30 czerwca 2007

Game over

W sumie to cieszę się, że nie było mnie w biurze, kiedy to wszystko się działo. Kumulacja można powiedzie, czyli innymi słowy dzień składania wypowiedzeń. Sodomia i gomora i najgorsze z ludzkich-nieludzkich obliczy. Zmiana pracy jest jedną z kolei losu, normalnością w dzisiejszej rzeczywistości. Ale żeby odpowiedź była bardziej spektakularna niż w amerykańskich filmach to się nie spodziewałam. Tam chociaż można poskładać manatki do kartonowego pudełka z przykrywką i opuszczając biuro być odprowadzonym wzrokiem (nie ważne przychylnym czy zawistnym) do drzwi. Tu było coś bliższe rosyjskiemu won – tu i teraz, tak jak stoisz. Gdybym mogła przypuszczać, że moje słowa z godziny dwunastej – prośba o zostawienie kontaktu – będą prorocze chyba bym ich nie wypowiedziała. Generalnie cała ta sytuacja nie napawa optymizmem. Momentalnie wyobraziłam sobie własne wypowiedzenie. A przecież to kiedyś nastąpi, co do tego nie ma wątpliwości i aż mi się zrobiło słabo. Od południa byłam w szkole i to nie po prostu na wykładach ale miałam dwa zaliczenia. A na dobrą sprawę co kilkanaście minut odbierałam telefony od którejś ze stron konfliktu. Aż cud, że udało się zrealizować zaplanowane na dziś zaliczenia w tych warunkach.

Brak komentarzy: