18 kwietnia 2006

Wiosna ludów i rodzina z wyboru

Wiosna idzie co prawda powoli, ale za to ludzie miotają się po powierzchni jak dzicy. I na dodatek swoim ruchem prowokują do działania. Zadziwiające jak bardzo odległość (choćby symboliczna), nieobecność (choćby czasowa) kształtuje interakcje między ludzikami. A. mieszkała z nami jakiś rok z okładem, wyprowadziła się nie dawniej niż jakieś dwa miesiące temu. I co? Hmm kiedy ostatnio siedziałyśmy w wannie komentowałyśmy głośno wzajemne relacje. Okazało się, że od dawna (a może nigdy – taka teoria także została zwerbalizowana) nie spędzałyśmy tyle czasu na rozmowach. Paradoksalnie kiedy mieszkałyśmy pod jednym dachem było to i wygodniejsze i bardziej dostępne. Dziś wisimy na telefonie kilka razy dziennie, a kiedy spotykamy się w weekend to zaszywamy się w kuchni albo właśnie w wannie i trajlujemy aż miło. Choć teoretycznie nic się nie zmieniło poza pewna rozdzielnością czasoprzestrzenną.

Nie byłoby wiosny ludów, gdyby nie odświeżanie znajomości. Spotkaliśmy się w trochę poszerzonym gronie, z dawno nie widzianymi znajomymi. I nagle stanęłam przed całkiem sporym dylematem. Przyjaciele, z którymi widujemy się regularnie i którzy wiedzieli o naszym wspólnym pomieszkiwaniu przyjęli ten fakt do wiadomości. Bez jednego pytania. Bez tłumaczeń i dociekania. Akceptacja stanu faktycznego bez wnikania w szczegóły. Wyglądało to tak, że pewne obszary życia i pewne relacje stały się faktem, o którym nie rozmawialiśmy. Ale nasza Dawno-Nie-Widziana-Znajoma podeszła do tematu wprost (jak zresztą ma to w zwyczaju i w naturze) i w trzecim zdaniu zapytała No dobra a ta A. to kto? I choć w każdej inne sytuacji nazwałabym tę sytuację wprost (cóż, w końcu skoro rodzona matka nie wytrzymała i zapytawszy o podejrzenie trójkąta dostała odpowiedź twierdzącą) tym razem się zawahałam. I to głównie dlatego, że zaczęłam się zastanawiać jak w zasadzie postrzegają ten układ Przyjaciele. Ale po to ma się przyjaciół, żeby mieć na kogo liczyć. „Przyjaciółka rodziny” usłyszałam wyręczający mnie głos, a w odpowiedzi tylko „A cha” i mrugniecie okiem. Jakie to miłe, kiedy niczego nie trzeba tłumaczyć…

I to jeszcze jeden, poza wrażeniami ze świąteczno-rodzinnego spędu, powód dla którego uważam, że rodzina z wyboru może być (i jest!) co najmniej tak samo ważna jak więzy krwi, a czasami znacznie bardziej istotna. Są relacje rodzinne, na które nie mamy wpływu. Ale coraz częściej wśród trzydziesto, czterdziestolatków grono przyjaciół staje się rodziną. Przede wszystkim dlatego, że nie ma między nami międzypokoleniowej przepaści. Dlatego, że jesteśmy bardziej podobni trybem życia, zainteresowaniami, problemami. Ale przede wszystkim dlatego, że potrafimy działać bez zbędnych pytań. Specyfika dzisiejszych czasów? Zapewne. Słowo rodzina zmienia znaczenie. I do tego czasami jest śmiesznie kiedy córka przedstawiając komuś rodzinę mówi to mój tata a o tata mojego brata. Jeśli cokolwiek jest niezbadane to nie wyroki boskie ale relacje międzyludzkie. Interakcje homo sapiens są fascynujące.

Brak komentarzy: