30 kwietnia 2006

O naiwności ludzka! O tupecie!

Czasami myślę, że nic mnie już zdziwić nie jest w stanie i zawsze coś takie się znajduje, co zadaje kłam temu twierdzeniu. No, bo jak inaczej potraktować pytanie ‘czy mogę popatrzeć?’ Najwidoczniej są tacy, którzy fakt bywania tu i czytywania moich zapisków odczytują jako ‘przynależność do rodziny’. Jak tak dalej pójdzie to następne będą pytania o cenę wejściówek albo zaproszenia w charakterze atrakcji na nudne rodzinne przyjęcie. Na miłość boską przecież to, co się dzieje za progiem mojego domu to nie jakaś jarmarczna szopka. To misterium bólem i rozkoszą malowane, żywe i dotyczące konkretnych osób. Gdzie jest granica wścibstwa? Bo przecież równie dobrze można zapytać sąsiadów w góry czy wpuszczą widzów do swojej sypialni. Nie mówię, że nie pojawiają się osoby trzecie, ale nie na zasadzie gapiów. W brew pozorom każdy ma jakąś rolę, jest częścią tego, co się dzieje. Mnie wystarczają własne przeżycia i ślady, które noszę, jestem daleka od tego, żeby cokolwiek udowadniać czy uwiarygodniać poprzez potwierdzenie przez kogoś kto widział to na własne oczy. Nie, dzięki.

==========

Raven 2006-05-04 16:08:54 195.187.14.101
Zoozko.. jako członek rodziny gapiów.. zadam jedno małe krótkie pytanie - po co? Po co ten blog? Dziś , teraz - po co?

Nic dwa razy się nie zdarza.

To prawda – nic dwa razy się nie zdarza, ale zdarzyć się może na przykład trzy razy, albo dowolnie większość ilość razów. I nigdy nie będzie takie samo. Zawsze inne, zawsze powalające, zawsze pozostawiające apetyt na jeszcze. Czasami inność wynika z nastroju. Innym razem z prostych okoliczności. A w niektórych przypadkach zależna jest od kaprysów matki natury. Tak, tak. Bo przecież coś musiało być innego w tym spotkaniu, innego niż dotychczas, bo zaczęło się nietypowo - najpierw rozmowa i propozycja terminu, potem akceptacja terminu przez wszystkich zainteresowanych, a na koniec żadnych niespodziewanych zwrotów akcji zmuszających do odwołania. W takim przypadku tylko nadprzyrodzone siły mogły porwać się na próbę sabotażu. I porwały się – posługując się kapryśną matką naturą, która niezapowiedzianie i przedwcześnie zawitała do mnie w sobotnie popołudnie. Tylko złość trzymała mnie przy zmysłach tamując jednocześnie potoki agresywnego bólu w podbrzuszu. Takiego obrotu sytuacji nie można się było spodziewać. I gonitwa myśli odwołać czy nie? No bo przecież mój stan psychofizyczny pozostawiał wiele do życzenia, i jeszcze względy natury higieniczno-estetyczne, i poczucie wstydu, i wreszcie dolegliwość stawiająca pod znakiem zapytania fist – tę upragnioną wisienkę na torcie uległości. Wątpliwości czy w ogóle zniosę to co przygotuje dla mnie Pani, czy fizycznie temu podołam, percepcja bólu jest w tym czasie tak zmienna…

Decyzję podjęła Pani, choć obie zdawałyśmy sobie sprawę, że będzie to wymagać większej niż zazwyczaj ostrożności i wyważenia. No, ale przecież skąd będę wiedziała czy potrafię latać jeśli nie zrobię tego kroku w chmury?

29 kwietnia 2006

Ostatnie chwile przed

Zapadam się w oczekiwaniu. Nie bardzo panuję nad oddechem. I mysli gdzieś krążą daleko choć blisko. Blisko. Coraz bliżej. Świece rozlewają cioepły blas, ogień płonie na kominku ciekawskim spojrzeniem płomieni. Jestem. Jestem tu i nie wiem gdzie będę później. Z każda chwilą staję bardzie nie-sobą.

A może własnie z każdą chwilą więcej staje się mnie? To, co mam na sobie nie pozwala ani na moment zapomniec kim jestem.Za kilka minut przeznaczenie przekroczy próg domu. Przeznaczenie, które jest mi nieznane. Przeznaczenie, którego pragnę i którego się lękam. Nieuniknione usiądzie w fotelu i będzie grzało dłonie przy płomiennycm oddechu moim i obmyje je moimi łzami. Jestem tu, ale gdzie będę za chwilę..?

27 kwietnia 2006

Niech żyje Eldorado, Kids Play i temu podobne!Czasami zbieg okoliczności sprawia, że dorosły człowiek zachowuje się jak postrzelony młodzieniaszek. No bo jak inaczej wytłumaczyć pęd na złamanie karku z pracy do domu. Z ignorowaniem w miarę możliwości stojących na drodze znaków oraz innych jej użytkowników. Świadome przekraczanie ograniczeń prędkości. Pośpieszne poszukiwanie kluczem dziurki zamka. Podczas gdy ręce drżą z niecierpliwości. A potem jeszcze tylko dopadnięta rzutem na taśmę łazienka i szybkie zmycie z siebie pracowego brudu. I po co to wszystko? Po to, co nakręca wszystkie żywe stworzenia dookoła. Żeby wskoczyć do łóżka dać się zerżnąć. Z palcami wczepionymi we włosy, ze słodkim ciężarem, któremu sprzeciwić się nie sposób. Ze świadomością, że mogę krzyczeć, kiedy fala rokoszy przetacza się przeze mnie. O tak! Właśnie tak! Uwielbiam ten dziki sex w środku dnia.
A wszystko dzięki temu, że przedszkolna koleżanka Młodej świętuje urodziny w jakimś miejscu odpornym na destrukcyjną działalność gromady pięciolatków. Przez chwile poczułam się ja w wehikule czasu, kiedy sex był dostępny i możliwy zawsze kiedy tylko przyszła nań ochota. I wszędzie tam gdzie ona przyszła. No cóż. Czasy się zmieniają i dziś, żeby ostrzej poszaleć trzeba wyeksportować dziecko na nocowanie do dziadków. Tylko dziadkowie jacyś tacy oporni.. Czyżby jeszcze szaleli po tym jak ‘pozbyli’ się dzieci z domu? No chyba nie możliwe… z domu rodzinnego wyprowadziłam się jakieś piętnaście lat temu… nawet ja nie mam takiej kondycji (chyba). Dobrze, że sobota zaklepana.

Czyli parafrazując dobrze znany z czasów szkolnych tekst – dzieci nie ma, chata wolna – oj będzie bal!

26 kwietnia 2006

Odliczanie

„Już za parę dni, za dni parę…” co prawda nie ja gitarę, ale Pani mnie weźmie we władanie. I choć to dopiero za dwa ni to ja już nie mogę się doczekać. I ta dziwna mieszanka strachu, adrenaliny i podniecenia, która napędza mnie do działania. Strach. Jakie to dziwne uczucie. Lubię się bać. Bać się w sposób świadomy. Bać się tego co nieuniknione a jednocześnie nieodgadnione. Strach, który mieszka gdzieś w podbrzuszu, nie ten, który rzuca się do gardła, ale ten, który mobilizuje do działania, do wysiłku. Czekam z utęsknieniem na moment, kiedy usłyszę swoje imię, kiedy zobaczę dłoń wyciągnięta w stronę mojego policzka. I wszystko powoli zaciska się we mnie. Chciałabym zapłakać, ale nie mam dziś łez. Chciałabym zadumać się nad sobota, ale zbyt dużo jeszcze normalnego życia do tego dnia. Staram się odsuwać te myśli, bo utrudniają koncentrację. Ale one są tak blisko. Czuję je pulsujące tuz pod skórą. Czuję jak z każdym oddechem zbliża się ten dzień. Żebym tylko nie zapomniała oddychać. Wszystko wokół staje się jakby mniej istotne. I starta papierów na biurku, i delegacja, i nawet wrzeszczący prezes. Nie chcę nawet o tym myśleć.

Gdzieś w głębi czaszki jest myśl, że będzie trudno. Ale przecież nie ma rzeczy niemożliwych, nie dla mnie. Chciałabym, żeby Pan Mąż był ze mnie dumny. Żebym miała siłę stąpać po granicy własnych pragnień i możliwość bez lęku. Chciałabym już móc włożyć moją obrożę i wejść do królestwa uległości. I znów poczuć dreszcz, kiedy jestem zawieszona w próżni między Panem a Panią. To taki moment, kiedy bezpańskość zagląda mi w oczy. To tylko moment, ale wtedy właśnie tak bardzo boli to, że można być niczyją. I radość ze świadomości, że to tylko moment. Moment magiczny, i słowa, i noc…

24 kwietnia 2006

Naszyjnik z mleczaków

Kolejny ząb został przekwaterowany z jamy ustnej do pudełka ze skarbami. Kolejny raz wróżka-zębuszka musiała w trybie pilnym znaleźć ‘ekwiwalent’ za utracone korzyści. Tak czy owak mam nadzieje, że przynajmniej na razie to już wszystkie bo furtka na cztery sztuki na samym środku jest nieci uciążliwa. Dobrze, że te dwa dolne już się wysuwają

19 kwietnia 2006

Niech mnie ktoś uszczypnie!

Niech mnie ktoś uszczypnie! Zmartwychwstanie - tylko to słowo pasuje do tego, co się wydarzyło. Bo przecież… no właśnie. Umysł zwolniony w końcu z liczenia i analizowania momentalnie wyszperał zamknięte w szafie fragmenty życia, które dawały wytchnienia, szukając w nich ukojenia. A później była już tylko narastająca chęć powrotu w tamten czas i tamte emocje. Przyczajona tuż pod skórą, tętniąca gorącą krwią na skroniach. I nagle ten cały świat strącony został jednym ruchem dłoni, kilkoma palcami wystukującymi wyrok na klawiszach. Sapkowski napisał – coś się kończy, coś się zaczyna. Ale tu nie było nadziei na nowe życie. I tylko łez było tak dużo. I Pan, który pozwolił mi na to, pozwolił na łzy, bez słowa, bez pytania. Potem czas kiedy rozmawialiśmy, kiedy wskazywał na fakty niedostrzegane przeze mnie. Kiedy trzeba było stanąć twarzą w twarz z rzeczywistością i pogodzić się z losem.

I nagle stało się coś, co całkowicie postawiło na głowie moje myśli, coś co uwięzło w gardle paraliżując palce. Było późne, poświąteczne, wtorkowe popołudnie. Kiedy wróciłam z kolejnego służbowego bicia piany na monitorze mrugała mała, żółta koperta. Najechanie myszą na pulsującą żółć wytrąciło mnie z równowagi, kiedy ukazała się wizytówka rozmówcy. Z jednej strony ciekawość jakie to słowa kryje koperta, z drugiej strach, że nie będzie to nic, co chciałabym zobaczyć. Wewnętrzna walka – i chciałabym, i boję się. I chociaż sama sobie tłumaczyłam, że strach jest irracjonalny (bo przecież gorzej już być nie może) to jednak nie potrafiłam zmusić palców do kliknięcia. Zajęłam się pracą starając się zignorować żółte miganie, a później zamknęłam system i zaczęłam wracać do domu. Pod czaszką kłębiły się myśli najdziwniejsze, szacunki, prawdopodobieństwa. A wszystko wobec słów, których nawet nie widziałam.

Dopiero późną nocą, przy wpół przymkniętych powiekach i wstrzymując oddech otwieram przesyłkę. I miękko robi mi się, i zapominam oddychać bo tam i róża, i tango… Okruchy rozbitego lustra powoli stapiającą się w całość, myśli zaczynają krążyć nad sobie tylko znanymi rozległymi przestrzeniami wywołując drżenie. Zapaść w sen to jedno czego pragnę.

Nazajutrz budzi mnie świadomość wskrzeszenia z martwych nadziei. Jest ona jeszcze maleńka, ale sycąc się moją ekscytacją urośnie już niebawem. Kolejny biurowy dzień, trwa spotkanie, dość nudne ale nie mogę się z niego wywinąć. Nie potrafię już utrzymać palców na wodzy, otwieram bramkę i wystukuję słowa, które technologia dwudziestego pierwszego wieku przeniesie już za moment do rak Pani. Jeden, drugi, trzeci smsy płyną, nie myślę nad słowami, one wypływają gdzieś z trzewi.

Dopadam własnego biurka, w zaciszu pokoju odczytuję słowa w kolejnym żółtym zawiniątku. Słowa, daty, terminy… i na koniec „proś Pana, proś skutecznie”. Podbrzusze przypomina spory kamień lub zaciśniętą pięść. Szybkie pożegnanie i już stoję w korku – azymut dom. Dlaczego korek jest dziś tak długi i powolny. Nie wytrzymuję i jeszcze w samochodzie, przez telefon referuję Panu wydarzenia dnia. Mój szybki oddech i słowa ociekające podnieceniem kontrastują z Jego spokojem i rozwagą. Polecenie jest proste – skup się na prowadzeniu samochodu, o tym porozmawiamy wieczorem. Mam najukochańszego Pana pod słońcem (i pod księżycem też!)
RolowanieWczoraj rozpoczęliśmy sezon rolkowy. Przez zimę Młoda Pomykała w rolkach po salonie, ale jakby mało miejsca się w nim zrobiło na ten cel. A poza tym słoneczko przyświeca więc czas już był wyjść na podwórko. I tu zderzenie z rzeczywistością było równie mocne jak upadek na glebę. Jak już człowiek wybrał sobie na miejsce do życia „wsi spokojną, wsi wesołą” to niech nie spodziewa się wyasfaltowanych chodników i placów zabaw tylko szutrowe (w najlepszym wypadku) drogi szumnie zwane ulicami. Jedyny kawałek utwardzonej powierzchni znajduje się przy szkole. No ale to już nie jest wyjście na rolki, tylko pojechanie na rolki. Więc pakujemy cały majdan z kaskiem i ochraniaczami na czele i jedziemy. A na miejscu toczymy walkę z grawitacją i środkiem ciężkości.

Nie mniej jednak radzi sobie całkiem nieźle. Wczoraj pierwszy kontakt z otwarta przestrzenią wypadł nawet lepiej niż dzisiejszy, bo dziś było kilkukrotne badanie prawa Newtona. Ale zawzięta bestia z Młodej jest i wstaje, i mówi jeszcze. Koordynacja pozostawia wiele do życzenia, ale wszystko z czasem. Obawiam się, że jednak będę zmuszona (z braku A, która robi to duuuużo lepiej) włożyć te rządki kółek na nogi i przejść do lekcji bardziej praktycznych niż poglądowych. Ale te rolki są na mnie za duże! A przecież obciach byłby wyrżnąć orła na oczach młodzieży kopiącej piłkę na sąsiednim boisku. Może A przyjedzie w weekend na chwilę i da się namówić na rolkową eskapadę?
W każdym razie jutro rolowania ciąg dalszy.

18 kwietnia 2006

Kolejny punkt zrealizowany

Są piękne, są żółte, są moje. Namachałam się dziś giczołami na sucho ale dobrałam to, co chciałam i jeszcze nawet udało mi się co nieco utargować(!). W efekcie mam płetwy tańsze niż sprzedawane przez allegrowego potentata – diverkę. Zadowolona jestem, że ho ho. Jak tak dalej pójdzie to będę dziś w nich pomykać po domu z radochy. Ciekawe czy Pan Mąż będzie chciał mnie w płetwach tak jak szykował się, żeby mnie bzyknąć w butach nurkowych. Jeśli tak to nawet nie chcę myśleć co będzie jak przyjedzie kombik. Tyle tylko, że w przeciwieństwie do lateksowego neoprenowy nie ma suwaków pozwalających na swobodny dostęp do newralgicznych punktów. Może być wesoło :)

Literatura w realnym świecie.

Myślę, że widziałam pożegnanie choć słowo nie padło żadne.
Zadziwiające, że pewne rzeczy widać tylko z boku.
Scena, którą kiedyś mi czytała stanęła mi przed oczyma jak żywa.

Wiosna ludów i rodzina z wyboru

Wiosna idzie co prawda powoli, ale za to ludzie miotają się po powierzchni jak dzicy. I na dodatek swoim ruchem prowokują do działania. Zadziwiające jak bardzo odległość (choćby symboliczna), nieobecność (choćby czasowa) kształtuje interakcje między ludzikami. A. mieszkała z nami jakiś rok z okładem, wyprowadziła się nie dawniej niż jakieś dwa miesiące temu. I co? Hmm kiedy ostatnio siedziałyśmy w wannie komentowałyśmy głośno wzajemne relacje. Okazało się, że od dawna (a może nigdy – taka teoria także została zwerbalizowana) nie spędzałyśmy tyle czasu na rozmowach. Paradoksalnie kiedy mieszkałyśmy pod jednym dachem było to i wygodniejsze i bardziej dostępne. Dziś wisimy na telefonie kilka razy dziennie, a kiedy spotykamy się w weekend to zaszywamy się w kuchni albo właśnie w wannie i trajlujemy aż miło. Choć teoretycznie nic się nie zmieniło poza pewna rozdzielnością czasoprzestrzenną.

Nie byłoby wiosny ludów, gdyby nie odświeżanie znajomości. Spotkaliśmy się w trochę poszerzonym gronie, z dawno nie widzianymi znajomymi. I nagle stanęłam przed całkiem sporym dylematem. Przyjaciele, z którymi widujemy się regularnie i którzy wiedzieli o naszym wspólnym pomieszkiwaniu przyjęli ten fakt do wiadomości. Bez jednego pytania. Bez tłumaczeń i dociekania. Akceptacja stanu faktycznego bez wnikania w szczegóły. Wyglądało to tak, że pewne obszary życia i pewne relacje stały się faktem, o którym nie rozmawialiśmy. Ale nasza Dawno-Nie-Widziana-Znajoma podeszła do tematu wprost (jak zresztą ma to w zwyczaju i w naturze) i w trzecim zdaniu zapytała No dobra a ta A. to kto? I choć w każdej inne sytuacji nazwałabym tę sytuację wprost (cóż, w końcu skoro rodzona matka nie wytrzymała i zapytawszy o podejrzenie trójkąta dostała odpowiedź twierdzącą) tym razem się zawahałam. I to głównie dlatego, że zaczęłam się zastanawiać jak w zasadzie postrzegają ten układ Przyjaciele. Ale po to ma się przyjaciół, żeby mieć na kogo liczyć. „Przyjaciółka rodziny” usłyszałam wyręczający mnie głos, a w odpowiedzi tylko „A cha” i mrugniecie okiem. Jakie to miłe, kiedy niczego nie trzeba tłumaczyć…

I to jeszcze jeden, poza wrażeniami ze świąteczno-rodzinnego spędu, powód dla którego uważam, że rodzina z wyboru może być (i jest!) co najmniej tak samo ważna jak więzy krwi, a czasami znacznie bardziej istotna. Są relacje rodzinne, na które nie mamy wpływu. Ale coraz częściej wśród trzydziesto, czterdziestolatków grono przyjaciół staje się rodziną. Przede wszystkim dlatego, że nie ma między nami międzypokoleniowej przepaści. Dlatego, że jesteśmy bardziej podobni trybem życia, zainteresowaniami, problemami. Ale przede wszystkim dlatego, że potrafimy działać bez zbędnych pytań. Specyfika dzisiejszych czasów? Zapewne. Słowo rodzina zmienia znaczenie. I do tego czasami jest śmiesznie kiedy córka przedstawiając komuś rodzinę mówi to mój tata a o tata mojego brata. Jeśli cokolwiek jest niezbadane to nie wyroki boskie ale relacje międzyludzkie. Interakcje homo sapiens są fascynujące.

17 kwietnia 2006

GB – jej przyjemność

GB – jej przyjemność Przyjemność? Zabrzmi w moherowych ustach z wyrzutem i obelgą. Przyjemność! Odkrzyknę z pełnym przekonaniem. A przekonanie to wynika z prostej obserwacji fizjologii i psychiki. Postawię tezę, że nie ma kobiety, która nie spotkałaby się w swoim życiu ze słówkiem „jeszcze”. Bez względu na to w jak doskonałym i harmonijnym związku pozostaje, bez względu na jakość pożycia i poziom satysfakcji. Każda otarła się o „jeszcze”. Czasami będzie to sytuacja kiedy męskie spełnienie jest o przysłowiowe za pięć dwunasta. Innym razem przy występującym sprzężeniu zwrotnym im więcej tym więcej. Kiedy indziej osiołkowi w żłoby dano czyli pragnienie czy potrzeba stymulacji w dwóch miejscach jednocześnie. Osobiście nie uważam takich pragnień za nic niestosownego. To element ludzkiej seksualności. I tylko pytanie na ile kaganiec zasad, cywilizacji, wiary, uczucia pozwala nam o nich myśleć a na ile silny jest wewnętrzny nakaz żeby wymazać je ze świadomości, zaprzeczyć ich istnieniu.

Z problemem za pięć dwunasta łatwo poradzić sobie ot choćby przy pomocy palców własnych. I zapomnieć o sprawie. Z syndromem im więcej tym więcej bywa gorzej. Mnie dopada w okolicy owulacji, im bardziej jajeczkuję tym większą mam ochotna seks i tym większą łatwość w osiąganiu szczytów. Ale im więcej ich staje się moim udziałem tym większą mam ochotę na seks. No i w końcu pytanie na co mam większą ochotę na penetracje klasyczną czy analną. Owszem można zepchnąć takie dylematy do poziomu istotności zero, ale dlaczego? Przecież życie jest tylko jedno i i tak świadomie pozbawiamy się przyjemności różnych. Ale czy warto pozbawić się wszystkich?

Dlatego kobiety decydujące się na GB są po prostu świadome swoich potrzeb, jednocześnie znajdujące sposób na ich zaspokojenie. Owszem wymaga to odwagi i to nie małej oraz determinacji. Dlatego chylę czoła i podziwiam. Co prawda historia z drużyną piłkarską przytoczona na początku simpleksowego wątku nie jest bynajmniej w obszarze moich zainteresowań, w przeciwieństwie do MMK. Powiedzmy sobie szczerze decyzja o uczestnictwie w wieloosobowym układem to po prostu złożenie zamówienia na określone danie i wybór z menu. Całkiem inną sprawa jest jeśli w wyniku takiej degustacji kobieta staje się koneserką takich dań.

Z jednym nie mogę się zgodzić, z wyobrażeniem, że GB to agresja i gwałt. Za dużo w tym przygotowań, ustaleń, zbyt mała społeczność zaspakajająca własne upodobania, żeby którakolwiek ze stron decydowała się na wykroczenie poza ustalone reguły gry. I gdzie miejsce na agresję skoro wszyscy wiedzą czego oczekują po takim seksie - przyjemności w najczystszej postaci! Hedoniści pełną gębą!

16 kwietnia 2006

Zapach orgazmu o północy

Zawsze podobały mi się sceny łóżkowe w filmach, a dokładnie sceny łóżkowe po seksie, kiedy leżąc w pościeli zapalają papierosa. Zupełnie nie wiem skąd i dlaczego, biorąc pod uwagę, że nie palę i nie lubię palenia. Ale taka scena kojarzy mi się z odprężeniem po spełnieniu. I czasami żałuję, że nigdy czegoś takiego nie zrobiłam. Znaczy broń boże we własnej sypialni, ale jednak… I nie wiem czy chodzi o zapach, czy o spokój, czy o coś zupełnie innego.Lubię zapach seksu. Lubię zasypiać w pościeli przepojonej zapachem ciała, zapachem spermy. Taka trochę brudna, lepka, naznaczona, użyta. Czasami jestem typową kobietą, potrzebuję bliskości i ciepła po seksie. Ale częściej, tak jak dziś, lubię słyszeć Mężczyznę jak odchodzi. Jak krząta się chwilę po pokoju i wychodzi. Łowię dźwięki, które znam i wplatam je w umyśle w zapachy. Trzask gaszonej lampki, szczęk zapinanej bransolety zegarka, szelest pościeli, którą mnie otula i wreszcie kroki. Spokojne, miarowe, milknące w oddali. To kompozycja, którą w myślach nazywam mała kurtyzana. Lubię ją. Pozwala mi poczuć cię jak dziwka. Użyta, wykorzystana, zostawiona. Jedna rzecz jest niezmienna, zawsze to ja zostaję w pokoju, w pościeli a on wychodzi. I nie ma znaczenia czy to Pan Mąż czy nieznajomy z fantazji, ważne jest, że to nie ja przychodzę i nie ja wychodzę. Ja jestem elementem stałym, niezmiennym. Może przez to czuję się mniej dziwką, bo nie jestem na zawołanie? A może wręcz przeciwnie bardziej się nią czuję bo niejako przyjmuję u siebie. Nie ważne… Ważne, że ta scena, rodem z nisko budżetowego filmu klasy ce, jest mi miła. Tylko czasami zastanawiam się czy szelest banknotu rzuconego przed wyjściem na moje ciało rozdrażniłby mnie czy wręcz przeciwnie stał się dodatkową podnietą. Tego akurat nigdy się nie dowiem.

A ja zamiast papierosa lubię wyciągnąć rękę po laptopa i zaciągając się zapachem zapisać myśli, które akurat pojawiają się w głowie. To powoli staje się reguła, nałogiem. Zapisać jak najszybciej, bo ulecą, bo zagubią się we śnie. Zapisać, bo jutro nie będę w stanie ich sobie przypomnieć. Lubię zapach orgazmu o północy i smak myśli, które jak do wodopoju przybywają do pościeli, żeby się nim raczyć.

15 kwietnia 2006

Wróżka-Zębuszka

Młoda już sepleniła jak nie wiem co, ale od dziś będzie jeszcze lepiej bo rozstała się kolejnym mleczakiem – tym razem górna jedynka. I całe szczęście bo od paru dni wyglądała jak Emma Thompson jako Niania McPhee kiedy wiszący ząb majtał się na wszystkie strony. A wyrwać sobie nie pozwoliła, no i miała rację ja miałam to samo.

Wiosenna ślizgawka

Po raz pierwszy od nie wiem kiedy weszłam na czat. Z nudów. Musiałam wysiedzieć godzinki w biurze a nie bardzo miałam ochotę na robienie czegokolwiek poza sprawami najpilniejszymi. I ku mojemu zaskoczeniu natknęłam się na miłego rozmówcę na poziomie. Od słowa do słowa i doszliśmy do fetyszy. Nie udało mi się wymienić wszystkich moich słabości w tej materii ale w kilku miejscach, jak się okazało, potrafiliśmy mówić o tym samym. Powiem szczerze dawno nie miałam takiej przyjemności w rozmowie, a kiedy już zaczęliśmy wymieniać swoje postrzeganie noży to nie powiem zrobiło mi się całkiem miękki i mokro. No bo jak można inaczej zareagować na słowa, z których wyłania się delikatny różowy ślad ostrza na skórze, kiedy chłód stali przenosi się w kolejne warstwy skóry. Kiedy wiadomo, że nie można drgnąć żeby ostrze nie naruszyło ciągłości powierzchni skóry. I potem jeszcze parę innych tematów wspólnych. Żegnałam się z nieukrywanym żalem, bo chociaż nie był to klasyczny cyberek to jednak wystarczyło, żeby przemoczyć moje dżinsy na wylot.

Po powrocie do domu, w czasie obiadu, zdawałam Panu Mężu relację z rozmowy. Był widocznie zadowolony z mojego stanu. Bezpośrednio po posiłku sprawdził poziom kisielozy w majtkach i stwierdziwszy ślizgawkę w pełnym rozkwicie momentalnie wysłał mnie do sypialni. Nie powiem została użyta aż miło i Pan Mąż nie omieszkał wspomnieć o dobrych stronach czatowania. Z pewnym rozrzewnieniem wspominał czasy kiedy wstając od kompa z przychodziłam do Niego i łasząc się błagałam, żeby mnie zerżnął. Dawne czasy… wiosna 2004, już prawie zapomniałam jak wówczas każdą wolną chwilę spędzałam przy kompie z rozpalonymi do czerwoności policzkami. No cóż, z czasem wszystko mniej lub bardziej powszednieje. Ale jak widać wszystko zależy od rozmówcy, więc mam nadzieję, że z tym konkretnym jeszcze nie jedną przeprowadzę. W każdym razie i rozmowa przyjemna przed południem, i sex wyborny w ramach popołudniowej sjesty, i zapowiedziana na wieczór godzinka czy półtorej na fist. I czego chcieć więcej – piękny dzień.

14 kwietnia 2006

Potwierdzone!!!

Hip hip huraaaa! Telefon dzwonił a ja nie mogłam go odebrać. Dzwonił natarczywie raz, drugi, trzeci. W końcu dopadłam do słuchawki. I usłyszałam to, na co tak bardzo czekałam. Potwierdzenie wyjazdu. Teraz już mogę zacząć intensywne przygotowania pełną gębą. Po pierwsze przygotowanie do certyfikacji AOWD z człowiekiem, którego zapewne przeklnę bo wiem jak prowadzi szkolenie, ale za to mam pewność, że nie będzie to tylko formalność, ale praktyczna nauka. Pamiętam go z Chorwacji z przed dwóch lat – nie ma zmiłuj, każde ćwiczenie do perfekcji. A potem jeszcze ładnych parę nurków czysto rekreacyjnych. I kolejne metry głębokości, i nawigacja, i nocne! Zupełnie nie potrafię sobie wyobrazić jak może wyglądać krystalicznie czysta woda w nocy. Jak może wyglądać rozgwieżdżone niebo widziane z pod powierzchni wody. No i to wszystko co prowadzi nocny tryb życia. A nóż dane mi będzie zobaczyć coś…

W każdym razie odliczanie rozpoczęte zostało 57 dni, muszę się czymś zająć do tego czasu bo zwariuję. Na razie jutro zabiorę Młodą na basen. Tym bardziej, że według ostatnich doniesień jest najlepsza grzbiecistką w przedszkolu. Wsadzenie jej do basenu w wieku roku zaczyna procentować. Ciekawe czy ktoś w stolicy robi zajęcia dla małoletnich z oddychaniem z automatu, PADI nawet robi taki kurs, ale oni mają kursy na wszystko. Młoda świetnie załapała fajkę więc z automatem nie sądzę, żeby miała jakikolwiek problem. Zobaczymy.

12 kwietnia 2006

Casting na…

Właśnie casting bo to najbardziej pasujące słowo. Kiedy już namiary przekazywane z rąk do rąk dotrą do zainteresowanych czas spotkać się w cztery oczy (choć w kontekście tego co ma się wydarzyć w wyniku rozmowy cztery oczy brzmią zabawnie). Poczucie niepewności to chyba dominujące uczucie. A dalej to już tylko zimne odpytywanie z warunków, a pytania bezpośrednie do bólu, nie pozostawiające nawet iluzji niedopowiedzenia. Ile dziurek? Jako, że żyjemy w dwudziestym pierwszym wieku i dobie komputeryzacja przychodzi mi do głowy określenie – kobieta 3d. Ilu facetów? Jakie pozycje? Jakie upodobania co do samych uczestników? Dlaczego chce? Jakie zabezpieczenie? Gdzie? Kiedy? Itp.

Trochę to przypomina odpytywanie z metryki jak nazywam rozmowy na czatach bdsmowych. Tyle tylko, że tu nie ma szklanej tafli monitora i nie palce wystukują słowa ale rozmowa toczy się na żywo, w miejscu publicznym. Z widoczną przewagą jednej ze stron – tej męskiej. Głównie dlatego, że dla niego to nie pierwsza tego typu rozmowa, a dla niej - najczęściej tak. Po pierwszym (mniejszym lub większym ale zawsze) szoku pytania zataczają coraz szerszy zakres. Strona techniczna czyli lokalizacja miejsca spotkania, dojazd. I ciągle ta świadomość, że rozmawia się tylko z jednym. Kobieta, która ma to za sobą stwierdziła, że w czasie tej rozmowy nazwała ja w myślach castingiem na dziwkę…

I nagle nieoczekiwana zmiana akcji pada pytanie o wymagania w stosunku do facetów. I nagle z ‘mięska’ staje się smakoszem, przed którą rozkładany jest cały szwedzki stół. A w karcie panowie w wieku…, chudzi, grubi, łysi, brodaci i jeszcze parę innych kategorii. Kolejny krok w nieznane i szwedzki stół nabiera twarzy. Dokładnie tak casting pełną gębą, wybór z katalogu… poproszę numer dwa i siedem na pierwszy ogień. Nie dane jest jednak rozkoszować się ta chwilą kiedy ich przyjemność ma w swoich dłoniach. Albowiem na ziemię sprowadza ją pytanie „czy znasz któregoś?”. W pierwszej chwili szok, bo co to ma znaczenie? A to przecież nie co innego jak zasady bhp, czyli dyskrecja przede wszystkim. Katalog ma na celu przede wszystkim wyeliminowanie ewentualnych znajomych, co w znakomity sposób oszczędza niezręcznych sytuacji już w trakcie spotkania. W końcu idiotycznie byłoby wypiąć tyłek przed szwagrem, kolegą z pracy czy mężem przyjaciółki (no chyba, że wszyscy ci mają to samo hobby). Duży plus za dalekowzroczność i dar przewidywania, ale to się właśnie nazywa doświadczenie i praktyka.

Rzeczowe spotkanie trwające nie dłużej niż pół godziny. Żeby tak wszystkie spotkania, zwłaszcza służbowe, były tak sprawnie prowadzone (zamiast wielogodzinnego bicia piany) to by człowiek miał więcej czasu na czysty żywy sex.

============


. 2006-04-13 17:13:11 83.31.249.225
cieszy i niezwykle podnieca świadomość, że takie rzeczy dzieją się...

11 kwietnia 2006

Już za chwileczkę, już za momencik

Już za chwileczkę, już za momencik A w każdym razie tak mi się wydaje, choć jeszcze ładnych parę dni zostało do pierwszego wdechu. Ale tym razem nie ma prawa się nie udać. Powolutku, pomalutku kompletowanie czas zacząć. Jak sobie pomyślę o wciskaniu się w neopren to już mi się robi lepiej, choć z drugiej strony im szybciej piankę obstaluję tym lepiej. Z każdym cieplejszym dniem przymierzanie w czasie lunchu skończy się totalnym spoceniem, rozpłyniętym tuszem, że o fryzurze nie wspomnę. Takie życie, jak się pracuje do późna to wypad na zakupy trzeba zrobić ‘w międzyczasie’. Z butków cieszę się jak dziecko i żeby to nie było całkiem głupie to najchętniej łaziłabym w nich po domu jak w kapciach (dziś nawet miałam ochotę się w nich wykąpać! – jak dziecko – daję słowo – jak dziecko). Na czwartek szykuję się na drugie podejście płetwowe, żeby upewnić się co do rozmiaru. Bo, że Mares Avanti to już wiadomo. Teraz tylko odpowiedź na pytanie trzy czy czterokanałowe. Na razie skłaniam się ku czterokanałowym (lepiej leżą) ale dla pewności potrzeba drugiej miary. Oj tak, tak już się cieszę na to totalne fizyczne zmęczenie i odpoczynek w głowie. Mam nadzieję, że tradycji stanie się zadość i wolne wieczory przeznaczę na dokończenie kilku opowieści, na które brak czasu w domu (w tym także tej o bdsmowo-nurkowym wątku).

Kierunek Morze Czerwone!
Pod wodę!
Atak na stopień AOWD!

Obśmiałam się dziś kiedy odebrałam pocztę od organizatora ubolewającego nad faktem, że jedyną kobietą będę w grupie więc dopłata do jedynki mnie czeka. W odpowiedzi orzekłam, że aż tak ortodoksyjną les nie jestem i może być chłopak (byle pełnoletni!) a ja już (niech będzie moja strata!) zobowiązuję się nie latać nago po pokoju. W końcu i tak całe dnie spędzimy na łodzi, a wieczory zakuwając do egzaminu (w każdym razie ja). Jedyne co, że trzeba będzie zabrać pidżamkę (brrrr) albo inną nocną koszulkę a to oznacza, że nie ma możliwości wyspania się. No, ale pożyjemy zobaczymy, może się trafi jakieś dziewczę. Najważniejsze jest to, że już czuję sól w ustach wiatr na pysku. I zimną, mokrą piankę, która wisząc na łodzi ledwie odciekła po porannym nurku. Ech…jeszcze trochę, jeszcze troszeczkę…

10 kwietnia 2006

Wiosna

Dużo można na nią zwalić i humory, i nastrojów huśtawkę, i zwiększone zapotrzebowanie na sex, i zmęczenie, i chęć nicnierobienia. Taka dobra wymówka po długiej zimie. Ale mimo wszystko odczuwam potrzebę odpoczynki i odmiany. Od października jadę na adrenalinie i chyba właśnie skończyły się jej wszelkie zapasy, a nawet jestem pod tym względem zapożyczona bo i na cudzej adrenalinie i emocjach też już jadę. I już myślałam, że poziom powróci do jakiej takiej normalności, z nadzieją wypatrywałam w telefonie wiadomości od Pani i szykować zaczęłam manatki na nurki. A tu nic z tego. Dwadzieścia metrów wody nad głową dopiero w czerwcu, a Pani… no cóż – lajfisbrutal.Nie ma co, trzeba sięgnąć ma marzenia z najwyższej półki. Jedno z tych totalnie nieosiągalnych ale i nakręcających na maxa.

Takie, które katalizować będzie przerób zimowego tłuszczyku na niskokaloryczna adrenalinę i pozwoli przeżyć do czasu naładowania akumulatorków.
Po czternastu godzinach snu obudziłam się mniej zmęczona ale za to z malowniczą opryszczką na ustach. No jak nie urok to cała reszta. Ważne, że się dzieje i że są nadzieje.

9 kwietnia 2006

Wprowadzenie w temat GB

Niezbędnik jak dekalog potrzebny jest, żeby móc sięgnąć po to czego się chce. Niezbędnik dla tych, którzy pierwszy raz. Przede wszystkim pytanie gdzie sięgać. Podstawowym błędem jest po czatach błądzenie. Albowiem tam jedynie pary lub trójkąty znaleźć można, w porywach do czworokątów w wersji dwie pary. Ślepa uliczka. Gdzie zatem? No cóż, gang bang nie jest chyba sportem zbyt rozpowszechnionym biorąc pod uwagę, że ścisłą czołówkę męskiej części peletonu w stolicy stanowią faceci w ilości gdzieś między dwoma a trzema tuzinami. Niewiele, nieprawdaż? Są oczywiście okresowo stany wyższe lub niższe, za sprawą tzw. Satelitów, którzy pojawiają się i znikają, ale trzon jest mniej więcej stały personalnie. Przedział wiekowy trzydzieści czterdzieści lat. I to wszystko, co wolno, trzeba, można wiedzieć, reszta uznana będzie za wścibstwo. Co ciekawe nie jest to grupa kolegów z podwórka/ pracy/ drużyny itp. (*niepotrzebne skreślić) ale grupa utrzymująca ze sobą kontakty na tej jednej jedynej płaszczyźnie. I już. Można powiedzieć obcy sobie ludzie. Tylko czy można tak o nich powiedzieć? Raczej nie. Ale najwyraźniej tak określony zakres ich znajomości jest tym, co im odpowiada. Maximum anonimowości przy jakże daleko idącym ekshibicjonizmie. Wygląda na to, że w relacjach między sobą istnieją tylko jako pseudonimy, numery telefonów i adresy mailowe. No, ale najważniejsze, że TO DZIAŁA, a działa bardzo sprawnie.

Oni sami nazywają siebie hobbystami i coś w tym jest. Bo jako hobby oddają się przyjemnościom w czasie wolnym. Nie korzystają z płatnych ofert, a raczej hmm najbardziej pasuje mi tu określenie – spełniają marzenia. Istnieją, jak w każdej zorganizowanej społeczności jednostki spełniające określone role, istnieją zasady, dyscyplina. A jedynym kanałem informacji są… gorące polecenia czyli z ust do ust (jakkolwiek to rozumieć) innymi słowy nie co innego jak sprawdzona poczta pantoflowa. I może właśnie dzięki temu działa bez szwanku. Tym sposobem każdy wprowadzający nową osobę w krąg zainteresowanych ma świadomość odpowiedzialności za tę osobę, a aura tajemniczości tylko dodaje pikanterii. Krótko mówiąc wystarczy wiedzieć gdzie zadzwonić… O castingu w następnej odsłonie.

8 kwietnia 2006

Fotografia

Ze snu obudził mnie Jej obraz. Była tuż obok. Z tym swoim uśmiechem przy którym mięknę do cna. I nagle ta świadomość, która boli, że to już nieosiągalne. Niedostępne. Bo Pan Mąż, który nie mówiąc ani nie ani tak stłamsił moją wolę czekania. Bo Pani, która nie słysząc ani nie ani tak wzgardziła mną. Bo w końcu ja z moimi własnymi zasadami i definicjami, których nic ani nikt zmienić nie jest w stanie.

Gdy się miało szczęście,
które się nie trafia
czyjeś ciało i ziemię całą,
a zostanie tylko fotografia,
to, to jest bardzo mało.
MPJ

Jest coś, co mówi, że nadzieję mieć trzeba, ale realia są zbyt sztywne. Choć z drugiej strony byłam w niebie i mam wspomnienie nieziemskiej rozkoszy. Ale mam też świadomość, że jestem ostatnim mamutem na ziemi i moje wyginięcie jest nieuniknione. Nikt inny, tylko Ona jest moją Panią. I zostanie na wieczność, choćby tylko jako wspomnienie. I nie potrafie przestać Jej uwielbiać tą moją suczą miłością. Tylko ta tęsknota tak jakoś uwiera pod powiekami i wypływa ze mnie. Idę pooglądać zdjęcia, to zawsze mogę.

7 kwietnia 2006

Wielbiciel piękna uległości - Frederic Levar

Urodził się jakieś pięćdziesiąt lat temu, małej mieścinie w środkowej Francji. Dzieckiem będąc przeniósł się wraz z rodzicami do Holandii. Dziś Frederic Levar żyje w obu tych miejscach i w amsterdamskim mieszkaniu i w wiejskiej posiadłości francuskiej. Zawodowa działalność w reklamie i filmie stała się dopełnieniem fotograficznych ambicji. Pracował z fotografami, operatorami, spędzając tygodnie na patrzeniu im na ręce, jak wybierają obiektywy, rzeźbią światło w cieniach, budują kompozycje. W tym czasie on sam robił jedynie okazjonalne zdjęcia, fotografia nie była dziedziną, której się poświęcał w taki sposób jak obecnie. A dziś? Dziś nie wychodzi z domu bez aparatu. Bez względu na to czy przed oczyma ma francuskie krajobrazy czy amsterdamską noc.

Ale najciekawszy, moim zdaniem, jest ten okres jego pracy, kiedy pod wpływem swojej muzy odkrył nagość uległą. Fascynacja kombinacją zmysłowości i wulgarności pchnęła go w kierunku piękna zniewolenia. Zdjęcia o tej tematyce odbiegają od wszystkich o fetyszowej tematyce, jakie kiedykolwiek widziałam. Mają w sobie coś tajemniczego, są żywe, patrząc na nie mam wrażenie, że to pojedyncze kadry filmu. Kiedy widzę naprężone łańcuchy czuję ich ciężar i chłód, czuję ograniczenie jakie nakładają na ciało. Twardość stołu pod nagimi kolanami i ostrza wymuszające stąpanie na palcach. Piękno zniewolenia i oddania. I zmęczenie rozkoszą, bólem, upływającym czasem. Zmęczenie, nad którym nie sposób zapanować, dotyk nieuniknionego. Przepięknie uwieńczony na tych zdjęciach, na których nie widać nic innego poza fragmentami błogości i spokoju. Szczególnie polecam galerię Le diner oraz Behind the eyes.







Modelka

Jak stos pereł świeci w kącie modelka,
wśród głów, sztalug, papierów jaśniejąca i wielka.
W roztopionym owalu leży na dywanie,
z ręką zwisającą, jak liść róży,
Wkrótce wstanie,koszulą się zachmurzy,włoży czarne, półślepe buciki
zapinane na nieliczne guziki
i zniknie za parawanem,
i wyjdzie
niby słońce zaćmione suknią i kaftanem.
MPJ

Pochwała wolności, pochwała piękna, tęsknota za swobodą. Kaftany konwenansów czym są jeśli nie krępującą życie pruderią. Chciałabym móc odrzucić wszystko to, co uwiera. Sięgać po to, czego chcę bez skrępowania i ograniczeń cywilizacji. Przez drobne chwile jaśnieję jak ona, ale najczęściej przywdziewam kapelusz z woalką, na której wyhaftowany jest służbowy uśmiech numer pięć. I tylko czasami kiedy przyoblekam się w błyszczącą czewień jestem sobą wśród innych. Małe manifesty wolności kiedy między końcem koronki a spódnicą nie ma nic. Swoboda w ukryciu. Manifest przeciwko kanonom zachowań.

Świadomość, że pod mundurkiem kostiumu brakuje bielizny potrafi dać siłę do przetrwania niejednego nudnego spotkania. Zwłaszcza kiedy zaczynam się zastanawiać kto jeszcze z obecnych ma niekompletną garderobę, komu czego brakuje i (!) gdzie to coś zostawił :)

6 kwietnia 2006

Z czego składa się mężczyzna

Męski głos – niski, ciepły, mocny, głęboki i chropowaty w dotyku. Lubię właśnie taki. Głos, który dotyka. I na dokładkę zostaje na długo w pamięci. A jego wspomnienie wywołuje gęsią skórkę na karku, bo właśnie tam przechowuję głosy… Albo obezwładniający szept. Mężczyźni w archiwum mojej pamięci mogą nie mieć twarzy ani sylwetki, mogą nie mieć imion ale zawsze mają zapach, dłonie i głos (znaczy jeśli takowe posiadali w momencie spotkania). Niektórzy maja także inne detale budowy anatomicznej, ale bardziej jako dodatek niż informacja zasadnicza. Jednak jedną z trzech podstawowych cech musi mieć, inaczej nie ma podstaw, żeby zachować go w archiwach pamięci. Są zapachy, które automatycznie przywołują obraz konkretnego faceta w mojej głowie. Zdarzyło mi się kilkakrotnie, że odruchowo zaczynałam w otaczającym mnie tłumie szukać wzrokiem kogoś bo przez nozdrza wpłynął we mnie znajomy zapach. A głos? Głos czasami kojarzy się określonymi słowami – wyłącznie. Czasami nie jest poparty żadną fizycznością, jest tylko głosem. Taki jest głos Macieja Zembatego. Miałam osiemnaście lat kiedy słuchałam go pasjami, jest jednym z tych głosów, które maja u mnie dożywocie w głowie. Można go lubić lub nie znosić, ja zaliczam się do tej pierwszej grupy. I właśnie dlatego, kiedy ostatnio słyszałam go na żywo dotarło do mnie jak bardzo żywy jest to w mojej świadomości głos. Na widowni sami dorośli ludzie (nie licząc wycieczki szkolnej rząd dalej). Atmosfera skupienia i delektowania się tą charakterystyczną barwą głosu. Głos jak wehikuł czasu przeniósł mnie tam, gdzie słyszałam go po raz pierwszy. Spłynęłam łzami przy Słynnym niebieskim prochowcu, a potem już nie było odwrotu Wspomnienia, Jedno z nas nie może się mylić, Goście, Prawo, Alleluja… I ciągle mało, mało, mało… Cudowny wieczór teraźniejszości przyprawiony odrobiną wspomnień. I znów – ideał nie sięgnął bruku, nie zabiła go konfrontacja. Uwielbiam Zembatego za tę jego mieszankę szowinizmu i adoracji, którą roztacza wokół. Lata płyną, a on wciąż w swojej skórze – fascynujący brzydal otoczony wianuszkiem młodych kobiet. Rozpłynęłam się tak bardzo, że nie podeszłam do niego po spektaklu. Nie wiem dlaczego. Może czasami trzeba zostawić tę przestrzeń, którą może wypełnić tylko głos.

Dziękuję Panie Macieju za uroczy wieczór.
Wczoraj dałam sobie jego namiastkę z płytą i kąpielą w pianie. I znowu płakałam.
Bo Jane i kosmyk włosów…
Bo Jesabel…
Bo dzisiaj tu, jutro tam…
Bo nie wie nikt dokąd noc prowadzi…
Bo…

===========

Azael azael69@wp.pl2006-04-13 13:11:20 83.31.132.95
Czy ja Ci już mówiłem, że uwielbiam Cię czytać? UWIELBIAM. O czymkolwiek piszesz, robisz z tego małe misterium, a zwłaszcza tam gdzie szybciej bije Twoje serce... Nie podzielam zachwytu nad panem Zembatym, ale lubię go pospołu z innymi. I mam podobny głos... nie tak głęboki, porównywalny do głosu śp. Leszka Herdegena, ale podobny do opisu z początku postu.Miło mi, że mogę Cię czytać. Dziękuję.

5 kwietnia 2006

Konie (by nurbika)

O uległości mogę dużo powiedzieć, uległość mogę godzinami konsumować – zachłannie i bez umiaru. Ale uległość o jakiej pisze nurnika to dla mnie coś innego – inny świat. Fascynujący, pociągający ale jednak na dystans. O ile temat ponyplay jest w zasadzie marginesem bdsm, o tyle teksty poruszające ten niezwykły temat można policzyć na palcach jednej ręki. I dlatego odnotowania warte są te, które wyszły z pod palców nurniki. Żeby przekroczyć prób bdsmowej stajni potrzeba wyobraźni, najlepiej popartej choć trochę znajomością jeździeckiego tematu. Wystarczy wyciągnąć przed siebie ręce i dać chłonąć historię metamorfozy. Opowiadanie Konie jest niezwykłe, przede wszystkim dlatego, że jest plastyczne. Czytając wyczuwałam opuszkami palców strukturę kamieni, po których wspinała się bohaterka i piasek, po którym biegła. Widziałam kobietę w uprzęży i wyciągnięta dłoń, na której spoczywała kostka cukru. To właśnie w tym momencie odezwało się we mnie pragnienie sięgnięcia po cukier. We mnie, która nigdy nie miała ciągot do tego obszaru uległości. A jednak, jest jakaś magia, większa nawet momentami niż ta, którą znam. Chyba najbardziej fascynuje wyobrażenie piękna właśnie w tym nieludzkim obliczu. Opowieść ma swoje tempo, niespieszne myśli próbujące ogarnąć sytuację lub gwałtowny sprzeciw, strach i ucieczka. Zaprzeczenie instynktom, wyparcie się fascynacji, a mimo wszystko zwycięstwo pragnień. Odnajdywanie nowego bytu, przyjemność płynąca z nieznanego źródła. Metamorfoza. Nie złamanie siła hardego karku, ale powolne oswajanie. Czasami wracam do tej opowieści tylko po to, żeby wyzwolić w umyśle obraz, który powstał podczas pierwszej lektury. Fascynacja inną uległością, rozmarzenie, zapach karmelu…Podziwiam za doskonały dobór słów, za czarowanie obrazem, za piękno. Konie - sztuka w trzech aktach - to idealny tekst wprowadzający w klimat – łagodnie i z wyczuciem.Nieodmiennie mam wrażenie, że opisany kawałek plaży leży tuż za Sopotem…

===========

Nurbika 2006-04-12 17:24:35 212.2.99.84
...dziękuję...

Wieloboki, wielokąty i insze figurki

Przebudzenie w środku nocy, zupełnie bez powodu, z dziwnym uczuciem tęsknoty. Spokojny, miarowy oddech tuż obok. Poczucie bezpieczeństwa. Tylko skąd ta tęsknota. To nie pierwsza, nie druga noc, kiedy budzi mnie to uczucie. Przecież tęsknić można za czymś, co się zna, a nie za nieznanym Wtedy tęsknota staje tęsknotą za wyobrażeniem. Ale przecież wyobrażenie to nic innego jak fantazja ubrana w namiastkę realności. To moment kiedy fantazja przeradza się w marzenie. To niebezpieczny moment. Bo marzenie jest tym, co można spełnić, tym, po co można sięgnąć. Marzenie jest dużo bliżej niż fantazja. I ma całkiem realny kształt. I jedna mała wątpliwość – czy to jest to czego chcę. Bo przecież wiem jak realizować marzenia, potrafię. I znowu pytanie zadane głosem Macieja Zembatego ‘czy to jest to czego chciałaś?” i brak odpowiedzi.

Bo nie wiem czy to jest to. Bo nie wiem co to jest to. Bo nie wiem czy chcę. Jestem hipokrytką pisząc te słowa. Bo odpowiedź na te wszystkie pytania jest twierdząca. Chociaż trudno jest się przyznać przed sobą, że natknęłam się na kolejny niesamowity obszar nieznanego, który mnie woła. I podchodzę do niego jak do każdego nieznanego – próbuję się dowiedzieć. Najpierw to, co najłatwiejsze – słowo pisane. I tu jest kłopot bo temat nie należy do opisanych. Z jednej strony zawód bo brak źródła wiedzy bywa frustrujący, z drugiej zaś niesamowite wręcz wyzwanie. Oto bowiem widzę białą plamę, którą mogę wypełnić. Wyzwanie. Uwielbiam brzmienie tego słowa. Już się cieszę na samą myśl o badaniach, które mnie czekają, o poszukiwaniu ludzi, którzy znają temat od strony praktycznej. O rozmowach w czasie których moje oczy będą się robić coraz większe, a oddech płytki i szybki. Dozowanie adrenaliny i podniecenia. Zawsze tak reaguję. Jeszcze tylko pytanie czy uda mi się przekonać ludzi, żeby chcieli mówić. Mam nadzieję, że tak. Pierwsze kroki już w tym kierunku przecież poczyniłam.

A potem, kiedy będę miała swoje zdanie zastanowię się „czy to jest to czego chciałam” i czy będę jeszcze chcieć. Są rzeczy niezmienne – najpierw teoria przedmiotu (nawet jeśli trudno osiągalna). Obszar rozważań na temat najlepiej chyba opisze jakiś... hmmm... wzór matematyczny... Już wiem: studium simpleksu uważam za otwarte.

4 kwietnia 2006

Ostatnia droga

Niniejszym oświadczam wszem i wobec, że pozostaje nieutulona w żalu i smutku, albowiem ziemski padół (ten w okolicy mojej wanny i łóżka) opuścił Gandalf. Nie był ze mną długo. Nie nacieszyłam się wystarczająco jego miłym bzyczeniem. I fakt ten nie jest nawet spowodowany wyeksploatowaniem (znaczy pracą w godzinach mocno nadliczbowych). Prawda jest dużo bardziej banalna i brutalna. Wbrew zapewnieniom producenta i sprzedawcy to nieziemskie cudeńko (w dalszym ciągu za takiego coś go uważam!) NIE JEST WODOODPORNE. Niestety. Wygląda na to, że jedyny poziom wilgoci na jaki jest odporny ten bzyczek dwudziestego pierwszego wieku to mokra cipencja. Woda w wersji wannowej nie służy mu niestety. I pomyśleć, że ja go chciałam zabrać dwadzieścia metrów pod wodę…

=============

picadorre stinger47@gazeta.pl2006-04-04 15:51:40 194.187.145.4
No cóż mogę powiedzieć. Jestem pod wrażeniem. Nareszcie te klimat, które lubię. Chyba nie pogniewasz się jeżeli link do Ciebie dam na moim blogu. PozdrawiamJpicadorre.blox.pl