22 marca 2006

Puk! Puk!

Impreza już puka do drzwi. Na samą myśl cieplej robi się mi. I to nie powiem gdzie. Cieszę się jak dziecko. No bo przecież i miłe ludki tam będą (i do tego gładkie i miękkie w dotyku!). I kreacji kilka nowych do pooglądania (albo i do pogłaskania!). A poza tym jak fetysz to fetysz i to pełną gębą więc i parę drobnym elementów wyposażenia wywołujących przyspieszone bicie serca powinno się znaleźć. No, ale przede wszystkim cieszę się na sam fakt, że można będzie POBYĆ bez zastanawiania się czy aby wypada, tak po prostu i najzwyczajniej w świecie. Parę metrów laki w połączeniu z maszyną do szycia wywołuje we mnie niebezpiecznie wysoki stan wilgotności, a co będzie jak wszyscy dookoła będą ubrani na gładko? W zasadzie to już nie mogę się doczekać, a to jeszcze trzy dni i dwie noce zanim się ziści. Chyba mam kłopoty z koncentracją i utrzymaniem myśli na mniej śliskich tematach. Bo już by się chciało. A tam przecież kilka świeżo nawróconych duszyczek będzie, a i tacy, dla których będzie to jak Bal Debiutantek. Pierwsze wysunięcie nosa z własnego grajdołka i pokazanie się ludziom, co też maja ‘jedną nóżkę bardziej’. Będzie fajnie, czuję to przez skórę.

A przy okazji gdzieś w środku mnie kołacze się pewna wizja. Zmaterializowany pociąg do długich, sznurowanych baletek I nie oto chodzi, żeby je mieć (bo to jest sprawą najprostszą) ale żeby móc swobodnie w nich chodzić. Tak, wiem, niektórzy dostaną oczu wielkości kół od wozu na tę wieść (znając mój stosunek do wysokich obcasów). Ale taka jest prawda. Jestem zakochana, zafascynowana i zauroczona tymi butkami. Raz jeden miałam na nodze (nawet nie na dwóch tylko na jednej) i mnie dopadło. To trochę jak zakładanie maski i stawanie się inną sobą, zew gdzieś z wnętrza. A potem już tylko trening, trening i jeszcze raz trening. Ale za to jaki jest efekt! Nic nie może się z nim równać.

Podczas którejś wizyty u M&M nie mogłam się napatrzeć na film z baletkami w roli głównej właśnie. Dwie kobiety – dwa światy. Jedna pełna gracji płynęła nad ziemią w drobnych kroczkach i druga, całkiem jeszcze niestabilna, niewprawna, nieporadna. A przecież ja nawet kroków dwóch nie uczyniłabym dziś w takich butkach. Podziw mój dla nich był ogromny i fascynacja, i chyba nawet coś na kształt zazdrości. Bo taka jest prawda zazdrościłam im tej swobody balansowania na szczycie kobiecości. I w końcu sam widok – jakże podniecający. Szaleństwo do potęgi entej na samą myśl. Chciałoby się powiedzieć – na następną imprezę przybywam w takich butkach (ale to mogłoby oznaczać dłuuugie czekanie na kolejną okazję do spotkania w tym gronie). Jedno jest pewne, spróbuję to zrobić. Nie na następną, to na kolejną, albo jeszcze dalszą, ale tak bardzo chodzi mi to po głowie, że spróbować muszę. No bo jak się nie nakręcić widząc coś takiego? Rozpływam się w marzeniach…

Brak komentarzy: