12 grudnia 2009

F jak Fetyszoza okiem organizatora

Żeby nie zostawiać na 'końcoroczne ' podsumowania czas na fetyszozowy rachunek sumienia i nie tylko. W telegraficznym skrócie impreza się odbyła niemal w stu procentach zgodnie z założeniami, nowe twarze performerskie przyjęte z aprobatą a moje zamysły natury wizualno-estetycznej pokazów zrealizowane.

Utrzymana została wypracowana poprzednio formuła "bezdomności" Fetyszozy - adres klubu nie był podany do publicznej wiadomości, a otrzymali go wyłącznie goście na zaproszeniach. Jest to ograniczenie jeśli chodzi o możliwości marketingowo-reklamowe, ale jednocześnie drastycznie obniża ilość osób przypadkowych, które wpadają na imprezę po to "żeby zobaczyć jak będzie i co się będzie działo". Z cała pewnością w przyszłości ta formuła zostanie utrzymana.
Wyeliminowana została podstawowa poprzednio usterka – lokal bez odpowiedniej wentylacji. Tym razem sprawnie działająca klimatyzacja była warunkiem koniecznym, który lokal musiał spełniać. I rzeczywiście pomimo, że palaczy było dużo jedynym namacalnym dowodem ich obecności był zapach ciuchów the day after, natomiast niepalącym dawali żyć J. Co prawda duet DJ próbował zmienić ten stan wypuszczając porcje dymu snującego się po podłodze ale miał on, na szczęście, jedynie walory dekoracyjne.

Druga z bolączek wszystkich imprez (nie tylko Fetyszozy) to słaba widoczność samych pokazów. Niestety tak długo jak długo pokazy nie będą się odbywały na scenie z prawdziwego zdarzenia a publiczność będzie stała problem będzie się miał dobrze. Próbą przeciwdziałania temu było wykorzystanie zdobyczy techniki dwudziestego pierwszego wieku w połączeniu z metodą bardzo starą. Pokazy odbywały się na tle lustrzanej ściany dzięki czemu widoczna była ta strona akcji, która zazwyczaj nie jest dostępna publiczności.


Drugi element wymagał nakładów technicznych oraz serii prób, ale zdecydowanie był strzałem w dziesiątkę. Pokazy były 'transmitowane' za pomoc ą kamery na monitory umieszczone w pozostałych salach klubu. Tym sposobem kto chciał przybywał obserwować na żywo, a kto wolał zostać na kanapie zerkał w telewizor. Zatem niewątpliwie jest to rozwiązanie, które powinno znaleźć zastosowanie na kolejnych imprezach, bo większość potrzebnego sprzętu znajduję się w klubach (rzutnik, ekran) wystarczy tylko mała kamerka, trochę pracy i parę metrów kabli. Co prawda taka kombinacja powoduje ograniczenia w wyświetlaniu na TV innych obrazków, ale jak to zazwyczaj w przyrodzie – coś za coś. Oświetlenie klubowe nie dawało możliwości transmisji obrazu przez co konieczna była instalacja dodatkowego oświetlenia kosztem kameralności wnętrz, ale takie są koszty bycia pionierem transmisji na żywo wewnątrz klubu.



Pierwszą i niewątpliwie unikalną "przystawką" Fetyszozy była wizualna podróż sentymentalna – kilkunastominutowy film zmontowany z różnych zdjęć, które powstały podczas poprzedniej imprezy. Głównie przedstawiały one pokazy prezentowane wówczas, odpowiednio dobrane i połączone w spójną całość, opatrzone zabawnymi animacjami i podkładem muzycznym. Niestety nie wszyscy wyrazili zgodę na wykorzystanie ich wizerunków w tej produkcji, stąd dzieła wybrane a nie zebraneJ. W nie jednym oku zakręciła się łezka wzruszenia kiedy obrazki trąciły strunę wspomnień. Dla nowych gości taka wycieczka była możliwością zorientowania się jak bawiliśmy wówczas czyli czego się spodziewać tym razem. Dodatkowo stanowi namacalny dowód Fetyszoza nie jest przygotowywana metodą 'copy-paste' powielającą te atrakcje, które już były, ale stanowi wartość dodaną jaką jest wymyślenie i zaprezentowanie zupełnie nowych pokazów. Uważam, że pomysł się sprawdził i spełnił pokładane w nim nadzieję oraz, że wart jest kontynuacji (tym bardziej, że niektórzy już wyrazili zgodę na wykorzystane fotek).


Przy dźwiękach harfy demoniczny Fossegrim o czerwonych oczach przywlókł za włosy kobietę, której ciało miało mu posłużyć do konstrukcji jego własnej harfy. Ciało, które odsłoniła rozcięta namiastka zgrzebnej szatki zostało naszpikowane igłami. Metodycznie – jedna obok drugiej. Piersi, mostek, brzuch, uda zalśniły stalowym blaskiem . Konieczność zapewnienia maksymalnej sterylności spowodowała, że igły nie mogły być otwarte wcześnie a jedynie tuż przed ich wbiciem. Dla jednych była to zbędna zwłoka w oczekiwaniu na efekt końcowy. Dla innych możliwość kontemplowania mimiki kobiety i chłodnego, wręcz demonicznego, wyrazu twarzy Fossegrima. I te jego czerwone oczy. Także w tym przypadku lustrzane odbicie potęgowało jakość przekazu, nawet 'próby' zasłonięcia aktywności palców na skórze kobiety pozostawały bezskuteczne, lustro bezwstydnie pozwalał zaglądać w nawet najbardziej skrywane obszary.

Z metalicznymi ozdobami w ciele kobieta została doprowadzona do harfy. Sprowadzona do klęczek idealnie wpisała się w konstrukcję zapełniając brakujący fragment. Odgięte do tyłu ciało, ręce uniesione wysoko i zaplecione na górnej, poziomej ramie instrumentu. Tworzyły całość. Piękną instalację, w której nie sposób było oddzielić 'martwej natury' od 'żywego implantu'. Długie, czarne włosy falowały miarowo w rytm oddechu, a ten stawał się coraz szybszy. W oczekiwaniu.

Pierwsza z błyszczących czarnych strun połączyła metal w ciele z metalem w drewnie. Pierwsza nić naciągnęła skórę wywołując grymas – bólu czy przyjemności – zadał sobie pytanie mój mózg. Niema. Niemal nieruchoma emanowała kumulującymi się w ciele emocjami. Czasem tylko błysk flesza w źrenicy wydobywał głębię przeżyć, czasem kąciki ust drgały w odpowiedzi. Struny, powoli rozpinały się pajęczyną tworząc czuły system nerwowy instrumentu, oczekującego na dotknięcie jedynej dłoni potrafiącej wydobyć żywy dźwięk z nieożywionego przedmiotu. Każdy ruch powodował reakcję łańcuchową kolejnych strun, które przenosiły go rytmicznie. Aż w końcu ciało przybrało swoją finalną pozycję, unieruchomione niemal przezroczystymi sidłami a demoniczne palce wydobyły drżenie powietrza wywołane głębią doznań. Ciało naprężone do granic, głowa odrzucona do tyłu, ekstatyczny wyraz twarzy i w kulminacyjnym momencie zerwanie połączenia. Tyle zachodu dla jednej melodii można byłoby powiedzieć, dla pierwszej i jedynej nuty. Teraz demon będzie musiał znaleźć kolejną niestałą w uczuciach kobietę, żeby móc zagrać te nuty z zastrzeżonych rejestrów.



Tradycyjnie w miejscu uczęszczanym przez panie rozłożył się żywy dywanik, po którym i tym razem przeszło się kilkanaście par butów. A z tego co udało mi się dojrzeć sam dywanik chwilami był bardzo usatysfakcjonowany porcjami endorfin.



Zupełnie niespodziewanie i niemal w ostatniej chwili LatexGuru zaproponował przybycie z vacbedem w celu ustanowienia rekordu ilości osób zassanych jednocześnie. I tak z pomysłu rzuconego luźno na forum LatexClubu zrobił się konkretny punkt programu, co prawda nie ujęty w programie z racji przygotowanych dużo wcześniej materiałów drukowanych. Zainteresowanie wypróbowaniem vacbeda przeszło moje najśmielsze oczekiwania. Dość powiedzieć, że kolejka chętnych się ustawiła i prawdę mówiąc to w ferworze walki zostałam obsługą techniczno-asekuracyjno-komunikacyjno-głaszczącą. Po zaspokojeniu pojedynczych chętnych przyszła pora na wspomniany rekord. I tu się okazało, że na grupowe upychanie chętnych niewielu L. Nie mniej jednak można swobodnie ogłosić, że rekord w tej konkurencji został ustanowiony i wynosi cztery osoby.


Po demontażu zabawek próżniowych przyszedł czas na jeszcze bardziej 'krępujący" punkt programu. Przy wtórze tradycyjnych japońskich dźwięków wśród scenerii zaaranżowanej bambusami i parawanem, w towarzystwie kimon, hakamy, zwojów sznurka i ostrych narzędzi odbył się pokaz shibari. Dynamiczny początek związany z atakiem krótkim ostrzem w wykonaniu gejszy. Obrona i gwałtowne sprowadzenie do parteru. Perfekcyjne oploty i szarpnięcie w górę, a chwilę później utrata kontaktu z podłożem. Spektakl pozwalający podziwiać kunszt sznurowania, zniewolone ciało majestatycznie obracające się na bambusowej konstrukcji. Nagły świst przecinającego powietrze ostrza. Jej krzyk. Jego krzyk. I sznur uwalniający z objęć gejszę równie gwałtownie jak ją w nie zagarnął. Piękno zaklęte w sznurze i oczekiwaniu, doprawione gwałtownością i emocją, feeria doznań wizualnych. Reasumując – kunszt wynikający z miłości do sznura.


Żeby zachęcić gości do interakcji zaplanowałam małą zgadywankę filmową. W filmach fabularnych pojawiają się mniej lub bardziej bezpośrednie sceny nawiązujące do zachowań charakterystycznych dla fetyszystów czy zwolenników BDSM. Czasami niewinnie wplecione mogą zostać niezauważone, innym razem BDSMowe atrybuty grają w nich główne role i nie sposób zignorować sceny. Poważne lub zabawne – w zależności od sytuacji i koncepcji reżysera czy scenarzysty. Sceny często zapomniane teraz wybrane i zmontowane w zgrabny zestaw. Chyba wszystkie pozycje zostały odgadnięte, jeśli nie po 'ściągawce' z faktami to po fragmentach. Sympatyczny przerywnik i nawiązanie do kolejnego prezentu dla gości.

Odkąd pamiętam fascynowały mnie stare jarmarczne plansze do robienia okazjonalnych zdjęć. Drewniane konstrukcje z kiczowato niezdarnymi malunkami, na przykład aeroplanu w chmurach, za sterami którego siedział pilot bez twarzy. Wystarczyło stanąć z tyłu, wystawić przez dziurę twarz i już posiadało się pamiątkę z "bycia pilotem". W tej właśnie konwencji została zaprojektowana plansza do pamiątkowych fotografii. Co prawda sklejkę i farby zastąpił banner reklamowy w nadrukiem komiksowego w wyrazie obrazka, no cóż – postęp technologiczny.
Chętnych było całkiem sporo, a co najważniejsze w zależności od nastroju można było zostać uwiecznionym zarówno jako seksowna domina jak i prowadzony przez nią na smyczy uległy.

Przedmiotem kolejnej wizualizacji była japońska miniaturowa rzeźba erotyczna w formie użytkowej - netsuke zabezpieczające przed zgobieniem sakiewki noszonej przy pasie kimona. Erotyczne netsuke stanowi wyjątek wśród figurek zwirząt i ludzi, tym bardziej zachwyca formą i dopracowaniem detali.żeli ma się świadomość, że figurki maja 5-7 cm wysokości.



Ile się trzeba napracować nad opanowaniem chichotów modelki potraktowanej zimną surową ryba w ryżu i wodorostach ten tylko się dowie kto taką kombinację popełnił. Body sushi - bo o nim mowa -udało się wywieźć nawet nie na środek Sali. Wszystko przez to, że albo goście byli bardzo głodni albo wielce spragnieni doznań wizualnych. Dość powiedzieć, że jeżdżący barek zaparkował wśród gości, z których jedni pałeczkami inni palcami, a niektórzy wręcz ustami rozbierali 'talerz' z ułożonych stosików sushi. Ba! Byli tacy, którzy od razu rezerwowali sobie miejscówkę "na zmywaku".



Po takim pokrzepieniu się goście wkroczyli na scenę. Rura zamiast do tańca posłużyła jako pręgierz przy którym solidnie wychłostano nie jeden, nie dwa ale trzy męskie tyłki a może nawet więcej (a i plecom się dostało). Dłonie trzymające władzę tj. pejcze, szpicruty, packi i co tam jeszcze było pod ręką zmieniały się nie mniej często niż biczowani. A chętnych do oglądania także nie brakowało.

Szkoda tylko, że pozostałe zabawki udostępnione gościom nie znalazły chętnych do ich używania i tradycyjnie leżały osamotnione i bezużyteczne. Być może byłaby szansa na ich zastosowanie gdyby można się było bawić do białego rana, jednakże właściciel lokalu był niewzruszony i trzeba było się zbierać. W związku z tym nie została zaprezentowana bajka o Jasiu i Małgosi ani rysunek na skórze krwią barwiony. Nauczka na przyszłość to realizować atrakcje zgodnie z planem bo czekanie na spóźnialskich skutkuje brakiem czasu na końcu. Następnym razem ruszamy zgodnie z rozkładem jazdy zgodnie ze słowami piosenki:

Jedzie pociąg z dalekaaa, na nikogo nie czekaaaaa....

1 komentarz:

Dagne/blog o... pisze...

No cóż...po takim opisie, chciałabym to zobaczyć na własne oczy.