28 lutego 2006

Kolejny krok

Telefon był krótki i rzeczowy. Kobiecy głos po drugiej stronie drutu beznamiętnie podawał miejsce i godzinę spotkania. Chciałam zaprotestować, zaproponować, cokolwiek – bez rezultatu. Jeszcze tylko nazwisko i numer telefonu i zostałam z kartką zapisaną pośpiesznie skreślonymi literkami i cyferkami. Popatrzyłam na nią i pomyślałam „chce się spotkać w hotelu? Dobrze, niech będzie hotel”. I jeszcze ta godzina – dziewiętnasta piętnaście. Co za godzina na spotkanie? No, ale jak to mówią słowo się rzekło kobyłka u płotu. Przyszedł dzień i poszłam. W lobby, gdzie mieliśmy się spotkać całkiem spory tłum, gwarno. Tradycyjna wizyta w toalecie celem upudrowania noska i jestem gotowa. Rozglądam się po hallu czy aby gdzieś nie stoi w pozie oczekującej mężczyzna, z którym jestem umówiona. Idiotyczne, przecież nawet nie wiem jak on wygląda, a wypatruję gościa. Rad, nie rad wyciągam telefon i wystukuję cyferki. Głos po drugiej stronie chłody, ale wszystko siada przy tym, co usłyszałam.„Jestem na górze w restauracji, pozna mnie pani po teczce (tu padła nazwa firmy)”. To wszystko. Ani be ani me tylko tyle i rozłączył się. No, do jasnej cholery zirytował mnie gość. A przecież mam z nim omówić poważne sprawy. Trudno, wchodzę po schodach i próbuje się uspokoić, ale irytacja jest tym, co wypełnia mnie w tym momencie po brzegi. A na górze kolejna niespodzianka. Zajęta jest mniej więcej połowa stolików, ale… No właśnie! Połowa jest zajęta przez pojedyncze osoby i do tego płci męskiej. Cholera i co mam teraz łazić i zaglądać ludziom w filiżanki żeby wypatrzeć jakąś zasmarkaną firmową teczkę na stoliku? Wygląda na to, że tak. Bo zbyt jestem zła i zbyt dumna, żeby dzwonić raz jeszcze, Skoro tak zagrywa to bardzo proszę, znajdę dzwońca i powalę na kolana. Spokojnym krokiem przechodzę przez restaurację, oceniając po wyglądzie, ubiorze i zawartości stolika, który z nich jest tym generalnym. I nic. Zostały jeszcze dwa stoliki, na samym końcu. Już nie oglądam, nie badam, skręcam i pewnym krokiem podchodzę do jednego z nich. Żadnej teczki nie widać. Ale facet przy stoliku z pewnym zawahaniem podnosi się z krzesła. Krótka wymiana powitalnych uprzejmości i oto jesteśmy. Ja i on. Wrogowie czy sprzymierzeńcy? Jeszcze tego nie wiem. Ja znam jego problem, on mojego raczej nie. Wieje chłodem. Nie, to nie chłód to epoka lodowcowa. Koszmarne otwarcie, oszczędne słowa cedzenie każdej zgłoski. Brr. I ja mam z tym typem zimnego kaloryfera pracować? Jakoś nie bardzo to sobie wyobrażam.

Z biegiem czasu facet się oswaja i zaczyna mówić z sensem, powiedziałabym nawet, że jak na pierwsze spotkanie jest dość wylewny, zdradzając dużo szczegółów z życia firmy. Wyłożył karty na stół. Teraz problem, który go gryzie leży na stoliku i prosi ‘weź mnie’. Ale żeby nie było za łatwo to gramy dalej.

I dwa dni później zawiadomienie o spotkaniu z europejskim finansowym, tym razem Se Szwedem. Czyli czarowanie czarowaniem ale wygląda na to, że są widoki na przyszłość.

Brak komentarzy: