31 maja 2007

Północ pólnocny wschód

Właściwie to tylko północny wschód, ale tak brzmi ciekawiej. Plan jest prosty do bólu: zapakować się w aoto i spędzić trzy dni na brzegu jeziora. Fakt, widoki są rewelacyjne w tym miejscu. Z planów dodatkowych to powylegiwać się w slońcu na pomoście (niech tylko spróbuje padać!), wyskoczyć pod akwedukty (w końcu!) i napisać to, co wylęglosię w mojej głowie ostatnimi czasy. Ale najpierw cztery godzinki w samochodzie. Brrr.

Stan wskazujący na...

Wczorajszy dzień się nie skończył przeciągnął się na dziś. Owszem było coś na kształt ciszy nocnej (bo udało mi się zasnąć zanim nadleciały helikoptery) ale poranek był dziwnie nie do zniesienia. Dość powiedzieć, że udało się unieść powiekę. Ba, nawet udało się przyjąć pozycję wertykalną. I na tym kończy się optymistyczna opowieść. Co prawda nie stwierdziłam bólu głowy, ale za to błędnik odmówił współpracy. Analiza stanu psychomotoryki nasunęła jeden jedyny możliwy wniosek. Nie miałam kaca. A tak naprawdę to JESZCZE nie miałam kaca albowiem organizm odmówił współpracy w zakresie rozkładania zalegającego w nim alkoholu i także zarządził cisze nocną. Krótko mówiąc obudziłam się ciągle jeszcze w stanie wskazującym na spożycie. Kiedyś musi być ten pierwszy raz, mnie zdarzył się teraz. Szczęściem jest, że nie musiał prowadzić samochodu dzisiejszego ranka powierzając tę fascynującą czynność taksówkarzowi. Zahaczając po drodze o sklep celem uzupełnienia wody w organizmie. Nie wiem na jak długo ale na jakiś czas wystarczy mi degustacji produktów destylacji fermentacji alkoholowej.

Nie mniej jednak świętowanie we wnętrzu okrętu i atmosferze karaibskich piratów w Galeonie było bardzo przyjemne. Miejsce z niesamowitym klimatem , gdzie człowiek zatraca poczucie rzeczywistości a niestabilny obraz w oku zawsze może przypisać temu, że ‘mocno buja’. Rewelacyjne wnęrze a na dodatek całkiem użyteczne klimatycznie mogłoby być.

30 maja 2007

Mokro mi

Nawet nie próbuję z tym walczyć i próbować nie będę. Tak już mam, że pełny pęcherz jest jak preludium chuci. Więc chyba najlepszym określeniem w tym przypadku będzie nie parcie na pęcherz, ale parcie na sex. Dokładnie tak. Tym razem zaczęło się w szkole, na bardzo ‘romantycznych’ zajęciach z MSR’ów. Gorąc był tak wielki, że nawet wyjście do toalety otrzymało niski priorytet, żeby tylko minimalizować ruchy. Po zajęciach szybko, szybko do samochodu i do domku. I jedyna myśl przez całą drogę to panowanie nad własnym pożądaniem. Jakoś tak mam poukładane wnętrzności, że pełny pęcherz jest bardzo efektywnym stymulatorem. Zdążyłam jeszcze przed usadowieniem się za kółkiem odpowiednio ułożyć spodnie, wciskając szew między wargi i mogłam ruszać. A potem już wystarczyło tylko prowadzić auto, wciskać gaz, sprzęgło i hamulec żeby zacząć wygrywać preludium rozkoszy. Jeśli dodać do tego pas bezpieczeństwa ściśle obejmujący moje podbrzusze to jest komplet. Co prawda prowadzenie auta w takich warunkach wymaga większej niż zazwyczaj koncentracji, ale co tam, w końcu liczy się przyjemność. Najważniejsze to nie zamykać oczu, bo wtedy może być problem. Dla bezpieczeństwa jedynie balansowałam na granicy spełnienia nie pozwalając sobie na odpłynięcie. Każdy przejechany kilometr podkręcał licznik pożądania. I wreszcie zasłużona przyjemność – szybki mokry sex, orzeźwiający prysznic i odpoczynek w chłodnej pościeli. Uwielbiam ten stan nasycenia zmęczeniem, kiedy gdzieś w środku tkanki powtarzają jeszcze orgazmową pieśń. Powoli echo rozkoszy coraz słabiej słyszalne rozpływa się w krwioobiegu a jego miejsce zajmują wszędobylskie endorfiny. Rwany oddech i przyspieszone bicie serca napędzają to perpetum mobile wysyłając hormony szczęścia do wszystkich zakątków ciała. Uzależniona jestem od tej chemii organicznej.

====================
ceeem 2007-06-04 22:27:16 83.24.242.243
Spłycę więc straszliwie Twoje odczucia pisząc poniższe... Nie znam się bowiem na damskich autogierkach, a facet zbudowany jest wyraźnie krzywdząco pod tym względem. W każdym bądź razie było tak: impra, we łbie mocno szumiało, błędnik chyba poszedł na wieczorny spacer... Dopada mnie qmpel, obejmuje ramieniem (gdyby nie to, poprzewracalibyśmy się chyba) i mówi: "ty idź się wysikaj, eep!, idź się wysikaj... mówię ci, jaka to frajda!" I nie potrzeba było żadnego szwu... ;)

29 maja 2007

Erotyk

Już się o grzechy noce proszą,
Już z wiosny znów jak z bólu krzyczę,
Nieubłaganą mnie rozkoszą
Zakuj w ramiona ratownicze!
A jeśli zacznę się na nowo
Wyrywać zbuntowanym ciałem,
Powiedz mi wreszcie pierwsze słowo,
Którego nigdy nie słyszałem.
Bo znów pogański samum wieje
W pędach, zawrotach, burzach, blaskach!
Pamiętaj: kiedy znów zdziczeję,
Odrzyj mnie z wichrów i ugłaskaj!
Julian Tuwim

Wyznanie silne jak huragan, mocne i targające. I obok niego szept błagania o cierpliwość i wytrwałość. O wyrozumiałość. W naturze ludzkiej nie leży rutyna codzienności, leży w niej pragnienie odmiany. To dlatego zostawia się czasami spokojne, poukładane Zycie, żeby zakosztować ryzyka i zabawy. To dlatego to, co zazwyczaj nazywane jest zdradą jest wpisane w człowieczeństwo. I tylko pytanie komu starczy odwagi i determinacji, żeby zrobić coś, co nie jest politycznie poprawne, coś co stawia na głowie reputację albo system wartości. Czy na pewno stawia ją na głowie? Ileż łagodniejsza byłoby egzystencja, w której człowiek zaakceptowałby własne i innych ciągoty do zmian.

Przecież na koniec dnia istotne jest to, co trwałe. Dla mnie to, co nazywane jest zdradą jest tylko kolejna kartką zapisanego żywota. Dlaczego trwanie w samoudręczeniu w imię tak zwanej wierności ma stać na piedestale? Jak często takie właśnie bardziej święte od świętych osoby grzeszą najmocniej? Słowem, myślą… Ale nie dopuszczają się ‘fizycznej zdrady’. Hipokryzja. Kolejna hipokryzja.

Dla mnie taki kontakt z drugą (a w zasadzie trzecią) osobą jest powodem do radości i przyjemności. Bo miło jest posłuchać emocji, jakie zagrały w bliskiej osobie. W każdym razie mnie jest miło, lubię to. To trochę jak powrót do jaskini z udanych łowów. Przyniesione wrażenia i emocje można smakować wspólnie. Radość powrotów i dzielenia się sobą. Mniam. Powtórzę więc za poetą raz jeszcze, bo to dobre słowa są:
Pamiętaj: kiedy znów zdziczeję, odrzyj mnie z wichrów i ugłaskaj!
Pozwólmy tym, których kochamy na chwile zapomnienia i szaleństwa, powrócą pełni nowej energii. Powrócą i nie jest istotne czy przyniosą zdobyć lub leczyć rany. Powrócą bo chcą powrócić.

===============
kochanek pragnienia turgon@vp.pl2007-06-23 18:41:33 158.75.238.71
wrócą... wrócą i beda kochać jeszcze bardziej świadome wzajemnej miłości. Moja żona powiedziała mi kiedyś, że kiedy wracam jest jeszcze bardziej pewna mojej miłości i trwałości naszego związku niż zanim pozwoliła mi pierwszy raz iść do innej. I ja myśle tak samo. Ale niestety nie każdy tak myśli...

atol mymisss@yahoo.com2007-05-30 16:55:47 83.30.83.185
chyba Twój majl nie działa...

grek 2007-05-30 15:26:02 83.6.218.37
Wrócą?Zawsze wracają?Jesteś tego pewna?Kiedy następuje zdrada?Po zawarciu związku małżeńskiego?Po przysiędze wierności?Czy w okresie narzeczeństwa skok w bok Też się liczy jako zdrada czy jako nabranie nowych sił?Czym jest zdrada?Seksem z tą inną/tym innym?Myślami o tej innej/tym innym?

28 maja 2007

Elektronowo

Zwykły cykl obserwowany w naturze, ekonomii, uczuciach i paru innych obszarach. Zmienność. I prawa Murphego. Od poniedziałku nie opuszcza mnie przeświadczenie, że mieszanka ludzi wokół mnie zaczyna się rozwarstwiać, pociągając za sobą sprawy wszelakie. Oto pojedyncze osoby, które generowały jakąś porcję chaosu wokół siebie ale podążały w zgodnym strumieniu do celu teraz wyglądają jak zgraja wolnych elektronów. Obijają się o siebie, odskakują, bija pianę i cała energia idzie w gwizdek. Przydałby się jakiś porządny magnes żeby to towarzystwo poprzyciągać do siebie i do pionu za razem. Tyrana, dajcie tu tyrana inaczej anarchia zapanuje i rozpirzy wszystko dookoła. A może po prostu „prądem bohatera” potraktować. Tak, w końcu jak się przyłoży prąd to i wolne elektrony zaczną chodzić jak w kieracie, a nie kręcić się wokół tyłka.

24 maja 2007

"To do"

"I jeżeli całujemy się aż do bólu - jest to słodycz, a jeżeli dusimy się w krótkim, gwałtownym, wspólnie schwyconym oddechu - ta sekundowa śmierć jest piękna. Jedna tylko jest ślina, jeden zapach dojrzałego owocu, kiedy czuję jak drżysz koło mnie niby księżyc odbijający się na wodzie."
Julio Cortazar, Gra w klasy

Zapowiada się smacznie, nawet bardzo smacznie, na tyle że chyba się skuszę. To ostatnio jest metoda wybierania książek do… no nie do poduszki, ale w moim przypadku do wanny. Wybieram jaką frazę i sprawdzam czy ktoś już tak poskładał te same słowa. Z reguły tak, co mnie trochę martwi w pierwszej chwili (jak miło było poczuć się przez moment odkrywczo) ale jakoś radzę sobie z tym szokiem. Zaczynam przeglądać kto i gdzie napisał mój zestaw słów, po tytułach, po nazwiskach dochodzę do książek. Niby nic odkrywczego, bo to niemal to samo co przeglądanie i kartkowanie książek w księgarni (a za to bym dużo dała), ale… No właśnie to ale to czas. Na takie wirtualne poszukiwania mogę sobie pozwolić w środku nocy, we własnym łóżku, na wizytę w księgarni rzadziej. No nie mniej jednak w efekcie końcowym dostaje do ręki ten zestaw zadrukowanych stronic, które czytam (chyba nigdy nie polubię czytania dłuższych tekstów z ekranu). Czyli efekt osiągnięty tyle tylko, że wyboru dokonuję wirtualnie, płacę nawet nie plastikiem tylko cyferkami klawiatury, a paczkę przynosi listonosz. Dwudziesty pierwszy wiek i jego łańcuszki szczęścia.

No Cortazarze na Ciebie padło – marsz do wanny!

23 maja 2007

Transfer czy inna przemiana

Jakoś tak wszystko się poprzestawiało i jest inaczej niż to sobie zaplanowałam. A tego nie lubię. Kradnę chwile na wannę i książkę, czasami zamieniam sypialnię na dziecinny pokój żeby posłuchać tego beztroskiego posapywania, w weekend pędzę do szkoły a na sex zostaje mi te parę chwil między przyłożeniem głowy do poduszki a zaśnięciem. Cholera, lubię tę robotę, ale jakoś tak za dużo czasu mi zabiera z życia. Gdybym zbliżała się do trzydziestki to położyłabym to na karb japiszonowatej chęci zrobienia kariery, ale w tym przypadku to nie działa. Zresztą jeśli mierzyć karierę awansami to tutaj nie bardzo jest gdzie, bo jakby dyrfin Doś wysoko w strukturze jest posadowiony. Ale poza rządkami cyferek, których po prostu nie lubię, jest tu sporo sprawy innych – nowych i ciekawych, i to właśnie mnie pociąga – nowe! Tak, że nawet staram się nie zauważać ludzkiej głupoty i próbuje przejść do porządku dziennego nad kretyńskimi tabelkami, w których lubują się niemieccy inwestorzy. Urloooopuuu mi trzeba i to duuużo. No właśnie – nie zrobiłam sobie regeneracji poaudytowej i to się teraz odbija na mnie, jakoś taka słabowita się zrobiłam czy jakoś tak. Na duży letni urlopu przyjdzie poczekać do sierpnia. Na szczęście następny weekend to szybki skok na Suwalszczyznę więc może się uda jakąś małą regeneracje popełnić.

Mam parę rzeczy do napisania (oprócz pracy dyplomowej rzecz jasna) tylko jakoś tak jak już się przysiadam do kompa to mi się oczy dziwnie zamykają i nic z tego nie wychodzi. Boję się, że pozapominam co ciekawsze momenty. Kurcze, jest sporo aspektów mojego poprzedniego wcielenia, za którymi tęsknię. Muszę (koniecznie!) dokonać restrukturyzacji w obszarze czasu, bo inaczej życie mi zacznie uciekać między paluchami. Niby nic się nie zmienia tylko dzieci jakieś takie coraz starsze.

22 maja 2007

Regnier bardzo letni tym razem

Regnier bardzo letni tym razem Pamiętam, była jesień… a dokładnie październik, kiedy spotkałam po raz pierwszy jego drewniane cacka. Zachwyciłam się rysunkiem słojów na wypiętych pośladkach i sztukaterią koronek. Dziś nie mogę oderwać oczu od miss mokrego podkoszulka. Jakiej wyobraźni trzeba, jakiego zmysłu dalekowidzenia, żeby przeistoczyć drewno w niemal żywą istotę i jeszcze oblec ją w delikatną pajęczynę mokrej, oblepiającej materii przez którą kształt jest tak bardzo uwypuklony. Po prostu czuję tę mokrość, zwłaszcza kiedy za oknem słupek rtęci wspina się mozolnie pod trzydziestą kreskę.



Nie potrafię także zapomnieć o suchych postaciach. Suchych, czyli tych, na których co prawda nie widać wilgoci ale za to potrafią ją wytworzyć jej całkiem sporo wewnątrz (w każdym razie w moim wnętrzu potrafią, oj potrafią







21 maja 2007

Iskierka w ciemności

Coś mi po cichu nakazuje myśleć, że uda się parę spraw ułożyć w logiczną całość. Od szkolnych, przez pracowe i urlopowe do imprezowych włącznie. No, bo dlaczego nie. Tym bardziej, że wypatrzyłam miejsce bardzo zbliżone do pierwotnego planu kina. Tak, tak koncepcja „wystawiennicza” powraca. Mniam. I oświetlenie w wersji profi (w końcu pokazy mogłyby się odbyć w cywilizowanych warunkach), i nagłośnienie – tym razem konferansjerka nie miałaby prawa odmówić współpracy. No i nie sposób zapomnieć o suficie (nadmienię tylko, że belkowany on jest). Co prawda koszty także trochę większe, nie mniej jednak może być warto. Prawdę mówiąc to mam nieodpartą ochotę na powtórkę z rozrywki. Choć nie, powtórka to nie najlepsze słowo, bo wiele rzeczy było i będzie inaczej.

Anna

Anna była jeźdźcem doprawdy wspaniałym.
Noc i dzień jechaliśmy w tym ścisłym ordynku.
To księżyc nas oświecił,To słońce olśniło,
Spadały liście w stratowaną pościel.
Aż wreszcie śnieg zabielił ślady.
Do dziś jeszcze noszę tę kropelkę potu,
Co mi Anna w galopie na pierś upuściła.
Jerzy Górzański

Dopiero go poznaję, z tym specyficznym spojrzeniem na cielesność, na fizyczność i uniesienie. Na razie jeszcze nie wiem jeszcze czy polubię, ten sposób słów składania. Wiem jednak, że warto go poznać. Bo, że nietypowy jest to już wiem.

Alleluja!

No i stało się - złodziejski blog został zablokowany. Znaczy jest sprawidliwość tylko trzeba ją wymusić. Nie od dziś twierdzę, że jeśli się zna swoje prawa to jedyne co trzeba zrobić to umiec z nich korzystać. Gdyby tak w innych dziedzinach życia odpowiednie organy (tak, organy a nie organa!) wykazywały równie dużą skuteczność i szybkość chciałoby się chcieć. Inna sprawa, że ludzie po prostu nie znają swoich praw niestety. Prawo to bestia, ale jak się postarać to udaje się być tą 'piekną', która kawałek bestii oswaja.

Mala rzecz a cieszy :)

20 maja 2007

Georges Topfer

Jeden z tych, którzy z zapałem portretowali scenki lania w tyłek w początkach XX wieku. Co prawda można powiedzieć, że nie odbiega zasadniczo od klasyki takich inscenizacji ponieważ stosunkowo dużo miejsca poświęca ‘edukacyjnym’ aspektom trzepania gołych tyłków dzieciom, której to tematyki w ogóle nie zamierzam komentować, ale… No właśnie jest coś, co jest specyficzne właśnie dla Topfera, pewna przewrotność widoczna w części jego prac. Mam na myśli serię rysunków przedstawiającą czarnych i białych ludzi. I w przeciwieństwie do klasycznego skojarzenia nie ilustruja one typowej sceny chlosty czarnego niewolnika przez białego pana czy panią. O nie. Tu jest odwrócenie ról. To biała panienka jest tą, z której zdzierane jest ubranie, to ona przywiązana do drabiny zbiera razy, to ona przełożona przez kolano bezbronnie wypina nagie pośladki. Odważne ujęcie jak na wczesny dwudziesty wiek. Patrząc na ryciny przemyka mi przez głowę w pierwszej kolejności niewolnica Isaura jako pierwszy zapamiętany obrazek chłosty, a chwilę później przykład literacki - dzikie plemię lubujące się w sparkingu (Okrutna Zelandia).






Kolejne prace mają w sobie klimat lat dwudziestych, jakże odmienny w wymowie na poszczególnych rysunkach. Pełen dynamiki ruch damskiej dłoni trzymający… no właśnie, na czym zaciskają się palce? Na pasku, na lince, a może na sznurze pereł… Tak, to byłaby pełnia kobiecości – jeśli zadać ból to zadać go z klasą, to pięknie go zadać. Co prawda prawdopodobieństwo, że perły niczym łzy rozleją się po pokoju jest duże, ale jakże kusząca to perspektywa – opływać w piękno niosące ból.


Na przeciwległym biegunie statyczny wizerunek obnażonej kobiety i zaciekawione spojrzenia mężczyzn ukryte pod maską sztucznej obojętności. Może ten, który siedzi rzeczywiście jest chłodno zdystansowany, lecz ten drugi przybył w pośpiech, jeszcze nie zdążył usiąść, jeszcze nie zdążył postawić drugiej stopy na podłodze. Jakże było mu spieszno spojrzeć w zawstydzone oblicze tej, która choćby dłońmi próbuje zagarnąć resztki poczucia wstydu. Ale jest spokojna, nie spuszcza z rezygnacją głowy, ale spogląda śmiało w twarze swojego przeznaczenia. Zaryzykuję, że właśnie zaczerpnęła pierwszy oddech swojej dumy,. Nie piszcząca nastolatka, ale świadoma swojej wartości kobieta. Piękna w swojej uległości, spokojna w oczekiwaniu.


I jeszcze ta szybko skreślona rycina, na której kobieta kobiecie oddaje siebie. Jak kawałki ubrania zdejmuje cielesność ze swojej duszy, żeby wręczyć ją tej drugiej. Tej, która czeka. Powściągliwa w słowach i gestach, nie pospieszająca, delektująca się spektaklem, jaki właśnie rozgrywa się na jej oczach. A wszystko przy wtórze zachłannych oddechów, skraplających się we łzy pożądania. A rozbierająca kobieta równie mocno jak ja oczekuje odpowiedzi na trzepoczące się w myślach pytanie jaka będzie ta nadchodząca rozkosz? Delikatna czy bolesna, intymna czy publiczna,. I pragnienie, niech to się już stanie, tu i teraz.

17 maja 2007

MSRy teoretyczne

W innym czasie, w innym życiu. Może właśnie przy okazji specyficznego ustawienia planet. Cały weekend na nogach i najwyższych obrotach. W piątek afera, z którą trzeba było stanąć twarzą w twarz, zaraz potem szkoła. W sobotę od rana w szkole, egzamin w cholernej saunie, wieczorne spotkanie towarzyskie i na deser w niedzielę szkoła. Pracę zaliczeniową skończyłam po drugiej w nocy więc nie pospałam sobie. Ziewająco się czuję. Ale to nic, dam radę – nie pierwszy i nie ostatni raz. Faktem jest, że nawał i zawał mam aktualnie na wszystkich frontach życiowych ale to przecież nie może trwać wiecznie. Zarządzam asertywnie ‘nie’ od jutra bo tylko tym sposobem uda mi się poskładać czas do jednego worka. Temu, kto wymyślił MSRy jako przedmiot (w oderwaniu od realiów biznesowych) należy się sążnisty kopniak w tyłek. Nie mam siły przykłady pisane przez teoretyków są o kant dupy potłuc. Dla przykładu stwierdzenie ‘przychody wzrosną o dwieście w kolejnych latach z roku’ nie oznacza, że w wzrosną one o dwieście w pierwszym i o kolejne dwieście w następnym. Oznacza, że wzrosną jednorazowo o dwieście wyłącznie w pierwszym roku. Tyle tylko, że trzeba się dopytać co autor miał na myśli bo inaczej można rozwiązać zupełnie inne zadanie. Nie ma to jak robienie takich rzeczy na żywym organizmie. Nawet w tak przyziemnych sprawach jak MSRy najlepsze scenariusze pisze samo życie.

Widmokrąg Wojciecha Kuczoka

To, co prawda nie poezja tylko to, co się prozą zowie. Ale jednak niewiele jest takich prozaicznych słów ułożonych w litanię, z których poetyka wyziera. Piękne kawałki nie-wierszem pisane także na miano erotyków zasługują i im właśnie udzielę schronienia, wśród poetyckiej braci. Niech znajdą sobie miejsce i w serce zapadną. Strofy, zdania, uniesienia - wszystkie one zasługują na miejsce w panteonie miłosnych wyznań.

"A kiedy tak wpatrywałem się z bliska w meszek na jej karku, tam na przedłużeniu włosów, oprzeć się nie mogłem i językiem znaczyłem linię wzdłuż jej kręgów, dbając o to, by nie dać mojej ślinie na jej szyi wyschnąć, a zaraz potem mi się zapatrzało w jej dziurki kolczykowe, z dawien dawna nieużywane, i język mój, myśl wyprzedzając, już się w jej uchu gnieździł, a i pod uchem, a i pod drugim, i wtedy właśnie zaczynała się wiercić, już samodzielnie przedstawiając mi miejsca za śliną stęsknione, uprzejmie mnie z nimi zapoznając, dolinkę u nasady szyi, u zbiegu obojczyków wyczekującą nawilżeń, i niżej, pod obojczykami łagodne zalążki piersi, od których z wolna, z bardzo wolna, ruchem kolistym języka zataczałem spirale, nie przenosząc się z piersi na pierś, jedną pozostawiając tymczasem sam na sam z dłonią, z opuszkiem palców imitujących język, zataczałem symetryczne spirale, coraz ciaśniej okrążając utwierdzone w pragnieniu, utwardzone pragnieniem zwieńczenia jej piersiąt, aż sama mi je podawała niecierpliwie, abym z nimi w ustach wywoływał duchy z jej ust, duchy umarłych kochanków, które się w jej pomrukach i szeptach rwanych wydostawały na świat i strącały filiżanki ze stolików, i mierzwiły prześcieradła, i nakłaniały nas do tego, byśmy zarzucili delikatność na rzecz zachłanności, i poddawaliśmy się tym podszeptom, za nic sobie porządek mając, za nic sobie mając piony i poziomy, podłogi i sufity, za nic sobie mając światy i zaświaty, życia i śmierci, to wszystko nietrwałe, nieistotne, kiedy my oboje, objęci w posiadanie wzajemne, obojętnieliśmy na cała resztę, wszystko poza nami było resztą, my też byliśmy resztą, ważne było tylko to, co pomiędzy nami się wykluwało raz za razem, coraz szybciej, szybciej, coraz bliżej, bliżej, jeszcze."
Wojciech Kuczok

16 maja 2007

Jednorodność do bólu

Zaglądam czasami na tak zwane bdsm’owe blogi i z lektury nasuwa się jeden wniosek – towarzystwo wzajemnej adoracji w rodzaju kółka różańcowego. Na większości z nich ta sama lista tych samych blogów tych samych uległych. Mistrzostwem świata jest ich lista ułożona... alfabetycznie! Najwidoczniej .żaby żadnej nie było przykro, że nie jest równie ciekawa. Żenujące jest to, że poza oczekiwaniem na spotkanie oraz ochach i achach po spotkaniu nie mają nic do powiedzenia. Jestem w stanie zrozumieć fascynację, rozpamiętywanie przeszłości i marzenia o najbliższej przyszłości to nie jest życie. No tak, jest jeszcze tajemnica. BO nikt się nie może dowiedzieć, że ona z nim... No i właśnie po to blogi są pisane - ‘żeby nikt się nie dowiedział’. Nie licząc oczywiście tych, które to ‘pan’ kazał pisać – najwidoczniej potrzebuje tego dla lepszego samopoczucia. Obraz uległych, który się wylania z tego bełkotu to nic więcej niż zakręcone panienki nie mające żadnego przyzwoitego celu do osiągnięcia. Generalnie mam to w głębokim poważaniu, bo każdy ma takie życie, jakie sobie sam wyprodukuje. Tyle tylko, że taki obraz uległości to niezła pożywka dla pretendentów na netowych masterów – łatwe mięsko, któremu wystarczy pomachać batem nad tyłkiem. W części z nich ‘historia’ po prostu umiera. W innych miejsce jednego ‘pana’ zajmuje inny (ochy i achy na dotychczasowym poziomie fascynacji). Jeszcze inne zamieniają się w pseudo dyskusję z komentującymi czytelnikami polegającą głownie na podziękowaniach i cmokach. Az mdli, bardziej niż od walentynkowych bzdetów. Prawie jak w brazylijskim serialu – nie zaglądasz przez miesiąc ale nic nie tracisz z fabuły.

14 maja 2007

Upojenie

Jest wiatr, co nozdrza mężczyzny rozchyla;
Jest taki wiatr.
Jest mróz, co szczęki meżczyzny zmarmurza;
Jest taki mróz.
Nie jesteś dla mnie tymianek ni róża,
Ani tez "czuła pod miesiącem chwila"
- Lecz ciemny wiatr,
Lecz biały mróz.
Jest deszcz, co wargi kobiety odmienia;
Jest taki deszcz.
Jest blask, co uda kobiety odsłania;
Jest taki blask.
Nie szukasz we mnie silnego ramienia,
Ani ci w myśli "klejnot zaufania",
Lecz słony deszcz,
Lecz złoty blask.
Jest skwar, co ciała kochanków spopiela;
Jest taki skwar.
Jest śmierć, co oczy kochanków rozszerza;
Jest taka śmierć.
Oto na rośnych polanach Wesela
Z kości słoniowej unosi sie wieża
Czysta jak skwar,
Gładka jak śmierć.
Stanisław Grochowiak

Słowa, które zawsze wywołują u mnie dreszcz. Czy to czytane, czy słyszane. Męskim czy kobiecym głosem brzmiące. Są takie bardzo ludzkiej, bezpośrednie i wielkie. Właśnie przez to, że prawdziwie proste. Namacalne, w jakiś sposób i znajome… wiatr, mróz, blask, deszcz, skwar, śmierć… Każdy je zna, każdy doświadczył. A jednak czytane w tym rytmie, w tej poetyce pokazują się z nieznanej strony. Sprawiają, że czuję się maleńka i niezdolna do jakiegokolwiek sprzeciwu. Robią na mnie wrażenie podobne do tego, jakie zrobiła Katedra Kolońska siedemnaście lat temu – zatrzymują świat wokół mnie. Na kilka chwil wszystko zamiera. Głos ginie w pogłosie bijącego z emocji serca, powietrze więzione w płucach boli. I ta myśl, która burzy spokój. Myśl o tym, żeby dotknąć językiem jego ust i wnętrza jej uda. Myśl o gorącym pustynnym wietrze, leniwie poruszającym spłachetkiem bawełny na spoconym ciele. Cudownie dosadnie niedopowiedziana scena tuż po miłosnych uniesieniach. Rozkosz, która rozbudziła się, rosła, dojrzewała żeby sięgnąć szczytów i odlecieć z wiatrem. Orgazm – śmierć rozkoszy w jej apogeum. Każda pieszczota – słowo, dotyk, które potęguję przyjemność jednocześnie przybliża jej kres. Rozkosz poległa na ołtarzu przyjemności, przywdziawszy szatę orgazmu posiadła jednak nieśmiertelność. Powstanie na wzór feniksa pod kolejnym słowem i gestem, z tych samych lub innych dłoni i ust pochodzących. Powstanie, by znowu złożyć siebie w ofierze na ołtarzu emocji i przyjemności. W kulcie pożądania zwanego miłością. Kwintesencja człowieczeństwa – uśmiercić, żeby powstać z martwych.

8 maja 2007

Uwaga złodziej

Podsumowanie nie jest dostępne. Kliknij tutaj, by wyświetlić tego posta.

6 maja 2007

Filmowo-życiowo

Znowu w środku kociołka życia, coś wokół bulgocze i syczy, czasami wykipi a czasami się przypali. Ale przynajmniej jest w czym wybierać, nie grozi monotonia. Ktoś kiedyś mi powiedział, że jak wszystko zaczyna się toczyć prostą ścieżką to ja sama wykopię jakiś dołek albo rzucę kłodę. Coś w tym jest – lubię jak się dzieje. Choć nie ukrywam, że lubię jak się dzieje po mojej myśli. Teraz na przykład mam kolejne studia na tapecie, masę służbowych spraw, kostium na przedstawienie Młodej, scenariuszopisanie, recenzję, konspekt pracy dyplomowej, zarośnięty (!) ogródek i parę innych spraw na raz. A propos scenariuszowania to jakoś tak nie potrafię oglądać filmu (a ostatnimi czasy częstym gościem w kinie jestem) bez analizowania obrazu z punktu widzenia zapisów i struktury scenariusza. Łapię się na tym, że w trakcie projekcji niejako odhaczam pozycję z długiej dość listy narzędzi scenarzysty te, które w danym filmie zostały wykorzystane. I jak zostały wykorzystane, jak dobrze, czego nadużyto a czego zabrakło. Fajna zabawa, zresztą jak każda analiza – takie rozkładanie na czynniki pierwsze. Coś w rodzaju rozbioru gramatycznego i logicznego zdania na gramatyce w szkole. Co prawda czeka mnie jeszcze obejrzenie paru filmów, na które wcale nie mam ochoty, ale o których wiem, że są w nich nowatorskie zabiegi scenarzysty. Takie rozbieranie dziesiątej muzy sobie uskuteczniam w zaciszu własnej głowy. Chyba poszukam sobie jakiegoś sprawnie działającego filmowego klubu dyskusyjnego, bo temat zaczyna mnie wciągać ponad miarę.

3 maja 2007

Festiwal queerotyczny FAQ!

Wygląda na to, że mimo wszelkich przeciwności w kraku moherowych talibów da się jednak zorganizować imprezę alternatywną pełną gębą. Czym będzie Festiwal queerotyczny FAQ!? Imprezą na dużą skalę - bez dwóch zdań. Trwającym przez najbliższy weekend pasmem imprez w trzech miastach równolegle. A co w planie? No cóż od pokazów filmów erotycznych po warsztaty waginalne (piękna nazwa swoją drogą), od prezentacji podręczników o seksualności po performance, od wystawy i sprzedaży erotycznej biżuterii do niedzielnego śniadania (w menu nieprzyzwoite wegetariańskie dania i coś do oglądania).

Cytując za organizatorami:

"Czy porno jest wyzyskiem, czy wyzwoleniem?
Płeć to opresja czy zabawa?
Czy pornografia różni się od sztuki tylko (o)ceną?
Co ma wspólnego pożądanie z patriotyzmem?
Czy jak widzisz, to się wstydzisz?
Porno - ballada samotnych wilków czy rozrywka w gronie znajomych?
Kto nie chce oglądać lesbijek, gejów, transów, queerów i ludzkiego ciała?
A Ty czego chcesz? Przyjdź na FAQ! i nie oczekuj odpowiedzi.
Festiwal queerotyczny FAQ! to otwarta przestrzeń niezależnej sztuki i wywrotowych uczuć.
Wyłącz głowę, posłuchaj podbrzusza, a zrozumiesz, jak i dokąd toczy się system.
Co się będzie działo?
Przebieg akcji zależy od Ciebie."
=============

Bornagainst 2007-05-07 16:57:33 195.33.129.150
Wszlekie znaki na niebie i ziemi wskazują,że nie będzie mi dane dotrzeć na ten festiwal, a z tego co widać i słychać zapowiada się dość interesująco.

2 maja 2007

Ludwig Wittgenstein

"Cokolwiek da się powiedzieć, da się powiedzieć jasno.
O czym nie można mówić, o tym trzeba milczeć".

Ludwig Wittgenstein, Traktat

Męskość wg Roberta Mapplethorpe'a

Rocznik 1946 wychowanek amerykańskiego przedmieścia - Robert Mapplethorpe. Z tego, co sam o sobie mówi nigdy nie był wielbicielem fotografowania jako procesu, zawsze przedkładał nad niego fascynację samym obiektem i możliwością jego utrwalenia. Jego pierwsze dokonania to dzieło… polaroidu, a i obiekty należały do klasycznych – autoportrety i portrety przyjaciół.

Zmiana podejścia do fotografii następowała stopniowo a rozpoczęła się w połowie lat siedemdziesiątych od zakupu aparatu dużoobrazkowego. Rozszerzył grono osób, które i z którymi fotografował. Związał się z undergrund’ową grupą S&M fotografując ich dokonania, stał się także eztandarowym fotografem aktorów porno. Niektóre z jego prac szokowały: kompozycją, kontekstem, formą, ale jednego nie można im było zarzucić – mistrzostwa techniki. Sam nie lubi słowa szokujący, w osobistym słowniku zamienił je na nieoczekiwane, niespodziewane, zaskakujące. W latach osiemdziesiątych doprowadzał do perfekcji swoje spojrzenie na nagość przez tworzenie czegoś, co nazwałabym związkami frazeologicznymi gdyby dotyczyło to słowa a nie obrazu. W jakiś sposób jest twórcą konwencji techniczno-artystycznej, która stawia go w panteonie artystów dwudziestego pierwszego wieku z kombinacjami iście autorskimi. Połączenie kolorowych polaroidów, wydruków, czarnobiałych odbitek, grafik rysowanych piórkiem i podmalowywanych niczym akwarele obrazów zatrzymanych w kadrze.

W 1987 roku utworzył fundację swojego imienia, której celem jest promowanie fotografowania, wspieranie muzeów zaangażowanych w wystawy fotograficzne, ale na równi z tym wspiera badania medyczne związane z AIDS. Taki współczesny człowiek renesansu albo mecenas sztuki współczesnej na miarę trzeciego tysiąclecia.

Jest jednym z nielicznych, którzy poświęcają swój czas i kliszę męskim aktom. I wyznać, muszę przyznać, że z dużą przyjemnością oglądam te kompozycje, bo mają w sobie coś odrealnionego. Paradoks mężczyzny zawarty w jednym zdjęciu. Dorosłe ciało zwinięte niemal do pozycji embrionalnej. Mężczyzna czy dziecko, które nigdy nie dorosło? Zastygła postać zadająca to pytanie całą swoją cielesnością. Górująca nad otaczającą ją rzeczywistością musi podjąć decyzję co dalej. Pozostać w tym zawieszeniu pytania czy wkroczyć w fizyczność.


A jednak ruch, jednak ewolucja. I nie wiadomo, co było powodem podjęcia decyzji czy znudzenie czy może to, że będąc ponad nie można odbierać fizyczności świata. A może to testosteron? Nie ważne, najważniejsze jest to, że przerwana została niemoc pomieszana z przeświadczeniem o własnej wartości. Czas zmierzyć się ze światem, niech zweryfikuje samoocenę mężczyzny. Jeszcze widać wahanie w tym powolnym kroku, jeszcze nie sposób nie zauważyć zwolnionego tempa, ale jednocześnie już dłoń unosi się ku górze. Kto wie co dłoń ta uczyni, może uściśnie inną dłoń…


A może wyciągnie się ku górze, żeby ciało powtarzać zaczęło kształt łuku będącego wyrazem tęsknoty za perfekcją i doskonałością. Choćby to miała być tylko doskonałość wzorca. Sylwetka prostuje się, ciągle jeszcze nie osiąga idealnej pozycji, ale już dostrzegłszy krzywiznę koła w naturalny sposób zaczyna ją naśladować. Wyprężone ciało, któremu już teraz wystarczy jeden ruch do tego, żeby zaprezentować się w pozie ideału.


Te dwa, które kojarzą mi się nieodmiennie z rozłożonym na czynniki pierwsze rysunkiem Leonarda DaVinci prezentujące doskonałość – męskie ciało wpisane w kwadrat i koło. Wzorzec, tu jednak pokazany nieco inaczej – poruszony, jakby pozostawanie w idealnej harmonii po prostu nie leżało w męskiej naturze, chęć zaistnienia, pokazania się także z tej drugiej strony. Trochę walczący, a trochę puszący się w swojej sile, dzięki której niczym Atlas potrafi utrzymać niebo nad głową.




Kolejny przystanek, kolejne pytanie, kolejne poszukiwanie rozwiązania. I jedna jedyna odpowiedź – nic nie jest tylko czarne i białe. Nawet czerń i biel są tylko odcieniami szarości. Skrajnymi, ale jednak tylko odcieniami nabierającymi bar w zależności od tła.

1 maja 2007

Erotyzm w sztuce polskiej

Właśnie skończyłam lekturę pracy Tomasza Grylewicza pod tytułem Erotyzm w sztuce polskiej. Wydawnictwo, które można z całym szacunkiem nazwać albumowym chociaż objętością ani formatem nie odpowiada kryteriom powszechnie uznanym za albumowe. Porządny kawałek opracowania tematu erotyki w polskiej wersji na przestrzeni lat. Przegląd malarstwa ukazującego przysłowiowy goły cycek (poczynając od malowideł świętych osobistości), przez grafiki i rysunki ludzi, znanych raczej z dokonań literackich, a których o sprośne rysunki nawet bym nie podejrzewała. Książka napisana przystępnym językiem, nie siląca się na pseudonaukowy bełkot. W treści autor odnosi się do konkretnych nurtów w sztuce, wskazuje na związki z współczesnymi danemu artyście osobami, przytacza anegdoty i mało znane zdarzenia. Co ciekawe wskazuje także na pierwowzory historyczne bądź literackie, które stały się inspiracją dla artystów.Lekko i interesująco podany całkiem nie lekki w naszej rzeczywistości temat poparty konkretnymi pracami plastycznymi.