13 września 2005

Coś czarnego, coś nowego…

Urlop w pełni to i głowa spokojniejsza. Zwłaszcza, kiedy biuro już tylko majaczy w oddali. Mogę teraz spokojnie przeanalizować jedną z tych nowości, których doświadczyłam w niedalekiej przeszłości. Zacznę chyba od wyglądu zewnętrznego. Hmm jest czarny i długi (może nawet bardzo długi), silny (z jego objęć wydostać się nie sposób), jest także na swój sposób delikatny, stara się być bardzo blisko, bywa umiarkowanie elastyczny. Oto mój nowy znajomy – Polietylen. Tak, tak, właśnie polietylen czyli subiektywna relacja z mumifikacji.Przez bardzo długi czas kategoria podobna do tej, do której zakwalifikowałam kiedyś trampling czyli głupkowata zabawa. W tym jednak przypadku obejrzenie mumifikacji na żywo (osoby trzeciej) nie wpłynęło w żaden sposób na odbiór tego… czegoś. Dopiero doświadczenie tego na własnej skórze pozwoliło na sprecyzowanie tendencyjnej i bardzo subiektywnej oceny tego procederu.

strona głównaOgniste sprawy: Ile trwa magia?Od pierwszego słowa do słowa ostatniego, które zamykaja klamrą czas i wydarzenia upłynęło 31.311.900 sekund. Tyle trwała magia...dziś 2005-09-01 o 00:10:42 ubrałam te myśli w litery
skomentuj (0)
Takie tam: Pejzaż jesiennyNiezmiennie nadciąga jesień, jeszcze jej nie czuć w powietrzu ale już widać. Z pól, które mijam każdego ranka zniknęły ukochane zboża. Już nie powiewają na wietrze długie jasne włosy jęczmienia. Odszedł. Już nie ma pyzatej i uśmiechniętej blond pszenicy. Odeszła. Nawet dumne i wyniosłe żyto nie pokazuje mi swojego oschłego oblicza. Odeszło. Na ziejącej pustką przestrzeni rżyska zalegają jeszcze resztki sukien, sprasowane w mniej lub bardziej zgrabne paczki. Wkrótce i one znikną. Następnego ranka, a może za dwie noce zobaczę krajobraz po bitwie. Jak hotelowy pokój sprzątnięty przez pokojówkę, która zbiera rozrzucone ubrania do kosza z praniem, a czyste układa w szafie. Jak hotelowy pokój… Zboża, kłosy, ziarna… gościły tu czas jakiś, a teraz odlatują jak ptaki do ciepłych krajów. Zaszywają się w zacisznym półmroku spichlerzy czekając na nową szansę, na nową wiosnę, na nowe życie… Lecz to nie koniec. Przyjdzie dzień, kiedy z chirurgiczną precyzją i równie zimnym, bezdusznym narzędziem, ktoś rozetnie matkę ziemię. Jej rozorane, otwarte łono wystawi na pastwę zimna. Wyrwie resztki tych, które na własnej wyhodowała piersi. I porzuci – wykorzystaną, samotną, wzgardzoną… Zapomniana przez świat będzie łykała łzy niebios, które nad nią zapłaczą. Łzy suszone porywistym wiatrem, łzy rozświetlone błyskawicą. A potem umęczona swoją miłością zaśnie pod puszystą kołdrą śniegu. I śnić będzie o przyszłości. Nie lepszej, nie gorszej, ale o przyszłości. Po prostu. O wiosennym słońcu, które pełzając po skórze obudzi ją do życia. O pełnym pożądania wzroku tego, który przyjdzie żeby uczesać jej skołtunione włosy. O pławieniu się w strugach wiosennego deszczu. O oblubieńcu, który przyjdzie, żeby począć nowe życie…Jestem ziarnem z kłosa, który ścięto. Jestem ziarnem, które potrafi przetrwać. Jestem ziarnem, w którym drzemie wola życia. Jestem ziarnem czekającym wiosny. Jestem ziarnem…A może lepiej rzucić się z wysokości wprost pod końskie kopyta i koła wozu, może zostać wśród słomianych resztek. Może przybędzie oracz leniwy lub z fantazją taki, co miast orać ogień zaprószy. I pozwoli spłonąć w ogniu tak szybkim jak myśl? Może… Lecz ziarna nie odradzają się w ogniu, to domena feniksów…dziś 2005-09-01 o 08:39:11 ubrałam te myśli w litery
skomentuj (0)
Sucze kwestie: Koniec świata telefonuTelefon ciągle milczy. Jak zaklęty. Złośliwe ustrojstwo. W takich chwilach żałuję, że crush nie jest tym w co się bawię. Wizja rozgniatanego na drobne kawałki metalową szpilką telefonu jest tym, co wywołuje u mnie uśmiech. Właśnie teraz. Nie, to nie byłaby pieszczota. Żadnych dotyków, żadnych pożegnań. Ot po prostu. Ja i chodnik, a między nami znienawidzona elektroniczna bestia, z którą trzeba skończyć. Powoli zagłębiający się weń obcas, trzask łamanego moralnego kręgosłupa, którego nigdy nie miał. Esemesy z archiwum, rzucane jak obelgi pod moim adresem odtrącam kopnięciem. Metodycznie kawałek po kawałku wydobywam z niego to, co skrywał przed światem. Zaciśnięte w pięść dłonie, wzrok wzniesiony do nieba i krzyk złości, który uwalniam z każdym złamanym szczątkiem elektroniki. Niech jeszcze wydaje dźwięki, jeszcze błyska światełkiem kiedy dociskam go do betonowej powierzchni chodnika, niczym niedopałek. Jeszcze obrót na pięcie i odchodzę. Pozostawiając go w niemej niemocy. Jeszcze rzut oka i wykrzyczane słowa „Milcz. Teraz już możesz. Teraz ci wolno” .To wyrok w zawieszeniu.Dziś czekam na jedno krótkie słowo.BĘDĘ. Cztery litery jak bilet do nieba. Cztery litery jak bilet do piekła.Nie ważne dokąd. Chcę jechać.Tak bardzo chcę…dziś 2005-09-01 o 09:02:59 ubrałam te myśli w litery
skomentuj (0)
Sucze kwestie: Byłam w raju...
Byłam w raju...jeśli kiedyśmoja świadomość z niego powrócibyć może opowiem jak było...dziś 2005-09-04 o 03:46:22 ubrałam te myśli w litery
skomentuj (0)
Sucze kwestie: Barometr Dzień pierwszy: No nieźle to wszystko wygląda. Gorące i bardzo widoczne ślady po palcacie (idealne prostokąty odciśnięte na skórze). Pręgi po pejczu purpurowe i wypukłe. Głównie na ramionach i biodrach. Wypukłość wyczuwalna pod palcami. Ciągle żywe i ciepłe... Niestety także na szyi i w okolicy ucha. Hmm wystają z pod golfa. Hmm2 - zastanawiam się nad jakimś wyjaśnieniem: alergia? krzaki? spadłam z łóżka? Sama nie wiem, hihihi. Duże zakwasy w mięśniach ramion i obręczy barkowej (musiałam się nieźle szarpnąć na stole, bo innego źródła takiego stanu rzeczy nie znajduję). Na piersiach wyraźnie odbite ślady palców, głęboki czerwony ślad 'niewidzialnej ręki'. Dość tkliwe na dotyk (o leżeniu na brzuchu można na razie zapomnieć). No i jeszcze panna dupencja, ciągle zdziwiona tym, co zaszło. Nie boli, ale czuję się nieswojo. Ciekawe jak długo potrwają te odczucia...dziś 2005-09-04 o 23:10:39 ubrałam te myśli w litery
skomentuj (0)
Sucze kwestie: Ile kosztuje marzenie?Ile można poświęcić dla własnej przyjemności? Ile zaryzykować? Ile wystawić na ciężką próbę? Ile kosztuje powrót do rzeczywistości? Kiedy wraca ostrość widzenia? Te i cała masa innych pytań kłębi mi się w głowie od kiedy otworzyłam oczy dziś rano.Dla własnej przyjemności :- zmieniłam plany na sobotni wieczór pięciu osobom- postawiłam kogoś w trudnej sytuacji- nakłoniłam kogoś do akceptacji takiego stanu rzeczy- zapomniałam o całym świecie- fizycznie obnażyłam swój ekshibicjonizm- wysłałam kilkadziesiąt esemesów- odstąpiłam od precyzyjnych planów pozwalając na ich zmianę przez kogośSkutkiem tego przez najbliższych:- kilkanaście nocy nie będę sypiać nago- kilka wieczorów nie zaznam ukojenia gorącej kąpieli- kilka dni skazana jestem na golf i rękaw ¾- kilka tygodni normą będzie stan nieprzytomnego zadurzenia- kilka tygodni wyleję morze łezTaka jest cena za doganianie wspomnień, za realizacje marzeń, za sięganie po rozkosz. Wysoka. Wiem, że wysoka. dziś 2005-09-05 o 00:14:36 ubrałam te myśli w litery
skomentuj (0)
Sucze kwestie: Poziom wstyduStałam po środku pokoju, pięć par oczu błądziło po pomieszczeniu, częściej lub rzadziej zatrzymując się na mnie. Stałam trzymając w ustach moją purpurową smycz kiedy usłyszałam sakramentalne ‘rozbierz się’. Wiedziałam, że to nastąpi, ale nie wiedziałam, że będzie tak trudno. Drżącymi ze strachu i wstydu palcami rozpięłam suwak sukienki. Przykrywając płonące oczy powiekami, zsunęłam ją do kostek. Krok. Ten pierwszy nagi krok bolał jak policzek. Ale nadstawiłam drugi – zrobiłam krok, który wyprowadził mnie poza obszar chroniony sukienką. Zrobiłam to. Stałam niemal naga, pozwalając im przyglądać się sobie. Ostatnimi bastionem mnie były pończochy, które kurczowo trzymały się moich nóg i buty, których obcasy podtrzymywały moje stopy na duchu, nie dając im upaść zbyt nisko. Obrazu dopełniał szkarłat obroży na szyi i smyczy oplatającej ciało, spływającej ku stopom. Była jak piętno, jak szkarłatna litera na białej skórze… Widziałam tylko spojrzenie Pani i Jej uśmiech, Panu wstydziłam się spojrzeć w oczy…dziś 2005-09-05 o 00:15:52 ubrałam te myśli w litery
skomentuj (0)
Sucze kwestie: Współodczuwanie do potęgi entejObcy mężczyzna odbierał chłostę. Tym samym pejczem, który chwilę wcześniej rysował znaki pożądania i tymczasowej własności na mojej skórze. Stał w tym samym miejscu. Ta sama dłoń trzymała narzędzie kaźni. Jego oddech słyszę w głowie do dziś. Nie krzyk, nie jęk, nie prośbą o łaskę, ale właśnie oddech. Szybki, płytki, nasączony wstydem i świadomością nieuniknionego. Dyszenie ociekające uległością, westchnienia spływające pytaniem ‘dlaczego?’. Nie byłam w stanie patrzeć. Mój oddech stawał się jego oddechem. Razy, które spadały na jego ciało słyszałam i czułam na własnej skórze. Bolały. Bolały zupełnie tak jak te z przed kilkunastu minut, te moje. Mięśnie napinały mi się bezwiednie oczekując tej nagłej, bolesnej pieszczoty. Moje mięśnie. On nie uronił łzy. Z moich oczu spłynęło ich całe mnóstwo. Czy po tym mogę jeszcze powiedzieć o nim ‘obcy człowiek’? Objęcia kochanki i czułych dłoni Pana pozwolił mi przezwyciężyć spazmatyczne ruchy własnego ciała. To był mój odpoczynek przez kolejnym preludium do rozkoszy.On ten obcy-nieobcy człowiek odebrał z rąk naszej Dręczycielki to, czego ja nie byłabym w stanie znieść. Może nawet nie wiedział o tym. Ale ja to wiem. Taka była jego rola tego wieczora. Nie jedyna zresztą.dziś 2005-09-05 o 00:17:38 ubrałam te myśli w litery
skomentuj (0)
Sucze kwestie: Proszenie o litość‘Jestem silna. Potrafię przyjąć to, o co prosiłam. Jestem suką. Jestem z tego dumna’. Tym razem to nie zawołanie, to nie podpis pod słowami, które zostawiam. To rzeczywistość. Co jednak kiedy rzeczywistość przerasta wyobrażenie? Wtedy trzeba zebrać w dłonie łzy i podać je z błaganiem o litość. Ale to takie trudne. Tak chciałoby się podołać, nie rozczarować siebie i innych. I czasami słabości wystarcza tylko na słowo proszę, a na odpowiedź na pytanie ‘o co prosisz?’ – już nie. Ale nie zawsze. Innym razem artykułuję swoją słabość pełnym zdaniem… Bo wiem, że mogę. Bo wiem, że to moje prawo. Bo wiem, że nikt nie chce zrobić mi krzywdy. Mnie – swojej zabawce. Zresztą Pan Mąż, mój jedyny ukochany Pan, On sam powtarzał mi to nawet przed tym ostatnim spotkanie. Powtarzał słowa, które dźwięczą w zakamarkach głowy, że to ja decyduję kiedy powiedzieć stop. On sam. I tak było. Moje decyzje, moje błaganie o litość. Z jednej strony własny upór i ambicja, z drugiej najzwyklejszy w świecie poziom odporności na ból. Choć nie - jest coś jeszcze. Chęć sięgnięcia poza horyzont. Chęć poznania nieznanego. Chęć przekroczenia własnych granic. Choć o przysłowiowy centymetr. Własna próżność czyli ‘I can do it’. I dlatego tak trudno to powiedzieć. I dlatego czasem w otchłani gardła wyrywa się jedynie proszę… nic więcej… Przekroczyłam kilka swoich granic wczorajszej nocy. Jestem suką. Jestem z tego dumna. Tylko czy to jest powód do dumy dla innych?dziś 2005-09-05 o 00:19:28 ubrałam te myśli w litery
skomentuj (0)
Sucze kwestie: Piedestał a rzeczywistość.Ideał nie sięgnął bruku. Nadal stoi na piedestale, nadal wznoszę oczy ku niemu. Ta nominacja jest dożywotnia. I nawet jeśli nie wszystko było tak jak bym sobie tego życzyła – nie ważne. Nie idealizuję Pani bezwiednie. Mam świadomość wad i ograniczeń. Po prostu jest. Ona i tylko Ona. Jedna jedyna. Żadna z kobiet nie jest w stanie zagrozić tej pozycji. Lecz jest ktoś kto nawet nie musi Jej detronizować, ponieważ jest w moim życiu najważniejszy – Pan Mąż. Jestem mu wdzięczna, że pozwolił mi sięgnąć po moje marzenie, że pozwolił i pomógł je zrealizować. Bez Niego to wszystko nie mogłoby się wydarzyć. Jego miłość jest moją siłą. W zamian mogę Mu ofiarować jedynie siebie, moją wyobraźnię, moje uwielbienie i moją uległość. Tylko tyle…dziś 2005-09-05 o 00:20:43 ubrałam te myśli w litery
skomentuj (0)
Sucze kwestie: Finalle GrandePo tych szczebelkach wspinałam się tej nocy na szczyt rozkoszy. Okupionej bólem i łzami, poniżeniem i upokorzeniem, strachem i wstydem. Ale to, co czekało na mnie na szczycie nie da się opisać słowami ani równaniem matematycznym. Nie da się narysować mapy do tego miejsca ani zapisać receptury na ten specyfik. Tego nawet nie dało się wykrzyczeć zawartością płuc. To coś, co zawrzeć się da w dźwięku zbliżonym do ‘trrrr’. Coś co zabiera wszelką świadomość i przecina kontakt ze światem. Coś, czego nie chce się opuścić z własnej, nieprzymuszonej woli. To sfera rozkoszy wszechogarniającej, zdolnej przesuwać góry. Rozkoszy z tak innego świata, że nie sposób jej doświadczyć bez solidnych więzów. Orgazm, przy którym siła huraganu Katrina wydaje się być iluzoryczna. Coś, po czym ze zmęczenia zasypia się na twardym stole, w obecności ludzi nie będąc w stanie utrzymać powiek w górze. I to właśnie było mi dane, to stało się moim udziałem. I za to dziękuję.Adam Sikorski pisząc dla Budki Suflera tekst piosenki „Cień wielkiej góry” nie mógł przewidzieć, że dla mnie tą górą, tym cieniem będzie fizyczna rozkosz… ale tak właśnie było… Weszłam na ten szczyt. To pieśń o mojej rozkoszy, rozkoszy, która przychodzi…
Ona przychodzi chytrze,Bez ostrzeżeń i gróźb,Krzyczy pękniętą liną,Kamieniem zerwanym spod stóp,Spod stóp.Wszystko zaczyna się zwykle,Jak każdy wspinaczki dzień,Trudny dzień.Ściana, droga pod szczyt,A potem nagle krzyk - oooooo...Góry wysokie, co im z Wami walczyć każe?Ryzyko, śmierć, te są zawsze tutaj w parze.Największa rzecz, swego strachu mur obalić,Odpadnie stu, lecz następni pójdą dalej!Góry wysokie, wiem co z Wami walczyć każe,Ryzyko, śmierć, te są zawsze tutaj w parze.Na rzęsach szron, inni już idą dalej,Na twarzy śnieg lecz są nowi, śmiali są,Tylko czasem zamyślenie, tylko czasem zamyślenie.Sam możesz wybierać los, szczytów, szczytów śladSam możesz wybierać los, zrozum to, wejdź na szczyt!Góry wysokie, co im z Wami walczyć każe?Ryzyko, śmierć, te są zawsze tutaj w parze.Największa rzecz, swego strachu mur obalić,Odpadnie stu lecz następni pójdą dalejTylko czasem zamyślenie, tylko czasem zamyślenie.Sam możesz wybierać los, szczytów, szczytów śladSam możesz wybierać los, zrozum to, wejdź na szczyt!dziś 2005-09-05 o 00:23:28 ubrałam te myśli w litery
skomentuj (0)
Poezyja: Było niebo, była wieczność....
Było niebo, była wieczność.Ekstaza miłości, zachwyt bezcielesny z otwartymi objęciami, bieg o stopę ponad ziemią.Było niebo, była wieczność.W centrum młodości, w czasie dojścia do zenitu sił miłosnych, naszej doczesnej wieczności.Wzruszasz dzisiaj ramieniem, wspominając ówczesne szaleństwo twoich młodocianych zmysłów? No to szydzisz z nieba, z promienistego nieba dzikiej młodości!Wszyscy, choć raz w życiu, wstępujemy do raju.Wszystkich nas wypędza z niego grzech, którym jest czas.Czas to nasz grzech rajski.Czy zdarzyło ci się, będąc młodym i szczęśliwie zakochanym, słuchać koncertu Bacha? Tak? Byłeś więc w niebie.Krótko? Dłużej byś nie wytrzymał. Byłeś tyle, na ile cię stać.Raj jest za tobą, nie przed tobą, nie nad tobą.Odwróć się i patrz: tam, nisko na horyzoncie, złoci się jeszcze i lazurzy dawne twoje niebo.MPJdziś 2005-09-05 o 09:33:30 ubrałam te myśli w litery
skomentuj (0)
Foto: Pejzaże Karin Rosenthal Urodzona 7 maja 1945 roku w Hartford w stanie Connecticed Karin Rosenthal jest pierwszą kobietą, która zagościła w mojej osobistej galerii aktów tendencyjnie subiektywnych. Jest ponadto pierwszy fotografem, który nie związał swojego życia z tą dziedziną sztuki, przypadkowo czy połowicznie. Powiem więcej – w swojej rodzinie jest trzecim pokoleniem parającym się fotografią. Swoje uwarunkowania genetyczne poparła solidnym wykształceniem w tym zakresie. Do roku 1973 wolny strzelec, później parała się co nieco fotografią komercyjną. Od 1990 poświęciła się niemal całkowicie fotografii artystycznej, ze szczególnym uwzględnieniem aktów. Od lat siedemdziesiątych stale powiększa kolekcję prac pod wspólnym tytułem Nagość w wodzie. I ten właśnie dorobek jest, moim zdaniem, kwintesencją jej pracy.Zachwycające czarno-białe zdjęcia ciał lub ich fragmentów w połączeniu z wodą, zatrzymany w kadrze moment łączącego rozdzielenia materii, zastępowalności pewnych elementów. Jak bowiem inaczej nazwać emanujące spokojem i naturalnością palce zajmujące miejsce kwiatów nenufaru czy też pośladki, do złudzenia, przypominające ich liście, albo kołyszące się nad nimi jak trzcina stopy.Czy można oprzeć się skojarzeniu odsłoniętych przez wodę pośladków i zarysu pleców z sennym wylegiwaniem jakiś zwierząt w ich naturalnym środowisku? Czy zarys zgiętej w kolanie nogi wraz z linią boku, jakby uciekającą z kadru nie przywodzi na myśl sylwetki żaby szykującej się do skoku. Tak, może to właśnie jest królewna zaklęta w żabę…A pełne spokoju ciało sunące tuż pod powierzchnią wody, nie mącące jest przejrzystości, bezszelestne, nagie, kołysane miarowymi, niemal nie zauważalnymi ruchami akwenu czy ni jest wyjętą wprost z szekspirowskiej powieści ilustracją Ofelii?Na koniec te wszystkie zdjęcia, gdzie oprócz zarysu ciała-wyspy na tle gładkiej powierzchni wody nie ma nic. Żadnych wodnych roślin, żadnego mącącego ciszę elementu dynamiki… No może jedynie pojawiające się gdzie niegdzie smugi oliwki, którą woda zachłannie zlizuje z bezbronnego ciała, może tylko ta smuga wśród bezludnych wysp ludzkiego ciała…Niedoścignione pejzaże natury widziane niezwykłym okiem obiektywu, za którym stanęła kobieta. dziś 2005-09-05 o 16:07:26 ubrałam te myśli w litery
skomentuj (0)
Sucze kwestie: BarometrDzień drugi: Wszystkie ślady bardzo jeszcze świeże. Kolorystycznie bez zmian. Pojawiła się bolesność miejsc, które już jutro będą pewnie granatowo-sine. Mocno odzywa się prawa pachwina – siniaczek niczego sobie… a to tylko palcat. Zadziwiające ale brak śladów po pejczu w okolicy krocza. Cycactwo obolałe bardzo. Miałam dziś pójść do lekarza po zaświadczenia na nurki, ale poczekam bo nie bardzo mam ochotę rozebrać się do badania. Starsza pani – a nóż zemdleje z wrażenia. Mam jeszcze dwa dni, poczekam. Dziś tylko laryngolog – popatrzyła na ślady za uchem ale słowa nie rzekła. I dobrze.dziś 2005-09-05 o 21:35:21 ubrałam te myśli w litery
skomentuj (0)
Sucze kwestie: Niebezpieczny umysł czyli siła popędówKto nie panuje nad swoim umysłem nie panuje nad sobą, nad swoim życiem – staje się niewolnikiem własnej podświadomości. Prawda, która boli. Mój umysł jest nieokiełznany. A niekontrolowany umysł staje się zagrożeniem nawet dla ciała. Własnego ciała. Jak to możliwe, że przy fizycznym zmęczeniu odbierającym władzę nad kończynami i powiekami, dezaktywującym ośrodek mowy, po czterech zaledwie godzinach snu pierwszą myślą jaka pojawia się w głowie jest – JESZCZE! Zanim otwarte oczy ujrzą krajobraz po bitwie, zanim palce dotkną sinych pręg, zanim mięśnie przypomną o swoim istnieniu najmniejszy nawet neuron rozdziera mózg kolejnym impulsem żądzy. Jak w narkotycznym widzie jeden tylko cel kołacze się pod czaszką. Jeszcze. Znowu. Więcej. Ciągle. Najdziwniejsze jest to, że ten głód w umyśle działa jak znieczulenie. Miejscowe. Purpurowe i rozognione miejsca nie domagają się ukojenia, kwas mlekowy w mięśniach zostaje skonsumowany jak poranna filiżanka kawy, pole widzenia zawęża się. W rezultacie dochodzi do zmiany priorytetów. Kierunek autodestrukcja. Ciało schodzi do poziomu transmitera osiągając stan zbliżony do filmowych zombi. Czy endorfiny mogą aż tak uzależnić? Tak bardzo, że umysł działa przeciwko swojemu żywicielowi? Że stymuluje ciało do szybszej niż naturalna regeneracji albo też pozoruje symptomy tej regeneracji? Prosta droga do autodestrukcji. Na szczęście duża ilość ograniczeń z gatunku socjalno-społecznych i odrobina zdrowego rozsądku nie pozwala na zaspakajanie zachcianek umysłu za wszelką cenę. Ale gdyby nie to…Przypomniał mi się eksperyment ze szczurami w roli głównej. W dużym skrócie: naciskanie jednej z dwóch dźwigni w klatce skutkowało podaniem pokarmu, druga dźwignia uruchamiała mechanizm przesyłania do mózgu impulsu elektrycznego, który stymulował wydzielanie endorfin. I szczury głodziły się na śmierć serwując sobie ciągle dawkę przyjemności zamiast jedzenia. Hmm jestem głodna i wybieram się do kuchni, żeby upolować jakieś śniadanko (więc chyba jeszcze nie osiągnęłam tego etapu co szczury z eksperymentu).dziś 2005-09-06 o 08:55:33 ubrałam te myśli w litery
skomentuj (0)
Sucze kwestie: Kwaśne winogronaWłaśnie uświadomiłam sobie, że niedosyt mojego umysłu zaczyna agresywną ekspansję. Na szczęście resztki zdrowego rozsądku ogłosiły obronę Częstochowy, okopały się i podjęły kontratak. Patrzę na siebie, słucham i to co widzę to klasyczny przypadek opisany przez Józefa Kozieleckiego w Koncepcjach psychologicznych człowieka. Działania dywersyjne, krótko mówiąc odzieranie z magii, znajdowanie słabych punktów. Czyli szukanie dziury w całym. A najgorsze jest to, że to wszystko na gwizdek podświadomości. Reakcja obronna organizmu. Fizjologia można powiedzieć. Zadziwiający twór ten umysł. Z jednej strony autodestrukcja z drugiej program naprawczy. Ale dopóki się tego nie analizuje żyje się w nieświadomości.Skoro już „znalazłam” te kwaśne winogrona w kiści to mogę spokojnie je z tego grona zerwać i wyrzucić. A piękną, rozpromienioną kiść wspomnień ułożyć na środku stołu i delektować się jej widokiem, aromatem a może i smakiem… kiedyś… Na razie mój wewnętrzny „dr Freud” zaleca umysłowi dietę bezednorfinową. Powinno pomóc zanim popadnę w szaleństwo.dziś 2005-09-06 o 09:43:24 ubrałam te myśli w litery
skomentuj (0)
Sucze kwestie: BarometrDzień trzeci : Fiolet w pełni – na biodrach, udach i w pachwinie. Za to na piersiach ciągle czysta, żywa czerwień. Ciekawe czy będzie niebieski siniak czy od razu yellow. Ślady na szyi schodzą w oczach. W zasadzie to ślady na duszy także. Już nie pamiętam niemal jak było…dziś 2005-09-06 o 22:35:01 ubrałam te myśli w litery
skomentuj (0)
Ogniste sprawy: Loreena McKennittPoznałam ją rok temu, przez Przyjaciela, który jest jej wielbicielem. Pokochałam ją od pierwszego utworu. Czaruje swoim głosem wszystko wokół, tworząc w umyśle wizję świata pełnego czarów i tajemnic, gdzie z każdego zaułka wychyla głowę elf. Rudowłosa bogini opowieści o zielonej wyspie, o pani zamku, o łabędziu… Magia zaklęta w dźwiękach…Jej słodki kojący głos stał się częścią mojego życia, a burza płomiennych włosów synonimem spokoju. To ona kołysze moje biodra w miłosnych uniesieniach, to dotyk jej jedwabistych słów koi skórę podczas chłosty, ona wsłuchuje się moje łzy w kąpieli i jest towarzyszką moich rozkoszy. Wróciła z blisko dwumiesięcznej banicji, ale wróciła jak do siebie. Nie, ona wróciła do siebie. Rozgościła się na powrót w sypialni i w salonie, zabieram ją na przejażdżki samochodem, a dziś pokazałam jej moje biuro. Tak, teraz mogę powiedzieć, że jest ze mną wszędzie. Nie znam żadnej innej muzyki i głosu, które tak dobrze komponowałby się z diametralnie różnymi aspektami mojego życia. Dziękuję za Loreenę McKennitt, Przyjacielu.dziś 2005-09-07 o 09:46:41 ubrałam te myśli w litery
skomentuj (0)
Sucze kwestie: Dziwny jest ten świat...Switch'e - najdziwniejsza nacja pod słońcem. Niezrozumiała, zadziwiająca, a nawet powiem wprost - szokująca. No bo jak to inaczej nazwać? Dla mnie istnieje tylko jedna droga - droga uległości. A oni (switch'e znaczy) dzisiaj tu jutro tam. Gdzie w tym sens, gdzie logika? Nie znajduję. Pierwsze krok do schizofrenii. Jestem księgową o zbyt małym rozumku żeby to pojąć. Rozumiem biseksualność, ale nie potrafię pojąć uległej dominacji czy dominującej uległości. Ale tak naprawdę to nawet nie będę próbować. Niech tam sobie żyją i niech im bdsm lekkim będzie - zwłaszcza tym, którzy będąc na topie chcą zaznać jak smakuje uległość. Ciekawość to pierwszy stopień do... uległości.Postoję z boku i popatrzę co z tego wyniknie bo wygląda na to, że dookoła mnie jakaś epidemia niezdecydowanych wybuchła. Uległość się buntuje i butnie podnosi rękę na... a dominacja zdejmuje pokornie ubranie i siada w nogach... Ciekawe jak skończą? Dziwny jest ten świat...dziś 2005-09-07 o 21:49:06 ubrałam te myśli w litery
skomentuj (0)
Sucze kwestie: BarometrDzień czwarty: Śladów na ramionach prawie już nie ma, za to piersi przestają być czerwone a robią się żółte. Zadziwiające jak różnie reagują różne miejsca. Objawy mięśniowo-bólowe ustąpiły całkowicie. Ech, wszystko co dobre szybko się kończy... Byłam u pani doktor obyło się bez osłuchiwania płuc tylko wyniki badań (swoją drogą dobrze, że znalazłam zdjęcie rtg z przed roku i nie musiałam robić nowego). Zaświadczenie mam.dziś 2005-09-07 o 23:30:36 ubrałam te myśli w litery
skomentuj (0)
Sucze kwestie: BarometrDzień piąty: Blednące ślady… Blednące wspomnienia…I tylko powracające uczucie niedosytu...dziś 2005-09-08 o 11:53:30 ubrałam te myśli w litery
skomentuj (0)
Takie tam: SzymelekKiedy żyję jakimś wydarzeniem, jakąś sprawą to jest to rzecz, w danym momencie, najważniejsza. Wszystkie inne oglądane są przez pryzmat tego, co się aktualnie dzieje. Czasami ten pryzmat przybiera postać różowych okularów, czasami czarno-białego filmu. Wtedy, w środku wydarzeń, czuję się wyjątkowa, specjalna, jedyna w swoim rodzaju. Domniemuję, że to, co się dzieje jest specjalne i przydarza się tylko mnie. Ale, cytując znaną piosenkę „nic nie może przecież wiecznie trwać…” Kiedy zdejmuję filtr, przez który patrzyłam na świat zauważam nowe szczegóły. Wówczas to, co brałam za własne odkrycie i coś bardzo osobistego potrafi przybrać zupełnie inny kształt – zwyczajny, powtarzalny, pospolity… Ktoś, kto uczestniczył w mojej magii uprawia ją dalej, z kimś innym. I tylko słowa pozostają te same, fascynacje, rytuały. Imion nadawanie, specjalne, pełne znaczeń tajemniczych to wszystko się powtarza… I nagle coś, co wyjątkowe było staje się zwykłe, przypominać zaczyna wypełnianie kwestionariusza z tymi samymi pytaniami… tylko imiona się zmieniają, zmieniają się osoby. I w głowie pytanie powstaje czy ja byłam wyjątkowa? Czy też byłam tylko kolejnym wypełnieniem formularza? Kształtowanym przez wprawne palce ankietera...Życie płynie dalej, bez względu na to, na jak długo zamykam się w sobie, izoluję duszę. I tylko czasami potrzebne jest pytanie od kogoś kto zawsze jest obok. Pytanie proste i trudne zarazem. Nie zwyczajne ‘co dalej?’ ale ‘ zastanawiam się czym teraz zajmiesz swoją duszę?’ No właśnie moja dusza, ta sama, która ostatnio kołacze się niezdecydowana. Dusza potępiona, której ni do raju ni do piekła wejść nie można. Dusza trochę chora i bardzo zmęczona. Nienasycona dusza. Niepowtarzalna. Niezgłębiona. Znajdzie sobie jakąś nową pasję, zawsze sobie znajdowała. Dusza, którą zabija rutyna. Nie wiem jeszcze co to będzie tym razem, ale wiem, że będzie… Na razie wysyłam moją duszę na wakacje… ciepłe, słoneczne wakacje, z dużą ilością wody, z dala od wszystkiego tutaj…dziś 2005-09-09 o 21:42:12 ubrałam te myśli w litery
skomentuj (1)
Poezyja: Gdy czytać będziesz...
Gdy czytać będziesz wieczorem te słowaI skroń pochylisz nad zadumą zwrotki,Wiedz, że w ich szarej prostocie się chowaCzar tobie obcy, dla mnie dziwnie słodki.Jak echa zgłuchłe, cienie chłodem skrzepłe, Biorą na siebie wspomnień płaszcz żebraczyMe łzy wstydliwe, mej krwi krople ciepłe,Lecz wyglądały inaczej, inaczej...Leopold StaffCzasami bardziej od ukochanej składaczki słów przemawiają do mnie słowa innego autora. Na dzisiejszy wieczór i na noc dzisiejszą wybrałam sobie ten oto słowozbiór. Stonowany, chłodnawy, choć nie bez emocji skreślony myśli przebieg. Słowa dobrane starannie, okryte uczuciem przeszłym, wspomnieniem przepasane, na logice wsparte. Słowa to będą mężczyzny, który zasiada obok MPJ w zacisznym saloniku dla gości… Moich gości, którzy słowo jak oręż podnoszą do góry, którzy słowem łzę wycisnąć potrafią, żeby kolejnym ją osuszyć… Panie Leopoldzie a może na kawy czarnej jak smoła i jak smoła gorącej filiżankę da się pan zaprosić? Chętnie zasiądę w kąciku, żeby posłuchać jak pan mówi… może o wysokich drzewach a może o czekaniu? Czy mogę? Panie Leopoldzie…dziś 2005-09-09 o 22:30:59 ubrałam te myśli w litery
skomentuj (0)
Takie tam: Plany dziś, jutro, pojutrze...Powoli usypiam moja biurową rzeczywistość, z nadzieją, że wczoraj odebrałam ostatni w tej kategorii telefon. Zamykam oczy i widzę lazur wody aż po horyzont. Już niebawem, już za momencik, już za chwileczkę. Zmiana otoczenia zawsze działała na mnie dobrze, tym razem nie będzie inaczej. Wczoraj, kiedy wzięłam do ręki maskę chciałam wraz z Młodą zanurzyć głowę w wannie i pooddychać przez fajkę. No ale nie bardzo wypada dorosłej kobiecie. Spokój, senne przelewanie się przerzedzonych grup turystów w wąskich uliczkach, zachłanne oglądanie architektury, słońce i woda. Tak, już za kilkadziesiąt godzin... A wieczorami niezakłócona niczym, prócz pieśni cykad i blasku gwiazd, kojąca cisza, kołysana wiatrem od morza. Pamiętam wieczory z przed roku, kiedy siedziałam na tarasie z laptopem na kolanach i szklanicą zimnego soku, kiedy wokół lampy rozsiadały cię maleńkie gekony ucztujące wśród zlatujących do światła owadów. To wówczas spisałam większość z moich opowieści. Ciało zmęczone fizycznie i jednocześnie niezmącony czymkolwiek umysł, któremu słów składanie przychodzi z lekkością. A tyle jest do opisania... historia podróży samochodem, dwa słowa o broni, foliowe perypetie, wieczór trzech fistów, coś z kategorii babiniec też się znajdzie... Tak dużo tego w mojej głowie, tyle tylko, że zepchnięte w zakamarki niepamięci, czekają na swój moment... Przede wszystkim jednak to sytuacja, w której chce coś na pisać a nie muszę coś napisać. Tak dawno nie byłam na wakacjach... należą mi się... Czas zacząć pakowanie...dziś 2005-09-10 o 10:16:20 ubrałam te myśli w litery
skomentuj (0)
Foto: Podwójne odbicie Gavina O’NeillaNowozelandczyk z mojego rocznika, zaczął fotografować mając 21 lat a od 1997 roku zajmuje się tym zawodowo. Fotografował dla Vogue, Marie Claire, Cosmopolitan, ale i z równym powodzeniem dla Mens Heath. Jeden z nielicznych parających się męskimi aktami. Z bardzo dobrym rezultatem zresztą. Sam o sobie mówi, że spędza dużo czasu na fotografowaniu czysto komercyjnym. Dlatego uwielbia te zdjęcia, które ‘popełnia’ w przypływie weny i impulsu, bez scenariusza, koncepcji, zdjęć próbnych. Sesje, w których podąża za swoją wyobraźnią, gdziekolwiek zechce go zaprowadzić. Wówczas stara się odrzucić możliwie dużo udogodnień technicznych, z których korzysta na co dzień. Wówczas oddaje się temu, co lubi najbardziej – podpatrywaniu, obserwowaniu wybranego obiektu i zatrzymywaniu w kadrze tego, co dojrzało jego oko.Na pytanie o to co lubi wymienia jednym tchem pracę, podróże, obserwowanie ludzi i czekoladę. Wśród ulubionych filmów jest Amelia i Prawdziwy romans, Szósty zmysł i W imię ojca. Ciekawa postać, ciekawe spojrzenie, ciekawe prace – Gavin O'NeillInteresujące efekty uzyskał fotografując zarówno postać jak i jej ducha - czy to w lustrzanej powierzchni czy w wodzie, w naturalnej scenerii czy w sterylnym wnętrzu studia, kobiece czy męskie ciało. Czasami jak pozytyw i negatyw z idealnym oddaniem ostrości. Innym razem odbicie rozmyte w drgającej powierzchni wody w taki sposób, że porównać daje się jedynie zarys.Wspaniałe kompozycje wykorzystujące naturalne tło lub jego elementy, układy ciała podkreślające ukształtowanie terenu jak na fotografii poniżej lub wręcz przeciwnie detale rekwizytów determinujące kompozycję jak w przypadku zdjęcia z rogami antylopy.Kolejna sceneria warta podkreślenia to scenografie wykorzystujące naturalne elementy drewniane, dla których ludzkie ciało staje się odpowiednio dopasowanym wypełnieniem lub dopełnieniem. Kobieta jednocząca się z plątaniną namorzynowych korzeni lub mężczyzna wieńczący ścięty pień ogromnego drzewa. Każde z nich wydaje się pasować, być na miejscu w tej kompozycji.Na koniec jeszcze dwa studyjne męskie akty. Taka mała przyjemność dla oka, a po części zapowiedź nagich męskich ciał w niedalekiej przyszłości.dziś 2005-09-12 o 10:44:29 ubrałam te myśli w litery
skomentuj (0)
Ogniste sprawy: Monolog trawy
Święta trawo,pokorna służebnico ziemi, najbliższa jak koszula,najwiosenniejsza, najranniejsza.Zwierzęta Ewangelii i Anioły Pańskieszły po tobie ledwie że muskając.Tonęły w tobie ostrza i kopyta koni,żłobiły buty twarde jak szlifierski kamień.Z przytulonymi dziećmi – nasiennymi kłoskamizapadałaś w wytarte skiby, w podziemne ciemnicei trwałaś tam, rodząc uparte potomstwo,które uczyłaś zawsze iść do słońca.Córko Jaira, naucz wytrwałej nadziei,której nie ugnie zwątpienie.Ewa NajwerTrawą chciałabym być. Trawą, która potrafi docenić wolę wiatru i powolna jest jego pieszczocie. Trawą chciałabym być od tamtej nocy, kiedy trawy stały się świadkami magii. Kiedy były mi siostrami zapatrzonymi w płomienie. Kiedy były mi posłaniem pod stopy pościelonym. Kiedy ich pióropusze powiewały majestatycznie kierowane wiatru kaprysem. Od tamtej jednej nocy, każda trawa, na której spoczywa mój wzrok jest jedną z TYCH traw, a w zasadzie jedną z TAMTYCH traw. Każdy ukłon oddechem wiatru wywołany przypomina mi własną głowę skłonioną przed przeznaczeniem. Każdy taniec w rytm wietrznej melodii mojego ciała ruchem się staje. Ruchem dotykiem dłoni powołanym do życia. I nie jest ważne czy to maleńka kępka kupkówki drżączki, niebiesko-sina kostrzewa czy też rosły miskant. Każdy z blisko jedenastu tysięcy gatunków występujących na ziemi jest tym, którym chciałabym być, a już z całą pewnością każdy z tych stu pięćdziesięciu, które zadomowiły się w kraju ojczystym.O drżenie przyprawiają mnie łany zbóż… dlatego tak trudne były poranne podróże przez pola pełne złotych kłosów. Ale jeszcze trudniejsze okazały się te wśród porzuconych rżysk. Pozbawione sensu swojego istnienia, wykorzystane, wzgardzone. Ale nawet wówczas moja jedność z tymi trawami pozostała silna, także i ja przeżywałam to, co je spotyka. Zadziwiające – współodczuwanie roślinne? Nieprawdopodobne. A jednak.Zasiadam wśród traw a ich taniec przenosi mnie do chwil jakże miłych sercu. Dotykam ich delikatnych kłosów a czuję pod palcami inny zupełnie dotyk. Powraca dotyk ciepłej skóry, miękkiej i jedwabistej. Dotykam szorstkich, ostrych liści a opuszki wyczuwają twarde, napięte płótno, paznokcie chcą przywołać dźwięk, który wówczas na tamtej materii zagrały. Ale to tylko szczegóły, które pieczołowicie skrywam na sekretnej półce ze wspomnieniami. Ciągle ciepłe, ciągle od łez rosy wilgotne i ciągle przywoływane widokiem każdego, najmniejszego choćby źdźbła pomiatanego przez porywiste podmuchy wiatru, żeby za moment zapaść się w bezmiar jego przepastnych ramion dających rozkosz dotyku. Dla tego dotyku, dla tej pieszczoty nieopisanej i niewysłowionej chciałbym być trawą. Może właśnie dlatego tak bardzo zasmuciła mnie opowieść o pszenicznej pani, wszak to ja byłam Trawą dla tego Wiatru… Tak, w tym właśnie jest moja siła, ja byłam Trawą dla tego Wiatru, poznałam dotyk, który pieścił i ten, który bliski był przełamania źdźbła. Byłam trawą, która rozkoszą zrosiła dłoń Wiatru - dłoń, która przyniosła niespełnienie. Ale jest coś jeszcze – zawsze mogę być znowu tą trawą, wystarczy, że stanę pośród sióstr moich trawiastych i jak one pozwolę na pieszczotę wiatrem niesioną. I jak one przyjmę ten dar z wdzięcznością. Trawą byłam, trawą jestem, trawą będę… Zawsze kiedy tego zapragnę…dziś 2005-09-13 o 10:58:44 ubrałam te myśli w litery
skomentuj (0)
Sucze kwestie: Coś czarnego, coś nowego…Urlop w pełni to i głowa spokojniejsza. Zwłaszcza, kiedy biuro już tylko majaczy w oddali. Mogę teraz spokojnie przeanalizować jedną z tych nowości, których doświadczyłam w niedalekiej przeszłości. Zacznę chyba od wyglądu zewnętrznego. Hmm jest czarny i długi (może nawet bardzo długi), silny (z jego objęć wydostać się nie sposób), jest także na swój sposób delikatny, stara się być bardzo blisko, bywa umiarkowanie elastyczny. Oto mój nowy znajomy – Polietylen. Tak, tak, właśnie polietylen czyli subiektywna relacja z mumifikacji.Przez bardzo długi czas kategoria podobna do tej, do której zakwalifikowałam kiedyś trampling czyli głupkowata zabawa. W tym jednak przypadku obejrzenie mumifikacji na żywo (osoby trzeciej) nie wpłynęło w żaden sposób na odbiór tego… czegoś. Dopiero doświadczenie tego na własnej skórze pozwoliło na sprecyzowanie tendencyjnej i bardzo subiektywnej oceny tego procederu.Nawet podczas pierwszego zetknięcia nagiej skóry z folią nie sposób sobie wyobrazić tego, czego częścią będzie się już za kilka chwil. Folia choć chłodna momentalnie nabiera temperatury skóry i z zimnego ciała obcego awansuje do rangi ekstrawaganckiego ciucha. Gładki dotyk powoli obejmuje ciało w swoje władanie. Nic bardziej zwodniczego. Już trzecia, czwarta warstwa pozwala poczuć dreszczyk emocji. Zawinięte ramiona zaczynają odczuwać ograniczenia swobody ruchu. Instynktownie nabiera się w płuca więcej powietrza, żeby zachować maksymalne pole manewru dla rozszerzających się przy wdechu żeber. I słusznie, przy mumifikacji należy uwzględnić tę przestrzeń jako konieczną. Instynkt samozachowawczy pozostaje zwarty i gotowy do działania. Ale wracając do odczuć. Kolejną częścią ciała, która rejestruje ograniczenia są ułożone wzdłuż ciała ręce. Każdy następny metr folii dociska ręce jednocząc je z ciałem. Najpierw barki, potem łokcie a na końcu dłonie przestają reagować… Nie, nie z powodu odciętego krążenia, ale z powodu ograniczenia możliwości ruchu. A to dopiero kilka warstw. Piersi zniknęły z pola widzenia, wciśnięte gdzieś pomiędzy ramię a żebra, są a jakby ich nie było… Folia przykleja się do poprzedniej warstwy, z głośnym plasknięciem tworząc delikatną zbroję. Ciągle jeszcze na twarzy gości uśmiech, po części ze zdziwienia na reakcje ciała, po części z zabawności sytuacji. Ale uśmiech powoli ustępuje zdziwieniu na większą skalę. Oto bowiem kiedy folia zaczyna ściśle oplatać nogi na wysokości kolan pojawia się pierwszy symptom braku koordynacji ruchu całego ciała. I chociaż błędnik pozostał na swoim miejscu, dziewiczy i nietknięty skrawkiem nawet folii to zaczyna się powątpiewać w jego istnienie. Delikatny nawet nacisk na górną część ciała skutkuje utratą równowagi. Własna bezsilność staje się przerażająca. To wówczas dostrzega się wesołe ogniki w oczach… partnera. Teraz dopiero dociera do świadomości fakt, jak ogromna jest zależność od Niego. Zaryzykuję tezę, że mumifikacja jest testem na zaufanie. Będąc zapakowanym w folię (zwłaszcza tę do pakowania, a nie spożywczą) nie ma się żadnej władzy nad sobą, cała władzę przekazało się w ręce tego, kto trzyma rolkę folii. Z tym tylko, że nie sposób sobie tego uświadomić przed całą operacją…

Ale wracajmy do meritum. Utrzymanie równowagi graniczy z cudem, każdy przechył odbiera się jak zapowiedź upadku. Gra na niepewności i strachu ma w tym przypadku niesamowite pole do popisu. Co się dzieje kiedy kawałek folii zostanie przytknięty do twarzy? Odpowiedź zawiera się w jednym krótkim słowie – panika. Zwłaszcza kiedy (jak w moim przypadku) folia nie była przezroczysta ale czarna. Jednym ruchem pozbawia się mumifikowanego zmysłu wzroku i odbiera się mu powietrze. Nawet jeśli w rzeczywistości trwa to zaledwie moment i nie stanowi zagrożenia dla życia będąc po tej drugiej stronie przezywa się skróconą wersję śmierci klinicznej. Folia zakrywająca usta i nos odbiera możliwość oceny sytuacji, folia owinięta na korpusie odbiera możliwość oddechu. Tak przynajmniej się wydaje. Ale to drugie uświadamia dopiero otwór pozwalający na wdech. Instynktownie chce się zrobić maksymalnie duży oddech (zapominając o powietrzu, które zostało zatrzymane w płucach, o powietrzu z poprzedniego wdechu, o zgromadzonym już w płucach dwutlenku węgla) i wówczas napotyka się na opór folii w okolicy klatki piersiowej. Sytuacja jest do tego stopnia ekstremalna, że nie słyszy się słów partnera, a to co trwało kilka sekund odbiera się jako długie minuty. Polecenia, proste polecenia typu wdech - wydech stają się drogowskazem do wyjścia z zamkniętego kręgu. Dlatego tak ważna, obok zaufania partnerów, jest w mumifikacji komunikacja i podporządkowanie się instrukcjom Mistrza ceremonii.

Uspokojenie oddechu graniczy z cudem, ale z czasem cud się ziszcza. Świadomość powraca do swojej normalnej roli i zaczyna się ocena sytuacji. A sytuacja nie wygląda różowo. Zwłaszcza kiedy błędnik sygnalizuje nagły przechył do tyłu. Nie można mu w żaden sposób zapobiec, błędnik szaleje, a wszelkie próby werbalnego przeciwdziałania są neutralizowane nakazem milczenia. I wówczas miejsce folii, która przez moment odebrała oddech zajmuje prosty knebel z piętnastocentymetrowego kawałka srebrzystej taśmy samoprzylepnej. I znowu oddech staje się pytki i szybki. Brakuje jednak czasu na analizowanie ilości otworów oddechowych, albowiem błędnik ponownie sygnalizuje przechył. Uczucie trudnym jest do opisania, jak skok do wody z dużej wysokości, jak spadanie. To dobre określenie, to jest jak spadanie do bezdennej studni. I choć świadomość mogłaby podpowiedzieć, że od podłoża dzieli mnie zaledwie półtora metra to jednak siedzi cichutko i się nie odzywa. A pokonanie tych stu pięćdziesięciu centymetrów ciągnie się w nieskończoność. W końcu ciało osiąga pozycję horyzontalną, plecy przylegają do ciepłego i miękkiego podłożą, błędnik oddycha z ulgą, a świadomość zaczyna rozglądać się badawczo dookoła pozwalając oddechowi na spokojniejszy rytm pracy. Jakże to zwodnicze… Wystarczy, że Mistrzowi ceremonii zachciało się obrócić opakowane ciało na bok, żeby błędnik wszczął alarm, żeby niepewność zdarzeń zagościła w umyśle, żeby umysł ten zaczął generować wizje wychodzące dużo przed to, co ma aktualnie dzieje. Każda zmiana położenia ciała staje się torturą samą w sobie, torturą psychiczną, bo obnaża całkowitą zależność, całkowitą…

Ale dość już o przewracaniu z boku na bok, które utrzymuje co prawda błędnik w stanie permanentnej gotowości, ale dla pozostałych zmysłów mogłoby stać się nudne. Oto bowiem Ten-Który-Dzierży-Folię postanawia naruszyć ciągłość jej bytu. Niewiele jest miejsc na ciele, gdzie pod folią istnieją wolne przestrzenie, bardzo niewiele. Tak naprawdę jest tylko jedno takie miejsce, no może dwa… Niewielka przestrzeń między zwieńczeniem ud a wzgórkiem łonowym z przodu oraz nieco poniżej pośladków z tyłu. Tam właśnie palce zaczynają napinać zgromadzone warstwy folii w nadziei na ich perforację. Nacisk palców powoduje większy jeszcze miejscowy dyskomfort. I nagle z trzaskiem, który brzmi jak westchnienie ulgi folia kapituluje, wpuszcza palcowych napastników do wnętrza zbroi. Bezpośredni dotyk palców, jakże inny od wszechobecnego dotyku folii, wywołuje dreszcz – inne ciepło, inna gładkość, inna intensywność. Jednocześnie nie mogę oprzeć się wrażeniu, że przez świeżo deflorowany fragment foliowej intymności buchnęło ciepło i woń mojego ciała, jak gorący oddech z końskich chrap w mroźne powietrze. Po raz pierwszy poczułam ciepło ciała szczelnie owiniętego folią. Folią, która niczym druga skóra oblekła mnie nie pozwalając nawet na spłynięcie kropli potu po skórze właściwej. Leżąc na boku oba miejsca inwazji pozostają dostępne, w obu dochodzi do przełamania foliowego bastionu. Palce są nieokiełznane, nienasycone a pobudzone sukcesem wdzierają się w głąb ciała przez jego naturalne otwory.

Inwazja, to jedyne słowo jakie przychodzi mi na myśl. Z ogromną chęcią przystałabym na okupację tych najeźdźców wychodząc im naprzeciw jednoznacznym ruchem bioder. Przystałabym, gdybym mogła. Nie jestem jednak w stanie zmusić ciała do innego ruchu niż niezdarne pełzanie. Jedyne, co mogę to czekać na dalszy rozwój wypadków. Z kobiecością dyszącą pożądaniem oczekuję więcej, ale to moje upragnione więcej nie nadchodzi. Mocnym ruchem silnych dłoni zajmują pozycję na plecach, a niecierpliwie ślizgające się po folii palce usiłują dotknąć piersi. Rozrywana folia szeleści, a każdy ruch odchylający jej warstwy od ciała odbieram jak obdzieranie ze skóry, zwłaszcza te warstwy, które bezpośrednio ze skórą się stykają. Folia jest przyklejona, niemal wtopiona w skórę, stąd to przedziwne uczucie. Słyszę własny krzyk tłumiony przez, ciągle obecną na ustach taśmę, słyszę go w głowie, czuję w mięśniach jak potęguję wijące ruchy. Na nic jednak moje protesty. I te werbalne i te nieudolne uniki ciałem. Powoli moja foliowa zbroja ustępuje… Nie pomagają nożyczki rozcinające warstwy folii, czuję się obdzierana ze skóry. W sumie nie jest to ból, ale takie właśnie przedziwne wrażenie. W końcu kokon zostaje otwarty na całej długości ciała, pozostaje jedynie oderwać mnie od foliowych macek, które niczym zdobycz przytrzymują silnym ramieniem. W miarę jak ciało oswobadza się z objęć, miejsce folii zaczyna zajmować chłód. Dopiero teraz czuje jak bardzo rozgrzane i spocone jest moje ciało, jak duża jest różnica temperatur. Na plecach ciągle jeszcze czuję gorący oddech folii na piersiach zimny powiew powietrza. Dreszcze i dygotanie…

Już po chwili odpakowana i szczelnie otulona ciepłym kocem zaczynam powracać do rzeczywistości, tej rzeczywistości, którą opuściłam wieki temu. Wieki? No właśnie… w głowie kołacze się pytanie jak długo to trwało? Dwie, trzy godziny? Nic z tego! Nagromadzenie tak różnorodnych bodźców narobiło zamieszania w moim umyśle, straciłam możliwość oceny sytuacji, straciłam poczucie czasu. Ogromnym zaskoczeniem była dla mnie informacja, że od pierwszego dotyku folii do zawinięcia w koc upłynęło… zaledwie… czterdzieści minut. Nie wyobrażalne, a jednak prawdziwe. Kiedy błędnik i świadomość są zapracowane próbami dostosowania się do zmieniającej się sytuacji czas staje się pojęciem względnym… Ciekawe w jakich okolicznościach Alber Einstain doszedł do wniosków znanych jako… teoria względności? Czyżby on…? Nie, to chyba zbyt daleko idący wniosek…

Na koniec jeszcze jedna refleksja. Nigdy i pod żadnym pozorem nie zgodzę się na mumifikację przez obcą osobę. Jest to coś do czego potrzeba absolutnie bezgranicznego zaufania, a na takowe trzeba sobie zapracować. Foliowanie jest metodą niezwykle skutecznego unieruchomienia, daje niesamowite możliwości eksplorowania obszaru strachu i niepewności. W połączeniu z innymi elementami, jak choćby eliminacją zmysłów czy torturami miejscowymi może być rewelacyjnym zajęciem na długie zimowe wieczory (a przecież jesień już za progiem…). Jedyne, co mąci mój spokój i fascynację tym nowum jest to, że nigdzie nie znalazłam rzetelnych i wiarygodnych informacji dotyczących czasu bezpiecznego pozostawania w folii. Chyba nie zostaje nic innego jak dojść do tego metoda prób i błędów. A zima tego roku będzie dłuuuga… (mam nadzieję, hihi). W każdym razie aż do Bożego Narodzenia mój Pan może ćwiczyć… pakowanie ‘świątecznego prezentu’.

Brak komentarzy: