8 kwietnia 2005

Historie przydrożne czyli Alicja w krainie...

Na reszcie koniec dnia, tygodnia koniec. Wychodzę z biura. Przede mną perspektywa dwóch wolnych dni, snuję plany. Zrzucić biurowy mundurek, gorąca kąpiel, wieczorny seans w kinie, lampka wina, świece, czuły sex na dobranoc i... sen, długi, mocny sen...Z rozmarzenia wyrywa mnie telefon wibrujący cicho w mojej kieszeni. To wiadomość. Otwieram... „Wsiądź do taksówki, czeka na rogu”. Nie ma podpisu, sms wysłany z bramki. Kasuję go i idę w stroną własnego samochodu. Bzz. Kolejny sms. „Powiedziałem do taksówki!”. Rozglądam się po parkingu. Musi mnie widzieć. Zerkam odruchowo na szklaną taflę biurowca. Gdzieś tam, ukryty za zasłoną ze szkła, bezpieczny w swoim fotelu, z palcami na klawiaturze siedzi On. Mój Pan. Śledzi każdy mój krok, wyznacza mi życie według własnego upodobania. Ale nie tym razem, nie dziś. Wyjmuję kluczyki z torebki, telefon po raz kolejny oznajmia mi, że On nie jest zadowolony z mojej decyzji. Sms, i jeszcze jeden... „Czy to bunt? Zastanów się zanim włożysz kluczyk w zamek. Taksówka czeka. Czy mam ci przypomnieć kontrakt?” .Nie musi mi przypominać. Znam go na pamięć. Znam kary. Znam każde słowo. Chowam kluczyki do torebki i wolnym krokiem idę na spotkanie swojego przeznaczenia... W głowie mam kłębowisko myśli. Nie wiem już gdzie jestem ani kim jestem. Otwieram drzwi, nawet nie pytam czy na mnie czeka ta taksówka, poznaję kierowcę – ten sam, zawsze ten sam. Zatrzaskujące się drzwi zamykają mój świat. Chciałabym powiedzieć, mój realny świat i wkraczam w świat fantazji. Tylko który z nich jest bardziej realny. Moje fantazje są realne, tak, jak realny jest ból, którego mi dostarczają. Ja żyję moimi fantazjami na jawie. Samochód rusza, zagłębiam się w fotelu i zamykam oczy, powoli odpływam, przestaję być oficjalną kobietą z biurowca... dotykam swoich ust... policzków... szyi... piersi... Tak, znowu to robię. Zawsze się buntuję na początku. Zawsze. To trochę tak, jak z wizytą u dentysty, jeżeli chodzę regularnie nie stwarza problemu, jeżeli przerwa jest długa... boję się usiąść na fotelu. Wystarczy polecenie, wystarczy przypomnienie kontraktu, wystarczy, że zamknę za sobą drzwi taksówki... To jest jak przejście na drugą stronę lustra... trochę boli, ale kusi... Kierowca podaje mi kopertę. Bez słowa. Nigdy jeszcze nie odezwał się do mnie, zawsze zachowuje się jakby go nie było, jest bardziej częścią samochodu niż człowiekiem. Drżącymi palcami rozrywam kopertę, która jak pancerz skrywa moje dzisiejsze przeznaczenie. Kartka złożona na pół. Boję się ją otworzyć, za chwilę zniknie magia nieznanego, pojawi się strach przed nieznanym. Strach, który podnieca mnie i popycha do działania, strach, który ściska gardło zabierając oddech...„ W sakwojażu znajdziesz ubranie. Taksówka zawiedzie się do miejsca, gdzie czeka na ciebie dzisiejsze zadanie. Zostaw swoje rzeczy, dostaniesz wszystko, co będzie ci potrzebne. Będę cię obserwował”.

Ogromny, stary sakwojaż, z błyszczącej brązowej skóry pyszni się na miejscu obok. Niemal widzę, jak kpiąco uśmiecha się do mnie, jak zazdrośnie strzeże tajemnicy swojego wnętrza. Wyciągam dłoń, samochód płynie przez miasto, a wraz z nim płynie moja dłoń... w kierunku skórzanej wyspy... Dotykam chłodnej, tłoczonej skóry, wzór jest wyczuwalny opuszkami palców. Gładzę ją jakbym chciała oswoić, obłaskawić przed prośbą o ujawnienie tego co kryje w sobie...

Z zaskoczeniem i pewnym niesmakiem patrzę na części garderoby we wnętrzu sakwojażu: biała obcisła trykotowa koszulka z suwakiem, minimalistyczna mini w lamparcie cętki, długie buty na wysokiej szpilce i płaszcz ze sztucznego futerka (także w lamparcie cętki). Brr wzdrygnęłam się na sam widok tych rzeczy. Zaglądam dalej w poszukiwaniu bielizny, ale nie znajduję jej. Na dnie czeka na mnie kolejna koperta, z kolejną wskazówką „Włóż to. Zostań w swojej bieliźnie.” Tylko tyle, a może aż tyle. Zaczynam się czuć jak Alicja w krainie czarów. Tyle tylko, że na moich karteczkach nie jest napisane zjedz mnie czy wypij mnie, ale zdejmij mnie, załóż mnie, zostaw mnie, usiądź, idź... Uśmiechnęłam się na to skojarzenie, ale coś w tym jest. Ja nawet, podobnie jak Alicja, podążam za białym królikiem, czyż nie jest nim biała taksówka, która pokazuje mi drogę do mojego przeznaczenia? A kierowca? Milczący facet o szczurowatej twarzy, z wydatnymi jak u królika siekaczami? Także i mnie pcha w tę przygodę ciekawość. Słyszę własny śmiech, analogia do bohaterki literackiej jest jednak zbyt dużą abstrakcją. Widzę we wstecznym lusterku zdziwioną króliczą twarz kierowcy. Jego oblicze automatycznie przywołuje wizję białego królika.

Samochód jedzie, a ja zaczynam zdejmować ubranie. Zdjęcie płaszcza i żakietu nie nastręcza trudności. Bluzkę zdejmuję z niejakim niepokojem, starając się nie zauważać pociągłych spojrzeń kierowcy. Przez moment podróżuję w samym biustonoszu. Nie żebym się wstydziła, piękna biała bardotka – mój ulubiony fason. Szybko wciskam się w bluzkę, odruchowo próbuję zapiąć suwak, ale uzmysławiam sobie, że raczej nie będzie to potrzebne i zostawiam go w pozycji maksymalnego rozpięcia. W taki sposób, że koronka stanika także wygląda na świat. Czas na dół. Kierowca też to wie, ustawia małe lusterko obok wstecznego, żeby lepiej widzieć. Chciałabym zaprotestować, ale wiem, że to nie przyniosłoby żadnego rezultatu. Zdejmuję pantofle i spódnicę. Na nagich pośladkach czuję szorstkość futrzaka na siedzeniu, odruchowo sięgam dłonią, żeby podrapać te miejsca. Wsuwam to łaciate paskudztwo, które nosi miano spódniczki i tandetne lakierowane długie buty. Jestem zniesmaczona strojem, który mam na sobie. Tym bardziej, że widzę, jak kontrastuje on z moja markową bielizną. No cóż na zewnątrz wyglądam teraz jak tania dziwka, bielizna i Channel Chance zupełnie nie pasują do tego wizerunku. Wkładam zdjętą garderobę do sakwojażu, podobnie jak torebkę a wraz z nią dokumenty, klucze, telefon... Teraz jestem nikim. Zaczynam się zastanawiać dokąd jedziemy. Obraz za szybą uzmysławia mi, że wyjechaliśmy z miasta. Z kierunku, w którym zaczęliśmy jazdę, wnioskuję, że to Anin albo Międzylesie, ale nie mam pewności. Chwilę kluczymy wśród pięknych, starych domów, żeby wkrótce, zatrzymać się przed bramą jednego z nich.

Kierowca wręcza mi kolejną kopertę. Tym razem jest w niej pewne wyjaśnienie. „Często pytałaś mnie co robię z twoją bielizną, która znika podczas naszych spotkań. Teraz masz szansę się dowiedzieć. Mam kilku klientów, którzy płaca całkiem miłe pieniążki za te nie całkiem świeże majteczki. Ale tym razem jeden z nich zażyczył sobie zobaczyć także dupcię, która je nosi. Podejdziesz do bramy i upewniwszy się, że masz odpowiednią widownię, zdejmiesz bieliznę i wrzucisz ją do skrzynki pocztowej”. To, co przeczytałam zmroziło mnie nie mniej niż dzisiejsza pogoda. Co prawda na dworze były już pierwsze oznaki ocieplenia, ale wszędzie leżał jeszcze śnieg. A ja mam zdjąć majtki i to na ulicy, przed bramą. Siedząc w aucie zarejestrowałam myśl o ucieczce. Ale Pan musiał to przewidzieć. Na kolejnej kartce, którą wzięłam z ręki kierowcy było tylko jedno słowo „Natychmiast”. Postawiłam ostrożnie stopy na śliskim podjeździe. Chwiejnym krokiem podeszłam do furtki i nacisnęłam dzwonek. Za szklaną taflą ogrodu zimowego pojawiły się dwie męskie postacie pokazujące sobie na wzajem moją osobę palcami. Przepychali się przez chwilę, aż w końcu dostrzegłam gesty ponaglające mnie. Rozsunęłam na boki moje lamparcie futerko i zrolowałam mini w talii. Teraz mogli do woli przyglądać się moim stringom. Jeden z mężczyzn zaczął wykonywać obrotowe ruchy dłonią, znowu zaczęli się przepychać. Chodziło im o moje pośladki. Zsunęłam futerko z ramion i rzuciłam na maskę. Dygocząc ze zdenerwowania i z zimna kilkakrotnie obróciłam się wokół własnej osi, starając się za wszelką cenę utrzymać równowagę w tych niebotycznych szpilkach tańczących na lodzie. Wsunęłam kciuki za gumkę i zaczęłam zsuwać bieliznę, jeszcze tylko dwa karkołomne kroki i stałam pół naga przed bramą. Najgorsze było to, że wbrew mojemu wstydowi moje ciało zupełnie nie protestowało, a wręcz przeciwnie, zauważyłam, że majteczki są niezwykle wilgotne i wonne. Postanowiłam zająć myśli czymś innym. Zauważyłam, że ci dwaj za szybą przypominają postacie Półbubków z historii Alicji, podobnie do swoich pierwowzorów literackich zachowywali się niespełna rozumu. Przepychali się przy szybie, gestykulowali, wytykali mnie palcami i jestem przekonana, że musieli głośno werbalizować swój stan. Podejrzewam, że i z jednymi i z drugimi równie trudno byłoby się dogadać. Zimno zaczynało mi doskwierać, postanowiłam przystąpić do ostatniego aktu i zwróciłam się w kierunku skrzynki pocztowej. „Kończ waść, wstydu oszczędź” powtórzyłam w myślach za wieszczem.

Zatrzymał mnie klakson. Przez otwarte okno kierowca podawał mi następny list. Tym razem jest to duża koperta „Co jeszcze” zapytałam w duchu „Czego jeszcze zażądasz ode mnie mój Panie?” Koperta choć duża, skrywała jedynie niewielką karteczkę z poleceniem „Koperta jest wiesz na co, ale najpierw - zrób siusiu”. Zamarłam. Po raz kolejny tego popołudnia zamarłam. „Dlaczego mnie tak upokarzasz Panie, dlaczego. Stoję tu pół naga, a teraz jeszcze to”. Poczułam łzy spływające po twarzy, chciałam odjechać z tego miejsca jak najszybciej. Obawiałam się, że karą za niewykonanie polecenia może być konieczność powrotu autobusem, nie miałam dokumentów ani portfela, ani telefonu. W wyobraźni widziałam już odjeżdżającą taksówkę, a wraz z nią leżące na masce futerko. Nie otarłam łez, spływały po twarzy zostawiając zimny ślad, kapały na lód po stopami. Dygotałam z zimna i bezsilności. Po raz kolejny zawróciłam w stronę bramy. Wbiłam szpilkę w lód co, jak sądziłam, powinno dać mi wystarczające oparcie podczas kucania. Brama zaczęła się odsuwać. A Półbubki gestem dłoni zapraszały mnie na teren posesji. Nie przekroczyłam progu. Zamiast tego mocniej jeszcze wbiłam obcas w lód i ukucnęłam. Widziałam kłąb pary, który wydobył się z pomiędzy moich, zaciśniętych dotychczas ud. Kucnęłam i skupiłam się na tym, żeby zmusić pęcherz do wyciśnięcia tego, na co czekali mężczyźni w ogrodzie zimowym. A to wcale nie było łatwe. Słyszałam samochody przejeżdżające ulicą, niemal tuż za plecami, wiedziałam o kierowcy, który przyglądał mi się z tyłu i w końcu ci dwaj... Czas płynął, w przeciwieństwie do moczu. Zimno coraz bardziej mi doskwierało. Ostatnim wysiłkiem udało mi się zapanować nad pęcherzem, ciepła stróżka popłynęła na oblodzony podjazd. Odetchnęłam z ulgą. Ale w tym samym czasie ciepło moczu roztopiło lód, w który wbity był obcas. Nawet nie spróbowałam się podeprzeć, nie zdążyłam. Nogi rozjechały mi się jak na kreskówce i momentalnie wylądowałam gołym tyłkiem ciepło-zimnej kałuży. Już nawet nie starałam się powstrzymywać łez, szlochałam na całe gardło. Z trudem podniosłam się. Trzymanymi w dłoni majteczkami wytarłam się z grubsza i wpakowałam je do koperty, którą ściskałam w drugiej ręce. Z ostrożnością linoskoczka przemierzałam dystans dzielący mnie od skrzynki pocztowej. Wrzuciłam zaklejoną uprzednio kopertę i odwróciłam się na pięcie. Kątem oka zarejestrowałam jeszcze wybuchy radości u Półbubków i wróciłam do samochodu. Otuliłam się koszmarnym futerkiem, które teraz postrzegałam jak coś najpiękniejszego na świecie. Ciepłe, suche, zakrywające... Wsiadłam do taksówki głośno zanosząc się od płaczu. Odjechaliśmy z miejsca mojego upokorzenia. „Mam nadzieję Panie, że jesteś zadowolony, jeszcze nigdy nikt mnie tak nie upokorzył”. Z rozpaczliwych myśli wyrwał mnie dzwonek telefonu, kierowca odebrał. I znowu bez słowa, żadnego halo, żadnego słucham, jedynie przyłożył aparat do ucha, po czym przełączył na głośnik.
- No, w końcu się z tym uporałaś suko – usłyszałam głos Pana.Jak zawsze peszyła mnie rozmowa w obecności kierowcy. Pan wiedział o tym i jak sądzę robił to celowo, żeby pokazać jak daleko sięga Jego władza.
- Dlaczego zajęło ci to tak dużo czasu? Jesteś spóźniona – grzmiał.
- Masz szczęście, że klienci byli zadowoleni. Następnym razem chyba pozwolę im osobiście zdjąć majtki z twojego tyłka. Muszę powiedzieć, że jesteś całkiem dochodową suką. Całkiem dochodową...
- Ale mam dla ciebie jeszcze jedną atrakcję na dziś... załóż swoją biżuterię i czekaj na mnie – to były ostatnie słowa. Przerwane połączenie. Byłam przerażona.

Kierowca wyciągnął w moją stronę dłoń, w której trzymał obrożę i smycz. Zapięłam ją z wyraźną rezygnacją w oczach. Siedziałam skulona i nawet nie próbowałam domyślać się co jeszcze czeka mnie dziś, nie patrzyłam dokąd jedziemy. Samochód zatrzymał się na niewielkim parkingu, obok jakiegoś przydrożnego baru. Jak okiem sięgnąć tylko las. Kierowca otworzył drzwi i sięgnął po smycz. Delikatne pociągnięcie i poszłam za nim. Marzyłam o gorącej herbacie. Nie w takich co prawda warunkach, ale byłam tak zrezygnowana, że było mi obojętne to, że wejdę tam prowadzona na smyczy. A jednak to nie był koniec. Zamiast do wnętrza baru kierowca podprowadził mnie do okna i ... przywiązał smycz do krat. A sam, bez słowa wszedł do środka. Usiadł przy stoliku przy oknie i zamówił herbatę. Nie zwracałam uwagi na spojrzenia innych gości ani na komentarze pod moim adresem. Jedyne co widziałam to szklanka wypełniona po brzegi parującym, bursztynowym płynem i plasterek cytryny.

Do stolika podeszła elegancka kobieta, o przesadnie wyzywającym makijażu. Była w towarzystwie dwóch osiłków w czarnych skórach. Moje pierwsze skojarzenie to zła Królowa Kier i dwóch Waletów Trefl. Znowu się uśmiechnęłam do siebie, coś za dużo rzeczy przywodziło mi dziś na myśl poczciwą Alicję w krainie czarów. Za nic nie mogłam sobie przypomnieć jak kończą się jej przygody, jedyne co pamiętałam to fakt, że obudziła się i wszystko okazało się snem... chyba... Może i ja śnię? Może to wszystko to tylko sen... Kobieta z gniewnym wyrazem twarzy gestykulowała rzucając mi, co jakiś czas, wściekłe spojrzenie. Kierowca pił spokojnie herbatę przecząco kręcąc głową. Atmosfera w barze zaczynała się robić napięta. Już wszystkie oczy zwrócone były na stolik przy oknie. Było mi wstyd z powodu całej tej sytuacji. Zimno znowu dawało się we znaki. Tak bardzo byłam skupiona na herbacie, że nie zauważyłam Pana, który podjechał pod bar, przeszedł obok mnie i wszedł do środka. Zobaczyłam Go dopiero, kiedy przywitał się z kierowcą. Musieli rozmawiać dość głośno, bo wszyscy goście zamarli w bezruchu, śledząc z uwagą rozgrywającą się scenę. Pan wyciągnął portfel i kładąc na stole dwa banknoty stuzłotowe popatrzył na mnie z ironicznym uśmiechem. Prawdopodobnie właśnie odegrał przed gośćmi scenę kupowania mnie. Za dwie stówy... tak nisko mnie ceni... Zrobiło mi się przykro... i chociaż miałam świadomość, że to tylko teatr, który Pan tak lubi, poczułam jakąś szpilkę, gdzieś w duszy... Królowa ofuknąwszy Pana, zakręciła się na pięcie i opuściła bar przywołując gestem Waletów. Przechodząc obok rzuciła mi pogardliwe spojrzenie, wsiadła do samochodu i odjechała.

W końcu i Pan wyszedł na zewnątrz. Odwiązał smycz i szarpnięciem wskazał kierunek.
- Do wozu – wycedził przez zęby.
Zamiast drzwi otworzył tylną klapę. Weszłam bez słowa. Skuliłam się, wtuliłam w futro i płakałam. Trzask zamykanej klapy, odgłos uruchamianego silnika, odgłosy jazdy. Po przejechaniu kilometra, może dwóch samochód zatrzymał się. Pan otworzył klapę i podał mi rękę. Odpiął smycz i przytulił mnie mocno do siebie. To najprzyjemniejszy moment dzisiejszego popołudnia. Popołudnia? Wszędzie ciemno, ciekawe, która to godzina. Straciłam poczucie czasu. A teraz w Jego ramionach tracę je po raz kolejny.
- Jestem z ciebie zadowolony, dobrze się spisałaś suko – wyszeptał wprost do mojego ucha.
I ten Jego zniewalający uśmiech, który potrafi dać i zabrać w tej samej niemal chwili. Znikający uśmiech? Taaak, w mojej opowieści Pan jest Kotem z Cheshire... znikającym kotem, z którego zostaje jedynie uśmiech... Pan, który chodzi sobie tylko znanymi ścieżkami... jak kot, zupełnie jak kot. Dziki i drapieżny, czuły, ciepły i bajkowy. Mój tajemniczy Pan. Już nie pamiętam zimna i upokorzenia, widzę tylko zadowoloną twarz Pana. Teraz nie chcę już się obudzić... chcę śnić swój sen na jawie, w ramionach ukochanego Pana.

Jestem suką i jestem z tego dumna!

Brak komentarzy: