29 października 2007

Prowadź mnie...

Emocje pulsujące w słowach. Bez zbędnych wulgaryzmów i natłoku nieprawdopodobnych zdarzeń. Płynnie i z gracją poprowadzona narracja. Umiejętnie użyte echo reminiscencji. W przeciwieństwie do kilku innych tekstów tej autorki, nie ma tu wprost opisów zdarzeń przeszłych, a jedynie odniesienie wskazujące na to, że coś dzieje się w podobny czy identyczny sposób, jak wówczas. Ta wspominana przeszłość nie jest dokładnie oznaczona, jedynie ogólne określenie wskazujące na coś, co łączyło bohaterów jakieś dwa lata temu. Dzięki temu unika się powtórnych opisów. A jednak zachowania, reakcje, pozy wskazują na daleko idącą zażyłość w przeszłości, podobnie jak fakt, że oboje, w sposób naturalny wcielili się w role, które kiedyś już obrali. Zaryzykuję twierdzenie, że tekst ten jest parafrazą wyświechtanego nieco porzekadła – stara miłość nie rdzewieje. Czasami wystarczy słowo, gest, osoba, żeby wspomnienia stały się rzeczywistością. Są emocje, o których się nie zapomina. Emocje, które można zagłuszyć, wcisnąć na dno duszy i umysłu, ale one nigdy nie odchodzą, nigdy nie umierają. Dla mnie to właśnie jest najważniejsze przesłanie, które z tego tekstu. Dla takich chwil warto kolekcjonować wrażenia, choćby takie, które naznaczone są śladem obroży i rysunkiem rzemieni. Doskonale zbudowany nastrój, aż się chce powtórzyć Prowadź mnie...

28 października 2007

Albert Einstein

"Jest dla mnie zaiste zagadka, dlaczego ludzie traktują swą pracę tak piekielnie poważnie. Dla kogo? Dla siebie? Przecież wkrótce nas tu nie będzie. Dla rodziny? Dla potomności? Nie. Zatem zagadka pozostaje zagadką."

Albert Einstein

I tu przyłączam się do uczonego - także nie rozumiem. Mimo, że doświadczam tego, wciąż i wciąż na nowo.

============
Bornagainst 2007-10-30 15:55:51 195.33.129.150
Ja moją przestałem traktować w ten sposób. Nie ma to zupełnie sensu. Szkoda energii i czasu na stawianie jej na piedestale.

Obudzić się z ręką w…

Wyspana. Dwanaście godzin plus jedna ekstra z przestawiania zegarka. To tyle, ile było mi potrzeba. Właśnie tyle, żeby nad ranem (czy może lepiej przed południem) zagościł w mojej głowie sen piękny i mokry. Resztki snu zmagające się z kroplami jawy, przepięknie „wyświetlony” w podświadomości film, który przynosi podniecenie. W końcu dałam możliwość tworzenia mojej podświadomości. Już zapomniałam, jakie to może być przyjemne. Nie planować, nie układać po prostu być i czuć. Czuć jak narasta, jak pręży się do skoku, jak wypływa pulsująco – moje pożądanie. I śpiąca dłoń Pana Męża zaciągnięta w to grzęzawisko namiętności, ciepłe i zachłannie mokre. I zwierzęce zaspokojenie. Prędkie, dzikie, pierwotne. Bezgłośne i władcze. Rozkoszne wprost. Z rozrzewnieniem wspominam czasy, kiedy takim stanem wyspania witałam każdy weekend. A teraz? Teraz za dużo pracuję. Zdecydowanie za dużo.

18 października 2007

Biurowce i kobiety

O fascynacji jednymi i drugimi wcale nie trzeba mi przypominać. Wystarczy, że przekraczam próg szklanych ścian i zmienia się optyka świata. Uwielbiam kobiety w windach. W krótkich spódniczkach i dopasowanych żakiecikach, filigranowe niczym porcelanowe laleczki. Mniam. Czasami jeszcze do tego pachną tak, jak lubię.Wczoraj, w wąskim korytarzyku toalety spotkałam lalkę, która dwa tygodnie temu rozpaliła mi zmysły do czerwoności. Kurtuazyjna rozmowa – rozpoznałyśmy się momentalnie. Przechodząc obok delikatnie ocierała się o mnie z powodu ciasnoty korytarzyka zapewne (choć wolałabym inny powód), aż miałam ochotę skubnąć ją w karczek. Mrrrauu. I jak ja mam potem prowadzić rozmowy? I to do tego z facetem?? Zdecydowanie mały problem logistyczny jest w realizacji zamierzenia pod tytułem filigranowa brunetka w biurowcu w godzinach, kiedy mam odrobinę wolnego czasu (tak mniej więcej między o1.30 a 02.30). Pozyskam trochę wolnego czasu ekstra, może być lekko używany (najchętniej w godzinach biurowych). W takiej sytuacji łatwiej i o biurowiec, i o ciasteczko na deser. Czego sobie i innym życzę.

12 października 2007

Chemia i fizyka w relacjach międzyludzkich

Dobrze, że to już piątek – ledwo dotrwałam do niego. Tydzień zdecydowanie zbyt obfity w zdarzenia. No podsumujmy. Jedna awantura piętrowa z poleceniem nielojalności i okraszona mieszaniem z błotem mojego pryncypała (klasyka gatunku jak nie należy rozmawiać z podwładnym w dodatku cudzym). Fontanna pobożnych życzeń i odpryski przerośniętego ego, a przede wszystkim klasyczny przypadek upadku moralności i dowód na zerowe umiejętności kreowania relacji międzyludzkich. „Menadzeryzm” na poziomie mniej niż zero. Błeee, jeszcze mnie trzęsie na wspomnienie tego spotkania. Potem jeszcze kubełek zażenowania kiedy człowiek się zjawia na spotkaniu w sprawie A i od obecnych dowiaduje się, że ‘spotkaliśmy się dzisiaj, żeby omówić sprawę… B…” Szok! Zapomniałam nadmienić, że sprawca zamieszania… nie pojawił się na spotkaniu. Wpuszczona w kanał. Nic dodać nic ująć.

Bezpośrednio z państewka wojny podjazdowej popędziłam na inne zupełnie spotkanie. Termin i miejsce umówione od tygodnia. I… muka proszę szanownych, mistrzostwo świata. Wszystkim, którzy planują jakiekolwiek spotkania w warszawskim hotelu InterContinental zdecydowanie odradzam, może się zdarzyć, że druga strona otrzyma w recepcji informację – taka osoba/ firma u nas nie występuje. Szokujące, ale prawdziwe. Na moją prośbę o poinformowanie osoby o moim przybyciu dowiedziałam się, że taka osoba nie przebywa w hotelu. Szok numer dwa. Jeśli dodać do tego fakt, że ‘przegenialna’ sieć Era po raz kolejny obdarowała mnie serią dziwacznych komunikatów w trakcie próby dodzwonienia się na angielską komórkę (abonent czasowo niedostępny/ abonent nie korzysta z tej usługi/ w połączeniach międzymiastowych nie należy poprzedzać numeru cyfrą zero itp.) to groza zajrzała mi w oczy. Szczęśliwym zbiegiem okoliczności mój interlokutor stojąc na galerii dwa piętra wyżej rozpoznał mnie i pofatygował się do holu. Jak wykazał praktyka dla chłopca w recepcji jedynymi gośćmi hotelu są ci, którzy wynajmują pokoje. Jeśli zaś wynajmujesz salę konferencyjną to NIEISTNIEJESZ w świadomości recepcji głównej, ani jako nazwisko ani jako firma. Reasumując odradzam umawianie spotkań biznesowych w tym hotelu istniej duże ryzyko, że druga strona może nie dotrzeć z powodu niekompetencji recepcjonisty.Po tak nerwowym wstępnie samo spotkanie miało rewelacyjna atmosferę, doskonałą chemię i na dodatek realnie przybliżyło mnie do celu. Ciąg dalszy w przyszłym tygodniu.

Nazajutrz kolejne spotkanie (na ubiegłotygodniowe rozmówca nie dotarł bo utknął w korku). Tym razem choć oferta całkiem atrakcyjna nie wzbudziła we mnie emocji. Zabrakło chemii, a na samej fizyce pojechać się nie. Znaczy jestem na shortliście i pewnie spotkam się z wierchuszką u klienta, ale jakoś nie czuję tego, nie widzę siebie w tej organizacji. W sumie ta rozmowa nie wniosła żadnej wartości dodanej, w przeciwieństwie do wczorajszej. Ot – headhunter jeden z wielu.

Jeżeli wszystkie plany przyszłotygodniowe wypalą to czeka mnie kalendarz naładowany po brzegi. Pożyjemy zobaczymy. I tym optymistycznym akcentem witam obrzydliwie pochmurny i deszczowy dzień, jego jedyna zaletą jest fakt, że na imię mu piątek.

6 października 2007

Interview

Miałam smaczny sen o wczorajszej brunetce. Bardzo smaczny. No, co ja poradzę, że ten kolor włosów mnie urzeka. Nawet pokój był ten sam, w którym ją widziałam w rzeczywistości. Ech, żeby tak mieć ją na wyciągnięcie języka – nie dałabym mu próżnować. A sceneria rozmowy o przyszłości jak się okazuje może być ekscytująca. Idę spać, może dziś też ją spotkam we własnej głowie, w mieszance wspomnienia i marzenia sennego…
Kochanka potrzebna od zaraz, wrrrrrr mniam.

4 października 2007

Październik miesiącem…

Był kiedyś październik miesiącem oszczędzania zwany, dziś parafrazując tamten slogan miesiącem headhunterowania nazywam go. Wystarczył jeden mały komunikat w kierunku rynku, żeby telefon rozgrzać niemal do czerwoności. W efekcie nawet dwa spotkania dziennie. Spotkanie z Wiedeńczykiem urocze i przemiłe, niestety i szybkiej decyzji startowej wymagało. Szkoda – zapowiadało się ciekawie. Pańcia Zamiejscowa – hmm sztampowo, przewidywalnie, z zerkaniem na zegarek. A co pani lubi, a czego nie, a jakie są mocne, a jakie słabe. Błee… zero polotu, klasyka gatunku i to bynajmniej nie kategorii A. O szklanym suficie nigdy nie słyszała (a z racji wykonywanego zawodu raczej powinna). Ciekawie, bo budowanie od zera, mniej ciekawie, że produkt jakiś taki… no nie wiem… nie przekonuje mnie. Pożyjemy – zobaczymy.

Wczorajsze spotkanie zaś to historia wręcz nieprawdopodobna. Zacznijmy od tego, że na rozmowę zaprosił mnie mężczyzna, przybywam na miejsce gdzie znajduję miotającą się w panice asystentkę (spotykacz utknął w korku i się spóźnia). Trochę to dziwne, bo właśnie przejechałam przed chwilą przez pół stolicy stwierdziwszy zaskakująco mały ruch. No, może wszyscy pojechali stać w korku w innym miejscu. W każdym razie po krótkim oczekiwaniu zawitała do mnie kobieta. Uśmiechnięta kobieta. Brunetka. Szczupła i nieduża. Wystarczyło na pierwszy raz. Kiedy otworzyła usta, żeby się przywitać i rozchyliła wargi byłam zgubiona. Nie potrafiłam oderwać oczu od tych zmysłowych ust. Długie włosy spływające na ramiona aż się prosiły, żeby wsunąć w nie palce. Wpadła jak po ogień, lekko zdyszana z wydrukowanym naprędce materiałem, którego nie przeczytała. Gaszenie pożaru. Miała cudowny miękki akcent, na brzmienie którego robi mi się miękko w środku. Miałam ochotę schrupać ją na stole.

Na szczęście moja porządniejsza połowa umysłu zadbała o to, żebym nie traciła wątku i starałam się prowadzić rozmowę jakby przede mną nie siedział ideał cielesności wg mnie. Nie mówię, że to posągowa piękność była, ale była pełna tym pięknem, które mnie rozpala. Druga połowa mózgowia snuła fantazje o czynach lubieżnych (niam). Tak się te moje połówki zajęły swoimi sprawami, że nie raczyły zauważyć jak Aleksandra przeszła w rozmowie z angielskiego na rosyjski. Nie zauważyły i nie przegrupowały sił. W efekcie rozmowa miała kuriozalny ‘wygląd’ ona zadawał pytania po rosyjsku, a ja odpowiadałam po angielsku. Na dokładkę zupełnie tego nie zarejestrowałam. Najwidoczniej mojemu chuciami opętanemu rozumkowi wystarczyło na tyle czujności, że zdiagnozowało brzmienie jako ‘nie ojczyste’ i pozostało przy angielskim. Niezła plama.

W drodze do domu jeszcze jeden telefon, tym razem gość z Londynu, a dokładniej jego asystentka potwierdzająca środowe spotkanie. Będzie ciekawie, tym bardziej, że to dopiero czwarty dzień października.

=============

olo 2007-11-18 02:09:42 62.233.204.178
czasem sobie myślę, że chciałbym tak umieć wyrażać swój zachwyt dla kobiet. Ja, mężczyzna.

Refleksja poranna

Szklany sufit. Mur. Roszczeniowa obojętność.

Znowu???Miało być tak pięknie… a tu białe skarpetki z pod garnituru wyglądają. Jaka szkoda…