15 czerwca 2009

Wiwisekcja Fetish FUCKtory 2


Na miejsce dotarliśmy bez problemów, ale już od progu czekały nas niespodzianki. Po pierwsze przemnożenie trzydziestu pięciu złotych przez siedem sztuk przekraczało możliwości osób (dwóch!) siedzących na kasie. Dzięki temu mieliśmy możliwość podziwiania niezwykle kunsztownych ubiorów z "fetyszowymi tiszertami" na czele. Rozumiem, że siedem osób w błyszczącej gumie może dziwić na warszawskiej ulicy, ale wśród gości 'fetyszowej" imprezy to co najmniej dziwne. Oczekiwanie na wynik mnożenia i wydanie reszty "umilały" nam komentarze dotyczące tego, że dosłownie wzięliśmy informację o fetyszu i nadzwyczaj gustowne wytykanie paluchami.


Kupić bilet to nie wszystko. Zaraz potem dowiedzieliśmy się, że w szatni należy zdeponować aparat foto i telefoniczny. Hmm ciekawe dlaczego ten drobny szczegół o telefonir został pominięty w regulaminie… Depozyt to... bezpieczna koperta zapewniająca choć minmum gwarancji, że po pierwsze nikt nie będzie używał mojego telefonu, po drugie nie będzie przegladał jego zawartości. Komfort i bezpieczeństwo powinno się zapewnić nie tylko osobom występującym ale również uczestnikom. Element niedopracowany.


Tuż za stolikiem kasowym obowiązkowe przeszukanie przez mięśniaków na bramce na okoliczność przemycenia telefonu (ukrytego przebiegle przed obsługą szatni) ukrytego w.. no właśnie gdzie może 'ukryć' cokolwiek osoba odziana w gumowy kombinezon? Chyba tylko w naturalnych otworach ciała. Jakiś metr dalej mój wzrok przykuła informacja o tym, że dwa dni temu nurbika się rozchorowała w związku z tym pokaz się nie odbędzie. Nie mam pretensji o stan zdrowia bo choroba nie wybiera. Zdecydowanie mam pretensję do organizatorów, że ukrywali ten fakt przez dwa dni. Jak wspomniałam troje z naszej siódemki przybyło na FF2 właśnie żeby zobaczyć ten pokaz, z czego dwoje z innych zakątków kraju. W tym wywieszonym komunikacie przejawia się specyficzny szacunek organizatorów do uczestników imprezy oraz troska o własną kieszeń. Innymi słowy wiemy, że pokazu nie będzie, ale nie mówimy nic publicznie żeby mała frekwencja nie wywołała deficytu budżetowego. Klasyczne wyrąbanie. Tyle tylko, że to jest numer na raz.


Z każdym stopniem zbliżającym nas do głównego parkietu wzmagała się siła łupanki lecącej z głośników i malała możliwość konwersacji. Taaak, kolejny ukłon w stronę uczestników – skoro już zapłaciliście to siedźcie cicho (na wypadek gdyby przyszło wam do głowy na przykład krytykować). To, co się zmieniło od mojej ostatniej wizyty w M25 (zmieniło się na plus!) to temperatura. W pomieszczeniu zostały zainstalowane nagrzewnice dzięki temu tym razem można było bez obaw wejść bez okrycie wierzchniego bez ryzyka opuszczenia lokalu z zapaleniem oskrzeli i gilem do pasa. Niestety nic się nie zmieniło jeśli chodzi o obsługę za barem. Kilka osób ruszających się jak muchy w smole i robiących łaskę, że w ogóle podchodzą. Sposobu zamawiania (na migi i wrzaskiem) nie komentuję. Ale nie pominę milczeniem faktu, że o godzinie drugiej nie możliwe było zakupienie w barze ŻADNEGO napoju bezalkoholowego (sic!). A odpowiedzi w rodzaju – cola tylko do drinków (ewentualnie zamiast coli wstaw inny napój) – były jedynymi jakie można było usłyszeć. Rozumiem, że pijany gość to mniej wymagający gość, ale dyskryminowanie gości, którzy nie mieli ochoty na C2H5OH to zdecydowana przesada.


Wizja lokalna wykazała, że poza nasza siódemką i krakowską trójką lateks był tylko na scenie, proporcja tekstylnych (wejściówki po 50 PLN) do wszystkiego co dało się podciągnąć pod dresscode (wejściówki po 35 PLN) w najlepszym wypadku 75/25. No ale z czegoś wydatki trzeba pokryć.


Pokazy tradycyjnie widzialne dla garstki gości. Organizatorzy konsekwentnie nie chcą zainwestować w wygrodzenie przestrzeni między scenką a widownią ustawiając ludzi półkolem wydłużając w ten sposób "linie brzegową" widoczności. Nie starczyło im także wyobraźni, żeby przekazywać obraz ze scenki na ekran za pomocą kamery, co znacząco powiększyłoby grono tych, którzy mają szansę zobaczyć pokaz. Jeśli chodzi o dobór tematyczny pokazów to zdecydowanie nie trafiły w mój gust. Dlaczego? No cóż, pewnie dlatego, że jak coś jest dla każdego to jest dla nikogo w rezultacie. Jeżeli do pokazu angażuje się panią rozbierającą się zawodowo to można być pewnym, że nie będzie w jej ruchach nic ze wstydu, krok będzie miała sprężysty i pewny, ruchy wystudiowane. I tak było. Tylko, że to nie była impreza z tańcem na rurze ani zdejmowaniem majtek. W każdym razie dla mnie nie powinna być z jednej prostej przyczyny – rekwizyty pasują jak przysłowiowy kwiatek do kożucha L. Dokładnie tak. Bo jak inaczej ocenić taniec z pseudopochodniami, które znacznie lepiej prezentowałyby się na urodzinowym torcie ośmiolatka niż przytulone do nagich piersi? Snopki iskier wyrzucane z tekturowej tutki i brokatopodbne coś rozsypywane po scenie i widzach. Hmmm no proszę państwa fetysz pełną gębą. Kolejny scenariusz przyodział tę samą panią w kuse ubranko przywodzące na myśl skojarzenie z mundurem policyjnym, łapaniem "przestępcy" itp. okraszone zgrabnymi ruchami i pozbywaniem się ubranka. I znowu w barze GoGo jak najbardziej na miejscu, tu trochę zgrzytało.
Osławiona Rubberstar i Sissidoll. Niewątpliwie ubrani w gumę (i w czapkę uszankę niektórzy J). Sissidoll był najbardziej statyczną i bezpłciową postacią całej imprezy. Obawiam się, że gość był po prostu na niezłych dragach bo kontaktu z nim nie było żadnego. Snujące się po scenie warzywo. I w zasadzie jako warzywo skończył siedząc na wózku inwalidzkim (który sądząc z osprzętów walających się obok miał być tą osławioną bryczką dla nurbiki), z pompowaną maską na głowie, ze śliną cieknącą z rurki umożliwiającej oddychanie. Widok bynajmniej nie godny polecenia. I tak to właśnie przewrotnie niewolnik (podobno zafascynowany Rubberstar) siedział na tronie a ona obskakiwała go głaszcząc i podtykając to i owo pod nos. Miała to być rosyjska dominacja ale chyba coś poszło nie tak. Sama Rubberstar trochę mnie rozczarowała, przede wszystkim swoim brakiem naturalności. Teatralne miny, rozłożone nogi, rozsunięty suwak w kroku i wyciągnięte z wnętrza kulki obnoszone przed zebranymi jak zakrwawione prześcieradło po nocy poślubnej w Izraelu – na dowód autentyczności aktu, który miał miejsce chwilę wcześniej. Na koniec domina (wielkość pierwszej litery nie przypadkowa) zdejmuje buty i pomyka po scenie w pończochach. Sissidoll po zdjęciu pompowanej maski ożywia się na tyle, że wykonuje fellatio (ciągle siedząc na wózku!) czerwonemu straponowi przypiętemu w kroku dominy. Całość zdecydowanie przydługa. Z gumowego punktu widzenia za malo tam było elementu najistotniejszego czyli dotykowo-glaskającego, z bdsmowego punktu widzenia dominacji jak na lekarstwo, dla waniliowych – mało golizny i 'facet przebrany za smurfa'. I tyle w temacie.


Za doskonały koncepcyjnie uważam pokaz Monique – przede wszystkim za tak uwielbiane przeze mnie kontrasty. Tu zestawienie baletu i tresury bdsm. Można zadać pytanie czy to kontrasty czy raczej 'wytknięcie' tortur w balecie jako takim. Nie bez powodu puenty w wersji zmodyfikowanej kozaczkowo-lakierowanej są elementem zarówno bdsm jak i dopełnieniem lateksowych strojów. Kontrast z całą pewnością był w strojach – zwiewny pastel baletowego kostiumu i błysk czerni. Dziewczę, któremu przypadła w udziale tresura starało się, nie powiem, lecz w zestawieniu z baletnicą wyglądało dość nieporadnie. Może Monique powinna nieco zdecydowaniej poprowadzić pokaz? Może zamiast odegrania tresury powinna po prostu ją przeprowadzić. Bez wątpienia pokaz zyskałby na widowiskowości. Nie mniej jednak widzę zdecydowane postępy jakości pokazu w stosunku do tych z lat wcześniejszych. Reasumując piątka za pomysł i stroje, trójka z plusem za wykonanie, dwója za ramy czasowe. Wyróżnienie za bilety :) naprawde fajne były.

Niestety dynamika pokazów nie była na tyle duża, żeby usprawiedliwić dłużyzny, co widać było po ludziach odchodzących z pod sceny w trakcie akcji. Inna sprawa, że przy dobrej widoczności część z nich pozostałaby na miejscu, a tak mamy efekt domina: nie widzę więc nie jestem zainteresowany, ergo idę sobie. Gdyby nie wartość dodana lateksowego wdzianka także odeszłabym od sceny przed końcem pokazów, ale o tym kiedy indziej…

Zgodnie z założeniami po pokazach opuściliśmy imprezowy przybytek zamieniając go na afterek u Gościnnych Gospodarzy. I na koniec dość ciekawe doświadczenie prowadzenie auta w masce, co prawda na nocnej stolicy nie robi to wrażenia, ale na mnie a i owszem :)

1 komentarz:

Soul pisze...

Rowniez bylam na fetish fucktory. Zgadzam sie z Twoja opinia - duzo szumu o tak naprawde slaba impreze. Skrycie marzylam o przepelnionym erotyzmem wieczorze, ale wyszlo troche groteskowo.