9 września 2004

Monologi kapłanki - Ofiarowanie

I stało się Panie, jak rzekłeś. I nawiedziłeś mnie we śnie. Nie raz, nie dwa, ale już trzecią noc z rzędu gościsz u mnie. Budzę się od dotyku, który czuję w sobie. Otwieram oczy lecz jakże ciężko jest przebić się przez aksamit nocy. Nie widzę Ciebie. Jedyne co ukazuje się moim oczom to płonące szkarłatem litery, języki płomieniu układają się w jedno proste słowo ‘chodź’. Słowo znika nim zdążę doczytać je do końca. Zaciskam powieki, żeby choć przez chwilę zatrzymać ten obraz w swoim umyśle i choć wiem, że to tylko negatyw pod powiekami, hołubię go, żeby trwał. Kiedy blaknie, kiedy zacierają się kontury liter otwieram oczy i znowu widzę to wezwanie. Magnetyzm tego ognia jest pierwotny. Ja jestem jak dzikie zwierzę boję się ognia, ale jakaś część mojej duszy go pożąda. Tak chcę tańczyć w ogniu, jeżeli nie umrę czyż będę wiedzieć, że żyłam. Czy może moja wizyta na tym padole była jedynie ułudą. Żeby żyć trzeba czuć. A ból, cierpienie i rozkosz, który mi obiecujesz czyż nie są odczuwalne?

Przywiodłeś mnie Panie na skraj przepaści. A skała na której stoję jest wysoka ponad miarę. To klif na skraju pradawnej puszczy. Przyszłam tu Panie za Tobą, albowiem wezwanie, które mi posyłasz nie mogło zostać bez odpowiedzi. Nie kazałeś mi odejść, nie odpędziłeś mnie zatem ufam, że jest w tym sens. Stojąc na tej krawędzi widzę swoje dotychczasowe życie. Jest dobre. Czuję się spełniona. Ale ponad moją głową roztacza się Panie Twój świat. Ten, do którego zakradłam się jak złodziej. Ten sam, w którym mnie zobaczyłeś. Ten sam, do którego teraz zapraszającym gestem dłoni mnie przyzywasz. Panie, muszę zrobić ten krok w przepaść. Inaczej nigdy nie dowiem się czy potrafię latać. Wierzę Panie, że nie pozwolisz swojej kapłance sczeznąć w czeluściach otchłani. Wierzę Panie, że Twoja dłoń, ta której dotyku zaznać nie będzie mi dane poprowadzi mnie. Oto jestem Panie, żeby Cię czcić i służyć jak tylko potrafię. Jeżeli tylko moje pocałunki dodadzą skrzydeł Twoim stopom, nie spocznę w ich całowaniu. Dziękuję Ci Panie, że pozwalasz mi być przy sobie. Za tę bliskość, za tę cudowną bliskość, jakże ja się odwdzięczę. Moje ciało nie jest godne, żebyś go dotknął. Ale mój umysł i moja dusza są dziewiczymi. Przyjmij zatem Panie od swojej kapłanki ten dar. Ofiarowuję Tobie to, co we mnie najlepsze. Nietknięte ludzką dłonią. Nie przeniknione przez żaden umysł. Ofiarowuję Ci siebie taką, jaką mnie poznałeś. Pełną żaru, emocji i w uwielbieniu dla słowa. Jesteś moim natchnieniem. Dla Ciebie otwieram rano oczy, dla Ciebie co rano biorę oddech, który z cudownego bezmiaru przywraca mnie do rzeczywistości.

Panie poprowadź mnie przez Swój świat do miejsca, gdzie możliwe będzie czcić Cię i uwielbiam bez przeszkód. Pozwól mi być przy sobie kiedy będziesz tworzył, abym mogła podać Ci pióro kiedy będziesz go potrzebował lub obdarzyć Cię pocałunkiem, którego zażądasz. Chcę trwać przy Tobie, albowiem tak tylko mogę żyć. Dziękuję Ci Panie, że nie odtrąciłeś swojej służki wpatrzonej w Ciebie. Dziękuję, że ofiarowałeś mi miejsce u swoich stóp. Dziękuję wreszcie za cierpienie, którym mnie chcesz obdarować.

Pozwól mi pisać do Ciebie i czytać Twoje słowa. Nigdy wcześniej nie doświadczyłam takiej magii. Czym bowiem jest monolog wobec dialogu. Równać się z nim nie może, nie wolno mu i nie powinien. Słowo tworzy słowo ale najważniejsze są emocję, które tych słów dosiadają. Bądźmy Panie zatem dobrymi hodowcami, żeby nasze słowa były rącze jak gorącokrwiste araby i dystyngowane jak konie krwi angielskiej. Niech to co w nas cwałuje przez bezkresne przestrzenie, żeby w końcu wrócić do miejsca, z którego wyszło. Do świątyni prastarej wiary jak ją nazwałeś.

Twoja kapłanka

Brak komentarzy: