5 września 2005

Współodczuwanie do potęgi entej

Obcy mężczyzna odbierał chłostę. Tym samym pejczem, który chwilę wcześniej rysował znaki pożądania i tymczasowej własności na mojej skórze. Stał w tym samym miejscu. Ta sama dłoń trzymała narzędzie kaźni. Jego oddech słyszę w głowie do dziś. Nie krzyk, nie jęk, nie prośbą o łaskę, ale właśnie oddech. Szybki, płytki, nasączony wstydem i świadomością nieuniknionego. Dyszenie ociekające uległością, westchnienia spływające pytaniem ‘dlaczego?’. Nie byłam w stanie patrzeć. Mój oddech stawał się jego oddechem. Razy, które spadały na jego ciało słyszałam i czułam na własnej skórze. Bolały. Bolały zupełnie tak jak te z przed kilkunastu minut, te moje. Mięśnie napinały mi się bezwiednie oczekując tej nagłej, bolesnej pieszczoty. Moje mięśnie. On nie uronił łzy. Z moich oczu spłynęło ich całe mnóstwo. Czy po tym mogę jeszcze powiedzieć o nim ‘obcy człowiek’? Objęcia kochanki i czułych dłoni Pana pozwolił mi przezwyciężyć spazmatyczne ruchy własnego ciała. To był mój odpoczynek przez kolejnym preludium do rozkoszy.On ten obcy-nieobcy człowiek odebrał z rąk naszej Dręczycielki to, czego ja nie byłabym w stanie znieść. Może nawet nie wiedział o tym. Ale ja to wiem. Taka była jego rola tego wieczora. Nie jedyna zresztą.

Brak komentarzy: