30 marca 2007

Coś, jakby ośmiotysięcznik

Gdybym miała właśnie lat dwadzieścia nie dziwiłby mnie mój stan. Wszak rzadko jest to wiek, kiedy człowiek dokładnie wie czego chce, kiedy potrafi jasno i precyzyjnie określić swoje długofalowe cele. A jednak. Mijają lata, bagaż doświadczeń odkłada się cichutko jak morderczy cholesterol. Czasami gładko do przodu, innym razem zjazd na pysk, ale cel pozostaje niezmienny. Modyfikacji ulegają jedynie środki. No, czasami konieczna jest korekta harmonogramu. Ale cel, cel trwa niezachwianie. Kolejny noworoczny toast, kolejne przeczytane książki, kolejne zapisane słowa. I w końcu zdobywam mój Olimp, mój ośmiotysięcznik. Pierwszy ośmiotysięcznik, drugi… Kolejne nie będą już cieszyć, nie będą smakować tak słodko. One już mnie nie pociągają – TE szczyty teraz to albo Rów Mariański albo Księżyc. Może jakiś mały romans z nauką? A może coś zupełnie innego, coś co w mojej głowie ma już kształt. I miejsce. Ale bagaż – on nie pozwoli mi na odłączenie od analizatora, nie pozwoli. Ale przecież nie będę czekać z założonymi rękoma. NIE. Czas się odrodzić. Zanurzyć w pierwotnej beztrosce zapominając o życiu. Wykonać reset lub defragmentację mózgu. Poukładać od nowa puzzle zwane życiem i spisać plan, najbliższy i ten najdalszy. Potrzeb mi azotu we krwi i ciszy wody dookoła. Potęgi natury, która stabilizuje popędy. Nurać mi się chce. Przez ostatnie cztery dni i noce żyję sprzętem, relacjami i marzeniem. A może odciąć się także od łodzi i kurortów. Może właśnie przyszedł czas, żeby zamienić Hurghadę nie na Safagę ale na Dahab? Może zamiast rzucać się w otchłań po prostu wchodzić ze spokojem w fale. A wieczorem zasiąść na brzegu z głową w chmurach i szyszą w ustach. Ograniczyć świat do tu i teraz. A może mój kolejny szczyt to w zasadzie ‘dołek’… Blue Hole powiedzmy.

Brak komentarzy: