30 grudnia 2010

Masz wiadomość…

Przez ostatnią dekadę nazbierało się trochę miejsc w sieci, w których bywam lub bywałam. Fora istnieją i przechodzą w niebyt, wyrzucam ich adresy z ulubionych, zapominam lub po prostu oznaczam etykietką 'nie, dziękuję". I zasadniczo nie mam z tym problemu. Ale pod koniec roku… No właśnie, pod koniec roku widma z przeszłości ożywają. I oto znajduję w skrzynce pocztowej wiadomość, że mam wiadomość na takim to a takim forum. Czasami kasuję od razu a czasami zaskoczona, że coś zostało reanimowane lub wogóle jeszcze żyje wybieram się z wizytą. A skoro już przekraczam progi to owszem sprawdzam zawartość PW ale i przy okazji robię szybki przegląd sytuacji. Tym razem było standardowo bo PW zawierało życzenia od adminów, ale myszkując po wątkach stwierdziłam, że nadal zdarzenia mają swoje drugie życie w na zamkniętych forach.

I tak dla przykładu poznańska Elektrostymulacja, o której głównie superlatywy ujrzały światło dzienne zaczęła się pojawiać w zupełnie innym świetle. Bo brudno, bo ciemno, bo prowizorka, bo bez pomysłu, bo wyciąganie ochotników do działania, bo…, bo…, bo… No cóż jestem w stanie zrozumieć, że jak się ktoś z Warszawy przejechał do Poznania to miał wielkie oczekiwania, które nie wytrzymały konfrontacji z rzeczywistością. Ale aktywność imprezowa klimatyczna nauczyła mnie jednego – im mniejsze oczekiwania tym większe prawdopodobieństwo miłego zaskoczenia lub w odwrotnej sytuacji większe prawdopodobieństwo rozczarowania.

I jeszcze raz sprawdza się powiedzenia, że punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. Ktoś kto jest na klimatycznej imprezie po raz pierwszy (bez względu na jej standard) będzie podekscytowany z powodu nowości wydarzenia i możliwości obcowania z niestandardowymi zachowaniami. Ktoś kto ma już kilka imprez na koncie (znowu bez względu na ich standard) widzi więcej i ma punkty odniesienia. Każda z osób z tej drugiej grupy przeszła swoja imprezową inicjację, każda. I być może dziś już nie pamięta jak przesiedziała całą w ciemnym kącie nie zamieniając więcej niż dziesięciu zdań z innymi. Być może nie pamięta, jak czuła się obca mając w głowie myśl przewodnią w rodzaju 'i chciałabym/ chciałbym i boję się). Być może nie pamięta już obrazu tych uczestników, którzy ze swobodą przechadzali się wśród gości, rozmawiali, śmiali się, tańczyli czy też prezentowali swoich uległych. A szkoda, bo wszak nie było to tak dawno… 3, 4, 5 lat temu… Jakaż ta pamięć krótka potrafi być.

Sama byłam zdegustowana październikową FF3 (co prawda nie nastawiałam się na nic ekscytującego ale i tak się rozczarowałam). Śląska dominacja - prostacka i ocierająca się o zwykle katowanie osoby występującej w roli uległego to nie moja bajka. Ale jeżeli czytam (a także słyszę) o poznańskiej chłoście, w której operator bata zatraca się w czynności a chłostany traci przytomność to odejmuje mi mowę. A co mają powiedzieć nowicjusze, którzy dostają taki hardcore na przystawkę?

1 komentarz:

Anonimowy pisze...

Masz rację. Każdy ma inną perspektywę. Dla mnie to była pierwsza publiczna impreza. Dwóch mniejszych, prywatnych imprez nie liczę, zwłaszcza że na jednej byłem niemal tylko fizycznie, bo moje myśli były w innym świecie...
Ja wyszedłem z imprezy wcześniej (znaczy około 1-2?), więc nie widziałem sceny chłosty o której piszesz. Ja też nie należę do osób świeżych w klimacie, choć nie bywałem dotąd na takich imprezach. A nawet spotkałem tam nieoczekiwanego znajomego.
Ale ja tam przyszedłem nie po to, żeby pokazać innym uległą na smyczy, ale żeby uległa na smyczy pokazała się innym. Z pewnością zauważasz różnicę. Nie chodzi o to by pokazać uległą, ale by uległa poczuła się pokazana. To tak w sumie po troszę do kolejnego posta także.
Tak czy owak imprezy to nie mój klimat... ja się lepiej czuję na łąkach, pośród traw, gdzie nie ma ludzi, a tylko duchy wychylają się spomiędzy źdźbeł zazdrosne o dotyk...