13 lutego 2006

Kiedyś to były wiosny…

Przez skórę czuję, że coś się zmienia, może jeszcze nie dziś, ale po prostu to czuję. Powraca to senne przeciąganie się w pościeli. Powracają myśli pogmatwane, o kobietach, o mężczyznach, o splecionych ciałach, o wiośnie…Dawno temu, kiedy zmieniały się pory roku, w narodach duch się ożywiał i rytualnie współżył „każdy z każdym”. Takie zachowanie symbolizowało zapładnianie ziemi. Orgie odbywały się na leśnych polanach, szczytach gór, w świątyniach...

A dziś? Dziś na znak wiosny (co najwyżej!) topimy marzannę, kiczowata kukłę symbolizująca nie wiadomo co. Krąży nade mną jakiś orgiastyczny rytuał, niespełniony. Ciągnie mnie do całkiem innej wersji mnie. Mroczna wizja z sączącym się kamiennej ścieżce lubieżnym pożądaniem. Coś, co jest gdzieś bardzo blisko. Tak jak w Opowieściach z Narni – otworzyć szafę i przejść do równoległego wymiaru. I zostać. W krainie pierwotnej żądzy w blasku pradawnego ognia.

Do ognia też mnie ciągnie...

Brak komentarzy: