30 lipca 2005

Jeden wieczór, trzy kobiety

W piątkowy wieczór, w delikatnie zadymione wnętrze Manekina weszłam u boku Pana. Powitania, zamówienia i już siedzimy na miękkiej kanapie wśród znajomych osób. W powietrzu, oprócz dymu tytoniowego, wisi oczekiwanie. Wszak to dziś A. ma mieć swój publiczny debiut po przysłowiowej drugiej stronie bata. Nie wyglądała na zdenerwowaną, choć nie wiem czy nasze przyjście bardziej jej pomogło czy przeszkodziło. Spekulacje, ostatnie dobre rady i już za chwilę ginie za zamkniętymi drzwiami. Napięcie roście. J. denerwuje się chyba najbardziej z na wszystkich. Wygląda na to, że jeżeli coś pójdzie nie tak to sama przystąpi do rękoczynów. Swoją drogą A. i J. są niesamowite w tym co robią sobie wzajemnie. Mają świetna chemię a jednocześnie prowadzą zadziwiającą grę. Nazwałabym ją ‘i chciałabym i boję się’ ale to nie do końca to. Mają na siebie wielką ochotę a mimo to tylko się drażnią. Pozwalając sobie na drobne pocałunki, przytulania… A przecież wiem (i widzę), że miałyby ochotę się skonsumować. No ale cóż, ich wybór.

Ale tego wieczoru była jeszcze jedna inauguracja – przyszła M. Namawiałam ją na to od kilku miesięcy i od kilku miesięcy się wybierała. Dziś jednak odłożyła wyjazd do Krakowa na sobotni ranek i przybyła. Była ciekawa tego miejsca, moich znajomych, sytuacji. Stanowiła także obiekt zainteresowania obecnych – w końcu była waniliowa…Siedziała tuż obok mnie, dotykałam jej czasami w przelocie, niechcący, przypadkowo. Co jest w tej kobiecie, że tak mnie pociąga? Może to, że nie ma w niej dominacji, która mogłaby zagrażać rozkoszy? Może to, że tak świetnie się z nią rozmawia. Może włosy, które można przesypywać między palcami…. Nie wiem. Szkoda tylko, że nie ma w niej zainteresowania kobietami. To jednak nie przeszkadza mi myśleć, że może… kiedyś… w końcu nigdy nic nie wiadomo…

Brak komentarzy: