6 sierpnia 2011

Służbowo czy jakoś tak

Jest czas udręki i jest czas detoxu. A potem przychodzi spokój. Formalnie dwa, praktycznie trzy miesiące resetu. To najdłuższa przerwa zawodowa jaką sobie zafundowałam od 1990. Ale po dwudziestu paru latach zwykła wymiana płynów ustrojowych nie wystarcza do pracy na pełnej mocy.

Słodkie nieróbstwo zawodowe. Żadnych podatków i raportów. Zero list płac i audytów. Izolatka. Zakaz zbliżania. I duuuużo wody żeby wypłukać toksyny z krwioobiegu.

Ale po prawdzie to po dwóch miesiącach miałam dość. I zaczęłam nawet wyczekiwać tego pierwszego dnia w ‘nowej szkole’. Kontrolowana przerwa ma swoje dobre strony. Przede wszystkim dlatego, że dokładnie wiadomo ile potrwa oraz kiedy i jak się zakończy.

Nowi ludzie. Hmm straszliwie młodzi. Ale co mi tam – zawsze to jakieś potencjalne dusze do zdeprawowania ;). Dwa najistotniejsze elementy zostały zaimplementowane: w strukturze jest główna księgowa co znacząco wpływa na mój komfort pracy a w przedsiębiorstwie obowiązują określone godziny pracy. Ergo – w niektórych knajpkach już mnie znają – nie pamiętam kiedy miałam czas żeby od późnego popołudnia do późnego wieczora udzielać się towarzysko dwa-trzy razy w tygodniu. Całkiem miłe to.

Generalnie cieszy mnie uczestniczenie w życiu organizacji rozumianym jako relacje z ludźmi a nie tylko rycie w cyferkach i takie modelowanie rzeczywistością, że duże było jeszcze większe. No to czas zaplanować kalendarium na resztę roku…

Brak komentarzy: