doświadczyła, to było mało by zadowolić jej Demona, wyciągnęła ręce przed siebie szeroko je rozkładając. Nie potrafiła wydobyć z siebie głosu, lecz myśli jej mówiły tak by On usłyszał.
- Bij mnie jeszcze Panie, gdyż bólu mego mało by sprawić Ci radość – i zamknąwszy oczy, oddana, czekała by Demon jej zadał jej kolejne porcje bólu. Ból jednak nie nadchodził, zamiast tego poczuła jak jej ręce oplata jakaś siła i przytrzymuje jej w górze, jak siła ta przywiązuje ją do dwóch słupów, które wyrosły z jej dwóch stron, a kwiaty, które rosły wokół, zaczęły podnosić swe oczy na nią i wyciągać ku niej swoje łodyżki. Zieloność oplatała jej stopy swymi dłońmi, a potem wspinała się po łydkach w górę. Płatkami swymi pieściły, lecz liście zmieniały się w kolce i poczuła, jak te wbijają jej się w skórę, jak ranią ją i jak piją krew która drobnymi stróżkami ściekała po jej nogach. One jednak na tym nie poprzestawały. Pięły się wyżej i wyżej raniąc kolana i uda, wżerając się niemal w jej ciało. Posuwały się powoli, lecz nieubłaganie w górę. Strach ogarnął ją na myśl dokąd zmierzają te kwiaty. Te kwiaty, którym była już zaufała, które traktowała jak siostry. One jednak, choć nadal piękne i kolorowe, zadawały jej ból w imieniu Pana swego, jej Pana. Skoro więc Jego to wola, niech ją posiądą, niech rozerwą ją na strzępy, jeśli On tego pragnie.

Jej krzyk znów wzbogacił swą muzyką delikatne tony cierpienia, które wspinało się po jej nogach niczym spokojne i pewne andante. Kolczaste pędy dotarły wreszcie tam, gdzie wilgoć jej dla Demona przeznaczona była. I wdarły się tam sycąc się jej sokami, raniąc najdelikatniejsze miejsca jej ciała, dając jej ból, który choć tak intensywny, to jednak przesycony tak mocno wolą Pana, że dla niej rozkoszą się zdający. Pragnęła teraz by pnącza te oplotły ją całą, by słodki zapach kwiatów i własnej czerwonej krwi zmieszał się z jej podnieceniem, wypełnił ją całą. Ból. Jakże jednak rozkoszny. Niczym węże wspinały się kwiaty po jej ciele i niczym drapieżniki rozdzierały je tak z zewnątrz jak i wewnątrz. Oplatały już piersi, wypełniały jej kobiecość odbierając jej zmysły w swym powolnym nieubłaganym tempie. Aż nagle ognista wola zmiotła je jednym uderzeniem bicza z niej całej.

Krzyk niczym potężny dźwięk kotłów rozdarł spokojną muzykę bólu, która kolcami wydrapywała z niej krew. Lecz krzyk nie zdążył przebrzmieć, gdy kolejne uderzenia spadły na jej ciało. Teraz jednak nie mogła już ruszyć się, jej ręce przywiązane do słupów, zaś nogi trzymane i rozciągane przez kwiaty, które tylko jej kostki były w stanie teraz oplatać. Muzyka zmieniła się drastycznie. Uderzenia jedno za drugim spadające niemal na raz z różnych stron wygrywały rozdzierające allegro. Jej łkania i wrzaski wplatały się w tę muzykę swą harmonią idealnie. Ból był już nie do ogarnięcia a jej umysł był niemal bliski orgazmu. Pragnęła tego, pragnęła by bił ją, choć ciało jej całe mówiło coś wręcz przeciwnego. Oszalała przy dźwiękach piekielnego nokturnu. I gdzieś w głębi wiedziała, że właśnie staje się w pełni kapłanką swego Boga. Lecz tak jak się zaczęło tak i umilkło.

Leżała teraz pośród kwiatów, a ból nadal rozchodził się po jej ciele. Była to jednak delikatna melodia, harmonijne, spokojne adagio. Epilog, który mówił jej, że przetrwała, że nadal Go wielbiąc, nadal pragnąc być Jego, nadal oddając się Mu całą duszą i ciałem zasłużyła na to by Jego być. Przez wszechogarniający ból, przez łzy i rozmazaną krew przedzierała się do niej Jego boska, demoniczna postać. Próbowała się ruszyć, próbowała podpełzać do Jego stóp, by oddać Mu hołd i siebie. Lecz nie było to dla niej wykonalne. Mogła tylko leżeć pośród kwiatów, które teraz znów delikatnie gładziły jej rany, tak jak została rzucona. Lecz strzępki myśli, które przebijały się przez cierpienie mówiły tylko - Dziękuję mój Demonie.

I przypomniała sobie swoje własne słowa o krwi, łzach i sokach miłosnych, które składają Mu hołd, gdy ona nie jest w stanie. Bo własne nie była w stanie, choć bardzo tego pragnęła. Lecz Demon znał jej myśli. I dotknął ręką jej ciała, a wszystkie łzy, które wylała cierpiąc z bólu, cała krew, która z niej wyciekła, gdy kolce kwiatów i razy bicza rozcinały jej skórę i soki miłosne, które z jej podniecenia zrosiły jej łono, zbiegły się u Jego stóp by oddać Mu hołd. On zaś posmakował ich by poznać swą służkę jeszcze lepiej.
Łzy były czyste i słone. Wyrażały cierpienie i miłość z ich smaku wiedział On, że kapłanka cierpiała dla Niego i że robiła to, bo tego chciała. Krew była słodka i gęsta. Poznał zatem Demon, że pragnie ona mu służyć z całych sił i zrobi wszystko czego On od niej zażąda, wiedział też, że dusza jej jest słodka tak jak i jej ciało. Soki zaś były tak nasycone pożądaniem, iż przekonał się jaką rozkosz i szczęście daje jej służba Jemu, choćby tak bardzo przesycona bólem. I wiedział już wtedy jakie imię jej dać. Lecz trzecia próba przed nią pozostała, a choć wiedział On, że i tę próbę przejdzie jego służka doskonale, postanowił poczekać, aż wypełni się to, co wypełnić się miało. Teraz zaś musi ona odejść by odpocząć w swoim świecie i przygotować się na wizytę trzecią. Z wdzięcznością i wzruszeniem, którego nie potrafiła już wyrazić przeniosła się znów do swego świata. I wezwał ją Demon kolejny raz. Teraz mogła wreszcie ubrać się tak, jak pragnęła - w swą mglistą szatę i wyjść wczesnym rankiem na łąkę, gdzie czekał już na nią magiczny krąg. Podniecenie i lekki strach przejmował ją całą. Drżała gdy jej bose stopy stanęły pośród kręgu, na zimnej trawie, która w tym samym momencie zapłonęła czerwonym płomieniem i przeniosła ją na inną łąkę.

Znała już te okolice – kwiaty, które rosły wyciągały swe różnobarwne głowy w jej stronę na powitanie. Uważały ją za swoją. Ona też je już znała i kochała – kwiaty, siostry w cierpieniu i miłości. Oddane Panu tej krainy, kładące się pod Jego nogami, gdy zaszczycił je swymi odwiedzinami. Lecz na tej magicznej kwiatowej łące był ktoś jeszcze. Zdała sobie z tego sprawę jak tylko się tu pojawiła.

zobaczyła... tę drugą. Leżała skulona na ziemi, w podartej białej szacie, jak kiedyś ona sama. Kapłanka podeszła do niej. Była to bardzo młoda dziewczyna. Jej czarne długie włosy leżały poplątane na ziemi. Kapłanka pogłaskała ją i cicho szepnęła:
- Wstań dziecino, pomogę ci.Lecz w myślach jej zalęgło się dziwne uczucie, cóż ona tu robi? Skąd się tu wzięła? Nie jest tu wyraźnie u siebie. Czy Demon wezwał ją tak samo? Czy może to jest kolejna próba? Musi się od niej czegoś dowiedzieć, a potem zaprowadzi ją przed Jego oblicze i spyta swego Boga cóż ma z nią uczynić. Dziewczyna poruszyła się i powolutku podniosła z ziemi. Spojrzała w oczy kapłance. Coś było w nich takiego, że obie kobiety nagle poczuły do siebie wielka sympatię. Jakaś tajemna, magiczna nić zrozumienia i wspólnoty połączyła te dwie kobiety – jedną już trochę doświadczoną, drugą jeszcze na początku swej drogi życiowej. - Pomożesz mi? – spytała wycierając dłonią łzy spływające po policzku.
- O ile tylko będę umiała i o ile będzie mi to przyzwolone. – pogłaskała ją delikatnie po włosach, pomagając ułożyć je w jako takim porządku i wytrzepać z nich resztki ziemi.
- Zabłądziłam w tych kwiatach, a one czepiały się mnie i nie dawały mi iść dalej. A ja musze iść dalej.
- A dokąd chcesz iść?
- Idę ku przeznaczeniu. Szukam Ognia, Pana który mnie wybrał bym była mu kapłanką. Muszę tylko do niego dotrzeć poprzez te kwiaty.„Więc jednak” – pomyślała – „Demon wybrał sobie nową dziewczynę”. Jej myśli przelatywały szybko przez jej głowę. „Nie sprawdziłam się... nie jest ze mnie zadowolony...poza tym ona jest taka piękna i młoda. Ona będzie mu lepiej służyła”.
- Dojdziesz dokąd idziesz – powiedziała – musisz tylko bardzo chcieć i przezwyciężyć wszystkie trudności. Pamiętaj jaki jest twój cel.
- Dziękuję. Ale powiedz mi, co mam zrobić żeby przejść przez te kwiaty, które tak mnie nienawidzą.
- Nie zważaj na nie, nie zważaj na ból, który zadają, niech cię drapią, niech krzyczą, niech ranią twoje stopy. Ten ból musi stać się częścią ciebie. Wiele jeszcze bólu przed tobą, ale cały on jest w darze dla Niego. A teraz chodź ze mną, poprowadzę cię za rękę. Dziewczyna wstała. I dała się wziąć za rękę. Kapłanka zauważyła, że teraz, jak stoi jest jeszcze piękniejsza – w swych potarganych włosach i podartej sukni, odsłaniającej młode, lecz kształtne piersi i piękne biodro. Była wysoka i smukła. Jej piękne brązowe oczy wyrażały delikatność i kruchość jej duszy. „Demon ma wspaniały gust” – pomyślała. Ona będzie wspaniałą kapłanką, dużo lepszą niż ja. W jej głowie pojawiła się też zupełnie inna myśl. Kiedy dotykała jej ramienia, gdy przez chwilę poczuła na twarzy jej czarne włosy i gdy przypadkiem otarła się o jej piersi. Myśl, która być może nie była na miejscu, lecz przyszła. Kapłanka bardzo chciała dotykać ją, dotykać i pieścić, pragnęła pokazać jej ogrody rozkoszy, których ta chyba jeszcze nie znała. Wyglądała bowiem na dziewicę.
- Twoja suknia jest piękna – powiedziała po chwili wspólnego marszu poprzez pole kwiatów, które tym razem nie zagradzały im drogi.
- Dziękuję. Utkałam ją dla Niego. Myślisz, że Mu się spodoba?
- Na pewno, wyglądasz w niej prześlicznie.
- Eee, nie. Przesadzasz – uśmiechnęła się kapłanka.
- Naprawdę, jesteś najpiękniejszą kobietą jaką spotkałam.
- Nieprawda, wiem że nie jestem. To ty jesteś tu piękna.
- Gdzie? W tej podartej sukni i potarganych włosach?

Przekomarzały się tak śmiejąc wesoło i idąc poprzez łąkę kwiatów. A kiedy łąka już się kończyła i zobaczyły wzgórze, na którym był płonący krąg, dziewczyna spytała w końcu:
- A kim ty właściwie jesteś?
- To już chyba nie ma znaczenia. – odparła kapłanka, a jej myśli odpłynęły do jej Boga. „Nie jest mu już teraz potrzebna, odprowadzi ją na miejsce i potem skoczy w przepaść. Lecz tym razem Demon już jej nie uratuje, będzie miał nową, młodą, piękną, dziewiczą służkę.” Rozmowa między kobietami urwała się potem. Dotarły tak na szczyt wzgórza, gdzie zaczynało się urwisko. Stanęły tam w oczekiwaniu, aż po chwili blask ogarnął je obie i padły na kolana przed Demonem, Panem swym. Każda też usłyszała słowa dla siebie tylko przeznaczone.
- Chcę byś mi ją przygotowała – usłyszała kapłanka – chcę byś nauczyła ją wszystkiego co powinna umieć, by była mi najlepszą służką i kapłanką.
- Tak zrobię, jeśli tego chcesz mój Panie. – odparła - Na Twoje życzenie mój Demonie, Twoją nową służkę przysposobię do ofiarowania. Ustąpię jej miejsca u stóp Twojego ołtarza. Nauczę jak w ogniu tańczyć i jak pojednać się z kwiatami. Wielki mi zaszczyt uczynisz Panie mój, powierzając takie zadanie. Nie można bardziej docenić czyjejś pracy niż nakazać ukształtować następne pokolenie, na swój wzór. Z radością będę jej służyć radą i pomocą i zrobię wszystko, co w mojej mocy, abyś mój Demonie, nie był zawiedziony. Nie ważne jak pojętną będzie uczennicą, nie ważne jak długo przyjdzie mi ją sposobić. Otrzymasz mój Panie moją następczynię gotową służyć Ci co najmniej tak dobrze jak ja.Kiedy zaś otworzyła oczy były znów same na płaskim szczycie wzgórza, kończącego się przepastnym urwiskiem. W górze na niebie błyszczały gwiazdy, a ciszę zakłócał tylko cichy szloch dziewczyny.
- Czemu płaczesz? - Spytała kapłanka
- Pan powiedział mi, że nie jestem jeszcze gotowa, że przyjmie mnie dopiero gdy będę. Jak mam nauczyć się być mu kapłanką?
- Porzuć smutki i zmartwienia, nauczę cię wszystkiego. Musisz tylko chcieć.
- Ależ ja chcę! – krzyknęła czarnowłosa – Ja pragnę być Jego, chcę by całe moje ciało i cała dusza należały do Niego, by wziął mnie i zrobił co zechce, niech mnie bije, niech pali, niech mnie pozbawi życia jeśli taka Jego wola, ale niech mnie... nie ... odrzuca... – głos jej się załamał i znów zalała się łzami.

Starsza kapłanka wzięła ją w ramiona. Gładziła jej włosy i znów powróciły myśli o tym, by dać jej rozkosz. Lecz nie mogła tego zrobić. Nie dla niej wszak jest piękno tej istoty, nie dla niej jej dziewictwo. Poprzestała więc na czułym dotyku, na niewinnej pieszczocie.
- Bądź silna, moja droga, bo wiele się jeszcze musisz nauczyć. I pokazała jej to, co powinna wiedzieć, uczyła ją wszystkiego, a dziewczyna pojętną była uczennicą. Wiedziała więc kapłanka, że lepszą od niej będzie służką i więcej niż ona da Mu przyjemności, a i wielbić Go będzie zacniej. „Bądź zatem spokojny, mój Panie” – myślała - „ustąpię miejsca tej, która przyjdzie po mnie z radością. A kiedy już upewnię się, że jesteś zadowolony zarówno z mojej pracy jak i jej uwielbienia, kiedy uznam, że niczym więcej już służyć Tobie nie jestem w stanie, odejdę. Cicho. Tu na skraju pradawnej puszczy, na skale wysokiej ponad miarę, tu gdzie przyjąłeś moją ofiarę, skoczę w otchłań raz jeszcze. Nie chcę bowiem żyć, jeśli dla mojego Boga żyć nie będę. Odejdę wdzięczna za wszystko czego od Ciebie mój Panie doświadczyłam. To, co się tu zaczęło, tu też winno się zakończyć. Lub też, jeżeli taka będzie Twoja wola mój Demonie, tu też zacząć się na nowo.”

Długo trwała nauka, lecz czas nie miał znaczenia w tej magicznej krainie. Dumna była ze swej uczennicy i pewna, że Pan zadowolony będzie z tego co dla Niego przygotowała. I patrzyła potem jak tańczy ona w kręgu płomieni, jak pieści jej ciało ognisty dotyk Demona, jak ona ból swój oddaje dumnie Jemu i jak rozkosz oddania wypełnia ją aż do omdlenia. I gdy tak patrzyła łza radości i wzruszenia spłynęła jej po policzku. Cieszyła się, że dobrze swą pracę wykonała. Podeszła więc do krawędzi klifu i wypowiadając imię, które nadała swemu Bogu w tysiącach myśli które mu poświęciła skoczyła w przepaść. A imię to brzmiało Ruinar, Szkarłatny Płomień.

Lecz nie dał jej Demon zginąć. To co zrobiła bowiem było próbą, trzecią próbą, którą zdała znakomicie. Więc miast spaść z wysokiej skały opadła łagodnie na mech pośród prastarych drzew. I usłyszała znów głos swego Boga. - Oto jesteś kapłanko moją w pełni. Wszystkie próby moje przeszłaś doskonale. Cierpliwą się okazałaś i wytrwałą i mimo czasu upływającego nie wyrzekłaś się mnie, a za to przyniosłaś mi w darze suknię wspaniałą z mgły utkaną. Oddaną mi też się okazałaś pomimo bólu, który ci zadaję. Całą siebie poświęciłaś i złożyłaś mi na ołtarzu, taką też cię przyjąłem. Wreszcie pokorną się okazałaś i dla mnie wszystkiego się wyrzekłaś, nawet służby u mnie, życie swe oddając, gdy służkę inną na moje życzenie przysposobiłaś, a zrobiłaś to tak, bym w niczym nie mógł być zawiedziony. Zaprawdę oddana mi jesteś w pełni, a zatem imieniem twym nardilwen będzie, co oznacza „Płomieniowi oddana dziewczyna”, nardi zaś zwać cię będę.

I nie był to koniec służby jej u Demona, lecz dopiero początek. A co było dalej to w innych już opowieściach znaleźć będziecie mogli, jeśli wytrwali będziecie jak i ona była.

=================


Nadina young_mare@onet.eu2007-01-25 14:36:05 83.5.200.33
Super, po prostu super. Z niecierpliwością czekam na dalszy ciąg.