Wczorajszy wieczór to kolejny krok w stronę osiągnięcia celu. Tym
razem w temacie sprzętowym. Trzeba było podjąć decyzję o kompletowaniu
nowej konfiguracji. I ja podjęłam. A wczoraj odebrałam większość
zabawek.
Nie ukrywam, że trochę mnie to
przerażało poprawka
nadal mnie przeraża. I tak w ciągu 72 godzin stałam się dumnym ale
przerażonym posiadaczem Halcyona i zamiast ukochanego i znanego nawet z
zamkniętymi oczami Zeagle'a muszę szybciutko przyswoić obsługę nowego
ubranka.
Na dzień dobry zabawa w małego majsterkowicza czyli
płyta, taśma, śruby i składamy. Na szczęście wszystko w komfortowych
warunkach pod czujnym okiem Szeryfa. O ile łatwiejsze byłoby moje
nurkowe życie gdyby którykolwiek z instruktorów, którzy mnie uczyli był
choćby w połowie Nim. Najwidoczniej jednak zapisane było, że powinnam Go
spotkać w tym roku :).
Chwilę później świecidełka
czyli szybki kurs obsługi Led Maxima. Wielkie to i ciężkie bydlątko, ale
widziałam je w akcji na Yukatanie - mucha nie siada. Z przyjemnością
patrzyłam jak w szeryfowych dłoniach kolejno pojawiają się kolejne
elementy zestawu. Wsłuchiwałam się w słowa o dbaniu o gwinty, uwagi
odnośnie ładowania trybie ostrzegawczym. Gdyby mówił w obcym, nieznanym
mi języku z tonu głosu wywnioskowałabym, że opisuje pieszczoty. Słowa
wypowiadane z takim namaszczeniem, że nie sposób mieć innego
skojarzenia.

W końcu przyszedł czas na Posejdony.
Wiedziałam, czułam, że celowo zostawił je niejako na deser. Wszystko w
kawałkach, do poskładania, wykręcane zaślepki, które robiły miejsce
wężom, odkładane pieczołowicie w bezpiecznym miejscu. Chirurgiczne
cięcie w obszarze osłonki membrany - żółta do pudła czarna na miejsce.
Parząc na pewne, szybkie ruchy wyobraziłam sobie jak seksownie
wyglądałby rozkładając i składając pistolet. Mniam. W końcu moje
automaty połączone zostały z jego twinsetem. Kiedy odkręcił zawory a
Posejdony wydały pierwsze tchnienie aż podskoczyłam. Ten dźwięk, ta
wibracja do złudzenia przypominały... wystrzał z pistoletu.
Nieprawdopodobne ale to ta sama reakcja ciała, którą znam z
przekraczania progu strzelnicy. Ależ ja jestem pokręcona jeśli chodzi o
reakacje na dźwięki i zapachy.

Poskładany sprzęt trzeba
było jeszcze dopasować, a później zostało już tylko wziąć twina na
plecki i mentalnie przekroczyć kolejny Rubikon. I tu naszły mnie
wątpliwości. Ciężkie to bydle, ledwie wstałam z podłogi a już Szeryf
ciągnął mnie do luster. Bałam się tego, co tam zobaczę. Bałam się ale
poszłam. Szpej założony na batystową bluzkę wyglądał dość kuriozalnie,
ale moje obawy sięgały dalej. Po głowie kołatało się pytanie czy to nie
jest przerost formy nad treścią. Bo posiadać nie oznacza umieć używać.
Szeryf rozwiewał moje obawy swoim czarującym głosem, ale nie wszystko
dało się ułagodzić. Dość powiedzieć, że w poniedziałek planowane
pierwsze zwodowanie basenowe. To ostatni gwizdek przed planowanym na
przyszły weekend wypadem do Zakrzówka... A tam zimna i ciemna woda
oddzieli tchórzy od zdeterminowanych. Mam nadzieje, że dołączę do tej
drugiej grupy.