30 czerwca 2007

Game over

W sumie to cieszę się, że nie było mnie w biurze, kiedy to wszystko się działo. Kumulacja można powiedzie, czyli innymi słowy dzień składania wypowiedzeń. Sodomia i gomora i najgorsze z ludzkich-nieludzkich obliczy. Zmiana pracy jest jedną z kolei losu, normalnością w dzisiejszej rzeczywistości. Ale żeby odpowiedź była bardziej spektakularna niż w amerykańskich filmach to się nie spodziewałam. Tam chociaż można poskładać manatki do kartonowego pudełka z przykrywką i opuszczając biuro być odprowadzonym wzrokiem (nie ważne przychylnym czy zawistnym) do drzwi. Tu było coś bliższe rosyjskiemu won – tu i teraz, tak jak stoisz. Gdybym mogła przypuszczać, że moje słowa z godziny dwunastej – prośba o zostawienie kontaktu – będą prorocze chyba bym ich nie wypowiedziała. Generalnie cała ta sytuacja nie napawa optymizmem. Momentalnie wyobraziłam sobie własne wypowiedzenie. A przecież to kiedyś nastąpi, co do tego nie ma wątpliwości i aż mi się zrobiło słabo. Od południa byłam w szkole i to nie po prostu na wykładach ale miałam dwa zaliczenia. A na dobrą sprawę co kilkanaście minut odbierałam telefony od którejś ze stron konfliktu. Aż cud, że udało się zrealizować zaplanowane na dziś zaliczenia w tych warunkach.

Mieszanka wybuchowa

Drugi raz w życiu zbiła mnie z nóg mieszanka wodokolońsko-feromonowo-owulacyjna. Tak, wystarczyło bliskie spotkanie trzeciego stopnia i parę oddechów, żeby zaszumiało mi w głowie. Niczym niesprowokowane podniecenie, które przybierało na sile z każdą minutą. Palce kręcące bezwiednie młynki, błędny wzrok, w którym jak sądzę widać było nie mniej ni więcej tylko męskie przyrodzenie. No po prostu taka chemia, że aż niemożliwe. Śliniłam się na górze i na dole a ten Złośliwiec nie szczędził mi ciętych uwag. W takie dni jak dziś może lepiej byłoby w ogóle nie wychodzić z domu, posiedzieć cichutko w kąciku i poczekać, aż przejdzie. W końcu owulacja musi się kiedyś skończyć. Na szczęście taka koniunkcja mojej fizjologii, jego feromonów i produktu przemysłu perfumeryjnego na szczęście nie zdarza się często. Ale na dłuższą metę może prowadzić do działania w afekcie. Dojmujące uczucie, pierwotne i nieobliczalne. Miło jest przeżyć coś takiego, byle nie za często. To chyba ten stan duszy i ciała, który określa się kurwikami w oczach. Grunt, że dałam radę. Czy to się nazywa asertywność? Możliwe… A do tego widok tych krótko obciętych pazurków i opowieści o fiście. Mniam. Aż mnie skręcało.

26 czerwca 2007

Prądem? Bohatera?

Mój stosunek do zabaw z prądem ukształtował się już parę lat temu i nic nie wskazywała na to, że może ulec zmianie. Aż do pewnej sobotniej nocy, kiedy to mnie ktoś pogłaskał. No dobra, najpierw była krótka prezentacja sporego białego instrumentu i podana metalowa elektroda. Prawdę powiedziawszy nie chciałam nawet brać jej do ręki, ale to trochę nie halo robić gospodarzowi afront. Z ciężkim sercem wyciągnęłam palce i delikatnie dotknęłam metali. Ciekawe uczucie – przyjemny, pieszczotliwy dreszcz rozchodzący się od miejsca zetknięcia skóry z elektrodą po ciele. No właśnie, zaskoczyło mnie, że impuls elektryczny tańczył po skórze, albo może pod skórą rozbrykany jak roczniak na padoku.

To zupełnie inne doznanie od tego, które znam – silny miejscowy skurcz mięśni stawiający na baczność całe ciało w proteście. To była subtelna pieszczota, której mogłabym oddawać się przez dłuższy czas. Inna sprawa, że nie czas i miejsce był po temu. Ale wrażenie pozostało.

Ale zamknięcie dłoni na elektrodzie to był dopiero wstęp do tego, jak można wykorzystać to cacko. O wiele bardziej ekscytujący jest dotyk dłoni drugiej osoby, kiedy to ona trzyma elektrodę. Wiadomo, ciało przewodzi prąd – niby oczywiste, ale dopiero w takim układzie można to zobaczy (gdyby fizyka w szkole był wykładana w ten sposób to kto wie, może byłabym w stanie ja polubić). W każdym razie ciało dotykanej osoby staje się zabawką na kształt kuli plazmowej, której dotykanie ogniskuje impulsy. I tylko od dotykającego zależy siła dotyku i ilość punktów stycznych. Przesuwające się po policzku palce wygrywają symfonię rozkoszy. W każdym razie mogłyby to zrobić, gdyby nieco inna konfiguracja osobowa była.

Zabawka idealna jako dopełnienie do wiązania, w szczególności podwieszanego. Połączenie tej namiastki latania z unieruchomieniem i elektryczną pieszczotą musi zwalać z nóg. Dotyk w miejscach wrażliwych, wilgotnych aż dech zapiera samo wyobrażenie. Swoją drogą ciekawe jak zachowa się zabawka użyta w trakcie, kiedy powierzchnia skóry pokryta jest cieniuteńką warstewką wilgoci wywołaną wysiłkiem i skurczami mięśni. Impulsy powinny przemykać się po skórze w bardziej nieuregulowany sposób, wyszukując sobie najłatwiejszą drogę o najmniejszym oporze. Nie ukrywam, że pomyślałam od razu o dołożeniu tego elementu do fistu, ale podejrzewam, że nie będzie już tak elektryzującego efektu przez to, że nie można mówić o przerywanym dotyku, a tu jednak impuls i jego brak grają równoważne role w osiąganiu efektu końcowego. Z drugiej strony – nie spróbuję – nie dowiem się. Chyba więc poproszę M&M o wypożyczenie tego ‘agregatu’ do testów w warunkach domowych. Świat się kończy spodobała mi się elektra (co prawda w zupełnie innym wydaniu, ale zawsze to prąd).

=============

Bornagainst 2007-06-26 09:59:46 195.33.129.150
Pisząc o zabawie z prądem przypomina mi się jedna ze scen z klasyki czyli Elzy.Dotykanie nie może wyglądać tak jak na ostatnim GFP, które raczej miało charakter tragikomiczny niż podniecający.

Mrauuu

Kto by przypuszczał, że to jeszcze działa, czyli rozmowa o… Traf chciał, że spotkałam osobę, która podobnie do mnie, fascynuje się publikiem. Trzeba oczywiście oddzielić erotomanów-gawędziarzy od tych, którzy znają i cenią to źródło adrenaliny i przyjemności. Rzecz jasna nie o to chodzi, żeby się pieprzyc na ławce w parku bo to i zbyt trywialne, i zbyt proste, i zbyt pospolite. Zastanawiam się, co pociąga mnie bardziej czy zrobienie akcji wśród ludzi w taki sposób, żeby wszyscy byli obecni i nieświadomi, czy raczej taka aranżacja, żeby dać małe przedstawienie wybranej osobie. Jedno i drugie ma swoje mocne strony. No jest jeszcze wariant trzeci, gdzie świadomie wciąga się do zabawy osobę trzecią, ale w takim przypadku konieczne sa wcześniejsze prace strawdzająco-przygotowawcze. Najbardziej chyba lubię, kiedy osoba trzecia staje się uczestnikiem warstwy słownej a potem następuje niespodziewany zwrot akcji. Takie małe uzależnienie od adrenaliny. Aktualny brak samochodu z kratką oraz partnerki nie pozwala na reaktywację akcji sukowóz, a szkoda, bo to naprawdę nakręcający motyw jest i do tego wykorzystujący niemal wszystkie aspekty D/s – koncentrat jednym słowem.

==============
Bornagainst 2007-06-26 10:01:26 195.33.129.150
Czasami można obie rzeczy połaczyć. Taka pieprzna sztuka kokietowania nieczytelna dla reszty uczestników przestrzeni publicznej.

Walter Bosque - Uwięziona Kochanka

Walter Bosque - Uwięziona KochankaArgentyńczyk, rocznik 1960, a imię jego Walter Bosque. Historia jego prac to, przede wszystkim, historia studiów w Visual Arts Institute. Do dnia dzisiejszego zgromadził na swoim koncie blisko siedemdziesiąt nagród, prezentował swoje prace na kilkunastu wystawach zarówno w uznanych instytucjach wystawienniczych, jak i prywatnych galeriach sztuki. Aktualnie pracuje jako wolny strzelec głównie dla przemysłu reklamowego. Wydaje mi się dość dużą szkodą dla dorobku przejście na reklamową stronę mocy. To spore ograniczenie i uproszczenie. I przede wszystkim niemożność wyrażania siebie. Fotografia reklamowa musi być politycznie poprawna, porządna i właściwa, a przez to staje się swoistą szufladką.
Dlatego też miło jest sięgnąć do prac Bosque, które powstały z potrzeby serca lub umysłu. Jest kilka takich, które, moim zdaniem, opowiadają swoje własne historie. Wybrałam go właśnie dziś, bo jedno ze zdjęć idealnie pasuje do zdarzenia z przed dwóch lat. Tak, właśnie to - kobieta w kręgu ognia. W oryginale jest też wersja kolorowa, ale dziś zdecydowanie bardziej pasuje mi szarość. Obraz zacierający się pamięci, przysypany popiołami namiętności, które spłonęły w ogniu właśnie wtedy. I tylko zamiast odcisków bosych stóp odbite ślady dłoni, zamiast trawy piasek. Nikłe płomyki niczym zacierające się wspomnienia otaczają ciało, które jeszcze pragnie.

Kolejne kadry już nie są przyprószone mrokiem nocy. Nie, stają twarz w twarz ze słońcem. To nic, że przesącza się przez małe okienka i wąskie szczeliny. To nic, że pozostawia sporą przestrzeń cienia. Ale jest. Nakazuje czekać na nowy dzień. Więc czekam. Tak samo jak to, która wsparłszy dłonie na szorstkiej desce ławki uniosła w górę pośladki. Ona czeka. Na świt, na południe, na karę czy nagrodzę – tego nie wiem. Wiem tylko, że czeka. Czubkami palców oparta o betonową, pokrytą warstwą kurzy posadzkę czeka. Zapomniana przez świat, zapomniana przez ludzi. A może pręży się, żeby choć przez chwilę doświadczyć odrobiny ciepła w tym zimnym więzieniu. Słońce zaglądając co rano do tej piwnicy pieści nagie ciało subtelnymi gaśnięciami i odchodzi, pozostawiając miejsce mrokowi nocy.
To nie może trwać wiecznie. To oczekiwanie. Tak długo, jak długo będzie bierna nie zmienić w odwiecznym rytmie samotnych nocy. Wystarczy jednak, że pójdzie za światłem, za słońcem. Wpadając przez zakratowane okna wskazuje kierunek, zachęca do podjęcia trudu ofiarując swój blask. Słoneczny pył niech prowadzi ku nowemu życiu.
Trzeba tylko zdecydować się na ten ruch. Oderwać dłonie od Ławy Oczekiwania, poszukać wyjścia. Trzeba zmierzyć się z mrokiem, przejść obojętnie obok tego, co było pierwszym więzieniem. Wspomnienia jak żywe wrysowują w drewniane kształty ciało. Dłonie odruchowo rozmasowują ścierpnięte od zimnej stali kajdanek nadgarstki. Pamięć mięśniowa – niezatarte wspomnienie szorstkiego drewna wyznaczające przestrzeń do życia. Pierwsze z więzień, które opuściła.
Drzwi. Obietnica lepszego życia, obietnica światła i ciepła. Nadludzkim wysiłkiem uchyla tę monstrualna barierę do nowego. Nieużywane opierają się bardzo, bronią wszystkiego, co znane. Drzwi – strażnicy stałości, zawarte na cztery spusty, niewzruszone od początku swojego istnienia, tym razem ulegają determinacji drobnych kobiecych dłoni i ogromowi determinacji. Choć zazdrośnie strzegą tajemnicy to jednak pozwalają się ubłagać i uwalniają więźnia.

Kolejne pokoje, wszystkie opustoszałe i smutne. I tylko światła w nich więcej, więcej ciepła. Kiedy wchodzi w duży snop słońca zaglądający do mrocznego wnętrza domu nie potrafi się oprzeć pieszczocie. Dotychczas musiała wspinać się na palce, żeby sięgnąć tego płynnego złota. Teraz rozpostarta na drewnianej podłodze pławi się słonecznej rozkoszy. Pozwala pieścić się promieniom, przeciąga się niczym senna kotka. Ale słońce także pragnie tej bliskości. Używając swojej mocy dopina skrzydła z cieni, żeby tylko wyrwać tę uwielbianą istotę w przestworza. Może mając skrzydła przyleci podziękować za towarzystwo, którym została obdarzona.


A jednak, mimo woli obu stron nie potrafi oderwać się od ziemi. Nawet pełne słoneczne otwarcie nie jest wystarczająco silne, żeby zmienić losy człowieka. Wspięta na palce wyciąga dłonie próbując sięgnąć niemożliwego. Nie poddaje się, wyciąga dłoń ciągle i ciągle. Ale rzeczywistość zbyt silnie zakorzeniła się w ciele. Nie oddaje swojej zdobyczy.



Pogodzona ze swoim przeznaczeniem powraca w chłód domu. Niespełniona. Ta, która widziała szczęście i kąpała się w rozkoszy powraca do przyziemności. Układa się zrezygnowana na zimnej, kamiennej posadzce, gdzie czekać będzie na kolejny dzień, na kolejną wizytę Kochanka-Słońca. Nie mogą żyć w jednym świecie, ale i bez siebie żyć nie potrafią. On będzie zaglądał do niej co rano, on nocą zapali świece, żeby przeczekać mrok. Płomieniami zamknie krąg wokół siebie, żeby czuć bliskość ciepła i światła każdym kawałkiem skóry, żeby przetrwać do kolejnego spotkania. Dzień, rok, lat pięć czy dwadzieścia. Z płomieni utworzy swoje własne więzienie, którym za dnia są mury.

25 czerwca 2007

Dobranoc

Dobranoc powiem sobie samej i sama ucałuję się przed snem. Kolejny ciężki tydzień zagląda już z za zasłonki. A bedzie ich w sumie siedem, dam radę bo nikt inny za mnie tego nie zrobi, tylko pytanie jakim kosztem. Nawet nie chcę o tym mysleć. Jedyne co, to szybciej będę przemierzać te dwadzieścia pięć kilometrów do pracy - kocham stolicę w wakacje, tak pięknie pustoszeje. Szybciej można ją osiągnąć ale i szybciej się z niej wydostać. Cieszę, że opuściłam city na rzecz podmiejskiej wioski, nawet za cenę cholernych korków. Dobrej nocy sobie życzę i słodkich snów. PS. mam nowe niesamowite wieści o prądzie i parę smacznych erotyków, ale to już następnym razem :).

24 czerwca 2007

X muza w natarciu

Sprawy filmu odżyły na nowo. Scenariusz trzeba byłoby zacząć kończyć powoli. Bo niby nic się nie dzieje, ale już zdjęcia wnętrz porobione jako materiał dla operatora, już światła gromadzone do nagrania potrzebne. Niby nic, ale jakoś tak samo się dzieje. Sama nie wiem którą wersję wybrać czy tę bardziej bdsmową czy bardziej gumiastą po prostu. Wszystkiego się nie uda połączyć. Czyli kolejna reklasyfikacja. Mam taką cichą nadzieję, że premierowy pokaz mógłby się odbyć na Fetyszozie, ale to chyba mało realne. Tym bardziej, że cierpię ostatnimi czasy na wyjątkowe niedobory czasu wolnego.

===================
emil emil700@wp.pl2007-07-10 00:45:37 195.128.119.3
Wedlug mnie jesteś w stanie połaczyć te 2 wątki, albo od razu zaplanować 2 czesci, albo telenowelę ;). Myśl, że w natłoku swoich zajęć myslisz o tej sprawie napawa mnie optymizmem...

730 dni

Tym razem nie poszłam na łąkę i raczej już na nią nie pójdę nigdy.
Jeszcze tylko parę zdjęć i setki słów, kosmyk włosów i srebrzyste nitki są świadectwem tego, że to było rzeczywiste.
Dobranoc nardi, dobranoc.
Nie szukaj już ognistego kręgu, na litery i wezwanie nie czekaj, zaśnij.
Dokonałaś niemożliwego uparta bestyjko.
Dokonałaś.

============
płomień wspomnienia 2007-06-24 19:09:12 158.75.238.71
Niektóre rzeczy zdarzają się tylko raz w życiu. Dobranoc nardi.

17 czerwca 2007

Słabość mam do...

Powiedziane zadziornie. Powiedziane, żeby mnie sprowokować. Powiedziane z uśmiechem. Jak dobrze jest czasami móc po prostu pogadać i poprzekomarzać się. Zaprząc głowę do gry słów. Nadawać frazom głębszy sens i naznaczać je ładunkiem emocji. Dla samej przyjemności dialogu. Jeszcze niedawno miałam to na wyciągnięcie ręki, na co dzień. Dziś jedynie od czasu do czasu. Brakuje mi tego uśmiechu i bezczelnego wyrazu błękitnych szkieł i wirującego małego srebrnego telefonu, ale to już zupełnie inna historia
==============
ogień ubrany w słowa turgon@vp.pl2007-06-23 12:38:55 158.75.238.71
i znów mineła ta noc... jedyna... choć tym razem pusta... bez emocji... bez ognia... bez niczego... ta noc bedzie już zawsze tylko wspomnieniem TAMTEJ NOCY.

12 czerwca 2007

Do Nieznajomej

Nie wiem, kto jesteś — ledwo kilka razy
widziałem ciebie — za każdym widzeniem
pierś ma się dziwnym podnosi wzruszeniem,
serce szalonym poczyna bić tętnem,
a usta moje palą te wyrazy,
które bym tylko w omdleniu namiętnem,
patrząc ci w oczy, wymówił westchnieniem.
Rozkosz i boleść czuję, gdy cię widzę,
i zdaje mi się, że cię kochać muszę,
i zdaje mi się, że cię nienawidzę
— przekląłbym ciebie i oddal ci duszę.
Na myśl rozkoszy, jaką twój dać może
uścisk dziewiczy, oszaleć się boję
— szukając ciebie, spotkania się trwożę
— trucizną są mi cudne oczy twoje,
oczy błękitne i senne jak morze.
Na samą myśl tę, gdy cię półomdlałą
widzę w snach moich z lawy i płomienia,
gdy dłutem z ognia rzeźbię twoje ciało,
każdy kształt ciała, co gdy opierścieni,
zmysły w huragan i krew w burzę
zmieni: na samą myśl tę bliskim jest omdlenia.
Tonąc w srebrzystym ócz twoich błękicie,
pod stopy twoje rzuciłbym me życie,
a razem żądzę uczuwam szaloną
zabić cię jednym oczu moich błyskiem,
bo wolałbym cię śmierci poślubioną
widzieć niż z innym splecioną uściskiem.
Kazimierz Przerwa Tetmajer

Słowa żarem podszyte, jednoznaczne i naznaczone zachłannością. Jak kolwiek by nie mysleć o sobie i ukochanej osobie zawsze zdarzy się ktoś, kto kochać będzie za mocno. Tak bardzo, że nie pozwoli żyć tej drugiej osobie. Tu chociaż w wierszu nie ma mydlenia oczu, ale jasna deklaracja. Nie, to nie deklaracja to ultimatum niemal. Alternatywą nie jest inne życie, ale jego brak. Ortodoksyjny kochanek, na miarę Romea czy Otella - tragiczny w swojej pozie, groźny w swych zamysłach. Z umiłosnych uniesień już buduje złotą klatkę dla tej, której jeszcze nie znalazł. Jakże to niskie - znaleść, naznaczyć, uwięzić. Nawet poeta się nie ustrzegł tego stereotypu. Nawet poeta, cóż więc dziwić się ludziom...

11 czerwca 2007

Przerwa techniczna

Aż dziw, że tropikach dochodzi do prokreacji. Mnie w temperaturach powyżej dwudziestu pięciu stopni Celsjusza wyłącza się opcja sex. Znaczy lampeczka z hasłem potrzeba to się żarzy, nie powiem, ale już ‘working in progress’ jako tak się… zawiesza. Ale może to i dobrze, bo gdyby do strużek potu dołączyły tu i ówdzie strużki czegoś innego to wyszłaby z tego mokro-kleista mieszanka z szybką tendencją do przybierania zapachów intensywnych. Krótko mówić – ‘nieczynne z powodu, że gorąco’. Za to dziś w nocy ma być tylko szesnaście stopni! ...

10 czerwca 2007

Niby waga a jednak ryba ;)

Młoda została przeniesiona do grupy pływackiej oczko wyżej. Nie powiem miała płochę obaw bo to już nie zabawa, ale kto nie ryzykuje ten w kozie nie siedzi. I szczękę zbierałam przez ładnych parę minut bo bynajmniej nie widać, że nie ćwiczyła z ta grupą przez ostatnie pół roku. Powiem więcej jako jedyna machnęła cały basen crawlem (lub czymś na kształt) po skoku. Owszem pływała ze mną po kilka basenów, ale zawsze z deska lub na plecach. A tu proszę bardzo bęc i już. I nie obijała się bynajmniej jak to miała w zwyczaju ostatnimi czasy na małym basenie tylko wiosłowała. W sumie przepłynęła czternaście długości w ciągu godziny i wyglądała na totalnie wyczerpaną, obawiałam się nawet, że nie dotrwa do końca zajęć. Ale dała radę nie tylko dotrwać, ale później jeszcze prawie siedem godzin wściekać się z dzieciarnią na imprezie imieninowej koleżanki. Nie powiem jak wróciła do domu to usnęła w oka mgnieniu, ale po takim dniu każdemu się należy.Swoją drogą niesamowita jest zdolność regeneracji organizmu w tym wieku, podobnie zresztą jak szybkość przemiany materii. Już się cieszę na sierpniowy wyjazd: woda, woda, woda

9 czerwca 2007

Spokojnie to tylko awaria

Parę dni dziwnego niepokoju, a wysoko za sprawą techniki. Tym razem technice na imię awaria holenderskiego serwera. Niby nic, ale forum niedostępne, pieczołowicie odtwarzane moje archiwum zdjęciowe znowu w zaświatach i w ogóle jakiś taki bałagan. Nie lubię jak mi coś znika tak po prostu. Na szczęście niebezpieczeństwo dezintegracji zostało zażegnane a niderlandzcy admini naprawili co trzeba. I te szybkie komentarze w SB kamień z serca i klawiszy wszystkim, którzy wchodzili po paru dniach odprawiania z kwitkiem. Cóż z tego, że czasami nie możemy siebie ścierpieć kiedy zacietrzewiamy się w dyskusji. Cóż z tego, że posiadamy czasem skrajnie odmienne poglądy. Zachowujemy się jak stare, dobre małżeństwo i brakuje nam siebie jeśli się nie spotykamy. Chyba przez to, że w większości znamy także swoje realne byty a nie tylko nicki to wirtualne miejsce jakim jest forum stało się nam bardziej bliskie. Ciekawe ale właśnie w tym przypadku real nie tylko nie zastąpił wirtualności, ale zdecydowanie ją wzbogacił.

Detalista Phil Illingworth

Generalnie nie mogę zaliczyć pana o nazwisku Phil Illingworth do moich ulubionych artystów. Głównie ze względu na to, że nie przemawia do mnie większość prac tego pięćdziesięciodwuletniego wyspiarza, zwłaszcza tych kolorowych, z których zionie Andym Warholem. Nie można powiedzieć, że jest samoukiem, bo szlify w zakresie malarstwa zdobywał w Portsmouth College of Art a następnie spędził ładnych parę jako etatowy ilustrator. Nie mniej jednak nawet wśród takiego natłoku bardzo prostych w przekazie kompozycji znalazłam kilka prac, które mnie zaciekawiły. Przede wszystkim dlatego, że popełnione zostały ołowiem, a mam słabość do szkiców. Po drugie ze względu na pomysł i kompozycje – trochę przewrotne, trochę nieoczekiwane ale nie pozbawione uroku i ulotnego piękna. Szkice ołówkiem czy węglem posiadają tę swoistą ulotność, której nie sposób oddać żadnym innym materiałem. Roztarte krawędzie linii dopełniają nierzeczywistego wizerunku. Posiada swoje stałe wystawy w Beaumont Hall Studios, w CCK Gallery w londyńskiej Covent Garden, w Saatchi Gallery i British Museum of Erotic Art.

Dwa z rysunków bazują na nieco surrealistycznych zestawieniach delikatnej cielesności z materią nieożywioną, a ich wymowa bliska jest w treści znakowi drogowemu zakaz wjazdu. W każdym razie na pierwszy rzut oka, bo już po chwili dociera do oglądającego, że zamek błyskawiczny można przecież rozsunąć, a sznurowanie już jest zachęcająco rozluźnione. Przewrotna gra na spostrzegawczości, każdy może zobaczyć coś innego, niż to, co chciał przekazać rysownik. Trochę jak dowcipem z połową szklanki wody – dla jednych szklanka jest w połowie pusta, dla innych w połowie pełna.



Na kolejnym rysunku postać – ewidentnie męska – w charakterystycznej pozie sugerującej ujęcie w dłoń przyrodzenia. Dopiero detal pozwala skoncentrować się na tym, co rzeczywiście przedstawia scena. Złudzenie, które artysta wycelował w oglądającego wywołuje uśmiech. Wszak cała męskość skryta została za… owocem.

6 czerwca 2007

Ekstazja - Krzysztof Mroziewicz

Kolejna książka na stosiku przeczytanych. Tym razem w kategorii rozczarowanie. W moim odbiorze pan Mroziewicz popełnił coś, co bliższe jest szkicowi niż ostatecznej formie. Zbiór felietonów dotykający wielu miejsc w sensie geograficznym i wielu osób. Chyba. W zamierzeniu miał to być zbiór tekstów o kobietach, zapewne posiadających swoje pierwowzory w tych, z którymi los zetknął autora. Ale historyjki są opowiedziane pobieżnie, żeby nie powiedzieć po łebkach. Ich bohaterowie są bardzo bladzi. To, co zapiszę na plus to sposób kończenia felietonów, sposób, który nie opisuje zakończenia historii ale pozostawia miejsce dla wyobraźni. Konstrukcja świetna, tyle tylko, że opowieści nie są na tyle wciągające, żeby chciało się uruchamiać wyobraźnię. Poza dwoma tekstami, w których fabuł sztampowa. Po lekturze recenzji spodziewałam się dynamicznego przebiegu zdarzeń, a przede wszystkim ciekawych zdarzeń. Z czystym sumieniem mogę polecić epizod ze szklaną whisky z kostkami lodu – przesycony erotyką, jaką lubię. Reszta to niestety lektura do pociągu – nic się nie traci odrywając się od niej na każdej stacji i po każdym wejściu kogoś do przedziału. No, ale jeżeli się chce mieć zdanie na temat trzeba przeczytać, co niniejszym odnotowuję jako wykonane.

5 czerwca 2007

Wariacje słowne

Rzuciło mi się na retrospekcję. Stare teksty własne czytam. Co ciekawe poza jakimś brakującym przecinkiem czy ogonkiem nie ma tam nic do zmiany. Zadziwia mnie jak wiernie teraz, przy lekturze, odtwarzają się emocje, które towarzyszyły mi przy pisaniu. I jednocześnie jak jaskrawo widzę, że musiałam to napisać właśnie wówczas. Dziś nie wymyśliłabym tak zgrabnego słów zestawienia, co dowodzi, że koniecznym jest zapisanie chwili wtedy, kiedy przychodzi. Odkładanie na potem spłaszcza emocje. Tekst staje się nie oryginałem ale entą kopią. A tak w ogóle to stwierdziłam, że najlepiej mi się pisze na wyjeździe. Większość opowiadań powstała w hotelowych pokojach, w przerwach miedzy nurkami, a nawet na lotnisku. Chyba jednak potrzebuję dystansu do codzienności, żeby móc wypowiadać słowa w takich właśnie konstrukcjach.

No i te hotelowe łóżka – sterylne i poukładane, ze sztywną krochmaloną pościelą. To one dolewają oliwy do ognia, one mnie nakręcają. I zawsze śni mi się w nich coś nieprzyzwoicie podniecającego. I nie potrafię się opanować prze rzutem oka na nocną szafkę, czy aby nie ma tam jakiejś papierowej pozostałości po tym, co robiłam we śnie. Hotelowe pokoje mają dla mnie zapach płatnej miłości. Kiedy przekraczam ich próg wyobrażam sobie kto tu był przede mną, co robił. Niczym rytuał odprawiający duchy przechadzam się po pokoju dotykając sprzętów – wezgłowia łóżka, siedziska krzesła, drzwi od łazienki. I zawsze staję boso na wykładzinie chłonąc kroki tych, którzy stąd wyszli. Te pozostałości mówią do mnie i przychodzą podczas snu. Potem wystarczy tylko zapisać sny… marzenia… pragnienia… Zapisać emocje słowami.

4 czerwca 2007

Pokój z widokiem

Pożyczam sobie znany tytuł, ale żadne inne określenie nie pasuje do tego, czym przywitała mnie Suwalszczyzna. Piętro marynistycznie urządzonego domu nad samym brzegiem jeziora. W zasadzie to cały dom składa się z widoku. Jest maleńki ale zarówno parterowa przestrzeń dzienna jak i nocne poddasze oddzielone są od jeziora niemal całkowicie przeszklonymi ścianami. Życie na dole toczy się w zasadzie na drewnianych tarasach i pomostach zaczynających się tuz za drzwiami a kończących się pochylnią dla kajaków przy tafli wody. Łóżko na poddaszu stoi na środku pomieszczenia, wzdłuż przeszklenia i jest tak genialnie skomponowane, że majaczące na drugim brzegu jeziora drzewa znajdują się idealnie na linii wzroku leżącej osoby. Dokładnie tak. Przed szklanymi drzwiami pozbawionymi jakichkolwiek poprzeczek umiejscowiony jest maleńki balkonik. Jego powierzchnia ograniczona jest jedynie dwoma poziomymi, symbolicznymi metalowymi linkami. Nic, powtarzam nic nie zakłóca widoku na jezioro.

Przebudzenie jest po prostu niesamowite, kiedy leżąc na boku uniosłam powieki i dokładnie na linii wzroku dojrzałam cienką linię horyzontu. Stalowo-siną wodę i o kilka tonów jaśniejsze niebo oddzielone rzęsami drzew na brzegu. Wiatr buszujący w okolicznych drzewach sprawiał, że machały do mnie na powitanie zielonymi dłońmi.

Nadal nie przepadam za klimatem tego domu, ale widok zapiera dech w piersiach. Zresztą nie tylko mnie – jeden z gości gospodarza był tak urzeczony, że… odkupił od niego tę nieruchomość. Tak, tak to miejsce potrafi rzucić urok, trwały urok.