26 kwietnia 2006

Odliczanie

„Już za parę dni, za dni parę…” co prawda nie ja gitarę, ale Pani mnie weźmie we władanie. I choć to dopiero za dwa ni to ja już nie mogę się doczekać. I ta dziwna mieszanka strachu, adrenaliny i podniecenia, która napędza mnie do działania. Strach. Jakie to dziwne uczucie. Lubię się bać. Bać się w sposób świadomy. Bać się tego co nieuniknione a jednocześnie nieodgadnione. Strach, który mieszka gdzieś w podbrzuszu, nie ten, który rzuca się do gardła, ale ten, który mobilizuje do działania, do wysiłku. Czekam z utęsknieniem na moment, kiedy usłyszę swoje imię, kiedy zobaczę dłoń wyciągnięta w stronę mojego policzka. I wszystko powoli zaciska się we mnie. Chciałabym zapłakać, ale nie mam dziś łez. Chciałabym zadumać się nad sobota, ale zbyt dużo jeszcze normalnego życia do tego dnia. Staram się odsuwać te myśli, bo utrudniają koncentrację. Ale one są tak blisko. Czuję je pulsujące tuz pod skórą. Czuję jak z każdym oddechem zbliża się ten dzień. Żebym tylko nie zapomniała oddychać. Wszystko wokół staje się jakby mniej istotne. I starta papierów na biurku, i delegacja, i nawet wrzeszczący prezes. Nie chcę nawet o tym myśleć.

Gdzieś w głębi czaszki jest myśl, że będzie trudno. Ale przecież nie ma rzeczy niemożliwych, nie dla mnie. Chciałabym, żeby Pan Mąż był ze mnie dumny. Żebym miała siłę stąpać po granicy własnych pragnień i możliwość bez lęku. Chciałabym już móc włożyć moją obrożę i wejść do królestwa uległości. I znów poczuć dreszcz, kiedy jestem zawieszona w próżni między Panem a Panią. To taki moment, kiedy bezpańskość zagląda mi w oczy. To tylko moment, ale wtedy właśnie tak bardzo boli to, że można być niczyją. I radość ze świadomości, że to tylko moment. Moment magiczny, i słowa, i noc…

Brak komentarzy: