28 maja 2008

Sianokosy

(Nie)moja słodka Laleczka jest dziś smutna, zgaszona jak nagle zdmuchnięty płomyk świecy. Taki bardzo smutny to smutek, bo ludzką zawiścią sprowadzony na świat. Straciła zupełnie swoją witalność, na rzecz apatycznego służbowego uśmiechu numer pięć. Zdmuchnąć chciałoby się te smutki z brązowych oczu, przywrócić wargom wyraz radości. Choćby pocałunkiem. I tym razem pokusa musiała został odegnana precz. Pozwoliłam sobie jedynie na przytulenie i może odrobinę zbyt długi pocałunek złożony na czubku głowy. Z trudem i jedynie w wyniku działania zdrowego rozsądku wydobyłam twarz z jej włosów. Jakże upojnie pachnie jej skóra. I nie mowie o perfumach tylko o naturalnej woni ciała. Aromatyczna obietnica ambrozji. Jest jak zapach świeżo skoszonej trawy,. Niby najzwyczajniejszy z możliwych, ale nie sposób przejść obok niego obojętnie. Jeśli miałabym wybrać miejsce i czas to zdecydowanie byłaby to łąką w czasie sianokosów i słoneczne południe. Woń czegoś co już nie jest trawą, a jeszcze nie sianem. Rozgrzanego i rozedrganego zapachami powietrza, delikatny powiew omiatający nagą skórę i wilgotny język zbierający z ciała jego esencję. Wyprężoną pod dotykiem i oddechem, schowana pod przymkniętymi powiekami i posypana odrobiną cynamonu oraz dojrzałą malina na wargach poproszę. Królewski deser. A może danie główne?

1 komentarz:

Anonimowy pisze...

hm... rozmarzyłam się :) pięknie piszesz :) zazdroszczę umiejętności przelania myśli na strony :) netu :) pozdrawiam Viktoria