30 czerwca 2007

Mieszanka wybuchowa

Drugi raz w życiu zbiła mnie z nóg mieszanka wodokolońsko-feromonowo-owulacyjna. Tak, wystarczyło bliskie spotkanie trzeciego stopnia i parę oddechów, żeby zaszumiało mi w głowie. Niczym niesprowokowane podniecenie, które przybierało na sile z każdą minutą. Palce kręcące bezwiednie młynki, błędny wzrok, w którym jak sądzę widać było nie mniej ni więcej tylko męskie przyrodzenie. No po prostu taka chemia, że aż niemożliwe. Śliniłam się na górze i na dole a ten Złośliwiec nie szczędził mi ciętych uwag. W takie dni jak dziś może lepiej byłoby w ogóle nie wychodzić z domu, posiedzieć cichutko w kąciku i poczekać, aż przejdzie. W końcu owulacja musi się kiedyś skończyć. Na szczęście taka koniunkcja mojej fizjologii, jego feromonów i produktu przemysłu perfumeryjnego na szczęście nie zdarza się często. Ale na dłuższą metę może prowadzić do działania w afekcie. Dojmujące uczucie, pierwotne i nieobliczalne. Miło jest przeżyć coś takiego, byle nie za często. To chyba ten stan duszy i ciała, który określa się kurwikami w oczach. Grunt, że dałam radę. Czy to się nazywa asertywność? Możliwe… A do tego widok tych krótko obciętych pazurków i opowieści o fiście. Mniam. Aż mnie skręcało.

Brak komentarzy: