31 maja 2009

Szczękę zbieram do dziś

Gdybym tego nie widziała na własne uszy i nie doświadczyła oczyma wiary bym nie dała. Nieomal prorocza okazała wzmianka o Pontonie. Kilka dni później odbyłam rozmowę z matką dziewiętnastolatki, która stała się elementem grupy wsparcia dla wpadniętej koleżanki. Włos zjeżył mi się na głowie kiedy usłyszałam, że Wpadnięta:
- nie słyszała o badania DNA w służbie potwierdzania/ wykluczania ojcostwa (była przekonana, że domniemanemu ojcu wystarczy się nie przyznać)
- nie słyszała o Postinorze Duo, Escapelle ani innych specyfikach „the day after”
- w ramach działań mających na celu eliminację wpadki podjęła głodówkę celem… (uwaga!) „zagłodzenia małego”.

Szukam na podłodze szczęki do dziś. Żeby zobrazować skalę szoku mogę tylko dodać, że Wpadnięta jest tegoroczną maturzystką, uczennicą renomowanego warszawskiego liceum (z zaliczonym przedmiotem wychowanie seksualne!!). Nie wiem czy bardziej nieprawdopodobne czy bardziej żałosne. Po szkole (mimo wszystko) nie spodziewam się zbyt wiele, ale rodzice dali ciała na całej linii. Prawdę powiedziawszy nie dociera do mnie, że można nie wyposażyć dorastającej kobiety w elementarną wiedze z zakresu życia seksualnego. Swoją drogą jak się ona uchowała w dobie wszechobecnego szumu informacyjnego z takimi lukami. Załamka na całej linii.

27 maja 2009

Grupa Edukatorów Seksualnych

Wygląda na to, że znalazłam miejsce, w którym można realizować potrzebę niesienia przysłowiowego kaganka oświaty (w tym przypadku seksualnego kaganka). Cel jak najbardziej słuszny a i formuła odpowiednia. Teraz tylko przemodelować rozkład dnia, żeby znaleźć czas na tę aktywność. Nie wiem jeszcze czy w formule odpowiedzi mailowych czy raczej spotkań twarzą w twarz ale spodobało mi się to towarzystwo. Przyjrzę się im bliżej.
Dobra nazwa, wieloznaczno-jednoznaczna, nie pozostawiająca miejsca na wątpliwości - PONTON.

25 maja 2009

Guido Crepax: Historia O i Justyna

Guido Crepax urodził się 15 lipca 1933 roku w Milanie, we Włoszech. Po ukończeniu architektury Uniwersytecie w Milanie pracował w reklamie, a następnie zajmował się ilustrowaniem okładek książek i płyt, tworzył rysunki do czasopism.


W 1965 zadebiutował jako rysownik komiksowy. Jego pierwszą kreacją była drugoplanowa bohaterka komiksu Neutron – Valentina, która w krótkim czasie przejęła rolę główną. Valentinę Crepax stworzył jako fotoreporterkę, która z racji hedonistycznego podejścia do życia i charakterystycznego dla wolnych zawodów trybu życia przeżywała niebanalne przygody. W trakcie serii ekstrawaganckich i często surrealistycznych przygód Valentina poznawała różnego rodzaju seksualne dewiacje.

Po "Valentinie" pojawiły się kolejne tytuły: "L'Astronave Pirata", "La Casa Matta", "La Calata di Mac Similiano", "Belinda", "Bianca", "Justine", "Salomé", "Histoire d'O", "Lulu" i wiele, wiele innych. Tytułowe bohaterki to kobiety w rolach ofiar, zanurzone w sadomasochistycznej rzeczywistości.

Crepax odcinał się od wszelkich spekulacji na temat własnych przeżyć zaklinanych kreską rysunków. Podkreślał, że mimo rysowania najzuchwalszych erotycznych perwersji, sam zawsze nienawidził przemocy i braku szacunku, a jego dzieła pozostawały tylko fantazjami przelewanymi na papier i nigdy nie przekraczały granicy dobrego smaku.

No cóż o dobrym smaku można dyskutować i doszukiwać się związków między fikcją literacką a wątkami biograficznymi. Bezsprzeczne jednak pozostaje, że tworząc te komiksy stworzył klasę sam dla siebie. Specyficzna, specyficzne historie, specyficzne kobiety… Wielbicieli komiksów nie zachwyci ze względu na tematykę. Miłośników bdsm ze względu na formę. Nie mniej jednak warto wiedzieć, że klasyka mistrza Sade występuję i w takim wydaniu. A co do wydania to jest bardzo staranne, powiedziałabym niekomiksowe. Dobry papier, twarda oprawa, obwoluta i czterysta czterdzieści stron obrazków.





24 maja 2009

Eric Marrian – Czarodziej Światła

Architekt i fotograf w jednym. Taki mix pozwala spojrzeć na linie i krzywizny kobiecego ciała z zupełnie innej perspektywy, traktując je jak szkielety konstrukcyjne kompozycji. Szkielety… no właśnie jeżeli prześwietlić zdjęcie do granic otrzymujemy odrealnione kompozycje, w których dopatrywać się trzeba cielesności. Układy linii i detali rozsmarowanych świetlistymi pociągnięciami na równie rozjarzonym tle. Seria zdjęć zatytułowana „Carre blank” to właśnie wyraz odmiennego stanu wrażliwości artysty. Wrażenie chłodu i zdystansowania uzyskane bardzo oszczędnym gospodarowaniem kolorem, długie, krzywizny rozcinające powierzchnię na mniejsze obszary z chirurgiczną niemal precyzją.

Nie sposób oprzeć się wrażeniu, że te prace to bardziej malowidła podobne spłowiałym akwarelom czy freskom niż fotografiom. Ulotna eteryczność przesłaniająca konkretny kształt, który przedstawia. Mapa do ukrytego skarbu pokazująca wszystko i nic za razem. Taki właśnie jest Eric Marrian – Czarodziej Światła.


21 maja 2009

Albert Einstein

"Nie mam żadnych szczególnych uzdolnień.
Cechuje mnie tylko niepohamowana ciekawość".

świat jest ładny

to bezsilność uszminkowała świat
do fotografii
śnieg upudrowal kiełki konwalii
i drzewa mają wygięte rzęsy
prześwietlone okrągłym księżycem
- świat jest taki ładny
- na ulicy
długi cień latarni
wplątał się w deski płotu
milczącego podłużnie
w bramie - na przekór
skrzypiącym krokom
kwitną pocałunki
słyszysz - dzwonią
jak drzemiące główki konwalii
- świat jest taki ładny
- po drugiej stronie
zamkniętych okien

Halina Poświatowska


W codziennym biegu zapominam o tym, przechodzę mimo jak ślepiec. Nie dostrzegając drobnostek składających się na świat, budujących życie. Zachwyt konwaliowym aromatem wdzierającym się w najdalszy z neuronów pozostaje zachwytem. Choćby nawet konwalie oddały swoje ostatnie tchnienie. Odrodzą się znowu w kolejnym maju i równie upojnie będą pachnieć. Zielonogładki dotyk liści wzruszonych rosową kroplą w zagłębieniu blaszki przytulonej do filigranowej łodyżki. Perlista kropla rozkoszy, nektar bogów. W cieniu wielkich drzew, ukryta przed wścibskimi spojrzeniami czeka na dłoń, która pieścić będzie nim zada ból wyrywając życie z korzeniami. Do zobaczenia moja piękna w innym czasie i miejscu...

Testosteronowy tydzień

Jedenaste – tylko stały partnur lub partnurka zapewnią pełnię satysfakcji. Amen. A jak się nie ma to się jest skazanym na przypadkowe kontakty niestety. I ryzyko większe, i bezpieczeństwo niepewne. Ale mając wybór z przypadkowym lub wcale wybieram to pierwsze. Tym razem zestaw zwierzyńca jaki się trafił na łodzi przeszedł wszelkie dopuszczalne normy. Dziesięciu facetów, dwie kobiety, średnia wieku czterdzieści plus minus dwa. I jedno zastrzeżenie – większość panów to spuszczeni z łańcucha mężowie, spędzający czas na onanizowaniu się werbalnym, piwie i lekturze z rzadka przerywanymi znurkowaniami. Wiekowy dowcip o facecie, któremu wszystko się kojarzyło z dupą musiał powstać w takich właśnie warunkach środowiskowych. Panowie bowiem w każdym zdaniu umieszczali zarówno dynamizatory werbalne jak i wycieczki w krainę seksualności, fizjologii i preferencji seksualnych. Słuchają z boku można dojść do wniosku, że to banda krypto gejów na przepustce. Poziom testosteronu wzrastał wprost proporcjonalnie do poziomu zaazotowania. A mniej lub bardziej głębokie myśli o uprawianiu seksu ubierane w słowa i rozkładane na stole począwszy od śniadania były na porządku dziennym.

Żal mi ich. Po prostu żal. Tyle ich co sobie pogadają. Dowcipni, inteligentni ludzie wtłoczeni w okowy codzienności, z którą – najchętniej – nie mieliby nic wspólnego. Czasami takie przebywanie przez dwadzieścia cztery godziny na dobę w towarzystwie sfrustrowanych samców potrafi dać do myślenia. Czy naprawdę ludzie muszą uciekać od ludzi, których wybrali sobie na partnerów życiowych, żeby… no właśnie nie po to, żeby być sobą, ale po to, żeby móc powiedzieć głośno co im w duszy gra. Czy to pruderia czy strach? Pruderię jeszcze jestem w stanie zrozumieć – wychowanie wyniesione z domu, wolno- nie wolno, wypada – nie wypada i w końcu co ludzie pomyślą. Ale strach przed wyartykułowaniem własnych pragnień/ marzeń.
Życie jest zbyt krótkie, żeby kisić marzenia na później. Zdecydowanie za krótkie. A przecież mąż nie mydło i się nie wymydli. Naprawdę nie jestem w stanie zrozumieć chorobliwej zazdrości i bycia zakładnikiem czyichś wyimaginowanych fobii. Ja osobiście uwielbiam zapach innej kobiety na Mojej Drugiej Połówce. Oj czas zrobić wiosenne porządki w sypialni i przekserować tu jakiś ruch.
Najwyższy czas.

20 maja 2009

Pracoholizm mordercą libido

Cichym mordercą. Skutecznym. Bezwzględnym. Co było najpierw tego nikt już dziś nie odgadnie. Czy brak chęci na sex popycha w dodatkowe godziny biurowe czy wręcz przeciwnie przepracowanie odparowuje wilgoć intymną? Faktem jest, że jednego z drugim pożenić nie sposób. Właśnie gdzieś mi umknęło pół roku. Tak po prostu. Jakbym się położyła spać i obudziła przespawszy kilka miesięcy. Niby nic, a jednak w kalendarzu były takie pozycje jak moja własne urodziny, imieniny, święta (jedne i drugie) sylwester, rocznica ślubu, pierwsza komunia i parę innych wydarzeń. I tylko mnie w nich nie było.

Pół roku. O zgrozo. Pół roku!

I w imię czego? Terminów? Raportów? Sprawozdań? Podatków? Ja wysiadam. Moje życie podróżuje expresem, miesiące przelatują jak obrazy za szybą. I nawet się nie spostrzegłam jak stałam się obcą osobą. W domu. Przeklinam to moje cholerne poczucie obowiązku i profesjonalizmu. Cóż z tego, że wyprowadziłam kolejny koniec świata na prostą? Nie można do końca życie przecież robić za jednostkę specjalną. Poszukam dla odmiany nudnej pracy dla starszej pani i przestanę zbawiać świat.

Na początek zacznę od jakiejś porządnej imprezy, panny (lub mężatki – bez różnicy), alkoholu i ogłuszającego brzmienia. A potem się zobaczy. Wróciłam do żywych!