26 marca 2005

Z czym się kojarzy lany poniedziałek?

Najbliższe dwa dni powinny być wykreślone z kalendarza. To już nawet nie jest tradycja jak gwiazdka i choinka to hipokryzja. I niestety uwikłani w konwenanse dostosowujemy się do ogólnie panujących zwyczajów. I dzień, który mógłby być pięknym i spokojnym odpoczynkiem, dniem spędzonym wśród najbliższych staje się szarpaniną w biegu. A gdzie czas na zadumę? Nie ma. Jest tylko harmonogram, śniadanie, obiad, rodzice, teściowie, zjedz coś. Konwenanse. Zamiast uczcić to wspaniałym sexem na dzień dobry, wylegiwaniem w łóżku do południa rozpisujemy dzień na godziny. Zupełnie jak każdy inny dzień pracy wypełniony spotkaniami. Dokąd to wszystko zmierza?

Nurać mi się chce. Straszliwie. Wcisnąć się w ciasny neoren, oddać uściskom jacketu napompowanego na maxa, i zaciągnąwszy się pierwszym haustem powietrza z ustnika, zanurzyć się w cieplej kryształowej wodzie. Pod wodę! Tak strasznie chce mi się nurać. Zawisnąć w toni i słyszeć jedynie własny oddech, widzieć bąbelki lecące w górę. Cisza. Nic więcej. Tylko dźwięk bąbelków. Smak słonej wody i to narastające ciśnienie w uszach. Ciśnienie ściskające pęcherzyki powierza w neoprenie. Konieczność dociągnięcia jacketu. I woda. Czysta, przejrzysta woda, tabuny kolorowych rybek przemykających na wyciągnięcie ręki, palce wyciągające się w kierunku wszystkiego co żyje... garść piachu w dłoniach. Pod wodę!! I to cudowne zmęczenie, kiedy trudno ustać na nogach. Kiedy trzeba się zmobilizować, żeby rozłożyć sprzęt, wywiesić piankę, żeby trochę przeschła. Kilka łyków gorącej herbaty... jedyny przypadek, kiedy piję słodzoną herbatę – jak ona wtedy smakuje. Nazajutrz będzie już lepiej, ale ten pierwszy dzień, pierwsze dwa nurki są takie... ekscytująco-wyczrpujące. Pod wodę!! I sen – kamienny niemal – zapominam o wszystkim. Pod wodę!! Nurać! Nurać! Nurać!

Idę spać, może przyśni mi się Morze Czerwone... tylko niech się rozstępuje... chcę wody....

Brak komentarzy: