4 października 2007

Październik miesiącem…

Był kiedyś październik miesiącem oszczędzania zwany, dziś parafrazując tamten slogan miesiącem headhunterowania nazywam go. Wystarczył jeden mały komunikat w kierunku rynku, żeby telefon rozgrzać niemal do czerwoności. W efekcie nawet dwa spotkania dziennie. Spotkanie z Wiedeńczykiem urocze i przemiłe, niestety i szybkiej decyzji startowej wymagało. Szkoda – zapowiadało się ciekawie. Pańcia Zamiejscowa – hmm sztampowo, przewidywalnie, z zerkaniem na zegarek. A co pani lubi, a czego nie, a jakie są mocne, a jakie słabe. Błee… zero polotu, klasyka gatunku i to bynajmniej nie kategorii A. O szklanym suficie nigdy nie słyszała (a z racji wykonywanego zawodu raczej powinna). Ciekawie, bo budowanie od zera, mniej ciekawie, że produkt jakiś taki… no nie wiem… nie przekonuje mnie. Pożyjemy – zobaczymy.

Wczorajsze spotkanie zaś to historia wręcz nieprawdopodobna. Zacznijmy od tego, że na rozmowę zaprosił mnie mężczyzna, przybywam na miejsce gdzie znajduję miotającą się w panice asystentkę (spotykacz utknął w korku i się spóźnia). Trochę to dziwne, bo właśnie przejechałam przed chwilą przez pół stolicy stwierdziwszy zaskakująco mały ruch. No, może wszyscy pojechali stać w korku w innym miejscu. W każdym razie po krótkim oczekiwaniu zawitała do mnie kobieta. Uśmiechnięta kobieta. Brunetka. Szczupła i nieduża. Wystarczyło na pierwszy raz. Kiedy otworzyła usta, żeby się przywitać i rozchyliła wargi byłam zgubiona. Nie potrafiłam oderwać oczu od tych zmysłowych ust. Długie włosy spływające na ramiona aż się prosiły, żeby wsunąć w nie palce. Wpadła jak po ogień, lekko zdyszana z wydrukowanym naprędce materiałem, którego nie przeczytała. Gaszenie pożaru. Miała cudowny miękki akcent, na brzmienie którego robi mi się miękko w środku. Miałam ochotę schrupać ją na stole.

Na szczęście moja porządniejsza połowa umysłu zadbała o to, żebym nie traciła wątku i starałam się prowadzić rozmowę jakby przede mną nie siedział ideał cielesności wg mnie. Nie mówię, że to posągowa piękność była, ale była pełna tym pięknem, które mnie rozpala. Druga połowa mózgowia snuła fantazje o czynach lubieżnych (niam). Tak się te moje połówki zajęły swoimi sprawami, że nie raczyły zauważyć jak Aleksandra przeszła w rozmowie z angielskiego na rosyjski. Nie zauważyły i nie przegrupowały sił. W efekcie rozmowa miała kuriozalny ‘wygląd’ ona zadawał pytania po rosyjsku, a ja odpowiadałam po angielsku. Na dokładkę zupełnie tego nie zarejestrowałam. Najwidoczniej mojemu chuciami opętanemu rozumkowi wystarczyło na tyle czujności, że zdiagnozowało brzmienie jako ‘nie ojczyste’ i pozostało przy angielskim. Niezła plama.

W drodze do domu jeszcze jeden telefon, tym razem gość z Londynu, a dokładniej jego asystentka potwierdzająca środowe spotkanie. Będzie ciekawie, tym bardziej, że to dopiero czwarty dzień października.

=============

olo 2007-11-18 02:09:42 62.233.204.178
czasem sobie myślę, że chciałbym tak umieć wyrażać swój zachwyt dla kobiet. Ja, mężczyzna.

Brak komentarzy: