11 grudnia 2005

Goście, goście…

Cały dzień krzątaniny, krojenia, szykowania. Lubię spotkania towarzyskie, lubię wspólne, długie w noc kolacje. Ale dziś jakoś to w ogóle nie cieszy mnie. A już zupełnie mnie dobił fakt, że potwierdziłam spotkanie, żeby zrobił przyjemność Panu Mężu, a później się okazało, że On wcale nie miał na nie ochoty. Że wolał być ze mną. I tak właśnie dla dobra tego drugiego zamiast wieczoru słodkiego lenistwa i nic nie robienia mam - gości. No cóż – zdarza się.

Pomysł z wyjazdem do ‘Krakowa’ w gumisiowej kompanii przypadł nam bardzo do gustu. I nic to, że Kraków jest w tym momencie tylko symbolem bo może się okazać, że to całkiem inne miejsce będzie. Wielką ochotę mam na takie coś. Choćby to miały być tylko długie do białego rana rozmowy o wszystkim i niczym. Wyjść z domu i zamykając drzwi od samochodu zostawić za sobą rzeczywistość codzienną. I tak na przysłowiowe czterdzieści osiem godzin znaleźć się w innym czasie i innym miejscu, z ludzikami, którzy podobnie jak my mają własną definicję normalności – najbardziej subiektywną z definicji.

Oj tak, miewam ostatnio sny o czymś czarnym, śliskim i ciepłym, o ciasnym, ciemnym objęciu i dotyku, że o reszcie nawet nie wspomnę…

Brak komentarzy: