30 czerwca 2009

Kobiecość do szpiku kości

Urodzony w 1959 roku w Lincolnshire Ray Leaning jest jednym z najpopularniejszych artystów z pod znaku erotyki w Wielkiej Brytanii. Flagowym obiektem jego zainteresowań są gorsety, a ściśle mówiąc kobiety w gorsetach. Preferowana technika wyrazu to grafika i rysunek na papierze oraz malarstwo olejne. Jego prace są przesycone subtelnym erotyzmem, nigdy jednak nie są całkowicie jednoznaczne, w każdej z nich artysta pozostawia nieco przestrzeni dla wyobraźni oglądającego. Po burzliwej młodości w wieku dwudziestu pięciu lat został studentem Exeter College of Art., żeby w 1984 ukończyć Fine Art Painting. Po stażu rozpoczął pracę jako grafik w wydawnictwach ilustrowanych w Soho. Aktualnie mieszka w Brighton, pracuje jako niezależny Art. Director "człowiek orkiestra". Przez jego ręce przechodzą kampanie reklamowe, broszury, projekty logotypów ale, na szczęście znajduje czas na swoją pasję – malowanie seksownych, kobiecych postaci.

Perfekcyjny detal wydobywający głębię blasku skóry czy latexu. Doskonały balans między szczegółem i wrażeniem ogólnym. Zastygłe, posągowe pozy kontrastujące z tętniącymi ruchem piruetami. I nade wszystko drobne elementy garderoby i galanterii dodające pikanterii całemu obrazkowi – cylinder, rękawiczki, melonik, kolia, frak, laseczka, pończochy, pejcz i oczywiście wszechobecne gorsety. Realistyczna wierność pierwowzorowi nakazuje zastanowić się choć przez moment czy to co widać jest rysunkiem czy może jednak czarno-białą fotografią.
















FETISH FUCKTORY 2


Data:    13 czerwca 2009
Lokal:   M25, Warszawa


Innowacje organizacyjne:     
  • brak
Innowacje artystyczne:        
  • FemDom (Rubberstar & sissidoll)
  • Pokaz bdsm vs balet (Misstress Monique & Eshaya)
  • Pony Play (Nurbika & Klamka)


Abstrakt:      
Pokaz pony play nie odbył się, o czym organizatorzy poinformowali na plakacie umieszczonym wewnątrz klubu widoczny dopiero po zakupie biletu. Impreza otwarta, dresscode mile widziany. Pokaz balet vs. bdsm doskonale zaprezentowany.


Publikacje:



29 czerwca 2009

Prasówkowe wnioskowanie

Szybki przegląd sytuacji czyli prasówka po mniej lub bardziej klimatycznych blogach. Tematycznie bez większych zmian – te same baty na pośladki lub martwa cisza ewentualnie "blog o podanym adresie nie istnieje". No nie jedna exuległa w ramach oświecenia, że przez większość życia ulegała mężczyznom, którzy w większości nie byli tego warci teraz pisze o sobie z dużej literki i dominuje. A w każdym razie tak się jej zdaje. Nie moja dupa, nie mój bat ale śmieszy mnie do łez sytuacja, w której wielce-oddana-przeuległa-niewolnica-wielbiąca-przez-lata stwierdza, że bdsm to ułuda i coś takiego nie istnieje, a chwilę później wyżywa się na osobniku płci męskiej w imię tego samego bdsm, którego istnienie dwie chwile wcześniej zakwestionowała. I jeszcze motywacja – bo "chce się sprawdzić w roli dominy". No na litość boską trochę szacunku dla samej siebie wypada mieć i odrobinę konsekwencji w wypowiedzi, a nie się ośmieszać tak dokumentnie. Tym razem jednak początek poniedziałku okazał się być wyjątkowo zabawny.

I równie szybka konkluzja – bardzo się cieszę, że podjęłam decyzję o przeprowadzce na Bloggera gdzie istnieje opcja wyłączenia reklam. Wyjątkowo głupio się czyta o chłoście kiedy na końcu linijki pojawia się sponsorowany box o wdzięcznym tytule "Parkiet tanio – usługi W-wa", a po przypinanych klamerka następne zdarzenie zaczyna się od słów "Masz rzadkie włosy?". "Producent łańcuchów – Mostostal Met" jakoś się jeszcze wpisuje tematycznie ale "Silikony pianki kleje" już nie bardzo. Na koniec moje faworytki - "Expert kontra próchnica" i "Monitor Polski B". Taka jest cena za onetowyznania, bo tak się jakoś poskładało, że wszystkie autorki 'topten' klimatycznych blogów piszą je na Onecie właśnie. Niby reklama wszechobecna jest i dziwić przestaje ale kaleczy mój zmysł estetyki. Po prostu.

27 czerwca 2009

Pyłem księżycowym



Pyłem księżycowym być na twoich stopach,
wiatrem przy twej wstążce, mlekiem w twoim kubku,
papierosem w ustach, ścieżką pośród chabrów,
ławką, gdzie spoczywasz, książką, którą czytasz.

Przeszyć cię jak nitka, otoczyć jak przestwór,
być porami roku dla twych drogich oczu
i ogniem w kominku, i dachem, co chroni
przed deszczem.


Konstanty Ildefons Gałczyński

Jestestwo wielkiego uczucia, kwintesencja uwielbienia – ofiarować siebie jako najprostszego coś, najzwyklejszego. Nie oczekując w zamian nagrody. Wyznanie z głębi ciała i umysłu. Prostymi słowami zestawionymi w strofki opisane uwielbienie i podziw przeplatane potrzebą stania się częścią świata otaczającego adresata tych słów. Wszędobylskim wiatrem przynoszącym powietrze, podporą w chwili zwątpienia, ciepłem i bezpieczeństwem ramion zamkniętych wokół. Tak proste, a tak wiele mówiące słowa.

26 czerwca 2009

Reklama(cja)

Reklama spodni CK. Kolejna. Jedna z wielu. I co? Wielki skandal w Stanach, zjazd z bilboardów na Wyspach, pełna wersja reżyserska w Hiszpanii, Francji i Niemczech. Ale o co chodzi tak naprawdę? O dwie sztuki cycka widoczne na ekranie? Czy może o to, że towarzystwo się mizia na kanapie? Nie powalają mnie te zdjęcia ale i nie budzą kontrowersji. Są w jakiś sposób wtórne wobec doskonałej moim zdaniem i także zakazanej kampanii Dolce&Gabana. Wtedy jednak (i to ciekawe) skandal został poczęty w Hiszpanii. Porównując obie kampanie zdecydowanie lepiej wypada w mojej ocenie DG – świeższa, bardziej erotyczna i przede wszystkim lepsze technicznie zdjęcia

Dolce & Gabana 2007

Calvin Klein 2009

25 czerwca 2009

Kocham latex

Samo przywdziewanie drugiej skóry najczęściej wymaga pomocnej dłoni. Więc z jednej strony nagość partnera (płcią dowolna), z drugiej nieograniczony dotyk. Tak, tak ubieranie w kombik to w dużym skrócie rozgrzewanie lateksu temperaturą ciała i tarciem, można powiedzieć, że to nie ubieranie się w kombik, ale rozgłaskiwanie go na skórze. Kiedy się naciąga nogawki idąc w górę, w kierunku krocza to z każdym centymetrem rośnie chęć dotknięcia punktu zero. Przez ubieranego i przez ubierającego. Tak, to drażnienie może trwać i trwać a podniecenie sobie rośnie. Kiedy przechodzi się do górnej części kombika dochodzi do tego wrażenie pewnej kompaktowości. Świat zewnętrzny staje się bliższy i dalszy zarazem. Izolacja ale i nieprawdopodobne wręcz odczuwanie. A to przecież nie koniec. Teraz czas na suwak i rozprowadzenie zmarszczek. Każde najdrobniejsze zagniecenie lateksu trzeba wygładzić, każdy pęcherzyk powietrza wycisnąć z pod drugiej skóry. Niekończące się głaskanie. Ciało pod lateksem zaczyna się delikatnie pocić i między kombikiem a ciałem powstaje warstwa wilgoci zmieszanej z silikonem. Przeciąganie dłonią po zagumowanym ciele jest jak podróż poduszkowcem – nie ma ograniczeń. Wystarczy mocniej przycisnąć palce lub dłoń żeby przenieść wrażenia dotykowe w głąb ciała. Używanie paznokci (oczywiście opiłowanych!) przynosi dreszcze rozchodzące się po ciele. I po umyśle. Bo wówczas już mózg staje się tak czuły na dotyk jak jeszcze nigdy wcześniej. Czuję jak pulsuje, jak wije się niczym kociak, żeby zostać pogłaskanym. Nie spsoć określić, gdzie kończy się skóra a gdzie zaczyna wnętrze. Wszystko zlewa się w jednolitą masę wyczuloną na dotyk i przenoszącą impulsy nerwowe. Ubieranie może być zarówno finałem jak i grą wstępną, wszystko zależy od planów i zasobów czasu J.

W przypadki latexu sprawdza się powiedzenie o tym, że na początku każdy próbuje sam, potem eksperymentuje się we dwoje ale i tak najfajniej jest w grupie. Podpisuję się pod tym wszystkimi paluchami w rękawiczkach oczywiście. Podstawa jest cel jaki się chce osiągnąć i jasno określone zasady. To sytuacja symbiotyczna, w której zarówno głaszczący jak i głaskany czerpią przyjemność z tego "procederu". Taka aktywność to coś, co przywodzi na myśl określenie sex tantryczny – tu budowanie napięcia seksualnego i jego rozładowywanie bez penetracji. Jeżeli dodać do tego warunki, w których zazwyczaj człowiek nie oddaje się tego typu praktykom czyli więcej niż jedna para rąk, dotyk z kategorii ocierania się dowolna częścią ciała, akcept dotyku w miejscach bardzo zbliżonych do intymnych czy wreszcie miejsce publiczne (czytaj postronni, niedotykający obserwatorzy) jest recepta na orgazm na stojaka. Mieszanka wybuchowa ekshibicjonizmu i hedonizmu. To, co najważniejsze nie jest warunkiem koniecznym finał w postaci ogólnej orgii. Tego rodzaju dostarczanie przyjemności może być zrealizowane przez osoby nie utrzymujące ze sobą stosunków seksualnych wystarczy na przykład grupa dobrych znajomych gumolubów. Najważniejsze, że nie ma tu rozczarowania bo dokładnie wiadomo jakie są oczekiwania. Oczywiście nie można wykluczyć, że tu i ówdzie coś zaiskrzy i zostanie skonsumowane ale lak już się dzieje między homo sapiens – jesteśmy tylko ludźmi.

A skoro już docieramy do aktywności seksualnej to można i z niej uczynić element seksualnej układanki, ale tu jednak będę obcować za mniejszym gronem. Powiem szczerze, że delikatne uchylenie rąbka tajemnicy przez rozsunięcie suwaka w kroku potrafi nieźle podkręcić atmosferę. Nawet najbardziej zwyczajna palcówka połączona z głaskalnością wywraca świadomość na lewą stronę. Choć nie ukrywam, że model kombik plus maska ewidentnie nadaje się do MMK. Jest wprost stworzony do tego rodzaju aktywności z ekspozycją dwóch podstawowych naturalnych otworów ciała. Tym razem jednak skończyło się na fiście, a to oznacza, że nie tylko nie sposób odzieli świadomości od całej reszty ale nie sposób oddzielić wnętrza od zewnętrza. Stymulacja doskonała. Jeszcze raz! Ja chcę jeszcze raz!

24 czerwca 2009

Supu tangahima


Supu tangahima - jedna z form zawierania małżeństwa w społeczności Indian Cayapa w Ekwadorze. Polega na podejściu mężczyzny do upatrzonej kobiety i zaproponowaniu jej małżeństwa. Jeżeli propozycja zostanie przyjęta, związek od razu nabiera mocy prawnego małżeństwa. Obyczaj ten tłumaczy się wysokim poziomem neurotyzmu w tej społeczności, w której mężczyźni odczuwają lęk i niepewność wobec kobiet, a kobiety są bardziej stanowcze i dominujące. Aktywność seksualna jest mała, współżycie jest pozbawione pieszczot wstępnych, relacje między płciami pełne są dystansu, napięcia, pozbawione kokieterii i zalotów.

Na podstawie Słownika Encyklopedycznego Miłość i Seks" , Lew Starowicz


No cóż, jakie narzeczeństwo takie małżeństwo, ale żeby tak na sucho-trzeźwo? A gdzie przyjemność? Zapamiętać: trzymać się z daleka od Ekwadorczyków!!

19 czerwca 2009

Dotyk motyla

Wpadłam po uszy do dobrze mi z tym. Wspominam, marzę i projektuję. Tak, tak. Już nie tylko wstępny zarys koncepcyjna ale niemal kompletny strój jest w mojej głowie. Powinno być absolutnie idealnie. Tylko z kolorem mam niejaką trudność bo najlepiej pasowałaby mi ciemna, butelkowa zieleń a dostępna jest szarowata khakość. Alternatywnie metaliczny, stonowany fiolet (urzekła mnie barwa bielizny Jednego Takiego) z dodatkiem odrobiny czerni. Do tego dwufunkcyjność. I dostępność strategiczna. A na to setka silikonu. Oj nosi mnie do niemożliwości. Z racji służbowego wyjazdu do Krakowa w końcówce tygodnia spróbuję zaaranżować spotkanie z GuMistrzem i wyłożyć mu moje wyobrażenie kreacji na powakacyjny debiut J.

Jest sprawą wprost nieprawdopodobnie jak długo żyją w świadomości wrażenia zmysłowe doświadczane inaczej niż zwykle. Weź trochę gumy i silikonu, dodaj parę rąk chętnych do głaskania, jakieś dźwięki i obrazy (dowolnie i tak sporo z nich schodzi na dalszy plan wobec zmysłowości dotyku oraz faktu zamykania oczu). Nie potrafię sobie wyobrazić (a wyobraźnię mam całkiem rozwiniętą) jakie skutki miała impreza na której wszyscy obecni byliby zagumowani i do tego bardzo blisko. Transowa muzyka wymuszająca kołysanie, ciasnota determinująca pierwsze dotknięcia i wreszcie nieskrępowana, zmysłowa orgia dotyku. Wszechogarniające głaski i ocierania, plątanina oddechów odczuwalna przez skórę i skórę. Ciepło, ruch, śliskość i podniecenie. Niesłabnąca feeria czucia, hedonizm w najczystszej postaci. Tu i teraz. Poza światem i poza świadomością.

Kiedyś to urzeczywistnię. Teraz kiedy już widzę czego pragnę zostało tylko wcielić to w czyn. Motylki już zerwały się do lotu…

18 czerwca 2009

Skok Safony

Autor: Erica Jong

Ciekawie skomponowana opowieść stylizowana na biografię, ale opowiedziana w pierwszej osobie liczby pojedynczej. Zaskakująca, jak na ten typ powieści, dynamika akcji. Ciśnie się na usta określenie książki drogi bowiem bohaterka przemierza świat w poszukiwaniach. Wstrząsające historie miłości i okrucieństwa, wzniosłe pieśni pochwalne, zwykła codzienność i fizyczna fascynacja przeplatające się z łzami szczęścia i rozpaczy. Królestwa mityczne mieszające się z rzeczywistymi, wierzenia stare i młodsze, miejsca czarowne – wszystko to staje się sceną, na której rozgrywa się życie Safo. Całość osnuta na kilku wersach ocalałych z płomieni, na przypadku osuwającego się kamienia, który urósł do rangi mitycznego zdarzenia. Przewrotne spojrzenie na coś co mogło być samobójstwem lub wyzwoleniem. 

Pochwała uczuć i uwielbienia.Co ciekawe pochwała miłości zarówno homo jak i heteroseksualnej. Owszem bohaterka opowiada się za swoją płcią, ale nie potępia płci przeciwnej, sama zaznawszy zarówno jednej jak i drugiej. Manifest tolerancji. 

Tych, którzy skuszeni imieniem w tytule szukać będą jedynie opisów miłości lesbijskiej rozczaruję – nie jest to bowiem powieść pornograficzna. To ewolucja świadomej miłości, jej droga od pierwszej fascynacji po dojrzały wybór. Wzbogacona o poetykę i filozofię, które niejednokrotnie same w sobie stanowić mogę nie lada podnietę. Książka zdecydowanie dla osób o sporej wrażliwości i empatii. Idealna na letnie popołudnie w ciepłym słońcu.

17 czerwca 2009

Tongijskie królowanie


Od króla wysp Tonga na Pacyfiku wymagano, by deflorował każdą dziewicę w swoim państwie. Mając 80 lat ciągle jeszcze wypełniał te obowiązki po kilka razy w tygodniu

"Seksmaczki" David Smith & Mike Gordon

Pogratulować... obowiązkowości i kondycji ;)

Dotykalskiemu cześć i chwała!

Nie mogę myśleć, zasypiam, żeby śnić i przywołać z wnętrza mózgu doznania niefizyczne. Wydrapaną opuszkami palców kruchość drżenia pojedynczego neuronu. Ciepło dłoni zamienione w pożar wnętrza nieugaszony powodzią rozkoszy nawet. Powłoka zewnętrzności okręcała się na tych palcach, które doprowadzały mnie do szaleństwa. Nie mogę dojść do siebie. I tylko ból mięśni międzyżebrowych przypomina ile wysiłku kosztowało mnie to, żeby nie wykrzyczeć całemu światu dokąd zaprowadziły mnie te palce. Spirala orgazmu, w którą skręciły moje wnętrze dotykiem nie miała sobie równych. Odrealniona sceneria przestrzeni publicznej odgrodzona ode mnie cienką gumową powłoką nie była w stanie mnie dotknąć. Skurcze orgazmów eksplodowały w mojej głowie wprawiając ciało w rezonans. Zęby zagryzane do bólu na krawędzi dłoni. Buty pełne mnie wypływającej falami z pod kombinezonu.


Cóż to za diabelska mieszanka, guma, ludzie, dźwięki, kołyszące się wśród nich upojenie. Słowa tak trudne do poskładania. Oczy, które chciały się przykryć powiekami i pod nimi pozostać. I tylko jedno pragnienie – wejść w kłębowisko ciał od silikonu śliskich. I zatracić się w dotyku. Przemykać po powierzchni ich i nimi się nakrywać. Tracić oddech i oddawać rozkoszne tchnienia. Amok. Obłęd. Kakofonia dotknięć. Głaskanie. Stukanie. Drapanie. Ściskanie.


Scena z Pachnidła mi się marzy, jedna z ostatnich. I tylko zawartość flakonika podmienić na silikon. Paradoksalnie bezwonny ale wywołujący większą chuć niż perfumy. Latex nawleczony na ciała, dłonie wyciągające się lubieżnie i ja znikająca pod naporem dotyku. Zostać zagłaskanym. Zapomnieć o wszelkich granicach. Chłonąć każdym milimetrem skóry inną istotę. Czerpać z niej energię oddając w zamian własną. I tylko maska nie powinna mieć otworów, żeby nic nie rozpraszało, żeby odczuwać wyłącznie jednym zmysłem. Dotykiem.


Zmieniłam się w dotyk.
Otworzyłam kolejny zakamarek duszy.
Tak po prostu stojąc obok.
Dotykając.
I będąc dotykaną.

DOTYKALSKIEMU cześć i chwała po wieki wieków.

Dziękuję...

15 czerwca 2009

Wiwisekcja Fetish FUCKtory 2


Na miejsce dotarliśmy bez problemów, ale już od progu czekały nas niespodzianki. Po pierwsze przemnożenie trzydziestu pięciu złotych przez siedem sztuk przekraczało możliwości osób (dwóch!) siedzących na kasie. Dzięki temu mieliśmy możliwość podziwiania niezwykle kunsztownych ubiorów z "fetyszowymi tiszertami" na czele. Rozumiem, że siedem osób w błyszczącej gumie może dziwić na warszawskiej ulicy, ale wśród gości 'fetyszowej" imprezy to co najmniej dziwne. Oczekiwanie na wynik mnożenia i wydanie reszty "umilały" nam komentarze dotyczące tego, że dosłownie wzięliśmy informację o fetyszu i nadzwyczaj gustowne wytykanie paluchami.


Kupić bilet to nie wszystko. Zaraz potem dowiedzieliśmy się, że w szatni należy zdeponować aparat foto i telefoniczny. Hmm ciekawe dlaczego ten drobny szczegół o telefonir został pominięty w regulaminie… Depozyt to... bezpieczna koperta zapewniająca choć minmum gwarancji, że po pierwsze nikt nie będzie używał mojego telefonu, po drugie nie będzie przegladał jego zawartości. Komfort i bezpieczeństwo powinno się zapewnić nie tylko osobom występującym ale również uczestnikom. Element niedopracowany.


Tuż za stolikiem kasowym obowiązkowe przeszukanie przez mięśniaków na bramce na okoliczność przemycenia telefonu (ukrytego przebiegle przed obsługą szatni) ukrytego w.. no właśnie gdzie może 'ukryć' cokolwiek osoba odziana w gumowy kombinezon? Chyba tylko w naturalnych otworach ciała. Jakiś metr dalej mój wzrok przykuła informacja o tym, że dwa dni temu nurbika się rozchorowała w związku z tym pokaz się nie odbędzie. Nie mam pretensji o stan zdrowia bo choroba nie wybiera. Zdecydowanie mam pretensję do organizatorów, że ukrywali ten fakt przez dwa dni. Jak wspomniałam troje z naszej siódemki przybyło na FF2 właśnie żeby zobaczyć ten pokaz, z czego dwoje z innych zakątków kraju. W tym wywieszonym komunikacie przejawia się specyficzny szacunek organizatorów do uczestników imprezy oraz troska o własną kieszeń. Innymi słowy wiemy, że pokazu nie będzie, ale nie mówimy nic publicznie żeby mała frekwencja nie wywołała deficytu budżetowego. Klasyczne wyrąbanie. Tyle tylko, że to jest numer na raz.


Z każdym stopniem zbliżającym nas do głównego parkietu wzmagała się siła łupanki lecącej z głośników i malała możliwość konwersacji. Taaak, kolejny ukłon w stronę uczestników – skoro już zapłaciliście to siedźcie cicho (na wypadek gdyby przyszło wam do głowy na przykład krytykować). To, co się zmieniło od mojej ostatniej wizyty w M25 (zmieniło się na plus!) to temperatura. W pomieszczeniu zostały zainstalowane nagrzewnice dzięki temu tym razem można było bez obaw wejść bez okrycie wierzchniego bez ryzyka opuszczenia lokalu z zapaleniem oskrzeli i gilem do pasa. Niestety nic się nie zmieniło jeśli chodzi o obsługę za barem. Kilka osób ruszających się jak muchy w smole i robiących łaskę, że w ogóle podchodzą. Sposobu zamawiania (na migi i wrzaskiem) nie komentuję. Ale nie pominę milczeniem faktu, że o godzinie drugiej nie możliwe było zakupienie w barze ŻADNEGO napoju bezalkoholowego (sic!). A odpowiedzi w rodzaju – cola tylko do drinków (ewentualnie zamiast coli wstaw inny napój) – były jedynymi jakie można było usłyszeć. Rozumiem, że pijany gość to mniej wymagający gość, ale dyskryminowanie gości, którzy nie mieli ochoty na C2H5OH to zdecydowana przesada.


Wizja lokalna wykazała, że poza nasza siódemką i krakowską trójką lateks był tylko na scenie, proporcja tekstylnych (wejściówki po 50 PLN) do wszystkiego co dało się podciągnąć pod dresscode (wejściówki po 35 PLN) w najlepszym wypadku 75/25. No ale z czegoś wydatki trzeba pokryć.


Pokazy tradycyjnie widzialne dla garstki gości. Organizatorzy konsekwentnie nie chcą zainwestować w wygrodzenie przestrzeni między scenką a widownią ustawiając ludzi półkolem wydłużając w ten sposób "linie brzegową" widoczności. Nie starczyło im także wyobraźni, żeby przekazywać obraz ze scenki na ekran za pomocą kamery, co znacząco powiększyłoby grono tych, którzy mają szansę zobaczyć pokaz. Jeśli chodzi o dobór tematyczny pokazów to zdecydowanie nie trafiły w mój gust. Dlaczego? No cóż, pewnie dlatego, że jak coś jest dla każdego to jest dla nikogo w rezultacie. Jeżeli do pokazu angażuje się panią rozbierającą się zawodowo to można być pewnym, że nie będzie w jej ruchach nic ze wstydu, krok będzie miała sprężysty i pewny, ruchy wystudiowane. I tak było. Tylko, że to nie była impreza z tańcem na rurze ani zdejmowaniem majtek. W każdym razie dla mnie nie powinna być z jednej prostej przyczyny – rekwizyty pasują jak przysłowiowy kwiatek do kożucha L. Dokładnie tak. Bo jak inaczej ocenić taniec z pseudopochodniami, które znacznie lepiej prezentowałyby się na urodzinowym torcie ośmiolatka niż przytulone do nagich piersi? Snopki iskier wyrzucane z tekturowej tutki i brokatopodbne coś rozsypywane po scenie i widzach. Hmmm no proszę państwa fetysz pełną gębą. Kolejny scenariusz przyodział tę samą panią w kuse ubranko przywodzące na myśl skojarzenie z mundurem policyjnym, łapaniem "przestępcy" itp. okraszone zgrabnymi ruchami i pozbywaniem się ubranka. I znowu w barze GoGo jak najbardziej na miejscu, tu trochę zgrzytało.
Osławiona Rubberstar i Sissidoll. Niewątpliwie ubrani w gumę (i w czapkę uszankę niektórzy J). Sissidoll był najbardziej statyczną i bezpłciową postacią całej imprezy. Obawiam się, że gość był po prostu na niezłych dragach bo kontaktu z nim nie było żadnego. Snujące się po scenie warzywo. I w zasadzie jako warzywo skończył siedząc na wózku inwalidzkim (który sądząc z osprzętów walających się obok miał być tą osławioną bryczką dla nurbiki), z pompowaną maską na głowie, ze śliną cieknącą z rurki umożliwiającej oddychanie. Widok bynajmniej nie godny polecenia. I tak to właśnie przewrotnie niewolnik (podobno zafascynowany Rubberstar) siedział na tronie a ona obskakiwała go głaszcząc i podtykając to i owo pod nos. Miała to być rosyjska dominacja ale chyba coś poszło nie tak. Sama Rubberstar trochę mnie rozczarowała, przede wszystkim swoim brakiem naturalności. Teatralne miny, rozłożone nogi, rozsunięty suwak w kroku i wyciągnięte z wnętrza kulki obnoszone przed zebranymi jak zakrwawione prześcieradło po nocy poślubnej w Izraelu – na dowód autentyczności aktu, który miał miejsce chwilę wcześniej. Na koniec domina (wielkość pierwszej litery nie przypadkowa) zdejmuje buty i pomyka po scenie w pończochach. Sissidoll po zdjęciu pompowanej maski ożywia się na tyle, że wykonuje fellatio (ciągle siedząc na wózku!) czerwonemu straponowi przypiętemu w kroku dominy. Całość zdecydowanie przydługa. Z gumowego punktu widzenia za malo tam było elementu najistotniejszego czyli dotykowo-glaskającego, z bdsmowego punktu widzenia dominacji jak na lekarstwo, dla waniliowych – mało golizny i 'facet przebrany za smurfa'. I tyle w temacie.


Za doskonały koncepcyjnie uważam pokaz Monique – przede wszystkim za tak uwielbiane przeze mnie kontrasty. Tu zestawienie baletu i tresury bdsm. Można zadać pytanie czy to kontrasty czy raczej 'wytknięcie' tortur w balecie jako takim. Nie bez powodu puenty w wersji zmodyfikowanej kozaczkowo-lakierowanej są elementem zarówno bdsm jak i dopełnieniem lateksowych strojów. Kontrast z całą pewnością był w strojach – zwiewny pastel baletowego kostiumu i błysk czerni. Dziewczę, któremu przypadła w udziale tresura starało się, nie powiem, lecz w zestawieniu z baletnicą wyglądało dość nieporadnie. Może Monique powinna nieco zdecydowaniej poprowadzić pokaz? Może zamiast odegrania tresury powinna po prostu ją przeprowadzić. Bez wątpienia pokaz zyskałby na widowiskowości. Nie mniej jednak widzę zdecydowane postępy jakości pokazu w stosunku do tych z lat wcześniejszych. Reasumując piątka za pomysł i stroje, trójka z plusem za wykonanie, dwója za ramy czasowe. Wyróżnienie za bilety :) naprawde fajne były.

Niestety dynamika pokazów nie była na tyle duża, żeby usprawiedliwić dłużyzny, co widać było po ludziach odchodzących z pod sceny w trakcie akcji. Inna sprawa, że przy dobrej widoczności część z nich pozostałaby na miejscu, a tak mamy efekt domina: nie widzę więc nie jestem zainteresowany, ergo idę sobie. Gdyby nie wartość dodana lateksowego wdzianka także odeszłabym od sceny przed końcem pokazów, ale o tym kiedy indziej…

Zgodnie z założeniami po pokazach opuściliśmy imprezowy przybytek zamieniając go na afterek u Gościnnych Gospodarzy. I na koniec dość ciekawe doświadczenie prowadzenie auta w masce, co prawda na nocnej stolicy nie robi to wrażenia, ale na mnie a i owszem :)

14 czerwca 2009

Niedzielnie i zawodowo

Przyjemność przyjemnością, niedospanie karą, ale trzeba było wziąć się w garść i pojechać na zawody. Z trzydziestu kilometrów dwadzieścia pić to była przebudowa więc wszelkie kalkulacje czasowe (delikatnie rzecz ujmując wzięły w łeb). Kiedy na miejscu okazało się, że zawody kategorii open to w rezultacie są zawody klubowe mina trochę mi zrzedła. Byłam nastawiona na rekreacyjne "ścignięcie" i powrót do domu.

Nie pozostało nic innego jak robienie dobrej miny do złej gry i pójście na całość. Okazuje się, że dzieci nieświadome trudności w ogóle się nie stresują. W każdym razie ten konkretny egzemplarz. Stanęła na słupku, skoczyła do wody i wylądowała na trzecim stopniu podium w biegu na pięćdziesiąt metrów dowolnym, a godzinę później sięgnęła po srebro w grzbiecie na pięćdziesiąt metrów. Co ciekawe skład podiumowej trójki był w obu przypadkach taki sam, zmieniła się tylko kolejność. I tak oto amator sięgnął po dwa krążki domyślnie przeznaczone dla zawodników klubowych.


Ave Córka! Oby tak dalej!

„before & after party”

To już chyba tradycja, że impreza w M25 bez "before & after party" w zaprzyjaźnionym domu obejść się nie może. Reguła została potwierdzona. Ze względu na "oczywistą oczywistość" podejścia organizatorów plan gry obejmował spotkanie uczestników na dłuuuugo przed imprezą, szybki wyskok na Mińską w okolicy pierwszej w nocy celem wizji lokalnej i ewakuacja na z góry upatrzone pozycje zaraz po pokazach. Z tego punktu widzenia zamierzenie zrealizowane w 100%.

Jakże miło było zobaczyć znajome pysie, a dodać należy, że niektórzy przybyli z daleka. Prawdę mówiąc nic (absolutnie nic!) nie zmusiłoby mnie do ruszenia czterech liter z poznania czy Wrocławia dla FF2. Dla niektórych magnesem, który ich przyciągnął był pokaz nurbiki (a dokładniej mówiąc jego zapowiedź). Na szczęście było "before & after party" - milutkie i udane.

Dość powiedzieć, że z ubioru, w którym przybyłam zostały jedynie buty, reszta została radykalnie zmieniona. A wszystko oczywiście za sprawą Tanyi, która nieodmiennie jest jedną z tych kobiet, do których mam niegasnącą słabość. Tego dnia smakowała jeszcze egipskim słońcem, ubrana w słoneczne złotobrązy. Oblekana w cyklamenową drugą skórę wywołała we mnie nieodpartą chęć dotykania. Nie ma co ukrywać kiedy pokrywa skórę błyszczącą śliskością nie sposób zostać obojętnym. Krople rozcierane palcami nabierającymi nieograniczonej śmiałości. Lateks przejmujący ciepło skóry, tarcie bez tarcia – zmysłowe przesuwanie zachłannych dłoni po ciele. Pośladki wtulające się w podbrzusze. Mogłabym ja po prostu zagarnąć dla siebie, zamknąć ramiona i zatrzymać dla tego nieziemskiego doznania. Zmiana temperatury lateksu jest niesamowita, w jednej chwili z chłodnego zaczyna parzyć, ale kiedy przesuwam dłoń gdzieś obok zastyga w oczekiwaniu na rozgrzewający dotyk. Nie sposób przestać kiedy zaczyna się czytać ciało palcami przez napiętą delikatną membranę. To nie jest doznanie, które człowiek jest w stanie sobie wyobrazić bez kontaktu organoleptycznego.

Przygotowania ewoluowały w takim tempie, że pod rozwagę poddany został nawet pomysł, żeby zostać w przytulnym wnętrzu i małym gronie. Nie mniej jednak przybycie kilku setek kilometrów dla zobaczenia nurbiki w akcji wymagało uszanowania determinacji gości.

Czas leniwie przybliżał nas do wyjścia kiedy Gospodyni poddała pomysł zagumowania także mojej osoby, co pozostali skwapliwie podtrzymali. Chwilę później zdejmowałam, kawałek po kawałku, swoją garderobę. Stojąc nago wiedziałam już, że oto właśnie przekraczam kolejny Rubikon. Ale nie przypuszczałam wtedy jeszcze, że będzie to ten moment mojego żywota, po którymi już nic nie będzie takie jak wcześniej. Po raz kolejny przekraczałam granice pod czujnym okiem doświadczonego przewodnika. Dłonie Tanyi pokrywały moją skórę silikonem, żeby chwilę później pomagać mi wejść w moją drugą skórę. Po raz pierwszy. Doskonały balans między czułością a nieznoszącym sprzeciwu nakazem. Cierpliwością i uśmiechem. Centymetr po centymetrze przechodziłam metamorfozę. Nogi, pośladki, ręce a na koniec cichy szelest suwaka. Wciąż jeszcze byłam brzydkim kaczątkiem nie świadomym potęgi drzemiącej wewnątrz gumowego kokonu. Maska dopełniła dzieła. Poczułam się jakoś tak kociosprężyście. Czułam na ciele powiew powietrza kiedy szłam, bezwstydnie owiewający mnie jęzorem oddech nieznanego. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że druga skóra wniknęła tak głęboko. Jeszcze nie. Włożywszy buty poczułam się kompletna i zdolna zawojować świat. Owinęłam się płaszczem, który bardziej powiewał niż chronił przed chłodem i na czele podobnych mi czarno błyszczących ludzi opuściliśmy gościnne progi Gospodarzy.

6 czerwca 2009

Erotyk

Przez okno kwadratowe
Widzę wąsate drzewa,
Odkąd wdały się ze mną w rozmowę -
Śpiewam...
Przez kwadratowe okno
Widzę, że jesteś młoda,
A ja noc miałem taką samotną -
Szkoda!

Jan Brzechwa


Bałamutny facet pełną gębą. A wydawałoby się, że taki słodko-dziecięco sprofilowany. A tu proszę uprzejmie do jakich to wniosków doprowadzić może 'świtaniec' . Dotychczas Brzechwa figurował w mojej świadomości gdzieś w okolicy półki z bajkami dla dzieci, ale jak widać i bajki dla dorosłych popełniał .

5 czerwca 2009

Vicki Cristina Barcelona czyli poszukiwanie wierzchołka

Film prawie spada z afisza, wieczór, niemal pusta sala – jakieś dziesięć, może dwanaście osób. Innymi słowy komfortowe warunki do delektowania się obrazem – żadnych pogaduszek i szeleszczenia nie-wiadomo-czym.

Oczarowana, wzruszona, wzruszona i jeszcze wzruszona na dodatek. I trochę smutna na wspomnienie. Serio serio – oczy mi się zaszkliły i coś za gardło złapało na samo wspomnienie, jak to drzewniej fajnie bywało w wersji dwa plus. Co raz bardziej odczuwam brak jednego wierzchołka. Jakoś tak sobie radzę drobnymi działaniami ale daleko temu do pełni szczęścia. Johanson była słabo przekonywująca całując Penelope ale niech tam, nie będę się czepiać szczegółów. Swoją drogą w zależności od preferencji seksualnych film przenosi do odbiorcy zupełnie inne przesłanie. Jednym wzruszenie, innym zazdrość, komuś irytację a innemu "łyżka na to – niemożliwe". Co ciekawe nie spotkałam osoby, która miałaby negatywne odczucia po obejrzeniu tej historii. Innymi słowy pochwała odwagi sięgnięcia po tabu, choćby tylko wewnętrzna to jednak pochwała.

Gdzie się podziały wszystkie wierzchołki….

4 czerwca 2009

Czasami człowiek musi…

Się dowiedziałam to i dalej przekazuję. Nie reklamuję ino informuję i pytam: ktoś chętny, żeby się wybrać? Na jakieś rewelację nie liczę, ale jak to się mówi z braku laku... Innymi słowy spodziewam się ogłuszającego łomotu pseudomuzycznego czegoś, jakiś pokazów, które z fetysz i/lub bdsm będą pewnie miały tyle wspólnego co słoń z baletnicą, ale… No właśnie ciśnienie wewnętrzne, żeby wcisnąć się w coś błyszczącego i gładkiego jest bardzo wysokie więc, żeby uniknąć eksplozji do M25 wymarsz z międzylądowaniem w Gumisowym Gniazdku. Będzie okazja, żeby się spotkać z dawno nie widzianymi osóbkami. Do zobaczyska w sobotę!

Innymi słowy: udam się i zrelacjonuję to, co zapowiadane jest pod szumną nazwą Fetish FUCKtory 2. Nawigowanie po 'arcystronie' łatwe nie jest. Gdyby jednak ktoś próbował bezskutecznie podpowiadam, że menu po lewej stronie trzeba wybrać: program => imprezowy => a potem przewijać suwakiem aż się znajdzie napis FF. Swoją droga nie trzeba wykonywać badań użyteczności żeby poczuć jak bardzo nie niewygodna jest strona klubu w użytkowaniu.

3 czerwca 2009

Pobudka

Mózg skręca na powrót swoje zwoje oddychając po miesiącach wyczerpania. Podświadomość wychyla się nieśmiało z kąta. I myśli zaczynają zlatywać się jak głodne ptaki. Najpierw powoli, w czasie snu lub nad ranem. Potem coraz częściej, choć bardzo płoche i ulotne. Ostatnio udało mi się kilka zdybać i nie pozwolić im czmychnąć…

Już zapomniałam jaka to przyjemność zostać w pościeli do południa, na wpół śpiąca, na wpół na jawie, snuć myśl, które we śnie powstała. Minuta po minucie budować obraz, dźwięki, zapachy. Spokojnie prowokować rozwój wydatków. Jak łatwo wówczas sięgnąć palcami tam, gdzie przyjemność przybiera formę cielesną. I drażnić się ze sobą – zostać na progu czy już go przekroczyć. W nieskończoność powtarzać delikatne ruchy opuszków, które jak nikt inny znają drogę na szczyt. Bezgłośnie wzbierające pożądanie, które przelewa się nad tamą rozsądku. Wyuzdanie wyciekające z 'dobrowychowania'. I własny uśmiech do podświadomości – tej leniwej szelmy, która potrafi miesiącami udawać sen zimowy, żeby wybuchnąć w najmniej oczekiwanym momencie. Jak gejzer wśród śniegu parując niczym pysk zgonionego konia. Tylko piana toczy się z innych zupełnie warg .

Uwielbiam budzić się z orgazmem na wargach J

2 czerwca 2009

Brothers Islands

I jak tu nie cieszyć się z takich widoków? Jedyne co, że tak szybko mija czas i zostają słonociepłe wpomnienia i czekanie na kolejną wyprawę w kolorową 'rupę rybną'. Co prawda nie Bonaparte, ale zawsze Napoleon we własnej osobie :)






1 czerwca 2009

Morgengeld

Pochodzący z kultury germańskiej zwyczaj polegający na tym, że mężczyzna po spędzeniu nocy poślubnej składał swej żonie podarunek stanowiący dla niej "rekompensatę" za utracone dziewictwo. Na pierwszy rzut oka całkiem miły obyczaj, ale... No właśnie jest jedno ale... Czy w przypadku niezadowolenia z nocy poślubnej nie składał go wcale? A co jak dziewictwo skonsumowane zostało przed sakramentalnym tak? Należał się prezent czy nie? I jeszcze jedno ale – a co w sytuacji, kiedy to pan młody nie stanął na wysokości zadania w poślubną noc? Czy składał dwa prezenty?
Swoją drogą zgłębianie zwyczajów około seksualno-związkowych potrafi nieźle nakręcić :)