26 czerwca 2007

Walter Bosque - Uwięziona Kochanka

Walter Bosque - Uwięziona KochankaArgentyńczyk, rocznik 1960, a imię jego Walter Bosque. Historia jego prac to, przede wszystkim, historia studiów w Visual Arts Institute. Do dnia dzisiejszego zgromadził na swoim koncie blisko siedemdziesiąt nagród, prezentował swoje prace na kilkunastu wystawach zarówno w uznanych instytucjach wystawienniczych, jak i prywatnych galeriach sztuki. Aktualnie pracuje jako wolny strzelec głównie dla przemysłu reklamowego. Wydaje mi się dość dużą szkodą dla dorobku przejście na reklamową stronę mocy. To spore ograniczenie i uproszczenie. I przede wszystkim niemożność wyrażania siebie. Fotografia reklamowa musi być politycznie poprawna, porządna i właściwa, a przez to staje się swoistą szufladką.
Dlatego też miło jest sięgnąć do prac Bosque, które powstały z potrzeby serca lub umysłu. Jest kilka takich, które, moim zdaniem, opowiadają swoje własne historie. Wybrałam go właśnie dziś, bo jedno ze zdjęć idealnie pasuje do zdarzenia z przed dwóch lat. Tak, właśnie to - kobieta w kręgu ognia. W oryginale jest też wersja kolorowa, ale dziś zdecydowanie bardziej pasuje mi szarość. Obraz zacierający się pamięci, przysypany popiołami namiętności, które spłonęły w ogniu właśnie wtedy. I tylko zamiast odcisków bosych stóp odbite ślady dłoni, zamiast trawy piasek. Nikłe płomyki niczym zacierające się wspomnienia otaczają ciało, które jeszcze pragnie.

Kolejne kadry już nie są przyprószone mrokiem nocy. Nie, stają twarz w twarz ze słońcem. To nic, że przesącza się przez małe okienka i wąskie szczeliny. To nic, że pozostawia sporą przestrzeń cienia. Ale jest. Nakazuje czekać na nowy dzień. Więc czekam. Tak samo jak to, która wsparłszy dłonie na szorstkiej desce ławki uniosła w górę pośladki. Ona czeka. Na świt, na południe, na karę czy nagrodzę – tego nie wiem. Wiem tylko, że czeka. Czubkami palców oparta o betonową, pokrytą warstwą kurzy posadzkę czeka. Zapomniana przez świat, zapomniana przez ludzi. A może pręży się, żeby choć przez chwilę doświadczyć odrobiny ciepła w tym zimnym więzieniu. Słońce zaglądając co rano do tej piwnicy pieści nagie ciało subtelnymi gaśnięciami i odchodzi, pozostawiając miejsce mrokowi nocy.
To nie może trwać wiecznie. To oczekiwanie. Tak długo, jak długo będzie bierna nie zmienić w odwiecznym rytmie samotnych nocy. Wystarczy jednak, że pójdzie za światłem, za słońcem. Wpadając przez zakratowane okna wskazuje kierunek, zachęca do podjęcia trudu ofiarując swój blask. Słoneczny pył niech prowadzi ku nowemu życiu.
Trzeba tylko zdecydować się na ten ruch. Oderwać dłonie od Ławy Oczekiwania, poszukać wyjścia. Trzeba zmierzyć się z mrokiem, przejść obojętnie obok tego, co było pierwszym więzieniem. Wspomnienia jak żywe wrysowują w drewniane kształty ciało. Dłonie odruchowo rozmasowują ścierpnięte od zimnej stali kajdanek nadgarstki. Pamięć mięśniowa – niezatarte wspomnienie szorstkiego drewna wyznaczające przestrzeń do życia. Pierwsze z więzień, które opuściła.
Drzwi. Obietnica lepszego życia, obietnica światła i ciepła. Nadludzkim wysiłkiem uchyla tę monstrualna barierę do nowego. Nieużywane opierają się bardzo, bronią wszystkiego, co znane. Drzwi – strażnicy stałości, zawarte na cztery spusty, niewzruszone od początku swojego istnienia, tym razem ulegają determinacji drobnych kobiecych dłoni i ogromowi determinacji. Choć zazdrośnie strzegą tajemnicy to jednak pozwalają się ubłagać i uwalniają więźnia.

Kolejne pokoje, wszystkie opustoszałe i smutne. I tylko światła w nich więcej, więcej ciepła. Kiedy wchodzi w duży snop słońca zaglądający do mrocznego wnętrza domu nie potrafi się oprzeć pieszczocie. Dotychczas musiała wspinać się na palce, żeby sięgnąć tego płynnego złota. Teraz rozpostarta na drewnianej podłodze pławi się słonecznej rozkoszy. Pozwala pieścić się promieniom, przeciąga się niczym senna kotka. Ale słońce także pragnie tej bliskości. Używając swojej mocy dopina skrzydła z cieni, żeby tylko wyrwać tę uwielbianą istotę w przestworza. Może mając skrzydła przyleci podziękować za towarzystwo, którym została obdarzona.


A jednak, mimo woli obu stron nie potrafi oderwać się od ziemi. Nawet pełne słoneczne otwarcie nie jest wystarczająco silne, żeby zmienić losy człowieka. Wspięta na palce wyciąga dłonie próbując sięgnąć niemożliwego. Nie poddaje się, wyciąga dłoń ciągle i ciągle. Ale rzeczywistość zbyt silnie zakorzeniła się w ciele. Nie oddaje swojej zdobyczy.



Pogodzona ze swoim przeznaczeniem powraca w chłód domu. Niespełniona. Ta, która widziała szczęście i kąpała się w rozkoszy powraca do przyziemności. Układa się zrezygnowana na zimnej, kamiennej posadzce, gdzie czekać będzie na kolejny dzień, na kolejną wizytę Kochanka-Słońca. Nie mogą żyć w jednym świecie, ale i bez siebie żyć nie potrafią. On będzie zaglądał do niej co rano, on nocą zapali świece, żeby przeczekać mrok. Płomieniami zamknie krąg wokół siebie, żeby czuć bliskość ciepła i światła każdym kawałkiem skóry, żeby przetrwać do kolejnego spotkania. Dzień, rok, lat pięć czy dwadzieścia. Z płomieni utworzy swoje własne więzienie, którym za dnia są mury.

Brak komentarzy: