11 marca 2006

Sałatka szwedzka na lodzie

Z pewną obawą szłam na to spotkanie, bo przecież Szweda sobie wyobraziłam jakoś i nie było to wyobrażenie przyjazne. Jakże miłym było zaskoczenie, które mnie czekało na miejscu. Szwed okazał się być przemiłym gościem, na oko dobiegającym pięćdziesiątki, otwartym i przyjaznym, a przy tym obdarzonym ogromnym poczuciem humoru. Atmosfera rozmów była hmm chyba najbardziej pasuje określenie familiarna. Co nie znaczy, że gadaliśmy o pierdołach. Zacznijmy od tego, że na środku stołu stał duży talerz a na nim eklerki, ptysie i babeczki z malinami. No grzech byłoby nie wykorzystać takiej okazji więc zaczęłam rozmowę od wproszenia się na ciacho. A później już były konkrety i to bardzo konkretne. Moja koncepcja poprowadzenia tego projektu, wstępny terminarz i check lista. Gdyby nie Generalny, który chłodził atmosferę swoim lodowatym spojrzeniem byłoby jeszcze bardziej wesoło. A swoją drogą to Generalny ma bardzo ładny angielski, taki miękki i melodyjny, aż miło posłuchać. A teraz przyjdzie chwilę poczekać bo sobie panowie zastrzegli termin na decyzję do środy. Nie mogę powiedzieć, że jestem zachwycona, ale poczekam. Zmora mojego życia – oczekiwanie!

Tak sobie myślę, że z jakiejś niewiadomej przyczyny zazwyczaj zmiana pracy wypada mi gdzieś w okolicy maja-czerwca. Czyli zaczynam od ‘niemienia’ wakacji. No ale może na tym właśnie polega cały widz, żeby powiedzieć ‘tak’ wtedy gdy inni mówią ‘nie’. Fajny ten Szwed, polubiłam gościa. Bardzo przypomina mi mojego pierwszego szefa w korporacji, wiekiem, sposobem bycia, elokwencją, wszystkim - poza wyglądem. A przecież od czasu kiedy tamten przyjmował mnie do pracy minie za chwilę dwanaście lat. A zawsze będę go ciepło wspominać, bo to fajny szef był… A Szwed wygląda właśnie na ten sam typ szefa.

Brak komentarzy: