21 lutego 2006

Odwilż

Odwilż na zewnątrz, odwilż we mnie, płynę. Na fali marzeń, łodzią wyobrażeń wiosłując rzeczywistością. Jak zawsze pomieszanie z poplątaniem, ale to jest chyba to, co lubię najbardziej. Z jednej strony potworna ilość pracy w pracy, z drugiej strony oferty pracy i rozmowy z facetami w garniturach (!), z kolejnej zaś snucie planów dotyczących projektu mmk i w końcu przygotowania do imprezy. Gdyby tak jeszcze trochę więcej wolnego czasu. Zastanawiam się gdzie większa jest przyjemność w marzeniach, w przygotowaniach czy w realizacji? Chyba w tym ustawianiu piramidy oczekiwań i burzeniu jej w starciach z realnością zaklęta jest przyjemność. Im więcej trudu, im więcej zachodu tym przyjemność lepiej smakuje. Rozkojarzona jakaś jestem chyba delikatnie. Rozmowy odbywam z biegu, bez tej całej krzątaniny, bez sprawdzania i wywiadów. Nie szykuję odpowiedzi na niezadane jeszcze pytania, podkręcam adrenalinę na maxa i siadam do stołu. Chciałoby się powiedzieć negocjacje, ale… no właśnie to chyba raczej przesłuchanie. I znowu mętlik mam w głowie, bo nie wiem czy znajduję przyjemność w takiej scenie czy też to moja wybujała wyobraźnia nakazuje mi widzieć drugie dno takiej rozmowy. A wiele zależy od stawki. Im większa przysłowiowa marchewka tym sprawniej wydziela się adrenalina, tym bardziej pobudzone zostają te obszary, które są elementem mojej seksualności.

To niezrozumiałe, ale podnieca mnie rozmowa przez stół. Podnieca mnie sytuacja, w której dokonuję w jakiś sposób intelektualnego striptizu odpowiadając na pytania jak, kiedy i dlaczego (dobrze, że nie pytają z kim). Narastające napięcie, kiedy wysłuchawszy pytania zawieszam głos zanim zacznę mówić. Chciałoby się powiedzieć „well…” choć to nie język ojczysty, ale słówko to idealnie nadaje się na takie okazje. Pierwsze słowo jest jak sygnał do ataku, z każdym następnym zdejmuję z siebie kolejne warstwy człowieczeństwa. Jestem jak ogr – mam warstwy. Lubię ten psychiczny ekshibicjonizm. Stresowało mnie, kiedy tych rozmów prawie nie odbywałam, ale teraz znowu jest tak, jak przed laty. No, może nie tak samo bo wówczas to znajomi zwykli mawiać, że moim hobby jest odbywanie rozmów kwalifikacyjnych. Dziś to źródło zupełnie innych doznań. Wciąż poznaję siebie i swoje emocje. I wciąż mi mało. Lubię znajdować iskierki sexu tam, gdzie na pierwszy rzut oka ich nie ma. Na przykład między odpowiedzią na pytanie o zasady kontraktu managerskiego a rozmową o międzynarodowych standardach rachunkowości przemyka mi przez głowę pytanie jaką bieliznę ma ten facet. Slipy? Bokserki? Springi? A może wcale nie ma majtek? Swoją drogą to ciekawe ilu facetów, statystycznych rzecz jasna, nie nosi bielizny?

Odwilż, odwilż daje mi się we znaki. Statystycznie to chyba się na mózgi z jakimś facetem pozamieniałam, bo myślę o seksie średnio raz na pięć minut. Wydawałoby się, że to wiosnę zwiastuje, a nie dalej jak wczoraj słyszał w radio, że od czwartku fala mrozów. Koniec, koniec tej zimy cholernicy, ja chcę ciepełka i słoneczka i sexu na łonie natury. Dużo! I paru innych rzeczy też mi się chce i to nie wiem jak. Potrzebuję solidnego kagańca dla mojej wyspanej uległości, której apetyt jest nienasycony. No, po prostu wyć się chce, i nie o zew krwi tu idzie (chyba) tylko o zew płci. A i skóra na dupci swędząca jakaś…

===============

Azael 2006-02-27 17:00:23 83.31.39.122
masz rację z zimą cholernicą... i bacik też trzeba wreszcie unurzać w oliwie... bo skrzypi ;)

Brak komentarzy: