18 grudnia 2011

(Nie)waniliowy eksperyment


Trochę z nudów, trochę z przekory, a trochę z braku ciekawej imprezy w zasięgu wzroku podsunęłam mojemu Pryncypału delikatną sugestie, ze może zamiast wigilijnopodobnej nudy zorganizować coś z jajem (i wcale nie o wielkanocne jajo szło). Dość powiedzieć, że co prawda konwencja nie zyskała arobaty ale sam pomysł na anglosaskie krystamowe party tematyczne trafił na podatny grunt. Imprezę docelowo ogarniali spece (przy okazji zaprezentowali rewelacyjne dla takich celów lokum!), a tematyka finalnie wyewoluowała na skrzyżowanie Arki Noego z ogrodem zoologicznym.
Prawdę powiedziawszy nie zachwyciło mnie to, ale jak już doszło do losowania zwierza w skórze którego uczestnicy mieli się zezwierzęcić na imprezie to oczywiście dreszczy emocji był. Jednym z zadań było odnalezienie drugiego zwierzaka do pary no bo przecież arka niby taka monogamiczna i w tradycyjnym wydaniu ale nie w tym przypadku. Tu ślepy los składał pary więc potencjalnie i pan z panią, i pan z panem, i pani z panią trafić się mogły. No ale dopiero jak wyciągnęłam karteczkę z napisem ‘koń’ to zaczęłam parskać. No bo przecież aż się samo prosiło…

Nie jestem fanką ponyplay ale w tym konkretnym przypadku postanowiłam, że moje wcielenie konia na arce będzie z mocnym przymrużeniem oka, w wersji „pieprz i wanilia”. Co prawda wersja, o której pomyślałam  pierwotnie nie została zrealizowana (jak się okazało dobrze się stało) tylko powstała jej zwaniliowana odmiana. Po krótce z pieprznych elementów był skórzany gorset i szpilki na platformach. A wanilia - co prawda w czarnej odmianie (ale przecież strąk wanilii po ususzeniu jest czarny więc się wszystko zgadza) – w postaci bawełnianych leginsów się zmaterializowała. Coś jeszcze? No dobra, żeby nie było takiego całkowitego szoku zrezygnowałam z klasycznej uprzęży ponyplay i uzdy, ba odpuściłam sobie nawet rozbudowany paskami knebel. Przy użyciu maszyny do szycia wyczarowałam późną nocą z czerwonej parcianej taśmy szczątkowe ogłowie, pionowe paski odchodzące od naczółka zakończyłam stalowymi kółkami a całość zwieńczyłam równie czerwonym strusim piórem. Do tego dzwoneczki zamocowane przy butach a z tyłu gorsetu kremowobiały długi ogon. Dla zorientowanych to zubożona (czytaj: zwaniliowana) wersja dressage ponygirl a dla tych całkiem nie w temacie - zwierzątko cyrkowe. 


 Tak czy owak zaskoczenie było po obu stronach. U mnie bo do dziś wierzyć mi się nie chce, że ludzie parający się pracą kreatywną NA-CO-DZIEŃ !!! nie mają dość dystansu do siebie ani dość inwencji, żeby wykrzesać coś więcej niż papierowa maska na twarze. Z drugiej strony szok, że można inaczej. I te słowa uznania dla mojej odwagi (sic!). I te lepkie spojrzenia (cud, że się nikt nie poślizgnął na strużkach śliny). I wreszcie głośne wow a zaraz potem ciche stwierdzenia, że rozmówca mnie nie poznał.

Nie będę ściemniać, że to zamieszanie sprawiło sporo zabawy. Zwłaszcza kiedy wyjmowałam ze szklanki czarną słomkę, którą umieszczałam w kółkach ogłowia w formie wędzidła. Spojrzenia – bezcenne. Zastanawia mnie jak to możliwe, że taka namiastka mogła wywołać aż tyle westchnień, komentarzy. Na dobrą sprawę jedyną ekstrawagancją był skórzany gorset, reszta była absolutnie zwyczajna! W tych butach byłam na rozmowie kwalifikacyjnej w sprawie pracy (takie czasy, że zacierają się różnice między butami klimatycznymi i tymi nie). Reszta to szybkie zakupy w pasmanterii – pióro, taśma, dzwoneczki (w świątecznej porze w kolorach czerwonych do wyboru do koloru). 

Ale żeby gorset - kawał skóry obszyty na metalowych paskach i zasznurowany paroma metrami sznurka w dwudziestym pierwszym wieku wywoływał aż tyle zamieszania?? No jestem w szoku do dziś. Rozumiem, że moja Rodzicielka poproszona o zasznurowanie mogła być zaskoczona. A nawet Ojciec zawezwany do pomocy, że dziwnie patrzył choć nie komentował też rozumiem. Ale, że pięćdziesiąt z okładem młodych osób, służbowo włóczących się po necie może się zapowietrzyć w kontakcie z takowym to się mnie w głowie nie mieści. 

A teraz deserek. Najpierw Szef Wszystkich Szefów powiedział, że założy się ze mną, że nie przyjdę tak ubrana do biura w dniu wypłaty. Potwierdziłam, uzasadniając, że na takie okazje mam bardzie (nie)stosowne stroje. Mina – bezcenna! Później okazało się, że zwyciężyłam w konkursie na najbardziej zwierzęca parę bo bój towarzysz miał wielce realistyczna maskę konia więc jako para byliśmy faktycznie nie do przebicia. A jeszcze później w indywidualnych zmaganiach także przypadła mi palma pierwszeństwa. Nagrody były dwojakie – jedne z bąbelkami do wypicie, inne iście końskie (no może poza ikoną) i w idealnie dobranym do ogłowia odcieniu czerwieni.


Żeby nie było tak wesoło to chodzenie z wysokim unoszeniem kolan przez dobre sześć godzin odbiło się niezłymi zakwasami. Pewnie brak treningu, ale to przecież nic dziwnego ponieważ ponyplay to nie moja bajka. W tym przypadku jedynie skorzystałam z kilku dodatków dla skomponowania stroju i bawiłam się przy tym świetnie czego wszystkim życzę w nadchodzącym okresie przenudnych opłatkowo-wigilijno-choinkowo-przedświątecznych spotkań firmowych. A mnie nie pozostaje nic innego jak szykować „służbowe ubranko” na nadchodzący payday :)


2 komentarze:

Anonimowy pisze...

Cudowne!!!!!!!!!
Powinnaś była założyć się z szefem o 10% podwyżki :)
utaszz

Anonimowy pisze...

Dziwisz się, że wywołałaś zamieszanie wśród towarzystwa, które naoglądało się pewnie niejednego buszując po necie. Otóż zupełnie czym innym jest czytać i oglądać wirtualnie, a zupełnie czym innym jest mieć na wyciągnięcie ręki rzeczywistą kobietę, która robi TAKIE RZECZY.
Psy przez siatkę szczekają na siebie wniebogłosy nos w nos, ale niechby taka siatka znikła, nie będą wiedziały co zrobić. Podobnie ludzie. Każdy z tych facetów oblizywał się i ślinił na Twój widok, ale na myśl, że na przykład mogłabyś go dotknąć, albo nie daj Bóg coś takiego zaproponować w realu ...