Trochę z nudów, trochę z przekory, a trochę z braku ciekawej
imprezy w zasięgu wzroku podsunęłam mojemu Pryncypału delikatną sugestie, ze
może zamiast wigilijnopodobnej nudy zorganizować coś z jajem (i wcale nie o
wielkanocne jajo szło). Dość powiedzieć, że co prawda konwencja nie zyskała
arobaty ale sam pomysł na anglosaskie krystamowe party tematyczne trafił na
podatny grunt. Imprezę docelowo ogarniali spece (przy okazji zaprezentowali
rewelacyjne dla takich celów lokum!), a tematyka finalnie wyewoluowała na
skrzyżowanie Arki Noego z ogrodem zoologicznym.
Prawdę powiedziawszy nie zachwyciło mnie to, ale jak już doszło
do losowania zwierza w skórze którego uczestnicy mieli się zezwierzęcić na imprezie
to oczywiście dreszczy emocji był. Jednym z zadań było odnalezienie drugiego
zwierzaka do pary no bo przecież arka niby taka monogamiczna i w tradycyjnym
wydaniu ale nie w tym przypadku. Tu ślepy los składał pary więc potencjalnie i
pan z panią, i pan z panem, i pani z panią trafić się mogły. No ale dopiero jak
wyciągnęłam karteczkę z napisem ‘koń’ to zaczęłam parskać. No bo przecież aż
się samo prosiło…
Nie jestem fanką ponyplay ale w tym konkretnym przypadku
postanowiłam, że moje wcielenie konia na arce będzie z mocnym przymrużeniem oka,
w wersji „pieprz i wanilia”. Co prawda wersja, o której pomyślałam pierwotnie nie została zrealizowana (jak się
okazało dobrze się stało) tylko powstała jej zwaniliowana odmiana. Po krótce z
pieprznych elementów był skórzany gorset i szpilki na platformach. A wanilia - co
prawda w czarnej odmianie (ale przecież strąk wanilii po ususzeniu jest czarny
więc się wszystko zgadza) – w postaci bawełnianych leginsów się zmaterializowała.
Coś jeszcze? No dobra, żeby nie było takiego całkowitego szoku zrezygnowałam z klasycznej
uprzęży ponyplay i uzdy, ba odpuściłam sobie nawet rozbudowany paskami knebel.
Przy użyciu maszyny do szycia wyczarowałam późną nocą z czerwonej parcianej
taśmy szczątkowe ogłowie, pionowe paski odchodzące od naczółka zakończyłam
stalowymi kółkami a całość zwieńczyłam równie czerwonym strusim piórem. Do tego
dzwoneczki zamocowane przy butach a z tyłu gorsetu kremowobiały długi ogon. Dla
zorientowanych to zubożona (czytaj: zwaniliowana) wersja dressage ponygirl a
dla tych całkiem nie w temacie - zwierzątko cyrkowe.
Tak czy owak zaskoczenie było po obu stronach. U mnie bo do
dziś wierzyć mi się nie chce, że ludzie parający się pracą kreatywną NA-CO-DZIEŃ
!!! nie mają dość dystansu do siebie ani dość inwencji, żeby wykrzesać coś
więcej niż papierowa maska na twarze. Z drugiej strony szok, że można inaczej.
I te słowa uznania dla mojej odwagi (sic!). I te lepkie spojrzenia (cud, że się
nikt nie poślizgnął na strużkach śliny). I wreszcie głośne wow a zaraz potem
ciche stwierdzenia, że rozmówca mnie nie poznał.
Nie będę ściemniać, że to zamieszanie sprawiło sporo zabawy.
Zwłaszcza kiedy wyjmowałam ze szklanki czarną słomkę, którą umieszczałam w kółkach
ogłowia w formie wędzidła. Spojrzenia – bezcenne. Zastanawia mnie jak to
możliwe, że taka namiastka mogła wywołać aż tyle westchnień, komentarzy. Na
dobrą sprawę jedyną ekstrawagancją był skórzany gorset, reszta była absolutnie
zwyczajna! W tych butach byłam na rozmowie kwalifikacyjnej w sprawie pracy
(takie czasy, że zacierają się różnice między butami klimatycznymi i tymi nie).
Reszta to szybkie zakupy w pasmanterii – pióro, taśma, dzwoneczki (w
świątecznej porze w kolorach czerwonych do wyboru do koloru).
Ale żeby gorset - kawał skóry obszyty na metalowych paskach i zasznurowany paroma metrami sznurka w dwudziestym pierwszym wieku wywoływał aż tyle zamieszania?? No jestem w szoku do dziś. Rozumiem, że moja Rodzicielka poproszona o zasznurowanie mogła być zaskoczona. A nawet Ojciec zawezwany do pomocy, że dziwnie patrzył choć nie komentował też rozumiem. Ale, że pięćdziesiąt z okładem młodych osób, służbowo włóczących się po necie może się zapowietrzyć w kontakcie z takowym to się mnie w głowie nie mieści.
A teraz deserek. Najpierw Szef Wszystkich Szefów powiedział,
że założy się ze mną, że nie przyjdę tak ubrana do biura w dniu wypłaty.
Potwierdziłam, uzasadniając, że na takie okazje mam bardzie (nie)stosowne
stroje. Mina – bezcenna! Później okazało się, że zwyciężyłam w konkursie na
najbardziej zwierzęca parę bo bój towarzysz miał wielce realistyczna maskę
konia więc jako para byliśmy faktycznie nie do przebicia. A jeszcze później w
indywidualnych zmaganiach także przypadła mi palma pierwszeństwa. Nagrody były
dwojakie – jedne z bąbelkami do wypicie, inne iście końskie (no może poza
ikoną) i w idealnie dobranym do ogłowia odcieniu czerwieni.
Żeby nie było tak wesoło to chodzenie z wysokim unoszeniem
kolan przez dobre sześć godzin odbiło się niezłymi zakwasami. Pewnie brak
treningu, ale to przecież nic dziwnego ponieważ ponyplay to nie moja bajka. W
tym przypadku jedynie skorzystałam z kilku dodatków dla skomponowania stroju i
bawiłam się przy tym świetnie czego wszystkim życzę w nadchodzącym okresie przenudnych
opłatkowo-wigilijno-choinkowo-przedświątecznych spotkań firmowych. A mnie nie
pozostaje nic innego jak szykować „służbowe ubranko” na nadchodzący payday :)
2 komentarze:
Cudowne!!!!!!!!!
Powinnaś była założyć się z szefem o 10% podwyżki :)
utaszz
Dziwisz się, że wywołałaś zamieszanie wśród towarzystwa, które naoglądało się pewnie niejednego buszując po necie. Otóż zupełnie czym innym jest czytać i oglądać wirtualnie, a zupełnie czym innym jest mieć na wyciągnięcie ręki rzeczywistą kobietę, która robi TAKIE RZECZY.
Psy przez siatkę szczekają na siebie wniebogłosy nos w nos, ale niechby taka siatka znikła, nie będą wiedziały co zrobić. Podobnie ludzie. Każdy z tych facetów oblizywał się i ślinił na Twój widok, ale na myśl, że na przykład mogłabyś go dotknąć, albo nie daj Bóg coś takiego zaproponować w realu ...
Prześlij komentarz