4 października 2006

Sznurkowo

Mnie od zawsze, ale od niedawna zafascynowały także Męża Pana te sprężyste bawełniane sploty. I dzięki temu cieszyć się mogę jedną z pieszczot najpiękniejszych. I nosić jej ślady jeszcze długo po tym, jak przebrzmią westchnienia rozkoszy. Uwielbiam więzy. Po prostu są dla mnie jak drugie ja, jak inny wymiar mnie samej. Żadne doznania nie są takie same o objęciach linki jak bez niej. A teraz mogę się nimi cieszyć tak często. I nie tylko ja.

Ot choćby wczoraj kiedy leżałam z uniesionymi w górę nogami, z dłońmi na kostkach. Zamykając oczy odpływałam w świat jakże inny od rzeczywistości. Stawałam się szmacianą laleczką w Jego dłoniach. I tylko czasami przez ledwo uchylone powieki patrzyłam jak pieczołowicie układa oplot obok oplotu i kolejne metry linki obejmowały mnie czule. Łokieć przy kolanie, przedramię przy podudziu. I przyciskające je do siebie zwoje. Jeszcze jeden, i kolejny. Z każdym bicie mojego serca przyspieszało, z każdym oddech stawał się coraz szybszy. Potem ściśnięcie poprzecznie przełożonym sznurem, wciśniętym między zgięcia stawów i przeciągniętym wzdłuż drgających już mięśni. Tortura czasem, oczekiwaniem i narastające podniecenie, w miarę jak kolejne motki odbierały mi wolę, ubezwłasnowolniały. Czerń równiutko i ciasno ułożonych kresek odcinała się od niemal białej skóry. Jeszcze białej, niebawem miała nabrać różowej a nawet fioletowej barwy. I to czekanie, żeby już skończył, żeby zrobił ten ostatni węzeł. Ale nie, przecież chcę, żeby to trwało w nieskończoność. I słowa, że wyglądam wyjątkowo ponętnie w tych bransoletach, że właśnie tak należałby mnie podwiesić. Te słowa są kroplą, która przelewa dzban rozkoszy dając mi pierwsze tego dnia spełnienie.

Kiedy ukląkł między moimi rozwartymi udami poczułam się całkowicie otwarta i zdana na Jego kaprysy. Oplótł dłonie pozostawionymi kawałkami liny trzymając je jak uzdę i jednym ruchem wszedł we mnie. Otulony zachłanną kobiecością poruszał się gwałtownie i mocno. To napierając na sklepienie to znowu miażdżąc nabrzmiałą łechtaczkę. Cudowne uczucie bycia używaną. Dla Jego przyjemności. I dla mojej, choć tak zupełnie innej. I słowa, które bardziej niż pieszczoty potrafią ranić ale i większą od nich przynieść rozkosz. Rozkoszowałam się Jego spełnieniem walcząc z przemożną chęcią złączenia ud i przeżycia stłumionego mięśniami szczytu. Nie mogłam. Podarował mi kilka szczytów pod rząd. Ostatniemu przyglądał się już z boku. Czułam jak falująca kobiecość wyciska z mojego wnętrza strużkę płynnej rozkoszy, spływającej pomiędzy pośladki. Nie potrafiłam nawet odpowiedzieć na pytanie czy chcę zostać już oswobodzona. No bo jak można zjeść ciastko i mieć ciastko?

Kiedy już pojedyncze oploty spływały z wyznaczonych im miejsc moje podniecenie zaczęło znów rosnąć. Oto bowiem pod uniesionymi powiekami oczom moim ukazywać zaczęły się pięknie odciśnięte ślady sznura. Uwielbiam je. Z ich głębokości, intensywności koloru skóry, wyrazistości wzoru odczytać można tak wiele. Ruchy kończyn, które chciały się wyswobodzić, napiętych w ekstazie mięśni, bólu i rozkoszy. Uwielbiam ślady sznura. To kolejne z tajemniczych zapisków uległości. Czy kiedyś poznam je wszystkie?

Brak komentarzy: